ROZDZIAŁ 55

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

               Rano wstałam niewyspana, co jakoś szczególnie mnie nie zdziwiło. Przez pół nocy męczyły mnie koszmary, które były dla mnie już normalnością. Co prawda nie były one o żadnym złym potworze wynurzającym się spod łóżka. Były o wiele gorsze, śnił mi się Stiles, który był opętany i próbował na wszelkie sposoby się mnie pozbyć. Na samym końcu znalazł na mnie broń i z uśmiechem na twarzy przebił mi serce. To było okropne.

               Leniwie wstałam z łóżka i udałam się do łazienki. Wzięłam zimny prysznic, aby chociaż trochę się obudzić i dojść do siebie po ciężkiej nocy. Chciałam zmyć z siebie ten okropny koszmar, który nawiedził mnie co chwile. Przed oczami cały czas miałam obraz Stiles'a, który chciał mnie zabić. Jego twarz wyrażająca szaleństwo i chęć mordu będzie mnie długo nawiedzać.

               Po wykonanych czynnościach w łazience przyszedł czas na ubranie się. Byłam pewna, że dzisiaj nie zawitam w szkole. Nie miałam na nią ochoty, chociaż miałam chronić swoich przyjaciół. Jednak czułam, że dzisiaj nie będę w stanie ich obronić, nie byłabym w stanie obronić samej siebie. Posmarowałam swoją ranę, która zaczęła się zmniejszać, i nałożyłam opatrunek. Zawędrowałam do garderoby i wybrałam na dzisiaj zwykłe, czarne dresy i męską bluzę, która należała do Stefana. Nie widzę sensu w ubieraniu czegoś innego, teraz mam zamiar spędzić czas w domu.

               Zeszłam na dół i skierowałam się do kuchni. Zrobiłam sobie kawę, zresztą jak co rano. Nie mogłam nic innego przełknąć, więc jakiekolwiek śniadanie całkowicie odpadało. Coś czułam, że gdybym zjadła, to wszystko wyszłoby tą samą stroną, co weszło. To wszystko przez ten cholerny sen, który nie chciał wyjść z mojej głowy. A jeśli okaże się on prawdą? Wtedy chyba strzelę sobie kulkę w łeb.

               Rozsiadłam się wygodnie na kanapie i cieszyłam się spokojem i ciszą. Nie miałam nawet ochoty na włączenie telewizora i wgapianie się w niego. Znając życie i tak nic ciekawego by nie leciało. Sięgnęłam po telefon, który zdążyłam wziąć ze sobą z góry i sprawdziłam go. Nie miałam żadnych nieodebranych połączeń ani wiadomości. Czyżby moi przyjaciele o mnie zapomnieli? Albo po prostu chcieli mi dać jeden dzień spokoju. Każdy chyba ma ochotę na odpoczynek, nawet ja.

               Przez dobrą godzinę siedziałam na kanapie i wpatrywałam się w ścianę. Nie chciało mi się nawet ruszyć. Gdybym była człowiekiem, to zapewne już dawno padłabym na zawał przez te wszystkie akcje, które dzieją się w Beacon Hills. Czasami dziękowałam rodzicom za to, że stałam się wampirem. Przynajmniej mogłam pomóc innym i odkupić swoje winy, których trochę nazbierało się w moim życiu.

               Przez chwilę pomyślałam po Dereku. Co prawda nie chciałam sobie zawracać nim głowy, ale jego obraz sam pojawił się w moich myślach. Myślałam, że połączyło nas jakieś uczucie. Byłam z nim naprawdę szczęśliwa, jak nigdy wcześniej. Codziennie miałam świadomość tego, że ktoś czeka na mnie w domu. A teraz? Jestem tu sama, bo jemu zachciało się wysłuchiwać historii związanych z moim dawnym życiem. Sam nie był bez winy, nie był wcale takim dobrym wilkołakiem. Doskonale wiedziałam, co robił w swojej przeszłości, jednak nigdy mu tego nie wypominałam. Każdy ma za sobą jakieś gorsze momenty, ale przez to nie można od razu skreślać takiej osoby. Każdy zasługuje na drugą szansę, nawet krwiopijcy.

               Moje rozmyślania przerwał dźwięk telefonu. Westchnęłam ciężko i sięgnęłam po urządzenie. To by było na tyle jeśli chodzi o mój spokój i ciszę. Dzwoniła Lydia, czyli problem gotowy. Z jednej strony chciałam to olać i rzucić telefonem o ścianę, ale wiedziałam, że nie mogłam tego zrobić.

- Halo? zapytałam od razu po odebraniu.

- Nina – wyczułam strach w jej głosie. - Coś się dzieje.

- Co takiego? - nie powiem, sama się lekko wystraszyłam jej tonem.

- Coś ze Stiles'em - odpowiedziała niepewnie.

- Co? - momentalnie zerwałam się na równe nogi.

- Nie wiem dokładnie, śnił mi się dzisiaj w nocy. Coś mu zagraża, czuję to.

- To dziwne – powiedziałam zamyślona. - Dzisiaj mi też śnił się Stiles i wcale nie był to przyjemny sen – po moim ciele przeszły ciarki, gdy tylko sobie to przypomniałam.

- Co robił w Twoim śnie?

- Zabijał mnie - odpowiedziałam spokojnie.

- Boże – teraz słyszalna była rozpacz. - Musimy coś zrobić.

- Gdzie jesteś?

- W domu, a co?

- Czekaj tam na mnie. Przebiorę się i przyjadę do Ciebie.

- Co chcesz zrobić? - zapytała niepewnie, jakby bała się, na jaki głupi pomysł wpadnę tym razem.

- Z wielką chęcią od razu pojechałabym do tego przeklętego ośrodka, ale najpierw zawitamy na komisariacie. Szeryf powinien znać nasze plany, w końcu Stiles to jego syn.

- Dobrze, więc czekam na Ciebie.

- Do zobaczenia.

               Rozłączyłam się i westchnęłam. Dlaczego wszystko musi iść w złym kierunku? Teraz przynajmniej mam pewność, że mój sen nie był tylko wybrykiem mojej wyobraźni. Chociaż wcale mnie to nie cieszyło, wręcz odwrotnie. Słyszałam kiedyś o proroczych snach, ale miałam nadzieję, że mój taki nie był. W innym przypadku mogę zacząć się już żegnać z przyjaciółmi i swoim życiem.

               Pognałam na górę i wpadłam do garderoby. W dresach jakoś nie uśmiecha mi się nigdzie jechać. Wybrałam czarny strój składający się z bluzki na grubszych ramiączkach i czarnych rurkach. Do tego narzuciłam na siebie czarną skórę, na nogi włożyłam długie buty na szpilkach sięgające mi do kolan i na dłonie nałożyłam rękawiczki bez palców, oczywiście czarne. Po co? Nie mam pojęcia, jakoś tak wpadły mi w oko.

               Zbiegłam na dół, zabierając po drodze telefon, który z pewnością mi się przyda. Zwinęłam jeszcze klucze z komody znajdującej się w przedpokoju i wyszłam z domu, zamykając drzwi na klucz. Niby żadna istota nadprzyrodzona nie wejdzie do środka przez zaklęcie blokujące, ale wolę dmuchać na zimne. Ktoś mógłby spróbować mnie okraść, a tego bym nie chciała.

                 Weszłam do garażu i wsiadłam do Nissana, który był najbliżej bramy wyjazdowej. Nie trudziłam się nawet z zapięciem pasów, od razu wyjechałam samochodem na ulicę i skierowałam się pod dom Lydii. Czułam jak moje ciało ogarnia panika. Cholernie boję się o Stiles'a, nawet bardziej niż o Scott'a czy Allison. Oni jakoś dają sobie radę, Scott jest wilkołakiem, a Allison Łowcą. Co prawda wilczek może się zmienić i kogoś zabić, ale jak na razie dobrze się trzyma. A Stiles? On jest człowiekiem podatnym na zranienie, ani trochę mi się to nie podoba.

               Po kilku minutach zaparkowałam pod domem Lydii, ale nawet nie gasiłam silnika. Dziewczyna po kilku sekundach wybiegła z budynku i skierowała się w moją stronę. Wsiadła do środka jak poparzona i zapięła swoje pasy. Spojrzała na mnie i zmarszczyła brwi. Znowu zrobiłam coś nie tak?

- Dlaczego nie masz zapiętych pasów? - serio? W takiej chwili ma zamiar martwić się o moje bezpieczeństwo?

- Pewnie dlatego, że jestem wampirem i podczas jakiegokolwiek wypadku samochodowego przeżyję.

- Zapinaj pasy - rozkazała.

- Nie ma takiej potrzeby.

- Nina! - krzyknęła zirytowana.

               Westchnęłam ciężko, ale wykonałam jej polecenie. Jakoś nie miałam ochoty na wysłuchiwanie przez całą drogę o tym, jaka to ja jestem nieodpowiedzialna. Już kiedyś miałam taki wykład z jej strony i nie należał do miłych. Musiałam okropnie się starać, aby nie zasnąć. Ruszyłam w drogę do komisariatu, a moje serce coraz bardziej się ściskało. Obawiałam się tego wszystkiego, ta cała sytuacja zaczynała mnie przerażać. A co, jeśli nie dam rady ponownie kogoś uratować? Przecież Stiles nie mógł zginąć, to jest niedopuszczalne. Na całe szczęście mam plan awaryjny, o którym nikt nie wie. Znając moich przyjaciół, za cholerę by się na niego nie zgodzili.

                Po krótkiej i szybkiej jeździe, która oczywiście spotkała się z komentarzami Lydii i to niezbyt miłymi, dotarłyśmy na miejsce. Zaparkowałam samochód najbliżej wejścia jak się dało i obie wyskoczyłyśmy z pojazdu. Szybkim krokiem udałyśmy się do środka. Na recepcji spotkałyśmy kobietę, która dziwnie się nam przyglądała. To aż takie dziwne, że dwie dziewczyny wchodzą na komisariat? Zapewne widziała nas tu niejednokrotnie, nie powinna być to dla niej żadna nowość.

- My do Szeryfa Stilinskiego, jest u siebie? - Lydia od razu postanowiła działać, gdy ja stałam jak słup i wpatrywałam się w kobietę. Nie podobała mi się.

- Szeryf jest zajęty – odpowiedziała od niechcenia. Wredna baba.

- To bardzo ważne.

- Szeryf nie ma czasu zajmować się jakimiś małolatami.

- Słuchaj, głupia babo – podeszłam do niej najbliżej jak mogłam i spojrzałam na nią z mordem w oczach. - Nie obchodzi mnie Twoja opinia na nasz temat. Masz nas wpuścić do Szeryfa, inaczej będę zmuszona użyć siły.

- Co tu się dzieje? - usłyszałam za sobą jakiś nowy głos, który z pewnością należał do mężczyzny. Jednak z dalszym ciągu patrzyłam na kobietę z recepcji.

- Te dziewczyny przyszły do Szeryfa – odezwała się kobieta.

- Mamy bardzo ważną sprawę – powiedziała Lydia, a ja odwróciłam się w stronę mężczyzny. Wysoki, szczupły, możliwe, że dobrze zbudowany, chociaż jego mundur większość zasłania i przystojny. W moim wieku lub trochę starszy. Nie jest źle, może uda nam się coś ugrać.

- Co to za ważna sprawa?

- Z całym szacunkiem, Panie... - zatrzymałam swoją wypowiedź i czekałam, aż sam się przedstawi.

- Jordan Parrish.

-  Nina Fortem, miło poznać. Więc, Panie Parissh, mamy bardzo ważną sprawę do Szeryfa. Czy byłby Pan na tyle miły, aby nas do niego zaprowadzić?

- To nie może zaczekać?

- Niestety nie. Gdyby to nie było ważne, to byśmy tu nie przyjeżdżały. To jak? - spojrzałam na niego uważnie. Wyglądał, jakby się nad czymś zastanawiał. Przyjrzał mi się dokładnie i zeskanował moje ciało z góry na dół. Typowy facet, prychnęłam w myślach.

- Proszę za mną.

                Uśmiechnęłam się do niego i kiwnęłam głową do Lydii. Obie ruszyłyśmy za policjantem, a ja mogłam spokojnie obejrzeć go od tyłu. Jego mundur mi w niczym nie pomagał, mógłby chociaż trochę odsłonić jego ciało. Mądra jesteś, Nina. Dopiero co rozstałam się z facetem, a już obczajasz innych. Westchnęłam i pokręciłam lekko głową. Dotarliśmy pod biuro Szeryfa, a Jordan zapukał w drzwi i pociągnął za klamkę.

- Szeryfie, dwie młode kobiety do Pana.

- Kto to taki? - zapytał zmęczonym głosem i podniósł na nas wzrok. Po zobaczeniu nas, na jego twarzy pojawiło się zdziwienie. - Niech wejdą. Dziękuję Parrish, wracaj do obowiązków.

               Ten kiwnął głową i spojrzał na nas. Puściłam mu oczko i uśmiechnęłam się. Również posłał mi uśmiech i opuścił nasze towarzystwo. Nie powiem, facet wydaje się byc bardzo interesujący, może się przy nim zakręcę? Wraz z Lydią weszłyśmy do środka i zamknęłyśmy drzwi na klucz. Szeryf spojrzał na nas dziwne. Chyba nie myśli, że chcemy go zabić?

- Co was do mnie sprowadza?

- Stiles – odpowiedziałam od razu.

- To znaczy? - Szeryf zmarszczył brwi.

- Musimy do niego natychmiast jechać. Lydia ma złe przeczucia, a tego nigdy się nie lekceważy.

- Dziewczyny, przesadzacie. Jesteście przewrażliwione – powiedział znudzonym tonem.

- Posłuchaj mnie, Szeryfie. Dzisiejszej nocy śnił mi się Stiles, który przebił moje serce jedyną bronią mogącą mnie zabić. Nie chcesz wiedzieć, co wtedy poczułam. Lydii również śnił się tej nocy Stiles, nie był to przyjemny sen. Więc może zamiast bezsensownie gadać, od razu wsiądziemy do samochodu i pojedziemy sprawdzić wszystko.

               Szeryf patrzył na mnie z szeroko otwartymi oczami. Ciekawe, co go bardziej zdziwiło. Mój nagły wybuch czy ten sen. Ja osobiście marzyłam o tym, abym więcej nie musiała o nim wspominać. To nie jest przyjemnie, serio, nawet jeśli był to tylko sen. Mam jednak świadomość tego, co tam widziałam. Stiles chciał mnie zabić i zrobił to z uśmiechem na twarzy, to nie jest normalne.

- Zgoda – powiedział Szery i wstał z krzesła. - Jesteście autem?

- Tak, moim – odpowiedziałam od razu.

- W takim razie jedźcie za mną.

- Tak jest - kiwnęłam głową.

               Szeryf wyszedł z biura, a my podążyłyśmy za nim. Zdziwiła mnie jego nagła reakcja, oczywiście bardzo pozytywnie. Byłam pewna, że będę go przekonywać przez przynajmniej godzinę, a tu takie miłe zaskoczenie. Przynajmniej zaoszczędziliśmy czas, który w tym przypadku może być dla nas bardzo cenny.

           Szeryf zatrzymał się przy recepcji i powiedział o tym, że wychodzi. Ja posłałam zwycięski uśmiech tej wrednej kobiecie, a ta spojrzała na mnie z mordem w oczach. A to nowość, zawsze to ja tam patrzyłam na wszystkich, a tu taka zamiana ról. Chciało mi się śmiać, ale wiedziałam, że to nie czas ani miejsce na moje wybuchy śmiechu. Jeszcze by mnie zamknęli w Eichen i co wtedy?

               Wyszliśmy z komisariatu i udałyśmy się wraz z Lydią do mojego samochodu. Wsiadłyśmy do środka, a ja odpaliłam silnik. Zauważyłam morderczy wzrok Lydii na sobie i już wiedziałam, o co jej chodzi. Z westchnieniem zapięłam pasy, a ta uśmiechnęła się zwycięsko. Ta dziewczyna jest dziwna. Jak można bać się o życie kogoś, kto jest nieśmiertelny? Nigdy nie ogarnę Lydii Martin, kolejna tajemnica na mojej liście.




***************************************

Hej, Kochani :*

Staram się pisać dłuższe rozdziały i mam nadzieję, że jesteście z nich zadowoleni. Jeśli macie jakieś uwagi, piszcie śmiało : D

Dostałam propozycję na zrobienie maratonu od @OlaBakalarz1 . Co wy na to ? Czekam na odpowiedzi :* 

Miłego czytania :*

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro