ROZDZIAŁ 25

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

               Przez większość czasu spędzonego w szkole starałam się omijać Scott'a szerokim łukiem. Nie miałam ochoty na rozmowy z nim i słuchanie jego gatki na temat mojego zachowania. Nie mam zamiaru zmieniać się tylko dlatego, że on ode mnie tego wymaga. Jestem sobą, nic na to nie poradzę. Niestety, dopadli mnie po wyjściu ze szkoły.

- Nina! Czekaj! - i to by było na tyle z mojego spokoju.

               Westchnęłam ciężko i przez chwile miałam ochotę po prostu wyparować. Choć na chwile zniknąć i nie musieć się z nim konfrontować. Czy on chociaż na chwile pozwoli mi zapomnieć o gniewie? Pewnie, że nie. Przynajmniej nie w tej chwili. Dlaczego? Bo właśnie zmierza w moją stronę wraz z Kirą. Wrzuciłam torbę do samochodu i oparłam się o maskę.

- Czego? - warknęłam, nie kryjąc swojego niezadowolenia.

- Ciebie też miło widzieć – odpowiedział Scott.

- Szkoda, że tego samego nie mogę powiedzieć.

- Chciałam Ci podziękować – wtrąciła Kira, a ja uniosłam brwi do góry. - Uratowałaś mi życie.

- Świetnie. Coś jeszcze?

- Może pomogę Ci przygotować się do imprezy?

- Słucham?! - ona żartuje, prawda? Albo mocno uderzyła się w głowę, taka opcja też istnieje. 

- To świetny pomysł! - Scott klasnął w dłonie. - Mogłybyście się lepiej poznać i poplotkować. Kto wie, może...

- Dość! - przerwałam natychmiast, nie chcąc słuchać tego dalej. - Czy Ty siebie słyszysz? Mam ją wpuścić do mojego domu i plotkować? Za kogo Ty mnie uważasz?!

- Możesz przestać się denerwować?

- A czy Ty choć raz możesz uszanować moją decyzję? Czego nie rozumiesz! Nie mam zamiaru się z nią zaprzyjaźniać!

- Ale dlaczego? - wtrąciła dziewczyna. - Źle zaczęłyśmy. Ja nie jestem na Ciebie zła, wybaczyłam Ci już i myślę , że...

- Chwila, nie zapędzaj się tak. Ty mi wybaczyłaś? Niby co? - prychnęłam, niezły żart.

- No to, że chciałaś mnie zabić.

- I w dalszym ciągu mam ochotę. Nie będę się powtarzać, jesteś naprawdę głupia i naiwna. Myślisz, że co? Jesteś ze Scott'em, a ja przyjmę Cię z otwartymi ramionami? Nie chcę mieć z Tobą nic wspólnego.

- Ale... - nie mogłam nawet słuchać jej głosu, wszystko we mnie buzowało. 

- Jeszcze słowo, a zabiję Cię tu, przy wszystkich. I szczerze? Będę miała wszystko w dupie. A Ty – wskazałam palcem na Scott'a – lepiej nie pokazuj mi się na oczy przez najbliższe godziny. Myślałam, że w końcu odpuścisz, ale oczywiście Ty jak zwykle chcesz zrobić wszystko po swojemu. Jeśli nie chcesz iść na jej pogrzeb, to trzymaj ją z daleka ode mnie. Nie będzie więcej ostrzeżeń.

               Odwróciłam się od nich i wsiadłam do samochodu. Odpaliłam silnik i odjechałam z piskiem opon. Musiałam wziąć kilka głębszych wdechów. W takim stanie mogłam spowodować niezły wypadek, w którym ucierpiałoby kilka niewinnych osób. Może i jestem wredną suką, ale nie jestem mordercą bez uczuć, przynajmniej już nie. Nie skażę niewinnych na śmierć przez rozmowę z durnym przyjacielem i jego jeszcze gorszą dziewczyną. 

               Za kogo on się uważa? Ile razy mam powtarzać, że nie chcę mieć nic wspólnego z Kirą? Czego on tu nie rozumie? Dosyć długo starałam się jej nie zabić. Niestety, ale moje nerwy też mają granicę. Nie mam zamiaru stać spokojnie i z nią rozmawiać. Nie będę się kontrolować następnym razem. W tym momencie mam ochotę wrócić do szkoły i wyrwać jej serce, nie patrząc na konsekwencje. Może to wcale nie byłoby takie głupie?

               Podjechałam pod dom i od razu skierowałam się do środka. Z wielką chęcią położyłabym się i zapomniała o wszystkim, albo poszłabym na polowanie. Zatopiłabym kły w tętnicy pierwszej napotkanej osoby. Rozerwałabym następnie jej gardło i patrzyła z uśmiechem na twarzy na jej śmierć. Wsłuchała się w dźwięk jej rozrywającego się ciała i krzyku rozpaczy oraz bólu. 

               Stop! Potrząsnęłam głową, aby zapomnieć o tym, co przed chwilą siedziało w mojej głowie. To nie skończy się dobrze, nie mogę o tym myśleć. Nie mogę pozwolić sobie na brak kontroli. Już raz się tak stało, nie byłam wtedy sobą i nie skończyło się to dobrze. Takie zachowanie nie prowadzi do niczego dobrego, a ja nie chcę ponownie zatopić się w rzece gniewu i krwi. Raz już mi wystarczył, nie popełnię ponownie tego błędu, nie tym razem. 

               Moje rozmyślania zostały przerwane przez dźwięk otwieranych drzwi. Zmarszczyłam brwi, nie byłam pewna, kto mógł mnie odwiedzić o tak wczesnej porze. Komuś życie nie miłe? Nikt normalny nie pchałby się w paszczę lwa, który w tym momencie jest gotowy dorwać swoją ofiarę i rozerwać ją na małe kawałeczki. Tak, mówię o sobie, byłabym do tego zdolna. Zeszłam schodami na dół i ujrzałam Lydię.

- Słyszałam - odparła od razu dziewczyna.

- Co? - spojrzałam na nią, udając zdziwioną. Doskonale wiem, o czym mówi.

- Twoją kłótnie ze Scott'em. Chcesz pogadać? - zapytała, troskliwie się na mnie patrząc.

- Nie mam najmniejszego zamiaru, wystarczająco mam już zjebany humor.

- Widać. Ale pamiętaj, że mną możesz o wszystkim porozmawiać.

- Dziękuję - uśmiechnęłam się do niej lekko.

               Dziewczyna podeszła do mnie i przytuliła. Tego mi brakowało, brakowało mi tego ciepła drugiej osoby. Chciałam po prostu poczuć, że komuś na mnie zależy, że jestem jeszcze potrzebna. Dzisiejszy dzień nie zaczął się dla mnie najlepiej, zapewne najlepiej się również nie skończy. Chciałabym, aby wszystko było dobrze, jednak w tym momencie to jest niemożliwe. Derek jest o coś na mnie zły, Scott uparcie mnie wkurza, a jego nowa laska podnosi moi ciśnienie samą swoją obecnością. Może być gorzej?

- A teraz koniec smutków, bierzemy się do roboty - klasnęła szczęśliwa w dłonie.

- Co? - spojrzałam na nią zdziwiona. Coś mnie ominęło?

- Jak to co? Trzeba zacząć szykować się na imprezę!

               Klasnęła zadowolona dłońmi i pognała na górę z uśmiechem na twarzy. Zaśmiałam się i pokręciłam głową. Z tą dziewczyną nie można się nudzić, ona zawsze wie, jak pocieszyć drugą osobę. Cieszę się, że mam przy sobie kogoś takiego, jak Lydia Martin. Ta dziewczyna to tryskająca energią i pozytywnym nastawieniem dziewczyna, która nie pozwoli Ci się smucić. 

               Poszłam w ślady Lydii i już po chwili znajdowałam się w garderobie. Dziewczyna zaczęła przerzucać moje sukienki i szukać jakiejś odpowiedniej. Jest chyba jedyną osobą, która tak swobodnie czuje się w pomieszczeniach należących do mnie. Nawet Stiles i Scott jej nie dorównują, nie mówiąc o tym, że oni za cholerę nie weszliby do mojej garderoby. Lydia nie ma z tym najmniejszego problemu, czuje się jak u siebie, a ja nie mam co do tego pretensji.

- Chyba się do Ciebie wprowadzę.

- Dlaczego? - parsknęłam śmiechem. Mieszkać pod jednym dachem z Lidią Martin? To by było coś, serio.

- Masz tyle świetnych ubrań. Chciałabym je mieć.

- Ty? Przecież Twoja szafa się nie domyka.

- No to co. Z wielką chęcią zabrałabym Ci połowę rzeczy.

- Bierz ile chcesz - machnęłam ręką, połowy i tak nigdy nie miałam na sobie.

- Nie - zaprzeczyła od razu, kręcąc przy tym głową. - Ty powinnaś je ubierać, niektóre są nowe! Gdybyśmy mieszkały razem, codziennie wybierałabym Ci komplety ubrań.

- Twierdzisz, że mam zły gust? - zmarszczyłam brwi, udając obrażoną.

- Nie. Twierdzę, że nie wykorzystujesz wszystkich ubrań.

- Wiesz, mam jeszcze sporo czasu. Za kilka lat dalej będą na mnie dobre, nie zestarzeję się.

- Ale wtedy już będą bezużyteczne.

- Możemy zająć się szykowaniem do imprezy?

- Tak - kiwnęła głową i wróciła do swojego żywiołu. 

                Ponownie pokręciłam głową, uśmiechając się przy tym pod nosem. Cieszę się, że poznałam Lydię. To naprawdę pozytywna osoba w moim życiu, a jest ich naprawdę mało w tym momencie. Pomimo tego, co dzieje się wokół nas, ona jest wulkanem energii. Potrafi każdemu poprawić humor, nawet jeśli sama nie ma najlepszego. Mogłabym się wiele od niej nauczyć, pomimo tego, że jest młodsza i to niby ja powinnam być dla niej wzorem. Wolę jednak, żeby nie brała ze mnie przykładu, to mogłoby się zakończyć wielką tragedią.

- Bierzesz tą sukienkę. Bez gadania.

- Tak jest, szefowo - zasalutowałam, hamując śmiech.

- A teraz do łazienki i proszę się ładnie wyszykować. Makijaż zrobię Ci ja.

- Jeśli chcesz, możesz wybrać sobie jakieś ciuchy.

- Naprawdę? - spojrzała na mnie zdziwiona.

- Tak. Znajdziesz pewnie coś, co Ci się spodoba.

- Dziękuję! - dziewczyna rzuciła mi się z piskiem na szyję. - A teraz marsz do łazienki.

- Się robi, mamusiu.

               Zaśmiałyśmy się, mój humor serio od razu się poprawił. Chyba powinna być przy mnie przez cały czas, może wtedy nie wpadałabym w depresje. Wzięłam w rękę sukienkę i pognałam pod prysznic. Wykonałam wszystkie czynności w zaskakująco szybkim tempie. Pewnie zajęłoby mi to więcej czasu, ale nie chciałam, aby Lydia musiała na mnie czekać. Jej wybór padł na czarną sukienkę na ramiączkach ze złotym paskiem w talii. Do tego czarna, skórzana kurtka, czarne szpilki ze złotymi cekinami oraz mała torebka. 

               Po kilkudziesięciu minutach wyszłam gotowa z łazienki i skierowałam się do sypialni. Lydia siedziała na łóżku i przeglądała mój album ze zdjęciami. Zdążyła się już nawet przebrać. Muszę przyznać, że wygląda świetnie. Gdyby chciała, to połowa facetów w tym mieście by się za nią uganiała. Wiem jednak, że ta dziewczyna woli zwykły flirt, dzięki któremu wybiera swoje ofiary, z którymi utrzyma bardziej bliższy kontakt.

- Możesz je zatrzymać. Na Tobie leżą lepiej niż na mnie.

- Dziękuję. Przepraszam, nie powinnam go dotykać.

- Czemu? - uśmiechnęłam się do niej lekko, aby nie poczuła się speszona.

- Bo to Twój album, a ja wzięłam go bez pytania.

- Nic nie szkodzi, nie mam tajemnic.

- Nie jesteś zła? - zapytała zdziwiona.

- Nie – powiedziałam i usiadłam koło niej. - Pamiętam to. Pierwsze święta Hope - wskazałam na dane zdjęcie i uśmiechnęłam się na samo wspomnienie.

- Gdzie to było? - zapytała Lydia, patrząc na zdjęcie.

- U Pierwotnych w Nowym Orleanie. To były ich wspólne święta od kilkunastu lat.

- Dlaczego? - spojrzała ponownie na mnie, marszcząc przy tym brwi.

- Kol był zasztyletowany, a później martwy. Klaus był zajęty mordowaniem, Rebekah zabawą, a Elijah starał się ratować rodzinę.

- A ona? - wskazała na brunetkę trzymającą małe dziecko na rękach.

- To Hayley, mama Hope.

- Ona jest z Klausem?

- Nie, z Elijah. Skomplikowana historia.

- W takim razie bierzemy się za Twój makijaż, a w międzyczasie mi wszystko opowiesz.

                Tak jak chciała, tak zrobiłyśmy. Opowiedziałam jej całą historię rodziny Pierwotnych, pomijając niektóre fakty. Nie zrobiłam tego z powodu braku zaufania do Rudej, ale ze względu na rodzinę Mikaelson. Wiem, że nie chcieliby, abym zdradzała ich tajemnicę, a ja sama nie należałam do osób, które wszystko rozpowiadają. Lydia uważnie mnie słuchała, czasami zadawała pytania. Przy opowiadaniu jej o moich przygodach z nimi śmiała się jak szalona. Nic dziwnego, zawsze musiało nam się coś głupiego przytrafić, nawet ja, podczas walki z wrogami, potrafiłam w pewnych momentach wybuchać śmiechem. 

               Po skończonej pracy spojrzałam w lustro i nie mogłam uwierzyć, że to ja. Lydia ma wielki talent, nie ma co. Moja twarz nie wyglądała tak, jak zawsze. Co prawda codziennie mam na sobie mocny makijaż, a ona zrobiła mi słabszy, ale i tak wyglądałam nieziemsko. Do tego, w okolicach oczu, miałam nałożony złoty brokat, który idealnie komponował się z moim dzisiejszym strojem.

- Dziękuję - uśmiechnęłam się do niej szeroko z wdzięczności.

- Nie ma za co, zbieramy się - zarządziła i wstała z miejsca.

- Tak jest - zaśmiałam się.

               Zasalutowałam i, śmiejąc się wspólnie, zeszłyśmy na dół. Po drodze złapałam jeszcze telefon, torebkę i klucze od domu. Postanowiłam dzisiaj się świetnie bawić, nawet jeśli równało się to z ogromnym kacem na drugi dzień. Wyszłyśmy na dwór i wsiadłyśmy do samochodu Lydii. Trochę dziwnie się czuję jako pasażer, ale kiedyś musiało to nastąpić.

- Postaraj się nikogo nie zabić.

- Masz to jak w banku – powiedziałam i uśmiechnęłam się do niej.

               Przez całą drogę miło rozmawiałyśmy. Zwinnie omijałyśmy temat Scott'a i kłopotów w Beacon Hills. To była zwykła, przyjacielska rozmowa. Niestety, Lydia nie chciała zdradzić mi miejsca, w którym ma być impreza. Próbowałam wydobyć z niej tą informacje na różne sposoby, ale milczała jak zaklęta. Czy ja już wspominałam coś o tym, że ta dziewczyna jest cholernie uparta?

               Po kilku minutach dojechałyśmy na miejsce. Wyszłam z samochodu, od razu słysząc muzykę, a moje oczy zrobiły się wielkie. Wszystko wszystkim, ale to chyba jakieś chore żarty. Teraz nawet rozumiem, dlaczego Lydia nie chciała mi zdradzić miejsca, w którym miała się odbyć impreza. Zapewne nie zgodziłabym się na to lub ktoś by oberwał, a tak skończyło się to w miarę pokojowo. Nie zmienia to faktu, że oczy mi zaraz wyjdą z orbit. To są jakieś jaja?

- Loft Dereka?!



Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro