ROZDZIAŁ 20

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

             Zaczęłam kierować się w stronę policjantów, aby zobaczyć to, co odnaleźli. Byłam bardzo ciekawa, gdyż sprawa Malii była dla mnie jedną z najważniejszych w tej chwili. Nie mam pojęcia, gdzie przebywała dziewczyna, ale samotne życie w lesie z pewnością nie należało do najłatwiejszych. Stiles i Scott również to uczynili, po chwili szliśmy obok siebie.

- Jak myślicie, co to jest? - zapytałam cicho.

- Zapewne coś związanego z Malią.

- Brawo, Stiles. Jesteś geniuszem.

- Wiem, dziękuję.

               Ukłonił się, a ja przewróciłam oczami. Geniusz się znalazł, taką odpowiedź to ja sama znałam. Czasami zastanawiam się, czy on posiada coś takiego jak mózg. Nie mam pojęcia, w jaki sposób chce zostać detektywem czy policjantem, skoro jego myślenie jest na tak niskim poziomie. Stiles wystawił mi ramie, które chętnie złapałam. To był błąd.

               Natychmiastowo poczułam gniew, który zaczął rozprzestrzeniać się w moim ciele z prędkością światła. Chciałam, aby ludzie tu obecni się mnie bali. Poczułam ich krew, usłyszałam bicie ich serc. Poczułam, że moje kły się wysunęły. Miałam ochotę ich wszystkich rozszarpać, bez wyjątku. Chciałam poczuć smak ich krwi i słyszeć ich żałosne wołanie o pomoc.

- Nina?-  głos Stiles'a wyrwał mnie z tego stanu.

                Od razu odskoczyłam od niego jak poparzona. Jego dotyk sprawił u mnie negatywne odczucia. Dlaczego? Nie mam pojęcia, przecież nigdy wcześniej się tak nie działo. Stiles nie należał do ludzi, którzy wkurzają mnie samą swoją obecnością. Owszem, czasami mam ochotę strzelić go po łbie za gadanie głupot, ale nigdy nie zareagowałam na niego w ten sposób. 

- Nina? Dlaczego straciłaś kontrole? Coś się stało?

- Nie mam pojęcia, Stiles. Momentalnie poczułam krew i usłyszałam bicie waszych serc. Miałam ochotę was zabić.

- To przez mój dotyk, prawda?

- Nie, wcale nie - zaprzeczyłam od razu, aby nie sprawiać mu przykrości.

- Nina - westchnął ciężko i spojrzał na mnie smutny.

- Dobra. Nie wiem, dlaczego tak się stało. Gdy Cię dotknęłam, poczułam to.

- Czyli ze mną jest naprawdę źle.

- Nie myślmy teraz o tym. Sprawdźmy, co znalazła policja.

               W odpowiedzi tylko kiwnął mi głową. Scott wyglądał na zaskoczonego i smutnego jednocześnie. Przyglądał mi się z troską, co oczywiście rzuciło mi się w oczy. Wiem, że martwi się moim stanem, pomimo naszych złych relacji. Jakby nie patrzeć jesteśmy sobie bliscy, ja również martwiłabym się o niego w takiej sytuacji.

- Nic mi nie jest.

               Skierowałam te słowa do Scott'a, aby trochę go uspokoić. Albo bardziej chciałam uspokoić siebie. To nie jest normalne, że przez dotyk przyjaciela tracę kontrole. W sumie, w jego obecności jest podobnie. Mam zawsze ochotę kogoś zabić. Przy jego dotyku te doznania zrobiły się ogromne, a ja nie potrafiłam tego w żaden sposób powstrzymać.

               Potrząsnęłam głową, aby odgonić od siebie złe myśli. Przecież Stiles nie jest niczemu winien, to nie on spowodował moją utratę kontroli. To niemożliwe. Jest zwykłym chłopakiem, który został wciągnięty w świat nadprzyrodzony, ale w dalszym ciągu jest człowiekiem. Jego dotyk nie może na mnie działać jak płachta na byka, to nierealne.

               Szybkim krokiem podeszłam do policjantów oraz do przyjaciół. Musiałam jak najszybciej zapomnieć o tej sytuacji i skupić się na tym, co teraz jest najważniejsze. Może dzięki temu przestanę mieć ochotę na rozszarpanie wszystkich osób znajdujących się w moim otoczeniu? Przede mną pojawiło się wejście, pewnie do jaskini. Policjanci wyszli ze środka, rozmawiając o czymś miedzy sobą.

- Są tam jakieś rzeczy – powiedział Szeryf.

- Możemy to sprawdzić? - zapytałam od razu, chcąc na własne oczy zobaczyć to, co oni.

- Nie powinniście tam wchodzić.

- Trzeba sprawdzić, czy należą do Malii. Jeśli tak, to oznacza, że to jej jaskinia.

- Wiecie, że nie mogę was tak po prostu wpuścić? Tam są dowody.

- Zdajemy sobie z tego sprawę, Szeryfie.

- Dlatego zrobicie to szybko.

- Tak jest - zasalutowałam.

              Szeryf uśmiechnął się do nas i odwrócił do reszty policjantów. Był bardzo miłym człowiekiem, który był chętny do pomocy. Sam niewiele rozumiał z tego, co się dzieje wokół niego, ale starał się to wszystko ogarnąć. Wiem, że wpuszczając nas do środka, łamie prawo, ale czego się nie robi dla śledztwa. Wejdziemy, sprawdzimy ślady i już nas nie ma. Właśnie mieliśmy wejść do środka, ale przerwał nam pewien głos.

- Co wy tu robicie? Nie możecie tu chodzić.

- Tata? - odezwał się Scott.

- Kto? - zdziwiłam się i spojrzałam na chłopaka.

- To mój tata - szepnął tak, abym to usłyszała.

- Kurwa, mamy problem.

- Cześć, Scott. Dzień dobry.

- Dzień dobry - odpowiedzieliśmy równo ze Stiles'em.

- Co wy tu robicie? Nie powinno was tu być.

- Byliśmy na spacerze - odpowiedział zmieszany Scott.

- A nie w szkole?

- Jak widać nie. Chyba że Pana zdaniem szkoła znajduje się w lesie, to nie mam pytań.

- Przepraszam, ale kim Ty jesteś? Tą dwójkę znam.

- Znałby mnie Pan, gdyby mieszkał dalej z synem .

- Co chcesz przez to powiedzieć?

- Znam Scott'a od kilku ładnych lat. Niestety, Pana przy nim wtedy nie było.

- Jak się nazywasz?

- Nina - odpowiedziałam pewnie, patrząc mu w oczy.

- Nazwisko.

- Po cholerę Panu taka informacja?

- Ja tu jestem od zadawania pytań.

- Nie przypominam sobie, abyśmy ustalali takie reguły.

- Nina, spokojnie – odezwał się Szeryf, a ja momentalnie się uspokoiłam. - O co chodzi?

- Zapytałem ją o imię i nazwisko.

- Więc w czym problem?

- Nie chce powiedzieć, jak ma na nazwisko.

- Nazywam się Nina Fortem. Zadowolony? - warknęłam, tracąc panowanie nad sobą. On zaczyna mnie wkurzać, chociaż niewiele zdążył zrobić.

- Dodatkowo nie należy do miłych osób.

- I co w związku z tym?

- Mój syn nie powinien się zadawać z takimi osobami.

- A co Panu do tego?

- Jestem jego ojcem.

- Taa, ojciec roku się znalazł - prychnęłam.

- Uważaj na słowa.

- Bo co? Zamknie mnie Pan w celi za mówienie prawdy? Taki z Pana ojciec jak ze mnie aniołek. Nie było Pana przez większość życia Scott'a. A teraz co? Chce Pan mu dobierać przyjaciół?

- Dość. Nie mam zamiaru z Tobą rozmawiać. Jeszcze chwila, a ...

- A co? Zakuje mnie Pan w kajdanki i zabierze na komisariat? Nie radzę mnie dotykać. To najczęściej się źle kończy. I to niekoniecznie dla mnie.

- Czy Ty mi grozisz? - zapytał zdziwiony, a ja poczułam dumę. Tak, dziwna ze mnie osoba, wiem.

- Nie. Ja tylko ostrzegam - wzruszyłam ramionami.

- Starczy. Nina, chodź na chwile – Szeryf złapał mnie za rękę i pociągnął w jakimś kierunku. - Co Ty wyprawiasz?

- Aktualnie? Idę - odparłam ze spokojem.

- Wiesz o co mi chodzi.

- Przepraszam. Tracę ostatnio kontrolę nad sobą - westchnęłam ciężko i spuściłam głowę. Naprawdę było mi wstyd przed Szeryfem, co rzadko kiedy się zdarzało.

- Przecież mówiłaś, że ją masz.

- Bo mam. Za każdym razem gdy jestem w pobliżu chłopaków, tracę kontrole. Od dotyku Stiles'a było gorzej.

- To znaczy? - zmarszczył brwi, patrząc na mnie uważnie.

- Chciałam was pozabijać.

- Stiles tak na Ciebie działa?

- Raczej to, co blokuje jego myśli przede mną.

- Skąd ta pewność? - dopytywał, co wcale mnie nie zdziwiło. Na jego miejscu również chciałabym wiedzieć jak najwięcej o własnym dziecku. 

- Przecież już wiele razy dotykałam Pana syna. Nigdy wcześniej tak się to nie skończyło.

- Wiesz co mu jest?

- Jeszcze nie. Ale obiecuję, że się dowiem.

- Teraz lepiej jedź do domu. Ja z nim pogadam.

- On oznacza kłopoty, prawda?

- Mam swoje podejrzenia.

- Jakie? - zapytałam, marszcząc brwi. Coś mi tu nie pasowało.

- Lepiej, żebyś teraz nie wiedziała.

- Nie zabiję go, obiecuję - kogo ja chcę oszukać, oczywiście, że to zrobię.

- Chyba będzie chciał się mnie pozbyć.

- Po moim trupie - warknęłam zła.

- Czyli mam szanse zachować posadę.

- I to dosyć dużą.

               Zaśmialiśmy się oboje. Ojciec Scott'a chyba upadł na głowę. Nie pozwolę mu odebrać stanowiska Stilinski'emu. Jest dla mnie zbyt bliski, aby cierpiał. Zresztą jest znakomitym Szeryfem, który wkłada serce w swoją pracę. Dla niego bezpieczeństwo mieszkańców Beacon Hills jest najważniejsze, co stara się pokazywać na każdej akcji. Nikt nie może go bezpodstawnie pozbawić odznaki, a już na pewno nie ten typ, nie pozwolę na to.

               W naszą stronę właśnie kierował się Scott ze Stiles'em. Ten pierwszy wyglądał na nieźle wkurzonego, co jakoś szczególnie mnie nie zdziwiło. Gdybym ja miała takiego ojca, to już z pewnością byłby zakopany żywcem gdzieś pośrodku lasu i umierałby w męczarniach. Tak, McCall należy do osób, które wkurzyły mnie samą swoją obecnością, nawet jeśli go nie znam. 

- Możesz go zabić?

- Co? - spojrzałam zdziwiona na chłopaka. Spodziewałam się wszystkiego, ale nie tego.

- Pytam, czy możesz zabić mojego ojca.

- Teoretycznie istnieje taka możliwość. Praktycznie? Nie do wykonania.

- Bo? - spojrzał na mnie zawiedziony. 

- Scott, nie zabijam bez przyczyny.

- Wkurzył mnie, przyjechał do Beacon Hills. Węszy tam, gdzie nie powinien, chce się pozbyć Szeryfa. Mało?

- Serio? Wielki Prawdziwy Alfa chce, abym kogoś zabiła? To nowość.

- Dobra, cofam to. Nie zabijaj go.

- I powrócił stary Scott.

               Zaśmialiśmy się wszyscy , oprócz wilczka. On patrzył złowrogo na swojego ojca. Spojrzałam w tym samym kierunku i ujrzałam mężczyznę, który aktualnie wlepiał we mnie swój wzrok. Policjant patrzył na mnie zły, jakbym mu coś zrobiła, chociaż nic takiego nie miało miejsca. A może miało, a ja o tym nie wiem? Byłam tylko szczera, a ponoć szczerość się chwali.

- Jedźcie lepiej do domu – odezwał się Szeryf. - Za dużo już mamy problemów.

- Ma Pan rację. Ale jakby co, to ma Pan mój numer telefonu. Szybko zjawię się na miejscu i załatwię sprawę.

- Wiem. Uciekajcie - uśmiechnął się do mnie wdzięcznie.

- Do widzenia.

               Cała nasza trójka skierowała się do samochodów. Droga minęła nam w ciszy, każdy chyba był we własnym świecie. Ja szłam kawałek z tyłu, aby nie kusić losu. Nie chciałam przez przypadek ponownie stracić kontroli, szczególnie teraz, gdy nie miałby kto mnie powstrzymać. Przy Szeryfie to było inaczej, on mógł mnie w każdej chwili zastrzelić.

               Po dotarciu na miejsce pożegnałam się zwykłym ,,Pa'' i wsiadłam do samochodu. Dopiero teraz uświadomiłam sobie, że jestem zmęczona. To całe bieganie po lesie nie jest dla mnie. Zmieniłam się, cholernie. Kiedyś zabijałam, a teraz ratuję wszystkim życia. Nigdy wcześniej nie pomyślałabym, że będę bawić się w bohatera ratującego ludzkie życia, które wcześniej nie miały dla mnie żadnego znaczenia.

               Westchnęłam i odpaliłam samochód. Na dzisiaj koniec wrażeń. Ten dzień był zbyt męczący i długi. Chcę już być w domu, do mojego kochanego łóżka. Znając mnie, to padnę na kanapę i spędzę tam kilka nieciekawych godzin, a rano obudzę się z wielkim bólem pleców. No cóż, takie życie.



Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro