ROZDZIAŁ 94

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

               Każdy scenariusz był nieprzewidziany, w każdej chwili mogły pojawić się poprawki, które zaskoczyły aktora grającego daną mu wcześniej rolę. Tak samo bywało w życiu, nie ważne było, co ktoś miał zaplanowane na dany dzień, gdyż drugiego wszystko zmieniało o 180 stopni, aby uprzykrzyć życie każdej żyjącej istocie stąpającej po tej ziemi. Tak, ten świat był okrutny i rządził się własnymi prawami.

                Odkąd dowiedziałam się o świecie nadprzyrodzonym wiedziałam, że coś, co początkowo wydawało się być błahe, wcale nie musiało takie być. Zdawałam sobie sprawę z tego, że czarne nie zawsze oznaczało zło, a wszystko kolorowe nie miało tak naprawę żadnego znaczenia. Każdy dzień w świecie nadprzyrodzonym uczył mnie tego, że to, co wydawało nam się być rzeczywistym, w każdym momencie mogło zmienić front i stać się tym, co było nieosiągalne, wirtualne, kłamliwe, fałszywe.

                  Odnalezienie Noah Stilinskiego graniczyło z cudem, z którym postanowiłam się zmierzyć. Zazwyczaj moi wrogowie robili wszystko, abym nie potrafiła znaleźć osób, które były przeze mnie poszukiwane na daną chwile, choć, w większości sytuacji, wychodziło im to słabo. Mogłam jedynie pogratulować Doktorom, którzy, mimo wszystko, odwalili kawał dobrej roboty, i schowali Stilinskiego pod tak wielką warstwą magii i zabezpieczeń, że nawet ja nie potrafiłam się przez nią przebić. To był cios, który trafiał prosto w moje serce.

                  Nie sposób opisać euforii, która zapanowała między mną, a Stiles'em w momencie odnalezienia jego ojca. Każde z nas cieszyło się na swój własny sposób, chłopak skakał pod sufit, a ja, jak to ja, udawałam, że to była dla mnie normalka. Odnalezienie osoby, która miała w moim sercu swoje własne miejsce, jak najbardziej napawało mnie optymizmem, szczególnie w chwili, gdy ta osoba była wciąż wśród żywych. Byłam z siebie dumna, w małym kawałku, ale jednak.

                  Moja decyzja była natychmiastowa, zabrać Szeryfa z tego miejsca najszybciej, jak tylko to możliwe. Nie chciałam, aby musiał spędzać czas w lochach Doktorów dłużej, niż to było potrzebne. Na nasze szczęście, podczas ewakuacji, nie zjawił się nikt, kto pokrzyżowałby nasze plany, co dodatkowo napawało mnie lekkim spokojem o naszą przyszłość, przynajmniej przez chwilę.

           Zjawienie się w moim domu było oczywistym epizodem w tej sytuacji. Jedyne miejsce, w które mogłam zaprowadzić moich bliskich i zapewnić im bezpieczeństwo, zawsze okazywało się moim domem. Ze względu na moje pochodzenie oraz wiedzę i umiejętności, nikt nie powinien się dziwić, że to właśnie mój dom jest naszą bezpieczną zatoką, do której w każdej chwili można zacumować i odnaleźć, chociażby, chwilowy spokój.

             Miałam mieszane uczucia co do tego, co w tej chwili powinnam zrobić. Z jednej strony był Szeryf, który zdecydowanie potrzebował mojej pomocy, z drugiej strony była Lydia, która zaginęła i nikt do końca nie wiedział gdzie jest, natomiast trzecia strona prowadziła do Doktorów, których miałam chęć zabić na miejscu, a czwarta strona prowadziła do Theo, który miał u mnie już tak przejebane, jak nikt nigdy wcześniej. Decyzja o podjęciu dalszych kroków była cholernie ciężka, a ja nie wiedziałam, co mam zrobić w tej sytuacji.

             Postanowiłam zająć się wszystkim po kolei, chociaż wybór pierwszego miejsca wcale nie należał do najłatwiejszym. Ze względu na to, że Szeryf znajdował się w najbliższym zasięgu mojej ręki, postanowiłam zacząć od niego. Musiałam posiadać szczegóły jego porwania, chociażby po to, aby potem móc bezkarnie ukarać tego, kto był winien jego cierpieniu. Mężczyzna był poobijany, co ewidentnie świadczyło o tym, że nie był traktowany delikatnie, z uczuciem, czy chociażby z empatią i szacunkiem, na który zasługiwał. Ten, kto za tym stało, musiał słono za to zapłacić, a ja zamierzałam tego dopilnować, za wszelką cenę.

                  Byłam wściekła, najłagodniej nazywając swój stan. Miałam ochotę krzyczeć i zabijać wszystkich, którzy stanęliby na mojej drodze, wprowadzając przy tym w życie najgorsze tortury, jakie chodziły mi po głowie. Nie mogłam pogodzić się z tym, że wszyscy, jak jeden mąż, daliśmy się zwabić w pułapkę i pozwoliliśmy kierować swoim życiem osobom, które nie miały prawa w nie wchodzić bez naszej zgody. W pewnym momencie staliśmy się cholernymi marionetkami, bez naszej wiedzy, i pozwoliliśmy robić naszym wrogom z nami to, co tylko chcieli.

                  Nie potrafiłam patrzeć na Noah'a, nie zaciskając przy tym z całych sił pięści. Nie mogłam przeboleć tego, że człowiek, który tak wiele zrobił dla naszego nadprzyrodzonego społeczeństwa, został potraktowany w ten sposób. Wyglądał tak, jakby ktoś zrobił sobie z niego żywy worek treningowy, nie szczędząc mu za specjalnie ciosów. Nie mogłam przeboleć tego, że, poniekąd, pozwoliłam na rozwój tej sytuacji, niemo pozwalając Doktorom robić to, co im się żywnie podobało i nie reagując na to tak, jak powinnam.

                Od samego początku powinnam twardo trwać przy własnych zasadach i robić to, co podpowiadał mi rozum. Już dawno temu powinnam przestać słuchać Scott'a i jego mądrych słów, które nie prowadziły do niczego dobrego. Już dawno powinnam przestać wysłuchiwać tego, że dobro zawsze powraca i że powinniśmy być mili dla każdej napotkanej osoby, nawet jeśli to właśnie ona siała zniszczenie i śmierć. Już dawno temu powinnam stać się pełnoprawną mną, Nina Fortem o twardym sercu i jeszcze twardsze jdupie.

- Co się stało? - zapytałam najspokojniej, jak tylko byłam wstanie. - Jak to się stało, że zostałeś porwany?

- Przepraszam – westchnął ciężko Szeryf. - Nie wiem, co tam się stało. Nie wiem kto, nie wiem jak i nie wiem kiedy.

- Spokojnie, nikt z nas nie ma Ci tego za złe – odparłam, lekko się uśmiechając.

- Chcę wam pomóc, ale nie potrafię – jęknął załamany Stilinski.

- Nie denerwuj się, to nie jest Twoja wina – powiedziałam, starając się go jakoś uspokoić. - To nie jest Twoja wina, Noah, to nie Ty tu jesteś winny.

                 Takie sytuacje zawsze źle wpływają na człowieka, szczególnie na śmiertelnika. Wielokrotnie musiałam przez to przechodzić w swoim życiu, dlatego mniej więcej wiedziałam jak i co powiedzieć, aby dana osoba nie czuła się winna. Pewnym było w tej sytuacji to, że Szeryf w żaden sposób nie zawinił, stał się ofiarą osób, które już dawno temu powinny wąchać kwiatki od spodu, ciesząc się zajęciem swojego miejsca w piekle, do którego, swoją drogą, sama zmierzałam od dłuższego czasu.

- Było ich kilku – kontynuował Noah, patrząc przed siebie. - Ale w żaden sposób nie potrafię ich zidentyfikować.

- I nikt nie ma za to do Ciebie pretensji – powiedziałam. - Masz prawo ich nie znać. Nawet ja nie znam ich prawdziwej tożsamości.

- Naprawdę? - zapytał zdziwiony Szeryf.

- Na nasze nieszczęście, tak – przytaknęłam, wzdychając ciężko.

                To było coś, do czego osobiście wolałabym się nie przyznawać. Tak, Doktorzy w dalszym ciągu pozostawali dla mnie jedną, wielką niewiadomą, do której nie wiedziałam, w jaki sposób mam się dobrać. Nie wiedziałam, z której strony mam ugryźć ciasto, aby nie okazało się zakalcem. Byłam w kropce, z której natychmiast musiałam wyjść, aby nie wyjść na kogoś, kto nie miał kontroli nad tym, co działo się wokół mnie.

- Potrafię rozpoznać jedną osobę - odparł nagle Szeryf.

- Kogo? - spojrzałam na niego, mając cichą nadzieję, że wskaże osobę, na którą czaję się od jakiegoś czasu.

- Nie jestem pewny na sto procent, ale on tam chyba był.

- A na ile procent jesteś pewny? - zapytał nagle Stiles.

- Na 99,9 %, tyle mogę dać.

- Kto to był? - zapytałam spokojnie, trzymając w umyśle kciuki na powodzenie mojej własnej misji misji.

- To był on – Noah spojrzał mi prosto w oczy. - Theo Raeken.

                I w tym momencie poczułam się tak, jakby jebnął mnie piorun. Owszem, chciałam, aby wskazana przez Szeryfa osoba nazywała się Theo Raeken, ale jakoś tak, gdzieś w środku, nie byłam na to przygotowana. Niemniej jednak cieszyłam się z tego, że tym razem dostałam twardy dowód, ze był zły, i na zabicie go, już nikt nie mógłby mi w tym przeszkodzić. To było coś więcej, niż walka o zwykły honor.

- No teraz to go naprawdę, kurwa, zabiję – warknęłam, zaciskając mocno pięści.

- Co? - zapytał nagle zdziwiony Szeryf.

- O nie, nawet Ty mnie nie powstrzymasz.

- Nie miałem takiego zamiaru – wyjąkał starszy Stilinski. - Ale teraz? Teraz go zabijesz?

- A kiedy? Za pół roku? - burknęłam. - Teraz mam taki argument, że nikt nie jest w stanie mnie powstrzymać przed pozbyciem się tego jadowitego węża.

- Nie o to mi chodzi – mruknął Noah. - Myślałem, że już go dorwałaś.

               To było dosyć śmieszne, ponieważ Szeryf, poniekąd, uderzył właśnie w moje ego. Owszem, byłam narwana i dosyć często nieprzewidywalna, a o zatrzymaniu mnie nie było jakiejkolwiek mowy. Problem polegał na tym, że odkąd wprowadziłam się do tego cholernego miasta stałam się ciepłą kluchą, która słuchała innych. Cóż, tym razem znowu wyszło na moje, Nina Fortem zdecydowanie powinna pozostać sobą, bez względu na głos innych.

- Jasne – prychnęłam w odpowiedzi, krzyżując dłonie na piersi. - Gdyby mi na to pozwolili to ten dupek już dawno wąchałby kwiatki od spodu.

                  Czy byłam zła? Tak, poniekąd tak. Byłam zła na moich przyjaciół, którzy nie wierzyli w moją intuicję od początku. Byłam zła na to, że hamowali mnie za każdym razem, gdy chciałam zrobić dobry uczynek, czytaj ,,zabić Theo Raeken'a''. A przede wszystkim byłam wściekła na siebie, ponieważ pozwoliłam kierować sobą komuś, kto dopiero liznął świat nadprzyrodzony, nie mając przy tym żadnego doświadczenia.

                 Nie zamierzałam w żaden sposób urażać osoby mi bliskie, nigdy w życiu. Nie chciałam ich w żaden sposób obrazić, bo takie zachowanie nigdy nie było moim celem. Chyba właśnie dlatego dosyć często gryzłam się w język i nie mówiłam głośno tego, co myślę, nawet jeśli wiedziałam, że mam racje. Czasami wolałam przemilczeć to, co mi w duszy gra, niż wprowadzać jeszcze bardziej gęstą atmosferę w nasze kręgi. Atmosfera między nami była wystarczająco napięta, moje sugestie i gniew nie były tu potrzebne do zaognienia konfliktu, który wyrósł między nami.

- Od początku mówiłam, że Raeken jest zły.

- Szkoda tylko, że nikt Cię nie słuchał – zauważył słusznie Stiles.

- Najwyraźniej dopiero teraz przyszedł czas na odkupienie win – powiedziałam spokojnie. - Teraz mogę go zabić, a dobroduszny Scott mi tego nie zabroni.

- Tego pewna być nie możesz.

- Mogę – prychnęłam. - Jak tylko dowie się, co ten idiota zrobił, sam każe mi zabić Theo.

- A jeśli nie? - zapytał spokojnie Szeryf.

- To będzie pierwszą osobą, na której użyję zaklęcie uśpienia.

                   Szanowałam Scott'a, był naprawdę świetną personą. Jego pomysły i świeży pogląd na sprawę dosyć często ratował nasze tyłki przed tragedią. Mogłam jednak głośno przyznać, że McCall dosyć często kierował się swoim własnym sumieniem. Nie zwracał uwagi na to, co działo się wokół niego i jak wiele zła wyrządzała dana osoba. On był święcie przekonany, że w każdym z nas istnieje namiastka dobra, która może nas zmienić. Zdecydowanie się z nim nie zgadzałam, a on, choć młody, w niedalekiej przyszłości miał się o tym przekonać na własnej skórze.

                  Miałam zamiar drążyć temat dalej, ale przerwał mi dźwięk mojego telefonu, który aktualnie leżał sobie spokojnie na stoliku przed nami. Nie powiem, to uspokoiło lekko mój aktualny temperament, choć pod skórą czułam, że ten telefon wcale nie miał być dobry. Wiedziałam, że nasza walka dalej trwa, a zaognienie sytuacji było na wyciągnięcie ręki. To wszystko było tak chore, że nawet ja zaczynałam się w tym gubić.

                    Gdy tylko zobaczyłam imię Scott'a wyświetlające się na ekranie wiedziałam, że to zwiastowało kłopoty. To wcale nie był mój wymysł, który opracowałam przy butelce wina. Każdy wiedział, że gdy działo się coś złego, telefon do Niny ratował sytuację, a przynajmniej miał ratować. Byłam wszechstronna, choć w wielu sprawach miałam mało do powiedzenia. Obawiałam się tego, że i tym razem nie zdziałałabym nic, co mogłoby nam pomóc.

                   W pewnym momencie, totalnie nagle i niespodziewanie, poczułam się rozdarta na dwie części. Jedna strony krzyczała, abym odebrała telefon i dowiedziała się jak najwięcej szczegółów dotyczących Lydii, a druga kazała olać sytuację i wyjechać tam, gdzie czułam się najbezpieczniej i na swoim miejscu. To wyglądało tak, jakby moje dwie strony, wampirza i czarodziejka, zaczęły ze sobą rywalizować o to, kto ma więcej racji.

- Scott – powiedziałam, odbierając telefon. - Powiedz mi, że coś macie.

- Najpierw Ty mi powiedz, co z Szeryfem?

- Nic mu nie jest – wypuściłam głośno powietrze z płuc. - Na całe szczęście zdążyliśmy.

- Jak on się czuje? - zapytał zatroskany chłopak.

- Wyjdzie z tego – odparłam krótko, nie chcąc obgadywać osoby, która znajdowała się koło mnie. - Co z nią?

                 Pomimo wewnętrznego niepokoju chciałam, aby Scott powiedział coś, co mnie uszczęśliwi. Wiedziałam, że ta misja nie mogła odbyć się w całości szczęśliwie, jednak gdzieś tam w głębi siebie wierzyłam, że cuda się zdarzają. Miałam cichą nadzieje na to, że te cuda kiedyś obejmą również moją osobę, chociaż na to były marne szanse. Ale cóż, za marzenia nie karają, prawda?

- Mam dwie wiadomości – zaczął niepewnie Scott.

- Wiedziałam – westchnęłam. - Czy któraś z nich jest dobra?

- Tak – powiedział chłopak, poprawiając mi lekko humor.

- Najlepiej chyba będzie, jak to właśnie do niej zaczniesz.

- Jesteś pewna? -zapytał z wyczuwalną niepewnością w głosie.

- Tak, może to pozwoli mi nie dopuścić do zbiorowego morderstwa.

- A niby kto miałby to zrobić?

- Ja – powiedziałam twardo, patrząc przed siebie.

                     Owszem, w tej chwili mogłam zrobić wszystko, co wykluczało mnie z grona tych ,,dobrych''. Dawno nie czułam się tak wściekła, aby planować dosłownie wszystko i ruszyć przed siebie tylko po to, aby siać panikę i śmierć. Marzyłam o tym, aby każdy, kto zetknie się ze mną na mojej drodze ku niewiadomej, umarł śmiercią tragiczną, a jego krew spływałaby po ulicach. Tak, byłam psychopatką, tego nikt nie mógł mi odebrać, za żadne skarby świata.

- Znaleźliśmy Lydię – powiedział chłopak, co chwilowo napawało mnie optymizmem. - Ale to tylko teoria i brak stuprocentowej pewności.

- A jak z praktyką? - zapytałam, będąc pewna, że odpowiedź na to pytanie wcale mnie nie ucieszy.

- Nie możemy się do niej dostać i sprawdzić, czy nasze domysły to prawda – powiedział niepewnie chłopak.

- Dlaczego? - zapytałam zdziwiona, patrząc na Stilisnkich wielkimi oczami.

- Bo jest w Eichen House.

              Byliśmy w gównianej sytuacji, zdecydowanie. Znałam to miejsce i to wcale nie napawało mnie optymizmem. Wiedziałam, że takie miejsce, jak Eichen House, to nie było coś, co dało się przeskoczyć. Byłam pewna, że walka, która nas tam czeka, mogła pochłonąć czyjeś życie. W duchu modliłam się, aby tym razem nie zginął ktoś, kto był mi bliski.

                Tak szczerze powiedziawszy byłam na krawędzi szaleństwa. Powoli zaczynałam tracić nie tylko grunt pod nogami, ale również zdrowy rozsądek. Miałam ochotę rzucić wszystko w cholerę, wyłączyć człowieczeństwo i zrobić to, co zostało przypisane wampirom setki lat temu. Jednak gdzieś w głębi siebie czułam, że to byłby najgorszy krok, jaki mogłabym poczynić.

                   Musiałam zachować spokój, chociaż w aktualnej sytuacji było to cholernie trudne. Kolejny raz, w tak krótkim czasie, musiałam zadecydować, czyje życie było dla mnie ważniejsze. Miałam do wyboru pozostanie z Szeryfem, który nie czuł się najlepiej, a ja nawet nie wiedziałam, co mu dokładnie zrobili Ci psychopaci. Była jeszcze Lydia, która została zamknięta w miejscu, w którym  nawet nie chciałabym spędzić godziny, a co dopiero kilku. Byłam w kropce, kolejny raz tego dnia.

                   Czułam, że moje szczęście zaczyna dobiegać końca. Do tej pory mogłam liczyć na dziwne zbiegi okoliczności, które potrafiły rozwiązywać moje problemy. Tym razem wszystko było inne, a każdy ruch odbijał się na mnie podwójnie, raniąc przy tym moich bliskich. Czego bym teraz nie zrobiła, wszystko kończyło się źle. Czy aż tak bardzo ten świat mnie nienawidził?

                    Stałam w salonie niczym posąg z telefonem w ręku. Nie wiedziałam, co mam powiedzieć Scott'owi i co robić. Niewiele myśląc spojrzałam błagalnym wzrokiem na Stiles'a, który siedział przy ojcu, aby coś mi podpowiedział. W tej chwili potrzebowałam jego inteligencji i sprytu, którego mi najwyraźniej chwilowo zabrakło. W rezultacie otrzymałam coś innego, choć, nie powiem, lekko motywującego. Ten chłopak nigdy nie przestanie mnie zaskakiwać, serio.

- Idź – szepnął brunet. - Ona bardziej Cię potrzebuje.

                    Od bardzo długiego czasu wiedziałam, że Stiles leci na Lydię. Oboje mieli w sobie to coś, co ich wzajemnie przyciągało do siebie, chociaż skutecznie to ukrywali, a przynajmniej Ruda. Stilinski za wszelką cenę chciał ją chronić i być blisko dziewczyny, nawet jeśli ona nie brała go na poważnie. Moim skromnym zdaniem ta dwójka idealnie do siebie pasowała i miałam nadzieję, że kiedyś sami do tego dojrzeją.

                Swoje spojrzenie skierowałam na Szeryfa, który, o dziwo, patrzył wprost w moje oczy. Jego wyraz twarzy ewidentnie wskazywał na to, że był cholernie zmęczony i jednocześnie zagubiony. Widziałam sińce na jego twarzy, które wcale nie pomagały mi w uspokojeniu moich nerwów. Za wszelką cenę chciałam, aby ten, który był winny tego całego zamieszania, został surowo ukarany.

- Jestem bezpieczny, Nina – wyszeptał Szeryf. - Ratuj ją, ona tego potrzebuje.

                  Zarówno moje serce, jak i rozum, podpowiadali mi to samo. Ktokolwiek i cokolwiek by mi nie powiedział, ja w dalszym ciągu czułam się rozdarta między tym, co chcę zrobić, a między tym, co powinnam zrobić. Nie ważne było to, jak bardzo te dwie sprawy były do siebie podobne, ja w dalszym ciągu toczyłam wewnętrzną wojnę, z której chciałam, aby ktoś mnie w końcu uratował.

                  Pierwszy raz od bardzo dawna zabrakło mi pewnej osoby, która pozwalała mi trzeźwo myśleć. Derek, brunet o niebiesko-zielonych oczach i przyciągającym spojrzeniu, muskularny i cholernie przystojny. Pomimo tego, co wydarzyło się między nami w przeszłości, ten facet w dalszym ciągu w jakiś sposób na mnie oddziaływał. Miał w sobie coś, dzięki czemu czułam się bezpieczna, a przede wszystkim potrafił zrobić wszystko, abym nie wybrała złej drogi. Wystarczyła jego sama obecność, aby moje zmysły powróciły do normy i powiedziały mi, jaki kierunek był najodpowiedniejszy wdanej chwili. Tak, Derek Hale był tym, którego aktualnie potrzebowałam w swoim życiu.

- Jesteście pod szpitalem? - zapytałam, wpatrując się z uwagą w Stilinskich.

- Tak – potwierdził niepewnie Alfa.

- To dobrze – mruknęłam, nie spuszczając wzroku z moich gości. - Zostańcie na miejscu, zaraz tam będę.

- To dobrze – westchnął uradowany chłopak. - Czekamy, Nina, pośpiesz się.

                    Rozłączyłam się, zdziwiona lekko swoimi słowami. Nie do końca zarejestrowałam moment, w którym moje wewnętrzne ja stwierdziło, że zostawienie Stilinskich samych i pojechanie po Lydię to najlepszy pomysł, na jaki mogłam wpaść. Gdzieś tam w głębi siebie czułam jednak, że wspomnienie Hale'a miało z tym coś wspólnego, a ja nie wiedziałam, czy powinnam być zła z tego powodu czy się cieszyć tym, że po raz kolejny ten facet pomógł mi rozwiązać mój wewnętrzny konflikt.

- Jesteście pewni, że dacie sobie radę? - zapytałam, nie będąc pewna swojej decyzji.

- Zostanie tutaj – stwierdził Stiles. - Co złego może nam stać się w Twoim domu?

- Ostatnie wydarzenia pokazują, że wszystko.

- Jakie zostajemy? - zapytał zdziwiony Szeryf. - Jedziecie razem.

- Co? - zapytaliśmy jednocześnie ze Stiles'em.

- Owszem, jestem osłabiony i ranny, ale to wcale nie nie oznacza, że jestem umierający.

- Nie powinieneś zostawać sam, tato.

- Sam stwierdziłeś, że w tym domu nic mi nie grozi – odparł mężczyzna. - Wasza obecność jest niezbędna w innym miejscu, ja dam sobie radę.

- Przykro mi, ale ja się nigdzie nie wybierać – parsknął chłopak. - Zostaję z Tobą, tato.

- A to niby dlaczego? - zapytał zdziwiony Noah. - Są osoby, które bardziej Cię potrzebują.

- Dam sobie radę – wtrąciłam, lekko się uśmiechając. - Niech zostanie.

- Jest jednym z was. Powinien Cię wspierać i pomóc w ratunku. W tej chwili liczy się każda para rąk do walki z tymi psychopatami.

- To prawda – kiwnęłam głową. - Jednak nie zmuszę go do wyboru między rodziną, a przyjaciółmi.

- Wy również jesteście rodziną – spierał się Noah. - Dlaczego niby ma zostać ze mną, pozwalając Ci jechać samej na tą misję?

- Bo są osoby dla mnie ważne i ważniejsze – odparł chłopak, patrząc na ojca wzrokiem pełnym miłości. - I są osoby, które bardziej mnie potrzebują, a ja potrafię to dostrzec.




Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro