ROZDZIAŁ 31

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

               Dlaczego nic nie może być piękne i kolorowe? Wszystko się sypie wtedy, kiedy nie powinno. Możesz walczyć, a i tak jesteś przegranym. Możesz stawiać opór, jednak i tak jest on nadaremny. Zawsze pojawi się coś, co zniszczy Twój mur, który budowałaś przez kilka lat. Życie jest cholernie niesprawiedliwe, niestety trzeba się nauczyć z tym żyć. 

               Dziwne postacie zaczynają kierować się w stronę Scott'a, który z ledwością podniósł się z ziemi. A ja? Jestem ranna i cholernie obolała. Obiecałam, że ich wszystkich uratuję. A co robię? Leżę sobie na podłodze i krwawię. Świetnie, nie ma to jak doskonałe dotrzymywanie obietnic. Dlaczego to zawsze ja pierwsza muszę obrywać? 

               Nie zdołałam uratować Aiden'a, który w tym momencie leży nieprzytomny na ziemi. Muszę spróbować chociaż uratować Scott'a, który w tym momencie jest w niebezpieczeństwie. Z trudem udaję mi się podnieść z podłogi, z moich ust wydobywają się jęki bólu. Cholernie boli mnie brzuch, który nie ma zamiaru się wyleczyć. Z czego oni mają te miecze?!

               Podniosłam się na równe nogi, chwiejąc się przy tym. Zrobiłam dwa kroki w stronę Scott'a, ale moje nogi odmówiły mi posłuszeństwa. Upadłabym na ziemię, gdyby nie silne ramiona oplatające moją talię. Odwróciłam się i zobaczyłam za sobą Dereka. Jego twarz wyrażała smutek i troskę, co lekko mnie zdziwiło. Kilka minut temu stwierdził, że nie chce mieszkać ze mną pod jednym dachem, a teraz się martwi? Chyba coś tu jest nie tak.

- Pomóż mu - wyszeptałam, patrząc prosto w jego oczy.

               To były jedyne słowa, jakie dałam radę powiedzieć w tym momencie. Derek w odpowiedzi kiwnął głową i już po chwili, w postaci wilkołaka, ruszył Scott'owi na ratunek. Ja ponownie znalazłam się na ziemi, co zostało podsumowane moim kolejnym jękiem. Dlaczego podłogi nie mogą być miękkie? Zaoszczędziłabym sobie wtedy wielu siniaków, które nabijają mi się za każdym razem, gdy upadam, czyli bardzo często. Chyba wszyscy wrogowie mają nowe hobby, rzucanie mną o ścianę lub o podłogę.

               Obraz zaczął mi się rozmazywać, co utrudniało mi dobrą obserwacje sytuacji. Widziałam zarysy postaci walczących ze sobą, słyszałam przytłumione odgłosy walki i krzyki bólu. Bałam się o moich przyjaciół, którzy w tym momencie toczyli walkę z wrogami, których na dobrą sprawę nie znamy. Nie mogłam bezczynnie siedzieć w miejscu i nic nie robić. Musiałam coś wymyślić, aby im pomóc, chociaż ból skutecznie przeszkadzał mi w logicznym myśleniu.

               Potrząsnęłam mocno głową, aby pozbyć się tej cholernej mgły, która pojawiła się przed moimi oczami. Popatrzyłam na walkę, którą widziałam już wyraźniej. Ostatkami sił wstałam z podłogi i spojrzałam na wrogów. Istnieje możliwość, że ich ilość się podwoiła, albo po prostu mój wzrok zaczął szwankować. Jeśli ktoś jeszcze raz rzuci mną o ścianę, to po prostu wyrwę serce i spalę na stosie, serio.

- Dość! - krzyknęłam głośno.

               Wszystkie twarze zostały skierowane w moją stronę. Nie do końca przemyślałam swój plan, ale co tam. Raz się żyje, prawda? Zresztą, co się dziwić, moje plany zawsze były mało przemyślane. Spontany są najlepsze, chociaż nie zawsze wychodzę z nich cało. Czasami jednak warto się poświęcić dla innych, od tego tu jestem.

- Czego wy od nas chcecie?!

               Postacie w maskach zaczęły kierować swoje dłonie w różne strony. Jeden wskazał na Scott'a, drugi na mnie, trzeci na Stiles'a, a czwarty na Kirę. ,, Ją możecie sobie wziąć '' pomyślałam. W sumie nie miałabym nic przeciwko, oszczędziliby mi wielu nerwów, sama nie musiałabym brudzić się jej krwią. Same pozytywy, czemu by z tego nie skorzystać?

- A można w ludzkim języku?

               Nie mogłam powstrzymać się przed tym komentarzem. No bo proszę was, skąd mam wiedzieć, po co oni na nas pokazują? Nie umiem czytać im w myślach, chociaż bardzo bym chciała. Obawiam się jednak, że gdybym podeszła do nich i spróbowała dostać się do ich umysłu, to skończyłabym albo na ścianie, albo nieprzytomna. Odczekałam chwilę, jednak oczywiście odpowiedziała mi cisza.

- To może zajmijcie się mną?

               Każdy z nich odwrócił się w moją stronę, po czym wykonali krok do przodu. Dobra, tego się nie spodziewałam. Myślałam, że chociaż spróbują ze mną porozmawiać i coś bym tym zyskała, natomiast wszystko idzie w o wiele gorszym kierunku. Niby mogę z nimi walczyć, ale co to da? Oni są jacyś dziwni, a ich miecze mogą mnie boleśnie i długotrwale zranić, co cholernie mnie zadziwia. 

- Wolno wam to idzie - parsknęłam śmiechem, idealny moment, wiem.

- Nina? Co Ty robisz? - zapytał zdziwiony Scott.

- A bo ja wiem? - wzruszyłam ramionami.

                Prawda była taka, że działałam spontanicznie. Nie do końca wiedziałam, co zamierzam zrobić. Miałam tylko jeden cel: uratować przyjaciół. Nie ważne, jakim kosztem i w jaki sposób to zrobię. Ale nie ma co się dziwić, stoję na ziemi ledwo żywa. W sumie dla mnie już dużej różnicy nie zrobi to, czy przyjdą teraz do mnie czy odpuszczą i wyparują. Ważne, aby nie skrzywdzili moich przyjaciół, bo to oni są w tym momencie dla mnie najważniejsi. Mnie mogą nawet zabić, ale resztę mają zostawić w spokoju.

- Chcecie ich dostać? Najpierw zajmijcie się mną.

               Kolejny wykonany ruch w moją stronę przez naszych wrogów. Musiałam w szybkim tempie zaplanować coś, co pomogłoby mi w tej beznadziejnej sytuacji, ale jak na złość nie miałam żadnego pomysłu. Improwizacja jest najlepsza, oby sprawdziła się i w tym wypadku. Inaczej nikomu nie pomogę, jedynie przedłużę życie i narobię sobie kolejnych ran.

- Czego od nas chcecie? Chcecie nas zabić? Proszę bardzo, ale ja jestem pierwsza w kolejce.

- Nina, przestań. Nie dasz rady.

- A oto prawdziwy przyjaciel, zawsze we mnie wierzy – powiedziałam sarkastycznie w stronę Scott'a.

               Oczywiście również nie mogłam się powstrzymać. Nie oszukujmy się, w tym stanie to ja nawet muchy bym nie skrzywdziła, a teraz pakuję się w kłopoty. Jak zwykle, dla niektórych nie powinno być to nowością. Odkąd pamiętam, wpadałam w tarapaty i starałam się później z nich wychodzić, co czasami miało opłakany skutek. Nie poradzę nic na to, że taka właśnie jestem.

               Cztery zamaskowane postacie ruszyły w moim kierunku. Chciałam walczyć, ale nie miałam na to siły. Krew cały czas spływała z mojej rany, a ja czułam się coraz słabsza. Jednak nie miałam zamiaru przestać ich prowokować, to był jedyny sposób, aby chociaż na chwile odciągnąć ich od reszty. A później? To jest największą zagadką, ale mam zamiar zaryzykować. 

- Dlaczego robicie to tak wolno, co? Boicie się, że jednak was pokonam?

               I to były ostatnie słowa, jakie dałam radę powiedzieć. Upadłam na ziemie, krzywiąc się z bólu, chociaż i tak długo wytrzymałam. Musiałam zamknąć oczy, aby chociaż na chwilę uspokoić swoje nerwy, które chciały mieć nade mną kontrolę. W takiej chwili mogłoby mi to pomóc w walce, jednak nie mogłam aż tak zaryzykować. Równie dobrze moje nerwy mogłyby narobić niezłego bałaganu i skrzywdzić moich bliskich, a tego bym nie chciała.

               Podniosłam wzrok na resztę, mrugając kilkukrotnie, aby wyostrzyć obraz. Derek i Scott byli gotowi do walki, Isaac starał się wstać z ziemi, co dobrze mu nawet wychodziło. A ja? Nie mogłam wytrzymać z bólu, ani trochę nie podoba mi się to. Nic nie zapowiadało poprawy naszej sytuacji, a ja nie mogłam dłużej ryzykować. Nie, jeśli chodzi o życie moich przyjaciół.

- Uciekajcie! - krzyknęłam ostatkami sił.

               Ktoś mnie posłuchał? Oczywiście, że nie. Wszyscy mnie olali, bo po co mnie słuchać? Każdy był gotowy do ataku, a ja? Leżałam z ogromnym grymasem bólu, nie zdolna do jakiegokolwiek ruchu. Chciałam im pomóc, walczyć u ich boku. Ochronić ich, ale nie jestem w stanie tego zrobić.

               Nagle przez wielkie szyby w Lofcie zaczęło wpadać słońce, a nasi nowi wrogowie tak po prostu się rozpłynęli. Patrzyłam w miejsce, w którym jeszcze przed chwilą stali. Ja chyba jestem chora, albo gorzej ze mną, ani trochę nie rozumiem tej sytuacji. Wszyscy stali z szeroko otwartymi oczami i patrzyli w jedno miejsce. Czyli jednak nie ja jedyna jestem chora. Cóż za cudowne pocieszenie w tej okropnej sytuacji.



Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro