ROZDZIAŁ 61

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

 Maraton 5/5


              Nie wiedziałam, co się wokół nie dzieje. Słyszałam wszystko jak przez mgłę, jak zza ściany. Ktoś coś do mnie mówił, ktoś coś krzyczał. Nie widziałam nic, wszystko zasłaniała mi ta cholerna mgła. Isaac leży na ziemi, jest martwy. To jedyne, co teraz krążyło w mojej głowie. Przecież ja nie mogłam stracić kolejnej osoby, która była dla mnie ważna.

                Ktoś zaczął mną potrząsać, ale zbyt słabo, aby mnie to ruszyło. Byłam dalej w jakimś amoku, nie rozpoznawałam ani głosu, ani twarzy. Cholera, co się ze mną dzieje? Zamknęłam oczy i potrząsnęłam głową. Przecież w takim stanie za cholerę nie pomogę nikomu, a w szczególności Isaac'owi. Nie mogłam zamykać się teraz w klatce bez uczuć, w niczym mi to nie pomoże.

- Nina! - krzyk, który sprawił, że się ocknęłam.

               Otrząsnęłam się i spojrzałam na osobę, która krzyczała moje imię. Okazał się nią być Scott, który patrzył na mnie uważnie. Ujrzałam w jego oczach ulgę gdy zobaczył, że oprzytomniałam. Swój wzrok przeniosłam na Isaac'a, przy którym klęczał Derek. Alfa wziął chłopaka na ręce i pognał w stronę szpitala. Zrobiłam to samo, natychmiastowo ruszyłam za nimi do środka. Czas wracać do żywych, Nina.

                Gdy wbiegliśmy do szpitala, w dalszym ciągu wszędzie panował chaos. Ludzie biegali w każdą stronę, krzycząc głośno coś o ofiarach. Nic z tego nie rozumiałam, ale nie było to teraz dla mnie ważne. Najważniejszy był Isaac, który nie mógł umrzeć. On nie mógł nas tak po prostu zostawić, nie mógł nas opuścić bez pożegnania. Co ja gadam, on w ogóle nie może umrzeć, nie może nam tego zrobić.

           Derek coś wykrzykiwał, ale ja nie mogłam się skupić na żadnych jego słowach. W głowie zaczęłam przypominać sobie zaklęcia, które mogłyby pomóc Isaac'owi. Jak na złość nie mogłam nic sobie przypomnieć. W mojej głowie panowała całkowita pustka, która całkowicie opanowała mój umysł. Dlaczego to zawsze spotyka mnie i moich bliskich?

                Derek kogoś szukał, tyle zdążyłam zauważyć. Scott również starał się kogoś odnaleźć w tym całym zamieszaniu. Allison płakała, a Lydia próbowała ją pocieszyć. Nie wiem, gdzie są teraz bliźniacy i Kira. Nie widzę ich nigdzie, nawet ich nie wyczuwam. Chyba straciłam w tym momencie wszystkie zmysły, jakie kiedykolwiek posiadałam.

- Melissa! - głos Dereka całkowicie mnie wybudził z transu.

- Co się stało? - kobieta przerażona od razu do nas podbiegła.

- Poraził go prąd. Na chwile stracił puls, ale Derek go przywrócił - odpowiedział jej szybko Scott.

- Dawajcie go na łóżko, trzeba się nim zająć. Nie powinien się uleczyć?

- Powinien, ale za duże poparzenie, aby zrobił to od razu – odpowiedział jej Derek i spojrzał na mnie. - W porządku?

- Nie – odpowiedziałam automatycznie. Jak może być w porządku?!

               Hale podszedł do mnie i objął mnie ramieniem. Nie bardzo miałam ochotę go teraz odpychać, nawet nie miałam na to siły. Potrzebowałam kogoś, potrzebowałam ciepła i troski oraz pocieszenia. Samotność ani trochę mi teraz by nie służyła, zapewne wpadłabym w szał, podczas którego rozwaliłabym pół budynku z ludźmi w środku.

                Melissa zaczęła pchać łóżko z Isaac'iem i skierowała się do jakiejś sali. My od razu podążyliśmy jej śladem i znaleźliśmy się w tym samym pomieszczeniu. Dopiero teraz spojrzałam na Isaac'a, i to był chyba mój błąd. Chłopak wyglądał okropnie, był cholernie blady. A ja miałam coraz to większe wyrzuty sumienia. Dlaczego to nie ja zostałam na dole? Może wtedy uniknęlibyśmy tej całej sytuacji, a Isaac byłby cały i zdrowy?

                Podeszłam do chłopaka, mimo protestów przyjaciół. Każdy zaczął mi się przyglądać z uwagą, jakby bali się, że coś zaraz odwalę. Widziałam gotowość na twarzy Scott'a, pewnie myślał, że ponownie dostanę jakiegoś ataku. Nie mylił się, byłam na krawędzi między spokojem, a gniewem. Nie potrafiłam się uspokoić, chociaż bardzo się starałam.

- Nina, musicie wyjść – powiedziała spokojnie Melissa. - Muszę zawołać do niego lekarza.

- Nie – powiedziałam cicho. - Ja spróbuje.

- Nie masz siły – odezwał się Scott.

- Pozwólcie mi spróbował – tym razem mój głos był rozpaczliwy. Melissa opuściła salę i zostawiła nas samych.

               Popatrzyłam na przyjaciół, którzy kiwnęli mi w odpowiedzi głowami. Musiałam coś zrobić, przynajmniej spróbować. Moim obowiązkiem jest walczyć o jego życie, choćby nie wiem co. Wysunęłam w jego stronę dłonie i ułożyłam je tuż nad klatką piersiową chłopaka. Zamknęłam oczy i zaczęłam skupiać się na jego zdrowiu. Szeptałam cicho jedno z zaklęć, które udało mi się przypomnieć. Powtarzałam tą czynność przez kilka minut.

                Po jakimś czasie otworzyłam oczy i spojrzałam na chłopaka. Jego stan ani trochę się nie poprawił, co mnie zaniepokoiło. W moich oczach po raz kolejny tego dnia pojawiły się łzy. Postanowiłam użyć innego sposobu, złapałam więc go za rękę i starałam się zabrać mu cały ból, jaki miał w sobie. Trochę mi się udało, ale to i tak za mało. Następnie spróbowałam przenieść jego rany na siebie. Kiedyś, gdy w Mystic Falls doszło do walki z wilkołakami, w ten właśnie sposób leczyłam wampiry z ugryzień, aby nie umarły. Brałam na siebie cały jad i likwidowałam go za pomocą krwi Klaus'a, którą mi dostarczył. Teraz niestety się nie udało.

- A krew? - usłyszałam czyjś głos.

- Co? - spytałam zdezorientowana i dopiero teraz zobaczyłam, że to Allison zadała pytanie.

- Twoja krew, podaj mu ją.

- Nie mogę – powiedziałam na granicy załamania nerwowego.

- Dlaczego? - spojrzała na mnie zdziwiona.

- Bo on jest wilkołakiem, moja krew go może zabić.

- Ale przecież Corze pomogła.

- Cora była otruta, nie poparzona. Nie dam rady.

                Złapałam się załamana za głowę. To prawda, Cora uleczyła się dzięki mojej krwi, ale ona była otruta. Nie mogę dać sobie ręki uciąć, że Isaac'owi  pomoże. Jednak przy Corze miałam antidotum, tu go nie posiadam. A w tym stanie musiałabym podać je Isaac'owi w ciągu kilku minut, inaczej trucizna by go zabiła. Nie zaryzykuje jego życia, za dużo mam do stracenia.

                 Poczułam, że ktoś obejmuje mnie od tyłu. Dopiero teraz zdałam sobie sprawę z tego, że płaczę. Zaczęłam krzyczeć z bezsilności, a czyjeś ramiona zaciskały się wokół mnie coraz mocniej. Nie mogłam poradzić sobie z bólem, który zaczął rozsadzać mnie do środka. Nie mogłam stracić Isaac'a, po prostu nie mogłam.


* Perspektywa Dereka *

                  Nina była na granicy rozpaczy, widziałem to po niej. Przytulałem ją mocno do siebie, ale to nie poprawiało jej stanu. Nie wiedziałem, w jaki sposób jej pomóc i co zrobić, aby ją uspokoić. Sam martwiłem się o Isaac'a, w końcu to mój jedyny Beta, który pozostał przy życiu. Nina jednak najbardziej z nas wszystkich cierpiała, zbyt wiele dla niej znaczyliśmy. Odszukałem w jej kieszeni kluczy od samochodu i rzuciłem je Scott'owi.

- Odwieź jej auto, ja ją zabieram.

                Chłopak w odpowiedzi pokiwał mi głową. Przytuliłem Ninę mocniej do siebie, aby spróbowała się choć trochę uspokoić. Wiem, że jest jej ciężko. Kolejny raz ktoś umiera na jej oczach, a ona nie jest w stanie go uratować. To musi być dla niej bolesne. Muszę ją stąd zabrać, zanim wpadnie w szał. Chociaż wiem, że to nie będzie proste.

- Nina, zabiorę Cię do domu, dobrze? - powiedziałem do niej cicho i spokojnie.

- Nie – odpowiedziała mi płaczliwym głosem.

- Musisz odpocząć.

- Nie zostawię go - jęknęła załamana.

- Nina, nic nie możesz zrobić. Nie dasz rady.

- Wiem, że jestem słaba! Nie musisz mi o tym przypominać!

                 Zaczęła się wyrywać, a ja poczułem się bezsilny wobec jej. Scott od razu ruszył mi na pomoc, ale było już za późno. Nina wyrwała się z mojego uścisku i spojrzała na mnie czerwonymi oczami. Nigdy nie widziałem w niej tyle gniewu, co teraz. Mamy przejebane, chociaż to i tak mało powiedziane. Ona wpadła w szał, pozwoliła, aby nerwy nią zawładnęły.

- Nina, uspokój się. Nie jesteś sobą – Scott z podniesionymi rękami zaczął do niej podchodzić.

- Ty nic nie rozumiesz! Nie zbliżaj się!

- Nina, chcemy Ci pomóc.

                 Dziewczyna w odpowiedzi rzuciła nim o ścianę i spojrzała na mnie z mordem w oczach. Krzyknąłem do Allison i Lydii, aby wyszły szybko z sali. Nina zwróciła swoją uwagę na mnie. Chyba jednak zginę z jej rąk, a tak bardzo chciałem tego uniknąć. W tym stanie nic do niej nie docierało,  a coś mi się wydaje, że moja obecność wcale jej nie pomagała.

- Nina, uspokój się.

- Ty jesteś ostatnią osobą, która ma prawo mówić mi, co mam robić – wysyczała wściekle w moją stronę.

- Wiem, że jesteś na mnie zła.

- Zła? - przerwała mi ze śmiechem. - Ja jestem na Ciebie wściekła. Wiesz, ile wycierpiałam z Twojego powodu? Jak bardzo zamartwiałam się, gdy zniknąłeś? Nie mogłam spać po nocach, a Ty mimo wszystko nazwałeś mnie mordercą. Odkąd jestem w tym cholernym mieście, nie zabiłam ani jednej niewinnej osoby!

- Wiem, przepraszam. Nie chciałem wtedy tego powiedzieć.

- W dupie mam Twoje przeprosiny.

                 Rzuciła się na mnie, nawet nie wiem kiedy zdążyła do mnie doskoczyć. Poczułem mocne uderzenie w twarz, aż zatoczyłem się do tyłu. Cholera, to nie zapowiada się zbyt dobrze. Wiedziałem, że w końcu przyjdzie taki dzień, w którym oberwę od niej, ale nie wiedziałem, że nastąpi on tak szybko. Scott wstał z ziemi i rzucił się na Ninę.

- Pomóż! - krzyknął do mnie.

                 Niewiele myśląc doskoczyłem do dziewczyny, która chyba nie miała dobrych zamiarów względem naszej dwójki. Odepchnęła od siebie Scott'a i ponownie rzuciła się na mnie. Nie chciałem jej uderzyć, więc starałem się blokować jej wszystkie ciosy. Scott podszedł do niej od tyłu i tak po prostu skręcił jej kark. Złapałem upadające ciało dziewczyny i spojrzałem ze złością na chłopaka.

- Po co to zrobiłeś?

- Ostatnio się po tym uspokoiła. Zabierz ją do domu.

- Nie wiem czy to dobry pomysł. Przecież jak się obudzi to mnie zabije.

- Gdyby chciała, to już dawno byłbyś martwy.

- Mam ją zostawić sama w domu?

- Zostań lepiej z nią. Nie powinna być sama po obudzeniu się.

                 Kiwnąłem mu głową, chociaż nie byłem przekonany co do tego pomysłu. Przecież ona mnie zabije! Dobra, zasłużyłem na oberwanie od niej w twarz. Nawet kilka razy, ale nie chcę jeszcze umierać. Chciałbym móc naprawić swoje błędy i postarać się jakoś odzyskać jej zaufanie, zanim pozbawi mnie serca lub głowy.

                 Westchnąłem głośno i wziąłem ją na ręce. Ludzie zapewne będą się dziwnie patrzeć, ale co tam. Muszę ją zabrać do domu i wpaść na genialny pomysł, który pozwoli mi się przed nią obronić po jej obudzeniu. Kiwnąłem głową Scott'owi na pożegnanie i wyszedłem z sali.

- Co z nią? - zapytała Lydia.

- Scott skręcił jej kark - westchnąłem, patrząc na dziewczyny.

- Co?! - krzyknęły obie.

- Nie miał wyjścia, chciała nas zabić.

- Znowu? - jęknęła Lydia.

- Niestety. Muszę ją zabrać do domu.

- Dzwoń w razie problemów – powiedziała Allison i lekko się do mnie uśmiechnęła.

               Ponownie kiwnąłem głową i zabrałem Ninę ze szpitala. Tak jak przewidywałem, ludzie się dziwnie na mnie patrzeli. Ale co tam, kogo by to w tej chwili obchodziło. Nigdy nie widzieli dziewczyny niesionej przez faceta? Dziwni są, serio. Jak dla mnie to całkiem normalne, może oprócz tego, że owa dziewczyna ma skręcony kark.

                Po drodze spotkałem jeszcze Melisse, której powiedziałem, że muszę zabrać Ninę ze sobą. Wyszedłem z budynku i skierowałem się do swojego samochodu. Oby tylko jej auto dotarło całe, inaczej urwie łeb mi i Scott'owi, a tego moglibyśmy nie przeżyć. Otworzyłem samochód i ułożyłem ją na tylnich siedzeniach. Przykryłem ją swoją bluzą i usiadłem za kierownicą.

                Cholera, co tu się dzieje? Ta cała chora sytuacja przerasta nas wszystkich, a w szczególności ją. Stara się uratować każdego z nas, ale kto uratuje ją? Przecież nie może zawsze brać wszystkiego na siebie. A ja? Jestem na siebie okropnie wściekły za to, co wydarzyło się kilka dni temu. Jak ja mogłem ją tak okropnie zranić? Po co ja się wtedy posłuchałem tego zasranego Mason'a? Dlaczego nie mogłem z nią porozmawiać normalnie? Byłem idiotą, cholernie popierdolonym idiotą. Wiem, że ona mi tego łatwo nie wybaczy, ale wiem jedno. Kocham ją i mam zamiar o nią walczyć, mimo wszystko. Nawet jeśli miałoby to trwać wieki. Zrobię to, zrobię dla niej wszystko.

                Odpaliłem silnik i ruszyłem w stronę jej domu. Co chwile zerkałem na nią w lusterku, aby upewnić się, że wszystko z nią dobrze. Była taka spokojna, gdy spała. Aż ciężko uwierzyć, że to ta sama osoba, która kilka minut temu chciała mnie zabić. Jej twarz była bez wyrazu, a i tak wyglądała cudownie. Była najlepszą osobą, jaką spotkałem w życiu, a ja tak pięknie to spieprzyłem.

                 Dotarłem pod jej dom i zaparkowałem auto na posesji, w swoim starym miejscu parkingowym. Wyciągnąłem nieprzytomną dziewczynę i wziąłem ją na ręce. Tak okropnie brakuje mi jej bliskości. To zabija mnie od środka, nie pozwala normalnie myśleć, spać czy nawet oddychać. Ale nie dziwię się, że jest na mnie, zasłużyłem na to.

                 Odnalazłem w jej kieszeni klucze od domu i otworzyłem drzwi. Całe szczęście, że zaprosiła mnie dzisiaj do domu, w innym przypadku miałbym problem z wejściem do środka. Zamknąłem za sobą drzwi i zaniosłem ją do sypialni, która jest teraz tylko jej. A dlaczego? Bo Derek Hale jest cholernym dupkiem.

                Położyłem ją na łóżku i zacząłem rozbierać. Wiem, nie powinienem, ale przecież w tych ciuchach będzie jej niewygodnie. Z resztą, widziałem ją już nago. Najwyżej mnie jutro za to zabije, co wcale by mnie nie zdziwiło. Za skręcenie karku pewnie nam się oberwie, aż strach o tym pomyśleć. Ubrałem jej koszulkę, w której zawsze spała. Przykryłem ją i pocałowałem w policzek.

- Dobranoc, skarbie.

                Uśmiechnąłem się do niej i wyszedłem z sypialni, zamykając za sobą drzwi. Skierowałem się do salonu i rozłożyłem się na kanapie. Co prawda mógłbym iść spać do jakiegoś pokoju, ale nie będę się nigdzie wpraszał. I tak ta noc może być ostatnia w moim życiu. Pewnie będzie wściekła, że zostałem na noc, ale o konsekwencje pomartwię się jutro. Teraz czas na sen. Ile ja bym dał, aby móc przy niej teraz zasnąć, a to wszystko moja wina. Spieprzyłem to koncertowo, ale to nic. Będę walczył o nią do końca swojego życia. Może kiedyś mi wybaczy?




**************************

Maraton został zakończony :D I jak, zadowoleni ? Mam nadzieję, że chociaż trochę wam się podobał :*

Miłego czytania :*

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro