Rozdział 111

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Hej Kochani:*

Wróciłam! Bądźcie łaskawi, dawno mnie tu nie było, ale mam nadzieję, że poziom rozdziału nie został obniżony.

Miłego czytania <3

***************************************************************

Nikt nigdy nie powiedział, że życie będzie łatwe. Choć, jako dzieci, większość scenerii wydawała nam się być kolorowa, a drogi były proste, to jednak dorosłe życie bardzo szybko weryfikowało te spojrzenia. To, co kiedyś wydawało się łatwe, okazywało się cholernie zawiłe i skomplikowane. Dorosłe życie okazywało się nie być tak proste, jakby mogło się wydawać.

Pamiętam, że jako dziecko bardzo szybko chciałam dorosnąć. Chciałam stać się samodzielna, nie mając nad sobą żadnego bata. Sądziłam, że skoro jestem członkiem jednej z najpotężniejszych rodzin, nic złego nie może mnie spotkać. Przecież nic nie mogło powstrzymać osoby, która rzucała zaklęcia z zamkniętymi oczami i znała każdy urok, jaki ktoś kiedykolwiek stworzył. Nie było wtedy dla mnie rzeczy niemożliwych.

Gdy tylko dorosłam, rzeczywistość bardzo szybko zweryfikowała moje dziecięce podejście do życia. Okazało się, że to, co wydawało mi się proste, wcale takie nie było. To rodzice robili wszystko, abym tak to postrzegała. Dokonywali trudnych wyborów, abyśmy nie musieli mierzyć się z niebezpieczeństwem. Chronili nas, pomimo naszego buntu i złości wylewanych w ich stronę.

Teraz, z perspektywy czasu, wiem, jak wiele poświęcili dla mnie rodzice. Jak wiele bólu i smutku otrzymywali z mojej strony. Pomimo tego stali twardo u mego boku. Szli zawsze jako mur obronny, byli na pierwszej linii frontu po to, abym jak najmniej oberwała. Robili wszystko, aby całe zło spadło na nich, a do mnie dotarły jedynie resztki zła, które bez większych problemów byłam w stanie przezwyciężyć.

Żałuję tego, jak bardzo ich nie doceniałam w dzieciństwie. Pomimo tego, że już jako nastolatka rozumiałam więcej i moje zachowanie w większości uległo poprawie, te dziecięce lata musiały być dla nich katorgą, choć nigdy mi tego nie okazywali. Żałuję słów, które wypowiedziałam w ich stronę w złości. Żałuję deklaracji, które złożyłam, patrząc im wściekle prosto w oczy. Żałuję, że nie zdążyłam im podziękować za wszystko, co dla mnie zrobili.

Siedząc w moim domu i mając przed sobą załamanego Scott'a wiedziałam, że muszę być lepsza. Nie mogłam pozwolić na to, aby spotkało go cierpienie. Ten chłopak, mimo swojego młodego wieku, przeszedł naprawdę wiele. Jego droga nie była usłana różami. Oprócz jego mamy nie było przy nim nikogo, kto mógłby przyjąć na siebie wszystkie ciosy. Nie było kogoś, kto obroniłby go przed tym, co nieuniknione.

Chciałam być tarczą, która przyjmie na siebie większość pocisków. Chciałam być murem, który nie przepuści bólu, który mógłby go zranić. Chciałam być osłoną, przez którą nie przedostanie się żadne zło. Chciałam przyjąć na siebie wszystko, co najgorsze, aby on nie musiał już nigdy więcej cierpieć. Byłam skłonna nawet umrzeć, aby cierpienie Scott'a odeszło raz na zawsze.

Wiedziałam, że nasza sytuacja jest do dupy. Doktorzy wybrali sobie najlepszy moment do ataku. Nie byliśmy stadem, nie byliśmy spójni, nie byliśmy razem. Nasza paczka rozpadła się, nawet nie wiadomo kiedy, tworząc jednostki gotowe do pojedynczej bitwy, ale z pewnością nie do podjęcia się wspólnej wojny. Byliśmy słabi, zagubieni, zranieni. To był moment, w którym wróg mógł uderzyć, a my nie byliśmy w stanie się obronić.

Wiedziałam, że Scott jako Alfa cierpiał z nas wszystkich najbardziej. Wbrew pozorom jego instynkt odzywał się częściej, niż wszyscy myśleli. Ze względu na to, jakie stanowisko w stadzie zajmował, miał pewne obowiązki, które musiał wypełnić. Nawet jeśli chciałby pracować sam, przez swój wilczy instynkt nie mógłby być wtedy Alfą. Alfa ma stado, ludzi pod sobą, wiernych przyjaciół, którzy wejdą za nim w ogień. Cóż, w tym momencie zbyt wielu ich przy sobie nie miał.

Patrzyłam na niego i widziałam, jak bardzo męczyła go ta sytuacja. Wiedziałam, że nawet gdyby nie był Alfą, i tak by się tym wszystkim przejmował. Scott należał do tych osób, które przejmowały się losem innych. Nie ważny był jego status w grupie, zawsze chciał dla innych jak najlepiej, samemu upadając na samo dno. Za to właśnie ceniłam go najbardziej, nigdy nie stawiał swojej osoby na pierwszym miejscu. Mógł obrywać największe baty, dla niego liczyło się dobro innych.

Oboje wiedzieliśmy, że sytuacja jest do dupy. Nasze stado było w rozsypce, a wrogowie zbierali siły i atakowali z oraz to większym arsenałem. Musieliśmy podjąć jakieś kroki, aby nikt więcej w tym całym konflikcie nie ucierpiał. Problem pojawiał się momencie, gdy musieliśmy scalić stado. Niektórzy mieli to gdzieś, inni mieli swoje własne plany, a jeszcze inni nie byli w temacie. Cóż, łatwo nie mieliśmy.

- A było już tak dobrze - mruknęłam, nie do końca zdając sobie sprawę z tego, że powiedziałam to na głos.

- Było - westchnął Scott.

Nie wiadomo kiedy ze zgranego stada staliśmy się wrogami. Z przyjaciół staliśmy się osobami, które siebie nawzajem unikały. Z rodziny staliśmy się nieznajomymi, mijanymi w milczeniu na ulicy. Byliśmy kiedyś tak blisko siebie, mogliśmy wskoczyć za sobą w ogień, a teraz? Byliśmy grupką osób, które udawały, że się nie znają. Jak do tego doszło?

Nie potrafiłam do końca określić, w którym dokładnie momencie doszło do rozpadu naszego stada. Byliśmy zgrani, pewni siebie i dopasowani. Nagle, z dnia na dzień, rozpadło się wszystko, nad czym tak długo pracowaliśmy. Wcześniej zdarzały się zgrzyty, nieporozumienia, kłótnie, ale to raczej normalne w licznej grupce przyjaciół. Każdy miał prawo do własnego zdania, jednak nigdy to nie prowadziło do takiego rozpadu. Co zatem wydarzyło się między nami, że skreślono nas z listy najbardziej zgranego stada?

- Nie damy rady - mruknął smutno Scott. - Oni są zbyt silni.

- Nie warto się poddawać, oni nie mogą z nami wygrać.

- Wiem, Nina, ale nie o to mi chodzi.

- A o co? - zapytałam zdziwiona.

- Nie damy rady sami ich pokonać.

- A to nie mogłeś tak od razu? - spojrzałam na niego spod byka.

Prawda była taka, że walczyłam sama z własnymi uczuciami. Było mi cholernie źle z powodu naszego rozpadu. Bolała mnie każda nasza kłótnia, każda mała sprzeczka. Nigdy nie chciałam dopuścić do rozpadu stada, a miałam wrażenie, że w jakiś tam sposób się do tego przyczyniłam. Nigdy nie chciałam skłócić bliskich sobie osób, a istniała możliwość, że to właśnie moja osoba była prowodyrem. Może nie bezpośrednio, ale jednak mogłam mieć w tym jakiś swój udział.

- Musimy to naprawić.

- Zdecydowanie - mruknęłam. - Choć pewnie zbyt łatwe to nie będzie.

- Tylko jako stado możemy ich pokonać - powiedział Scott, olewając moje słowa. - Musimy każdemu wysłać wiadomość o spotkaniu.

- Nie każdy ją odczyta, Scott. Nie każdy będzie chciał się zjawić.

- Razem wymyślimy plan, dzięki któremu pokonamy wrogów.

- Czy Ty mnie w ogóle słuchasz? - zapytałam zniesmaczona.

- A mówiłaś coś?

- Tak! - machnęłam energicznie rękoma. - Scott, my nie żyjemy w bajce.

- Ale co o Ci teraz chodzi?

- Chodzi mi o to, że nie będzie wcale tak kolorowo, jak sądzisz - powiedziałam spokojnie. - Zjednoczenie nas nie będzie wcale takie łatwe. Nie będzie tak, że wyślemy im wiadomość, a oni w podskokach się zjawią. To nie bajka, Scott. Żyjemy w realnym świecie, w którym happy end'y nie zawsze się zdarzają.

Choćbym bardzo chciała, nie byłam w stanie od tego uciec. Miałam świadomość tego, że nasze pojednanie wcale nie będzie wyglądać jak w bajce, w której każde zakończenie jest szczęśliwe. My żyliśmy w świecie realnym, nasze problemy nie były wyimaginowane przez innym. Nie byliśmy zwykłymi postaciami, które odgrywały swoje role. Byliśmy żywi, rzeczywiści, a to zdecydowanie nie przemawiało na naszą korzyść.

- Nina, błagam Cię - Scott jęknął. - Jesteś ostatnią osobą, która może mi to zrobić.

- Co? - spojrzałam na niego zdziwiona.

- Nie trać wiary, Nina. Błagam Cię, bo jeśli Ty ją stracisz, to już po nas.

- Ja nigdy nie tracę wiary, Wilczku - uspokoiłam go, choć chyba bardziej chciałam uspokoić samą siebie.

Kłamstwo przychodziło mi tak łatwo, jak niegdyś zabijanie dla krwi. Tak naprawdę nie byłam pewna tego, czy i tym razem nam się uda. Nie byliśmy w jasnej sytuacji, dzięki której byłam w stanie przewidzieć przyszłość. Przez cholernie wielkie zamieszania w naszym życiu nie wiedziałam, kto co myśli i po jakiej stronie stoi. Nie byliśmy jedynymi rozgrywającymi w tej grze. Musiałam liczyć się z wielkością przeciwnika, jednocześnie podnosząc na duchu część swojej drużyny. Czy my mieliśmy jakiekolwiek szanse na wygraną?

Za wszelką cenę musiałam pokazać Scott'owi, że jestem silna i wcale nie martwię się o nasz los, będąc pewną naszej wygranej. Nie mogłam go dołować i pokazywać mu swoją niepewność. Wiedziałam, że w tej sytuacji wiele zależy ode mnie i od mojej postawy. Wilczek musiał czuć pewność ode mnie, aby sam stać się pewnym wygranej. Jeśli on w to nie uwierzy, to nikt w to nie uwierzy. A z doświadczenia wiem, że wiara czyni cuda.

Musiałam na spokojnie, bez emocji, ogarnąć swój umysł i poskładać w jedną całość to, co już wiemy. Zbyt wiele tego nie było, ale gdyby przyjrzeć się wszystkiemu z bliska, można by było odnaleźć parę wskazówek do rozwiązania tej zagadki. Cóż, przynajmniej zawsze to jakoś działało, może i tym razem by się udało?

- Musimy zacząć działać - powiedziałam spokojnie. - Zebrać myśli, dowody, poszlaki.

- Mamy jakiś punkt zaczepienia? - zapytał zrezygnowany Scott.

- Zawsze jest jakiś punkt zaczepienia. Naszym jest nagranie z kamer.

- Mało na nim widać.

- Ależ Ty pesymistycznie do wszystkiego podchodzisz, Scott. Z takim podejściem nigdzie nie dojdziemy.

Śmieszne w tej sytuacji było to, że ja też nie byłam zbyt entuzjastyczna. Różnica między nami była taka, że ja cholernie dobrze udawałam i ukrywałam swoje prawdziwe uczucia. Wiedziałam, że Wilczek jest podatny na odczucia bliskich, więc moją taktyką pozostawała gra osoby wierzącej w nasz sukces. Łatwe to nie będzie, ale czego się nie robi dla przyjaciół.

- Przepraszam, Nina - westchnął chłopak. - Przerasta mnie to, zbyt wiele się wokół nas dzieje. A jeśli nie damy rady?

- My mamy nie dać rady? - spojrzałam na niego zdziwiona. - Przypomnij sobie ile już razem przeszliśmy. Jak wielu wrogów pokonaliśmy.

- To nie to samo.

- Nie to samo? Błagam Cię, Scott. A Kanima i Gerard? Stado Alf? Darach? Oni? Nogitsune? Mało Ci pokonanych przez nas wrogów?

- Jak o tym mówisz to wcale nie jest mało.

- Nie jest, Scott. Każdego z nich pokonaliśmy wspólnie, współpracując, wierząc w to, że jesteśmy w stanie zwyciężyć. Żadna z tych walk nie była łatwa, a jednak wciąż tu jesteśmy, żyjemy, a to coś znaczy.

- Chyba masz racje, Nina.

- Chyba? - spojrzałam na niego z lekkim uśmiechem.

- Masz racje, z pewnością - parsknął Scott. - Skoro ich pokonaliśmy, to dlaczego mielibyśmy nie pokonać Doktorów?

No właśnie, dlaczego by nie? Przecież to tylko kolejni wrogowie na naszej liście. Kolejni, których czeka śmierć z naszej ręki. Kolejni, którzy zostaną przez nas pokonani, bo nikt nie jest wstanie nas złamać. No właśnie, więc dlaczego gdzieś w głębi duszy czuję, że to wcale nie będzie takie proste? Dlaczego gdzieś podświadomie wiem, że ostateczna walka z Doktorami zakończy moje życie raz na zawsze?

Tak, od dłuższego czasu odczuwam to, że kluczem do pokonania Doktorów jestem ja. Tym razem jednak nie chodziło o to, że mam niezwykłą moc, która ich powstrzyma. Tym razem chodziło o coś więcej, o coś większego, mocniejszego, mrocznego. Od dawna czułam z nimi dziwne połączenie, które mówiło mi, że, w jakiś porąbany sposób, moje życie mogło być z nimi połączone. A co jeśli to prawda? Co jeśli to właśnie moja śmierć może przyczynić się do ich odejścia?

-Nina? - Scott złapał mnie za ramię, skutecznie przywracając dożycia.

- Tak? - zapytałam, spoglądając na niego.

- Coś nie tak?

- Nie, wszystko w porządku.

- Zawiesiłaś się, odleciałaś.

- Tak - przytaknęłam. - Przypominałam sobie nasze zwycięstwa.

- Co? - chłopak spojrzał na mnie zdziwiony.

- Oj no co? Każdy z nas ma jakieś tam swoje dziwne rytuały.

Kłamstwo naprawdę powinno zostać moim drugim imieniem. Odkąd stałam się nieśmiertelna, kłamstwo nie opuszcza mnie na krok. Czy to w życiu prywatnym, czy podczas podrywu, czy podczas próby zabijania czy zdobycia krwi. Kłamstwo jest nieodłącznym elementem mojego życia. Utożsamiam się z nim bardziej niż z czymkolwiek innym. Całe moje życie okryte jest kłamstwem. Czy to przypadkiem nie jest dziwne?

- Jaki mamy plan? - zapytał chłopak, olewając mój poprzedni stan.

- Zjednoczyć stado, każdego po kolei - powiedziałam spokojnie. - Naszym celem jest rozmowa z każdym z nich.

- To zajmie więcej czasu niż wysłanie wiadomości.

- I będzie bardziej realne niż jej wysłanie - odparłam. - Więcej zdziałamy podczas osobistej rozmowy.

- Skoro tak uważasz, to tak pewnie jest.

- Nie wierzysz we mnie?

- Gdybym nie wierzysz to by mnie tu nie było - parsknął chłopak. - Co jeszcze?

- Musimy uważać na Theo.

- Dlaczego? - spojrzał na mnie zdziwiony.

- On wcale nie skończył. W dalszym ciągu coś kombinuje, a to nam może zaszkodzić.

- Nie jesteśmy w stanie go sprawdzić?

- Gdyby to było takie proste to już dawno siedziałabym w jego głowie. On ma wiele tajemnic, Scott. Wiele murów, które ciężko jest przebić.

- Więc musimy na niego uważać.

- Dokładnie tak - przytaknęłam. - Musimy zacząć od...

No tak, tradycyjnie ktoś musiał przerwać moją wypowiedź. Tym razem, o dziwo, nie był to dźwięk telefonu, którego spodziewałabym się najbardziej. Tym razem przerwał mi dźwięk otwieranych drzwi, co automatycznie postawiło mnie w stan gotowości do ataku. Nikt nie powinien otwierać sobie drzwi do mojego domu bez pozwolenia, no chyba że był to ktoś, kogo doskonale znałam.

- Stiles? - zapytałam zdziwiona, widząc nastolatka w drzwiach.

- A co Ty taka zdziwiona? - prychnął chłopak. - Pierwszy raz wchodzę do Twojego domu czy jak?

- Ty nigdy nie nauczysz się pukać, co?

- A po co, skoro mam własne klucze do Twojego domu?

- Nigdy nie skończysz mnie zaskakiwać.

- Taki mój urok - wyszczerzył się brunet.

Tak, Stiles miał swój urok. Przede wszystkim taki, że nie dało się na niego zbyt długo gniewać. Choćbym bardzo chciała, moje nerwy skierowane w jego osobę ulatywały tak szybko, jak tylko było to możliwe. Nie umiałam się na niego gniewać i nie do końca wiedziałam czy to wina jego uśmiechu, czy oczu. Ten chłopak wyglądał zbyt niewinnie, zbyt słodko, aby ktokolwiek mógł się na niego gniewać. Wyjątkiem była Melissa i Szeryf, ale oni pochodzili z innego wymiaru.

Niestety, pomimo zakopania toporu wojennego, w dalszym ciągu dało się odczuć napiętą atmosferę, która powstała zaraz po wejściu Stiles'a. Wyjaśnienie sprawy najwyraźniej zbyt wiele nie naprawiło, za dużo się wydarzyło. Wiedziałam, że powrót do przeszłości wcale nie będzie taki proste. Byłam świadoma tego, że ponowne silne więzy nie utworzą się ot tak. Miałam jednak nadzieję, że ta dwójka będzie pierwszym krokiem do zjednania stada. Czyżbym się myliła?

- To... - zaczęłam, próbując przerwać cisze. - Co tu robisz, Stiles?

- To już nie mogę przyjść do przyjaciółki w odwiedziny bez powodu?

- Oczywiście, że możesz - powiedziałam od razu. - Zawsze jest mi miło, gdy mnie odwiedzacie.

- Kłamstwo dosyć słabo Ci ostatnio wychodzi, wiesz?

Serio, Stiles? Miałam ochotę zaśmiać się na jego słowa, jednak powstrzymywałam się z całej siły. Były dwie opcje, albo chłopak mnie przejrzał, co było dosyć wątpliwe, albo nie wiedział, co mówi. Nie ma co się oszukiwać, wielokrotnie używałam kłamstwa w ich obecności i nikt nie był w stanie tego wykryć. Albo jestem dobrą aktorką i nawet jak udaje kłamstwo to mi to wychodzi, albo oni są tak naiwni, że już wierzą dosłownie we wszystko, co robię i mówię.

- Rozczaruję Cię, Przyjacielu - spojrzałam na niego z lekkim uśmiechem. - Uwielbiam momenty, w których mogę spędzić z wami spokojnie czas.

- To akurat uwielbia każdy z nas - mruknął Scott, patrząc niepewnie na Stiles'a.

- To akurat prawda - kiwnął głową Stilinski. - To są piękne momenty. Rzadkie, ale piękne.

I w tym właśnie momencie uświadomiłam sobie, jak wiele stracili ze swojego młodzieńczego życia. Nastolatkowie nie powinni ratować świata. Powinni bawić się życiem, brać udział w głupich akcjach, ukrywać swoje wybryki przed nauczycielami i spotykać się na imprezach z przyjaciółmi. Nie powinni brać udziału w walkach na śmierć i życie, nie powinni ratować ludzi i miasta, w którym żyją. Nie powinni brać na siebie tak wiele.

- Smutna prawda - powiedziałam, wzdychając. - Nie tak to powinno wyglądać.

- Możemy o tym nie mówić? - zapytać zakłopotany Stiles. - Nasze życie nie jest takie, jakie być powinno, ale jakoś trzeba się z tym pogodzić. Mam inny temat.

- Jaki? - zapytałam, spoglądając na niego.

- Był kolejny atak Chimery.

- Wiemy - westchnął Scott.

- Widziałem nagranie z kamer.

- My też - powiedziałam spokojnie.

- Czy jest coś, co może was dzisiaj zaskoczyć?

- Możliwe - powiedzieliśmy jednocześnie, uśmiechając się przy tym lekko.

- Dziwna z was para - mruknął Stiles.

- To akurat fakt - parsknęłam śmiechem.

Śmiech? Tak, zdecydowanie był nam potrzebny w tych czasach. Gdybyśmy wszystko brali na poważnie, pewnie byśmy zwariowali. Musieliśmy stać mocno na ziemi, jednocześnie potrafiąc się z tego śmiać. To nic, że zagraża nam niebezpieczeństwo. To nic, że pojawili się kolejni wrogowie, którzy usiłują nas zabić. To nic, że śmierć chowa się za rogiem. Błagam, czy tylko ja widzę, jak ta sytuacja jest popierdolona?

- A widzieliście nagrania z zewnętrznych kamer? - zapytał triumfalnie Stiles.

- Z zewnętrznych? - spojrzałam na Scott'a.

- Do tych dostępu nie miałem - odpowiedział chłopak.

- No właśnie! - wrzasnął zadowolony Stiles. - A ja widziałem.

- Punkt dla Ciebie, jesteś od nas lepszy - odparłam, patrząc na bruneta. - Co tam było?

- Coś, co może nam się przydać - powiedział tajemniczo. - A tak serio to nie wiem jak to interpretować, dlatego przyszedłem tutaj, do was.

- Chwila - spojrzałam na jego ze zmarszczonymi brwiami. -Wiedziałeś, że ja i Scott tu jesteśmy?

- No tak - powiedział najnormalniej na świecie. - Wiedziałem, że wasza dwójka tu jest.

- I, mimo to, tu przyszedłeś?

- Nie, przyleciałem na miotle - powiedział sarkastycznie Stilinski.- To, że były między nami zgrzyty to nie znaczy, że nasza współpraca ma się nie układać, a ja w dalszym ciągu mam was nie śledzić.

- Racja - powiedzieliśmy jednocześnie ze Scott'em, nie do końca przyswajając sobie to, co powiedział chłopak..

- Czy wy kiedyś z tym skończycie? - zapytał załamany Stiles. - To wasze wspólne mówienie jest dziwne.

- Jak cały ten świat, Stiles - parsknęłam. - Do tego trzeba się przyzwyczaić.

Nie ukrywam, coraz bardziej zaczynało brakować mi takich beztroskich chwil między nami. To, co działo się ostatnio wokół nas, zdecydowanie utrudniło nam życie, jednocześnie przerywając więź, jaka powstała między nami przez ostatnie lata. Coś, co budowaliśmy tak długo, zostało zburzone przez niedopowiedzenia, nieporozumienia, wrogów mieszających nam w głowach. A my, totalnie nieświadomi, pozwoliliśmy obcym ludziom namieszać w naszych relacjach, wcale się przed tym nie broniąc.

Stiles, patrząc raz na mnie, a raz na Scott'a, przewrócił oczami, jakbyśmy zrobili coś głupiego i usiadł na kanapie, odpalając laptopa przyniesionego ze sobą. Nie chciałam nic mówić, ponieważ słowa w tym momencie były zbyt ciężkie do udźwignięcia, więc siedziałam i patrzyłam na poczynania młodszego przyjaciela, nie wydając z siebie żadnego dźwięku. Czy już zawsze tak między nami będzie?

- Nie jest to może zbyt wyrazisty obraz, ale to, co najważniejsze, widać doskonale.

- Na czym mamy się dokładnie skupić? - zapytałam, wpatrując się w ekran laptopa.

- Na postaci, której zdecydowanie nie powinno tam być.

Tyle mi wystarczyło, aby całą swoją uwagę przelać na ekran. Wiedziałam, że jeśli Stiles coś znalazł, to musiało być to coś, co jest godnego uwagi. Chłopak świetnie spełni się kiedyś w roli policjanta albo detektywa. Wie, na co najlepiej zwracać uwagę, ma sokoli wzrok i wie, gdzie ma patrzeć. Drugiego takiego jak on ciężko będzie znaleźć.

Patrzeliśmy w skupieniu na ekran czekając na rozwój sytuacji. Nie ukrywam, że dla mnie to nie było zbyt przyjemne, gdyż jestem znana z tego, że wolę działać niż tylko obserwować. Oglądanie monitoringu niebyło szczytem moich marzeń, nie spełniało moich chorych ambicji. Niemniej jednak musiałam to przełknąć i się z tym pogodzić, nic innego mi nie pozostało.

- Do budynki wchodzi technik i Clark - powiedział spokojnie Stiles. - Tylko ta dwójka.

- Chwila - mruknęłam, patrząc w ekran. - A niby jak to możliwe?

- Tego nie wie nikt, Nina.

- Czyli co, której z nich jest naszym celem?

- Zdecydowanie nie - powiedział spokojnie Scott.

- Zgadzam się - przytaknął Stiles.

Bardzo możliwe, że moje aktualne zmysły i racjonalne myślenie wyjechały na wakacje, zostawiając mnie samej sobie na pastwę losu. Bardzo również możliwe, że przez natłok problemów i tego, co się wokoło nas dzieje utraciłam cząstkę logicznego myślenia i analizowania chociażby najmniejszego zagrożenia. Serio, to było bardzo dziwne, ale za cholerę nic z tego nie rozumiałam!

-Chwila, o co tu chodzi?

- Ty tak na serio? - spojrzał na mnie zdziwiony Stiles.

- Na to wygląda? - bardziej zapytałam, niż stwierdziłam.

- Tam musi być drugie wejście, Nina.

- Zdecydowanie - zgodził się Scott. - Weszły tylko dwie osoby, a wyszły trzy.

Cisza, która nagle pojawiła się w pomieszczeniu ani trochę nie była dla mnie dziwna. Pewnie dlatego, że przez ostatni okres swojego życia byłam do tego przyzwyczajona. Nie byłam jednak przyzwyczajona do tego, aby nie ogarniać sytuacji. Jak mogłam nie zauważyć tak prostych sygnałów, które pojawiały mi się pod nosem? Jak mogłam wyłączyć logiczne myślenie i siedzieć z założonymi rękami, bo nie widziałam żadnego punktu zaczepienia? Byłam na siebie cholernie mocno zła, że kolejny raz w moim życiu zawiodłam się na własnym instynkcie i logicznym myśleniu.

- Czyli czeka nas wycieczka - westchnęłam, gotowa na poprawę swojej postawy, która w ostatnim czasie ani trochę nie przypominała tej z dawnych lat.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro