ROZDZIAŁ 47

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

- Co teraz? - zapytała wystraszona Kira, podchodząc bliżej Alfy.

- Rzucamy Cię na pożarcie demonom.

- Nina! - krzyknął Scott.

- No co? Chciałam tylko wystraszyć naszego liska.

- No to Ci się udało – powiedziała wystraszona Kira.

- A tak serio, to jaki mamy plan? - Odezwał się Aiden.

- Ten co zawsze - wzruszyłam ramionami, nie odrywając wzroku od okien.

- Czyli? - zapytała zdziwiona.

- Próbujemy przeżyć kolejne starcie, przy okazji modlimy się o cud.

               Każdy z nas stał blisko okien i oglądał widowisko, które działo się na zewnątrz. ONI stali w miejscu i przyglądali się wszystkiemu dokładnie, jakby chcieli zapamiętać wszystkie szczegóły. Zaczynała mnie irytować ta bezradność, która teraz nami zawładnęła. Postanowiłam wziąć sprawy w swoje ręce i ruszyłam w stronę drzwi.

- Co Ty robisz? - zapytał Derek.

- A nie widać? Idę z nimi pogadać.

- Zwariowałaś?! - Krzyknęła wystraszona Allison.

- To już ustaliliśmy dawno temu. Stara Nina wraca na rejony.

               Puściłam jej oczko i skierowałam się do drzwi. Otworzyłam je i popatrzyłam na demony. Tak szczerze powiedziawszy to nie miałam żadnego, konkretnego planu. Działałam na całkowitym spontanie i miałam cichą nadzieję, że uda mi się coś wskórać. Nie mogłam przecież stać przez całą noc i modlić się o jakiś cud, który pewnie i tak by nie nadszedł.

- Witam Panów. Mogę wam w czymś pomóc?

               Wszystkie postacie skierowały się w moją stronę i stały bez ruchu. Serio? Znowu nie mają ochoty ze mną rozmawiać? Od zawsze wkurzała mnie obojętność innym, doprowadzało mnie to do szału. O wiele bardziej wolałam krzyki, niż tą przeklętą, głuchą ciszę. Czuję się wtedy znieważona, a to zazwyczaj niezbyt dobrze się kończy.

- Możecie ze mną rozmawiać, nie gryzę. Ale jeśli nie macie na to ochoty, to możecie już sobie iść. Nie podoba mi się to, że stoicie pod moim domem.

                ONI chyba stwierdzili, że stanie w miejscu nie ma sensu. Zrobili krok w moją stronę, a ja się uśmiechnęłam. Nareszcie wykonali jakiś ruch, przynajmniej coś się zaczyna dziać. Miałam pewność, że rozumieją to, co do nich mówię. Nie bałam się ataku z ich strony, gdyż oddzielała nas bariera, więc byłam bezpieczna. Chyba, przynajmniej miałam taką nadzieję.

- I co? Mam was teraz zaprosić na kawę? Bo tak jakby mam już kilku gości. Dom niby duży, ale miejsca wcale nie tak wiele.

- Możesz przestać ich prowokować?! - krzyknął męski głos za moimi plecami.

- Cicho, Hale. Ja tu się staram konwersację prowadzić.

- Właśnie widzę!

               Westchnęłam i pokręciłam głową. Co za idiota, nawet teraz musi się mnie czepiać. Czy nie może chwile poczekać z tą kłótnią, którą zamierza ponownie prowadzić? Demony podeszły jeszcze bliżej, a jeden z nich wystawił w moją stronę dłoń. Niestety, zderzyła się ona z barierą, co mnie bardzo ucieszyło.

- Jak mi przykro, nie wejdziecie bez zaproszenia.

               Zaśmiałam się, ale przerwał mi huk. Podskoczyłam w miejscu, nie spodziewając się tego. Dopiero po chwili zdałam sobie sprawę z tego, co to było. ONI walnęli w barierę, próbując ją przebić. Nie byłam oczywiście pewna, czy ich miecze przypadkiem nie rozwalą jej doszczętnie, skoro byli w stanie mnie zranić na tyle mocno, że rana nie chciała się uleczyć.

- I taka jest właśnie z wami rozmowa. Zamiast kulturalnie powiedzieć, o co wam chodzi, to od razu podchodzicie do wszystkiego z agresją. Matka was kultury nie nauczyła?

- Nina! - najpierw krzyk, później lekki ból.

               Ktoś pociągnął mnie mocno do tyłu, przez co się zatoczyłam. Najwyraźniej nie tylko demony mają brak kultury. Spojrzałam na sprawcę, którym okazał się Isaac. Czy oni mogliby dać mi w spokoju pracować? Chciałam jakoś łagodnie załatwić sprawę z naszymi nieproszonymi gośćmi, a oni cały czas mi w tym przeszkadzają.

- Co? - warknęłam, wyszarpując się z jego uścisku.

- Czyś Ty do reszty oszalała?! - krzyknął zdenerwowany Hale.

- Nie drzyj się na mnie - odpowiedziałam spokojnie, nie chcąc się przy nim denerwować.

- Do Ciebie nic nie dociera!

- Tak jak do Ciebie, Derek! Przestań się na mnie wyżywać! Chcesz mi coś powiedzieć?! To proszę bardzo! Nie to że morderca, to jeszcze głupia, co?!

- Spokój! - ryknął Scott. - Pogadacie o tym później. Mamy ważniejsze sprawy na głowie.

                Spojrzałam ze złością na Hale'a, którego wyraz twarzy złagodniał. Co, nagle się opamiętał? Jakoś mi go nie żal, z wielką chęcią strzeliłabym go dodatkowo w głowę, aby zasnął na kilka godzin. Oderwałam od niego wzrok i popatrzyłam na zewnątrz. ONI zaczęli walić mieczami w barierę. Robi się gorąco, bardzo gorąco.

- Bariera wytrzyma? - zapytał nagle Aiden.

- Nie wiem. Jeszcze nikt taki nie próbował jej przebić.

- Mamy z nimi jakieś szanse?

- Z nią na pokładzie? - wskazałam na Kire. - Absolutnie nie.

- Nina! Czy Ty choć przez chwilę możesz nie grozić jej śmiercią?! - warknął zirytowany Scott.

- Mogę, ale wtedy będzie nudno. Zresztą, teraz jej nie groziłam.

- Tobie zawsze się nudzi. Daj jej spokój.

- Nie denerwuj się, Scott. Zmarszczki Ci wyjdą, nie będziesz wtedy już taki słodki.

- Jak Ty mnie denerwujesz. Nawet w obliczu śmierci nie możesz dać sobie spokoju.

- Taki urok, co poradzisz - wzruszyłam ramionami, uśmiechając się lekko.

- Zawsze można Ci skręcić kark.

- I kto wtedy uratuje Twoją ukochaną?

               Scott chciał coś powiedzieć, ale ostatecznie zamknął usta. Chyba zabrakło mu argumentów, co trochę mnie ucieszyło. Dobra, może to zły czas na kłótnie, ale jakoś nie potrafię się powstrzymać. Nie moja wina, ze natura wampira odzywa się we mnie wtedy, kiedy nie powinna. Czasami po prostu nie jestem w stanie się powstrzymać przed skomentowaniem czegoś w wredny sposób.

               Ponownie skupiłam się na naszych wrogach. Są strasznie uparci, to trzeba im przyznać. Walą w barierę jak opętani, nie dając sobie nawet chwili na odpoczynek. Jak na razie bariera dobrze się trzyma, ale nie mam pewności, że wytrzyma. Nikt wcześniej nie próbował jej przebić. Kto wie, jak skończy się to teraz? Istnieje możliwość, że rozpadnie się na małe kawałeczki, wpuszczając ich do mojego domu, lub nie dadzą rady się przebić i zostaną na zewnątrz.

               Odwróciłam się do reszty, chcąc sprawdzić, jak się trzymają. Allison niepewnie trzymała kuszę, a obok niej stał Isaac, gotowy zasłonić ją własnym ciałem w razie ataku wrogów. Scott przytulał do siebie przestraszoną Kirę, która wyglądała, jakby miała zaraz paść na ziemie. Derek z Ethan'em stali w miejscu i patrzyli na otwarte drzwi, gotowi do odparcia ataku, natomiast Aiden przytulał Lydie. To nam się pary zebrały.

               Zastanawiam się po co to całe zamieszanie. Skoro Kira nie jest Nogitsune, to mogłaby dać się sprawdzić i po problemie. Wtedy nie musieliby siedzieć u mnie w domu i zatruwać mojego powietrza. Ja osobiście się nie dam sprawdzić, ale ją oddam z radością. Uśmiechnęłam się pod nosem na samą myśl o tym, ze mogłabym wydać ją wrogom.

- Co Cię tak cieszy? - zapytał zdziwiony Scott.

- Nic takiego. Miałam przed chwilą piękną wizję.

               Widziałam oczami wyobraźni Kirę, która wiła się pod jednym z ONI. Ten sprawiał jej ogromny ból, ona krzyczała, a ja z uśmiechem na twarzy obserwowałam całe widowisko. Tak, podoba mi się to. Z wielką chęcią sama dołożyłabym jej tortur, a na samym końcu zabiła z wielkim uśmiechem na twarzy i satysfakcją.

- A co takiego widziałaś?

- Nie chciałbyś wiedzieć, wilczku. Uwierz na słowo.

- Nina – powiedział niepewnie Derek.

- Co? - spojrzałam na niego, chociaż nie powinnam tego robić. Jego widok mnie bolał, ale nie mogłam tego po sobie pokazać.

- Coś się dzieję - szepnął, nie odwracając wzroku od okien.

- To znaczy co?

- Sama zobacz - kiwnął głową.

               Odwróciłam się i zamarłam, nie spodziewając się tego, co ujrzałam. Bariera zaczęła się przełamywać, a ONI walili coraz mocniej i mocniej. Jeszcze chwila, a się przełamie, a ONI wejdą do środka i nas wszystkich pozabijają. A mówiłam, żeby rzucić Kire na pożarcie, może wtedy by sobie odpuścili i poszli jak najdalej od nas.

- Cofnąć się, wszyscy.

                Każdy wykonał moje polecenie, nawet nie próbując w żaden sposób się ze mną kłócić. W tym momencie chyba nikt nie chciałby podważać moich słów i decyzji, które mam zamiar podjąć. Nie mam czasu na przemyślany plan, którego nie miałam od początku, więc trzeba improwizować. Wyciągnęłam przed siebie ręce i skupiłam się na barierze.

- Co Ty robisz? - zapytała wystraszona Lydia.

- Postaram się utrzymać barierę.

- Dasz radę? - zapytał niepewnie Aiden.

- Nie wiem, są silni. Postaram się.

                Z całych sił skupiłam się na zadaniu, które do łatwych nie należało. Może chociaż na chwilę uda mi się ich zatrzymać? Ale co dalej? Przecież nie dam rady walczyć z nimi całą noc. Wątpię, aby starczyło mi siły, ONI nie należą do łatwych i słabych przeciwników. A niby taka silna i potężna jestem. Śmiechu warte, serio.

                Z każdym ich kolejnym uderzeniem, ja cofałam się o krok, a następnie wracałam do przodu. Są silni, nie zaprzeczę, ich uderzenia są precyzyjne i skierowane w jedno, wybrane przez nich miejsce. W ten sposób łatwiej jest im się dostać do środka, ponieważ po jednym pęknięciu padnie cała bariera. Robi się cholernie gorąco, a ja nie mam pojęcia, co mam teraz robić, aby ich powstrzymać.

- Macie plan awaryjny?! - zapytałam przez zacisnięte zęby.

- Nie bardzo – odezwał się Scott.

- Świetnie, to macie czas na myślenie. Nie utrzymam bariery.

- Ile mamy czasu? - zapytał niepewnie.

- Bo ja wiem? Myślisz, że mam w głowie zegar?

- Liczyłem na poradę.

- Rzuć Kire na pożarcie.

- Podziękuję za poradę, damy radę sami.

               Kiwnęłam mu głową, bo nie miałam siły na odpowiedzenie mu. Musiałam się bardziej skupić, używając wszystkich sił, jakie jeszcze we mnie pozostały, a było ich niewiele. Trzeba było pomyśleć wcześniej o jakimś planie awaryjnym, ale nie, przecież nikt nie przebije bariery. Jesteś genialna, Nina. Z takim podejściem szybciej przejdę na tamten świat, niż przyszłam na ten.

               Odczuwałam coraz bardziej brak siły, co nie zwiastowało nic dobrego. Cofałam się, nie mogąc już ponownie stanąć do przodu. ONI nie odpuszczali, wręcz przeciwnie, zwiększyli swoją siłę i walili mocniej i szybciej. Wiedzieli, że są blisko. A ja? Nie dam rady dłużej się utrzymać, tego byłam już pewna.

               Zaczęłam tracić grunt pod nogami. Jeszcze starałam się ich odepchnąć, ale na marne, cała moja praca poszła na marne. Krzyknęłam z bólu i niemocy, a następnie poleciałam do tyłu. Z wielkim hukiem uderzyłam o ścianę, upadając następnie na podłogę. Teraz dopiero zacznie się piekło.



***************************

Hej, Kochani :*

Powróciłam ! Cieszycie się ? Ja osobiście skakałam pod sufit , gdy zobaczyłam, że opowiadanie wróciło na swoje miejsce :)

Bardzo dziękuję wam za wytrwałość. Niestety, brak rozdziałów nie był z mojej wina, ale i tak was bardzo przepraszam. Dodaję teraz dwa, a jutro ( w ramach rekompensaty ) pojawią się kolejne dwa. Zadowoleni ? :*

Mam nadzieję, że już więcej nie będzie takich akcji ze znikającym opowiadaniem :D

Miłego czytania :*

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro