ROZDZIAŁ 93

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

                 Świat bywał nieobliczalny. Nie każda historia, która była wypuszczana w obieg, była prawdziwa. Nie każda chwila spędzona w spokoju miała prawdziwe oblicze. Nie każda osoba, widząca przyszłość, mówiła prawdę. Nie wszystko, co było widoczne dla ludzi, było prawdą. Wszystko, co znajdowało się koło nas, wokół nas, mogło być zwykłą, perfidną mistyfikacją.

                  Bywałam wredna i sarkastyczna, wiedziałam o tym. Byłam uznana za największe zło tego świata, z czym kompletnie się nie zgadzałam, bo osoby, które tak twierdziły, najwyraźniej nigdy wcześniej nie miały styczności z kimś takim, jak Nick Mikaelson. To dopiero była osoba, która zdecydowanie nie pasowała do roli ,,normalnych'' istot chodzących po tym świecie.

                  Po śmierci mojej rodziny wszystko wydawało mi się być inne. Na początku wszystko było przeciwko mnie, każdy ruch ludzi bądź istot nadprzyrodzonych. Każdy dźwięk wydobyty w moim otoczeniu. Każda zmiana, która jakkolwiek wpływała na moją rodzinę. Wszystko, co było z nimi związane, w tamtej chwili było przeciwko mnie. Cóż, byłam w cholernie wielkiej żałobie, każdy powinien mi to wybaczyć.

                Z czasem nauczyłam się żyć inaczej, chociaż bez osób znajdujących się wokół mnie i dających mi poczucie siły i bezpieczeństwa, z pewnością by to nie wypaliło. Musiałam mieć na kimś oparcie, a po śmierci mojej siostry i rodziców było ciężko znaleźć kogoś, kto będzie trwał przy mnie przez najbliższe wieki. Wbrew moim wizjom znalazł się ktoś, kto potrafił o mnie zadbać, wprowadzając do mojego życia światło, którego tak bardzo mi brakowało.

                  To nie był mój pierwszy raz, gdy przekraczałam wszelkie granice. Po raz kolejny łamałam przepisy drogowe, narażając tym samym kogoś na utratę zdrowia bądź, co gorsze, życia. Nie miało to jednak dla mnie żadnego znaczenia, gdy na szali leżało życie kogoś mi bliskiego. W takich momentach, jak ten, całkowicie wyłączałam myślenie i nastawiałam się na jeden cel: uratować tego, który wniósł do mojego życia światło.

                  Chwilowo miałam problemy z koncentracją, która była mi bardzo potrzebna. Wiedziałam, że wyczerpałam dosyć dużo energii, którą powinnam oszczędzać. Przywołanie wizji przeszłości wcale nie należało najłatwiejszych zadań, z którymi miałam kiedyś styczność. To liczyło się z penetracją umysłu w miejscach, do których nikt wcześniej nie miał prawa się dostać.

                  Moja mama kiedyś wyraźnie mi powiedziała, że pomimo siły, jaką w sobie posiadałam, nie mogłam igrać z tym, co kiedyś się stało i co w przyszłości miało się wydarzyć. Moja moc nie była na tyle potężna, aby okiełznać przeszłość czy przyszłość lub zmienić przeszłość. Mój powrót, nawet w myślach, do przeszłości, był na tyle wymagający, że niejedna osoba padłaby nieprzytomna na ziemię. Cóż, byłam temu bliska, ale jakoś w dalszym ciągu trzymałam się na nogach, ostatkiem sił, pokazując tym samym to, jak cholernie mocno upartą osobą byłam.

                  Jechaliśmy z dosyć dużą prędkością, chociaż zdecydowanie powinnam zwolnić. Nie potrafiłam do końca skupić się na drodze, w dalszym ciągu mając przed oczami obraz przeszłości i tego, co widziałam, albo mogłam widzieć. Na tą chwile nawet nie wiedziałam, czy faktycznie Doktorzy mieli ze mną coś wspólnego, ponieważ żadne dowody jasno na to nie wskazywały. A jeśli to była ingerencja kogoś obcego? Co, jeśli ja nigdy wcześniej nie spotkałam Doktorów, a oni nie mieli żadnego prawa do mojego ciała czy umysłu?

                   Chciałam jak najszybciej dostać się do Szeryfa. Jego dobro było dla mnie w tym momencie najważniejsze, nawet jeśli liczyło się to ze stratą jakiegoś śmiertelnika. Miałam podwójną misję, musiałam uratować Stilinskiego, jednocześnie nie narażając na zgon jego syna, Stiles'a, który siedział tuż obok mnie. To było trudne, ale nikt nie powiedział, że Nina Fortem nie jest w stanie sprostać temu zadaniu.

- Może się zmienimy? - zaproponował nieśmiało Stiles.

- Niby czemu? Idzie mi całkiem świetnie – skłamałam, mocniej zaciskając dłonie na kierownicy.

- Jesteś zdenerwowana, Nina, a to nie jest zbyt dobry znak.

- Podaj mi przykład, kiedy nie byłam zdenerwowana – prychnęłam, skręcając w prawo.

- Tego akurat nie potrafię zrobić – odparł chłopak. - Chwilę, w których nie byłaś zdenerwowana, mógłbym policzyć na palcach jednej ręki.

- No właśnie – parsknęłam. - Więc ten stan rzeczy nie powinien Cie dziwić.

                      Grałam, cholernie mocno grałam. Byłam dobrą aktorką, która potrafiła uwierzyć nawet we własne role, które aktualnie odgrywała. Momentami nie ogarniałam samej siebie, więc tym bardziej nie oczekiwałam tego od innych. Skoro ja sama nie potrafiłam ogarnąć swojego umysłu, to jak niby ktoś inny miałby to zrobić?

- Zamienienie się za kierownicą nie jest złym pomysłem – stwierdził Stiles, z niepokojem patrząc na moją twarz.

- Nie czuję takiej potrzeby – odparłam, patrząc przed siebie.

- Jesteś zmęczona, Nina, musisz odpocząć.

- Zatrzymanie się to strata czasu, Stiles, a my go mamy niewiele.

                   Tak, przyznałam się do zmęczenia, poniekąd. Nie miałam siły po raz kolejny. Nie miałam siły kolejny raz przechodzić tego, co spotkało mnie kilkadziesiąt minut temu. Nie chciałam jednocześnie przyprawiać o ból głowy Stiles'a, który miał wystarczająco problemów w tej chwili. Byłam w cholernej pułapce, z której nie potrafiłam wyjść. Ja czy Stilinski, kto w naszym dwupaku był ważniejszy? Moje życie czy jego przyszłość?

                    Wiedziałam, że mimo tej cholernie trudnej sytuacji, brunet w dalszym ciągu chciał dbać o moje samopoczucie i mój stan zdrowia. Byłam mu mega wdzięczna, a jednocześnie miałam ochotę wykrzyczeć mu w twarz, że to jego ojciec jest ważniejszy, a nie moja osoba. Cóż, ciężko było w takiej chwili powiedzieć cokolwiek, gdy chłopak znajdował się między kimś, kto był jego jedyną rodziną z krwi i kości, a kimś, kto mógł uratować świat.

                Miałam sobie za złe, że zgodziłam się na to cholerne rozdzielenie. Gdyby nie to, to może Scott przemówiłby do rozsądku Stiles'owi, a ja nie czułabym się jak ta najgorsza osoba, którą młody chłopak spotkał na swojej drodze. Wiedziałam, że każda sekunda ma znaczenie, a mój stan nie poprawiał naszej sytuacji. Musiałam wziąć się w garść, inaczej każdy z nas przepadnie i już nigdy więcej nie ujrzy światła dziennego.

                 Kątem oka widziałam, jak Stilinski mi się przygląda. Ceniłam jego chęć pomocy innym, jednak w tym wypadku była ona zbędna. Powinniśmy się skupić na jedynej osobie, która potrzebuje naszej pomocy, na Szeryfie Stilinskim. Ja w tym momencie powinnam odpłynąć na dalszy plan, na który wstęp mieliby tylko Ci, którzy dotrwają do końca, a ich determinacja nie pozwoli na zakończenie walki bez wszystkich potrzebnych bitew.

- Są ważniejsze sprawy, niż mój stan zdrowia – powiedziałam, wpatrując się w ulicę rozciągającą się przed nami. - Są ważniejsze osoby, nic ja.

- Bez Ciebie to nie wyjdzie – odpowiedział spokojnie Stiles. - Ty jedyna jesteś w stanie wyciągnąć nas z otchłani.

- A jeśli nie? Jeśli wcale nie posiadam mocy, która mogłaby ocalić każdego?

- Wtedy umrę z myślą, że był ktoś, kto poświęcił dosłownie wszystko, aby uratować tych, na których najbardziej mu zależało.

                   Właśnie tego bałam się najbardziej, śmierci. Nie chodziło tu o moją osobę, ponieważ doskonale wiedziałam, gdzie moja dusza pojawi się zaraz po tym, jak ktoś przebije moje serce. Chodziło mi o ludzi, którymi na co dzień się otaczałam. O osoby, które były aktywne w moim życiu. O tych, którzy niejednokrotnie narażali się dla mnie, choć to ja powinnam narażać się dla nich. Chciałam uratować wszystkich, ale, niestety, wiem, że nie potrafiłam uratować nawet samej siebie. To był cios, którego nie potrafiłam przyjąć z dumą.

- Są chwilę, w których to nie ja gram główna rolę – mruknęłam, widząc cel przed oczami.

- Niby jakie? - prychnął Stiles, totalnie lekceważąc moje słowa. - Gdyby nie Ty, nas by tu nie było.

- Tego akurat nie możesz być pewny – parsknęłam. - Jestem tą, która przynosi śmierć - stwierdziłam, skręcając gwałtownie w prawo. - A może życie?

                       Miałam mieszane uczucia, jeśli chodzi o moją osobę. Jednego dnia potrafiłam mówić o sobie same pozytywy, by następnego dnia najeżdżać na siebie jak na największego wroga. Nie mogłam jednoznacznie określić siebie z tego względu, że każdego dnia i o każdej porze zmieniałam swoje wizje i decyzje. Nie mogłam do końca zdecydować tego, kim chcę być: złą, zimną suką bez uczuć czy dobrą wróżką niosącą radość, ratunek i szczęście?

                Zaparkowałam przed budynkiem, który zdecydowanie nie należał do tych najlepiej zachowanych. Był, ładnie mówiąc, w opłakanym stanie. A tak na serio to wyglądał jak kupa gówna, którą już dawno powinno się zlikwidować. Ja bym się go pozbyła jakieś kilkaset lat temu, ale cóż, to nie ja siedziałam w administracji miasta i to nie do mnie należały takie decyzje. A może powinny?

                Byłam zdziwiona, jednak musiałam ufać mojemu instynktowi. Nie mieliśmy wyjścia, to był jedyny ruch, który mogliśmy wykonać. Nie mogliśmy wybrzydzać, choć, jak mam być szczera, najchętniej wsiadłabym z powrotem do samochodu i spieprzała stąd jak najdalej. Przecież to coś, zwane niegdyś magazynem, mogło w każdej chwili zakończyć swoje istnienie i rozłożyć się na części pierwsze.

- Czy Ty aby na pewno jesteś pewna, że to jest to miejsce? - zapytał niepewnie Stiles.

                  Nie, zdecydowanie nie byłam pewna. To miejsce samym swoim wyglądem bardziej przypominało wysypisko śmieci niż miejsce, w którym ktoś mógł przetrzymywać człowieka. Nawet Doktorzy nie mogliby być na tyle głupi, aby zaufać tej konstrukcji i stworzyć sobie tutaj bazę. Cóż, mogłam myśleć jedno, ale mój instynkt mówił coś innego i musiałam się tego trzymać tak długo, jak tylko byłam w stanie to robić, przynajmniej tym razem.

- To musi być tu, Stiles, innej opcji nie ma – odparłam, wpatrując się w budynek.

                  Ruszyłam pewnie przed siebie, chociaż wcale taka pewna nie byłam. Zastanawiałam się nawet przez chwilę, czy nie zamknąć Stiles'a w samochodzie i nie iść tam sama, jednak wiedziałam, że chłopak wżyciu by mi tego nie wybaczył. Mimo wszystko to miejsce nie napawało optymizmem, a biorąc pod uwagę fakt, że musiałam odnaleźć i uratować jednego śmiertelnika, jednocześnie chroniąc drugiego, wcale nie pomagało mi w tej misji.

- Jaką mamy pewność, że to przeżyjemy?

- Małą – odpowiedziałam szczerze. - Ale to wcale nie oznacza, że mamy się szykować do pogrzebu.

- Czy Ty widzisz stan tego budynku? Przecież on w każdym momencie może spaść nam na głowę.

- Właśnie dlatego trzymaj się mnie i nie próbuj mnie wyprzedzać.

- Niby dlaczego? - zapytał zdziwiony chłopak.

- Ponieważ moje zmysły o wiele szybciej ostrzegą mnie przed niebezpieczeństwem. Będziemy mieli większe szanse na przeżycie, Stiles – odparłam spokojnie. - Błagam Cię, cokolwiek by się nie działo, czegokolwiek byśmy nie zobaczyli, trzymaj się blisko mnie i nie wychodź przede mnie, nawet jeśli znajdziemy Twojego tatę. A przede wszystkim, zachowaj całkowitą ciszę, nawet jeśli sytuacja zmusi Cię do czegoś innego.

- Dlaczego? - zapytał zdziwiony chłopak.

- Bo mam zamiar wyciągnąć stąd żywych was oboje, a nie jednego żywego i drugiego w czarnym worku. Poza tym jakoś nie bardzo pasuje mi w tym momencie pogrzeb, Lydia skutecznie pozbyła się moich czarnych ubrań, więc skompletowanie czegoś na ten smutny dzień byłoby trudne.

                        Byłam zdeterminowana, a to dawało mi dodatkową siłę do walki. Miałam swój cel, do którego pragnęłam dążyć, niezależnie od ofiar, które musiałam pozostawić za sobą. W tej chwili musiałam chronić dwie osoby, które były mi bliskie i które były w zasięgu mojej ręki. No, przynajmniej jedna z nich, druga w dalszym ciągu nie byłam pewna, ale miałam nadzieję, że jednak będzie znajdować się w tym budynku.

- Postaraj się być najciszej, jak tylko potrafisz – szepnęłam, patrząc chwilowo na Stiles'a tylko po to, aby za chwile odwrócić wzrok. - Chociaż wiem, że to będzie cholernie trudne zadanie.

                   Nie było się co oszukiwać, ja i Stiles nie należeliśmy do grupy cichych osób. Ja nadrabiałam to siłą i sprytem, a chłopak, cóż, zdecydowanie swoją inteligencją. Nigdy w życiu nie powiedziałabym, że młody Stilinski był głupi, chociaż niejednokrotnie mi się to zdanie wyrywało. Mogłam go nazwać jakkolwiek chciałam, ale intelektu i sprytu nie mogłam mu odebrać. To był człowiek, który zdecydowanie mógł spełnić się w roli detektywa czy policjanta, o których tak bardzo marzył.

                  W pierwszym odruchu bałam się wprowadzić Stiles'a do środka. Obawiałam się tego, że znienacka coś spadnie nam na głowę, zabijając go na miejscu. Doskonale wiedziałam, że kolejna śmierć będzie dla mnie zbyt trudna do przetrwania, a szczególnie w chwili, gdy tym zmarłym miałby być ktoś, kto wyjątkowo mocno wpasował się do pustego miejsca w moim sercu.

                  Po dosłownie dwóch minutach miałam serdecznie dość tego miejsca. Czułam się jak dziecko we mgle, które nie potrafi odnaleźć wyjścia z labiryntu ułożonego przez jego rówieśników. Najgorsze chyba w tym wszystkim było to, że moja magia, jakimś dziwnym trafem, zaczynała się osłabiać, nie pozwalając mi niczego zlokalizować. W takiej sytuacji nie byłam nigdy wcześniej, ktoś ewidentnie w tym miejscu potrafił kontrolować to, co dla innych było nie do przeskoczenia.

                   Gdy ujrzałam przed sobą schody to poczułam się tak, jakbym wygrała los na loterii. Tak, mało widziałam we własnej wizji i jeszcze mniej pamiętałam, ale te schody jakoś dziwnie przemawiały do mojej osoby. Coś czułam, że zejście po nich kryje tajemnicę, którą w tej chwili chciałam odkryć, nawet jeśli musiałoby się to liczyć z bliskim spotkaniem z Doktorami, których nienawidzę z całego serca.

                Spojrzałam na Stiles'a i machnęłam mu ręką, aby wskazać nasz nowy kierunek drogi. Musieliśmy zachować całkowity spokój, chociaż w tym miejscu było to dosyć ciężkie do zrobienia. Na każdym kroku słyszałam odgłos naszych kroków, gniotących przy tym kamienie czy też stąpających po piasku, który wydawał z siebie charakterystyczne dźwięki. Wniosek był jeden, jeśli nie potrafimy latać, to jesteśmy na spalonej pozycji.

                Po dotarciu na sam dół w oczy rzucił mi się jeden szczegół, którego nie sposób było nie zauważyć. Wszystkie ściany wyglądały na zadbane, a podłogi wcale nie odstraszały od postawienia na nich kroku. Sufity natomiast zapraszały do zwiedzania i, o dziwo, wcale nie straszyły zawaleniem się wprost na nasze głowy. W tej części budynku ktoś ewidentnie egzystował i dbał o własne bezpieczeństwo.

- Oni tu byli, czuję ich – szepnęłam, wpatrując się w ciemność rozciągającą się przede mną.

- Są tu dalej? - zapytał, najciszej jak potrafił, Stiles.

- Chyba nie – odparłam. - Przynajmniej ja ich nie wyczuwam.

- Mogli się jakoś ukryć?

- Po nich spodziewam się dosłownie wszystkiego – mruknęłam, wyostrzając własne zmysły jeszcze bardziej, niż do tej pory.

                   Żałowałam tego, że nie potrafiłam do końca obronić każdej osoby, na której mi zależało. Żałowałam tego, że nie byłam na tyle silna, aby pozbyć się wszelkich wrogów, zanim oni weszli do miasta, w którym egzystowałam wraz z osobami, które zastępowały mi rodzinę. Przede wszystkim żałowałam tego, że okazałam się być zbyt słaba, aby pokonać każdego, kto stanął mi na drodze, i zawalczyć o życie tych, którzy mieli swoje własne miejsce w moim sercu.

                  Przemierzaliśmy kolejne korytarze, które układały się w cholerny labirynt, aż dotarliśmy do miejsca, które zdecydowanie wolałabym usunąć z naszej drogi, rozwidlenie dróg. Zdecydowanie uwielbiałam ten moment w moim życiu, w którym nie potrafiłam dokładnie określić miejsca, w które zamierzałam się skierować. Kochałam wybór, choć, jak mam być szczera, tym razem zdecydowanie wolałabym sobie go odpuścić.

                 Musiałam puścić wodzę fantazji i wyobrazić sobie to, co mogło pomóc nam w dotarciu do Szeryfa. Powoli zaczynałam analizować to, co było w nim wyjątkowego i innego, niż we mnie. Nie było to zbyt trudne, ponieważ na szali stawiałam dwie, kompletnie różne osoby, które miały ze sobą mało wspólnego, oprócz kilku dóbr, dla których wspólnie walczyliśmy.

                 W pewnym momencie, gdy powoli zaczynałam tracić nadzieję, poczułam coś, co od nowa napędziło mnie do działania. Nie zwracając najmniejszej uwagi na chłopaka kroczącego za mną, ruszyłam niczym torpeda z miejsca i skierowałam się tam, gdzie, moim chwilowym zdaniem, powinnam się znaleźć. Tym razem nikt nie mógł mi zarzucić tego, że nie próbowałam, a moje zmysły były fałszem, który nigdy nie przydał się do niczego dobrego. Chociaż, patrząc na to z racjonalnej strony, w dalszym ciągu mógł, bo na tą chwilę nie udowodniłam jeszcze, że jest inaczej, jednak zamierzałam to zrobić i z całego serca wierzyłam, że tym razem to wcale nie był fałszywy alarm.

- Przypominam, że jestem człowiekiem – charczał Stiles, próbując mi dorównać kroku. - Gdzie Ty tak pędzisz?

- Jest tu – odpowiedziałam, wpatrując się wprost przed siebie. - On tu jest.

- Żartujesz sobie czy mówisz serio? - zapytał chłopak, na co przewróciłam oczami. Owszem, uwielbiałam grać i udawać, ale to raczej nie był najlepszy moment, w którym mogłabym zaprezentować swoje aktorskie talenty, Stiles powinien o tym wiedzieć. - Bo jeśli mówisz serio, to będę całować Cię po stopach, jednak jeśli żartujesz, to...

- Czy Ty zawsze musisz tyle gadać? - warknęłam, nawet na niego nie patrząc. - Czego nie zrozumiałeś w słowach ,, Bądź cicho''?

- Nie powiedziałaś niczego takiego – odparł zdziwiony chłopak.

- Boże, czy ja zawsze muszę mówić coś dosłownie, abyście to zrozumieli? - zapytałam retorycznie. - Kazałam Ci być cicho, użyłam do tego innych słów, ale przekaz był ten sam.

- Mogłem tego nie zrozumieć, to przecież normalne.

- Ty nie rozumiesz większości słów, które kieruję w Twoją stronę.

- Tym razem jednak musisz mi wybaczyć.

- A to niby dlaczego?

- Bo jestem cholernie zestresowany i zdenerwowany! - uniósł się brunet. - Tu chodzi o życie mojego taty.

- I właśnie dlatego potrafię zrozumieć Twoje emocje – powiedziałam spokojnie. – I właśnie dlatego w dalszym ciągu oddychasz.

- A co? W innym wypadku byś mnie zabiła? Poza tym to nie moja wina, że gadasz szyframi. Przypominam Ci, że ja nie urodziłem się w świecie takim samym, jak Ty i nie znam wszystkich tych waszych nadprzyrodzonych gadek.

- Gadam szyfrem? To Ty mnie nie rozumiesz, bo nie zawsze czytasz między wierszami – wzruszyłam ramionami. - Nie zabiłabym Cię, w żadnym wypadku, ale, zapewne, bym Cię dość skutecznie uspała.

- Niby w jaki sposób?

- Słońce, nie wyciągnę teraz wszystkich asów, które mam w rękawie, to by było nieuczciwe.

                   Zawsze starałam się mieć coś na ostatnią chwilę, na ostatni ruch. Nigdy nie zdradzałam swojej strategii w całości, nawet osobom bliskim mojemu sercu. Musiałam mieć coś, czym mogłam zaskoczyć innych, nie tylko swoich wrogów. Musiałam mieć na uwadze każdy scenariusz, nawet ten, że Ci, którzy byli przeciwko mnie, mogli mieć wstęp do umysłów osób, które dosyć często spędzały ze mną czas. Nie byłabym sobą, gdybym od razu na samym wstępie, wyciągała wszystkie karty na stół.

- Pamiętasz o tym, co Ci mówiłam przy wejściu do budynku?

- O tym, że mam być cicho? Nie, nie do końca rozumiałem Twój przekaz, przynajmniej nie wtedy.

- Nie, mówiłam też o czymś innym.

- Że mam być grzeczny?

- Stiles - warknęłam, chcąc przywrócić chłopaka do porządku.

- Pamiętam – westchnął. - Mam stać za Tobą i nie wychylać się, nawet jeśli znajdziemy mojego ojca.

- Więc teraz, z łaski swojej, posłuchaj mnie choć raz i trzymaj się za mną.

- Dlaczego? - zapytał zdziwiony chłopak.

- Dlatego – powiedziałam, wskazując przed siebie.

                   Przed nami rozciągał się piękny widom zniszczonych murów, z drzwiami pośrodku. Byłam sceptycznie nastawiona do znaleziska, chociaż, w głębi duszy, marzyłam, aby za tymi drzwiami znajdowała się nasza zguba. Chciałam odnaleźć Szeryfa tak szybko, jak to tylko było możliwe, bez większego rozlewu krwi. Zdecydowanie wolałam, aby ta krew nie płynęła po naszej stronie muru.

                    Niewiele myśląc, co w takich sytuacjach było dla mnie normalne, rzuciłam się na drewno, które mogło stać między nami, a Szeryfem. Cóż, nie podejrzewałam, że to gówno nie ustąpi i odbije moje ciało z taką samą siłą, z jaką w nie wbiegłam. Uderzyłam o posadzkę, o ile można to coś tak nazwać, z cholernie mocną siłą. Kimże bym jednak była, gdybym tak łatwo odpuściła na samym początku bitwy.

                  Byłam pewna tego, że moja magia niewiele tu zdziała. Skoro Doktorzy znali moją osobę to doskonale wiedzieli, że magia była bliska mojemu sercu. Nie zabezpieczyliby tego miejsca czymś, z czymś się urodziłam i miałam obeznanie od dziecka. Wiedziałam, że tylko moja wampirza strona mogła sobie z tym poradzić, a przynajmniej miałam taką cichą nadzieję. Z drugiej strony, jeśli moje przemyślenia były prawdziwe, wynikałoby z tego, że oni naprawdę szykowali się na moją osobę. Ale dlaczego? Skąd wiedzieli, że akurat ja zawitam w tym miejscu?

                  To nie było zadanie, które zajęło mi kilka sekund. Mogłam szczerze przyznać, te Ci cholerni Doktorzy wiedzieli, jak zabezpieczyć to, co należało do nich. Musiałam pogratulować im wytrwałości i efektywności w działaniu. Nawet ktoś taki, jak ja, miał problem, aby przebić coś, co stworzyli osobiście. Ale kimże bym była, gdybym w końcu nie dotarła do celu, który tak bardzo mnie interesował?

- Pieprzona magia – warknęłam, gdy udało mi się wyważyć drzwi. Moja złość jednak bardzo szybko minęła, a dokładnie w momencie, gdy coś, a raczej kogoś, zauważyłam. - Ktoś tam leży.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro