ROZDZIAŁ 48

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

               Dopiero po chwili dałam radę się otrząsnąć, ale było już za późno. ONI wtargnęli do mojego domu jak do siebie, nie zwracając na nic uwagi. Wstałam wściekła z ziemi i skierowałam się w ich stronę, ale ktoś złapał mnie za nadgarstek i uniemożliwił mi dalszy ruch. Czy oni wszyscy muszą mi we wszystkim dzisiaj przeszkadzać?

- Nina, co Ty robisz? Oszalałaś? - usłyszałam za sobą zdenerwowany głos Dereka.

- Teraz Ci się zebrało na zamartwianie się o mnie? Trochę za późno, Derek.

                Wyszarpałam dłoń z jego uścisku i zrobiłam kilka kroków przed siebie. Zasłoniłam sobą Kire i Scott'a, chcąc ich w ten sposób ochronić przed wrogami. Co z tego, że chciałam ją zabić? Swój honor jeszcze mam, a duma nie pozwalała mi na to, aby oddać ją bez walki. Zwariowałam, kompletnie mi odbiło. To chyba ten alkohol tak źle zaczął na mnie działać.

- Ładnie to tak do kogoś wchodzić bez zaproszenia? - warknęłam w stronę ONI. - Kto was przysłał? Czego chcecie?

                Oczywiście nie mogli mi odpowiedzieć jak cywilizowani ludzie, tylko musieli mi pokazać. Wskazali na dwie osoby stojące za mną. Wiedziałam, do czego zmierzają i co mają zamiar zrobić, jednak jakoś wolałabym, aby mi to po prostu powiedzieli. Czy nie byłoby wtedy łatwiej? Moglibyśmy się jakoś dogadać, przecież czasami mi to nawet wychodzi.

- Chcecie ich? Najpierw pokonajcie mnie.

               Przybrałam postać wampira i czekałam na ich ruch. Pomimo złości i chęci mordu, musiałam chronić Kire. Nie ważne w tej chwili było to, że sama chciałam ją zabić. Moim obowiązkiem jest chronienie tych, którzy nie mogą ochronić się sami, a ona należy do takich właśnie osób. ONI wyciągnęli przed siebie miecze i zaczęli nimi wymachiwać na wszystkie strony, chyba chcąc mnie w ten sposób wystraszyć i zmusić do wycofania się.

- Świetne przedstawienie – klasnęłam w dłonie. - Możemy przejść do rzeczy?

               Zauważyłam, że im nie trzeba dwa razy powtarzać. Od razu ruszyli w moim kierunku, gotowi zaatakować mnie i wziąć to, czego w tej chwili chcą. Popchałam Scott'a i Kire, a następnie zaczęła się walka, która z pewnością do łatwych nie należała. Już raz z nimi walczyłam i przekonałam się, że są cholernie silnym przeciwnikiem i ciężkim do zabicia.

               Starałam się unikać mieczy ONI, jednocześnie ich atakując. Jakby nie patrzeć, to wcale nie było takie proste. Nie mogą mnie zranić, bo wtedy będę mieć kolejną nieuleczalną ranę do kolekcji. Jedna w zupełności mi wystarczy, jakoś na więcej nie miałam w tej chwili ochoty. Doskonale wiedziałam, że  jesteśmy na przegranej pozycji. Musiałam zrobić wszystko, aby ochronić bliskich, nawet Kire.

- Wiejcie! - krzyknęłam, robiąc kolejny unik przed mieczem.

- Nie zostawimy Cię samej - odpowiedział mi Scott.

- To zginiemy wszyscy.

               Koło mnie pojawili się bliźniacy, którzy wspomagali mnie podczas każdych ataków. Chronili mnie przed ostrzami, za co byłam im cholernie wdzięczna. Mieć ich przy sobie jest naprawdę czymś dobrym, poświęcali teraz własne życie dla nas, czym u mnie cholernie zapunktowali. ,,Ciekawe, czy jeśli przebiją mi tym mieczem serce, to umrę tak na stałe.''

                I to był mój błąd, który dosyć często popełniam. Przez krótką chwilę zamyśliłam się, a jeden z ONI szybko to wykorzystał. Jego miecz właśnie leciał w moim kierunku, gdy poczułam ostre szarpnięcie i wylądowałam pod kimś na podłodze. Byłam cholernie zdezorientowana i niepewna tego, co właśnie się stało.

                Otrząsnęłam się i popatrzyłam na osobę, która właśnie uratowała mi życie. Zaskoczyło mnie to, kogo zobaczyłam. Te piękne, niebiesko-zielone oczy, które jeszcze niedawno wpatrywały się we mnie z uczuciem. Te cudowne, czarne włosy, za które uwielbiałam ciągnąć. Te usta, które idealnie pasowały do moich. Czy mogłoby być gorzej?

- Dziękuję - wyszeptałam, nie mogąc zdobyć się na nic innego.

- Nie ma sprawy. Uważaj następnym razem – powiedział Derek.

               Przez chwile leżał na mnie i patrzył mi prosto w oczy. To nie powinno się dziać, nie teraz, nie w tej chwili. W mojej głowie zaczęły się przewijać wszystkie słowa, które powiedział w ostatnim czasie. Nie podobała mi się ta sytuacja, która nie prowadziła do niczego dobrego. Z drugiej strony cholernie brakowało mi go. Chciałam, aby tak pozostało, żeby on cały czas patrzył na mnie w ten sposób.

- Nina! - chwila, w której się otrząsnęłam z tego całego stanu, który mógł mnie zniszczyć.

                Usłyszałam krzyk Scott'a, dzięki czemu szybko otrząsnęłam się z transu, w który zostałam wprowadzona przez mężczyznę, którego darzyłam wielkim uczuciem. Derek chyba zrozumiał, o co chodzi, bo natychmiast ze mnie wstał. Wyciągnął do mnie rękę, której nie przyjęłam. Wstałam o własnych siłach i ruszyłam do ataku, nie chcąc dłużej myśleć o tym, co miało miejsce przed chwilą.

               Jeden z ONI zagonił Scott'a pod ścianę, przez co chłopak nie miał jak się ruszyć. Ja natomiast musiałam mu jakoś pomóc, oczywiście nie mając przy tym żadnego planu. Niewiele myśląc złapałam lampkę, która znajdowała się na szafce obok kanapy i rzuciłam nią w postać. Ta natychmiast odwróciła się w moją stronę, patrząc gniewnie. Kłopoty gotowe, bez nich nie byłabym sobą.

               ONI ruszył w moim kierunku, ale daleko nie dotarł. Scott zaatakował go od tyłu, jednocześnie przewracając na ziemie. Kiwnął mi głową, a ja odszukałam Kire. To dziwne, chcę jej śmierci, a teraz jej bronię. Niech mnie ktoś strzeli w głowę, bo chyba oszalałam do końca. Może faktycznie nie powinnam wlewać w siebie tyle alkoholu? Po nim robię się zdecydowanie zbyt miła dla innych.

                 Ujrzałam ją w przedpokoju, starała się ominąć ataki ONI i zadać mu jakiś cios swoim mieczem. Ciekawe skąd ona go wytrzasnęła. Podbiegłam w ich kierunku i z całej siły kopnęłam postać, przez co zachwiała się i poleciała do tyłu. Na moje nieszczęście, nie przewróciła się. Czy ja już wspominałam coś o tym, że oni są chyba z tytanu? Nie wiem, jakim cudem moje ataki nie robią na nich wrażenia, ale ani trochę mi się to nie podobało.

- Czy wy nie możecie sobie odpuścić? Przez was mój dom wygląda jak pobojowisko.

                W odpowiedzi zamachnął się w moją stronę mieczem. Zrobiłam unik, a ten trafił w zdjęcie, na którym byłam razem ze Stefanem. W tym momencie poczułam wielki smutek i jednocześnie gniew, który chciał zawładnąć moim ciałem. Pamiątki związane w wampirem były dla mnie czymś świętym, czymś, czego nikt nie mógł dotknąć, nawet Derek.

- Teraz to żeś przegiął.

                Nie zwracając uwagi na jego miecz, zaatakowałam go w głowę. Nie chciałam ponownie dostać, ale jednocześnie nie przebaczę mu tego, że rozbił moje zdjęcie. Kira stanęła koło mnie, a ja przewróciłam oczami. Jeśli ma walczyć jak ostatnio, to lepiej niech sobie odpuści. Po jaką cholerę ona w ogóle próbuje nam pomóc? Mogłaby schować się w moim pokoju i poczekać, aż sytuacja się uspokoi. Przez nią mam więcej roboty, nie tylko muszę pozbyć się demonów, ale również ją chronić.

               Ku mojemu zdziwieniu, dziewczyna pierwsza zaatakowała, a ja stałam z otwartą buzią. Chyba wzięła sobie mały trening po ostatniej walce, bo nawet coś tam jej wychodziło. Atakowała z dużą siłą, wyprowadzając dobre, jednak w dalszym ciągu nie precyzyjne, ciosy. Kto wie, może gdyby poćwiczyła pod okiem kogoś bardzo dobrego, wyszłaby na ludzi. Oczywiście nie mam tu na myśli mnie, ja bym z nią nie wytrzymała.

               W ostatniej chwili skuliłam głowę. W moją stronę została rzucona butelka z alkoholem, która rozbiła się o ścianę. Wszystko wszystkim, ale żeby marnować tak cenny napój? Spojrzałam na salon i zobaczyłam Lydię ze strachem w oczach. W tym momencie patrzyła na mnie tak, jakbym miała ją zabić za to, że rozwaliła mi o ścianę jeden z najdroższych trunków. Jestem aż taka zła?

- Przepraszam - mruknęła załamana.

- Rozbiłaś mi alkohol, a ja jeszcze chciałam się napić – powiedziałam ze smutkiem.

               Pod moimi nogami nagle znalazła się Kira. A nie mówiłam? Ta dziewczyna się do niczego nie nadaje. Jako Kitsune powinna umieć walczyć, chociażby z pomocą nabytej wraz z mocą siły. Każda z istot nadprzyrodzonych wraz z przemianą coś zyskuje, a ona nic. Coś słaba z niej lisica, skoro nie potrafi się bronić.

               Ominęłam ją i stanęłam twarzą w twarz z dwoma ONI. Patrzyli na mnie, a jeden z nich zrobił krok w moją stronę. Kopnęłam go, co za bardzo chyba nie przypadło mu do gustu, gdyż pokręcił lekko głową. Złapał mnie mocno i wrzucił do salonu, przy okazji rozwaliłam sobie stół. Kira, zabiję Cię, jak wódkę kocham. To wszystko jej wina.

                Rozejrzałam się dookoła sprawdzając stan innych. Każdy z nas leżał na podłodze, będąc bez sił. Czyli walka zakończona, ponieśliśmy porażkę. To dla mnie niezbyt przyjemna sytuacja, ponieważ najczęściej odnoszę sukcesy. Bardziej boli mnie fakt, że nie zdołałam obronić przyjaciół. Kira jakimś cudem doczołgała się do nas, a następnie Scott ją podniósł. Zaczęli podchodzić do postaci.

- Scott, co Ty robisz? - zapytałam z lekką nutą strachu w głosie.

- To co mogliśmy na początku.

                Patrzyłam na niego wystraszona i próbowałam się podnieść, co słabo mi wyszło. Moje ciało było wystraczająco poranione, aby uniemożliwić mi jakiekolwiek normalne ruchy. Oczywiście nie zamierzałam się tak łatwo poddać, co kończyło się moim powrotem na podłogę. Dwóch ONI podniosło dłonie i przybliżyło do Scott'a i Kiry.

- Zostawcie ich! - krzyknęłam, starając się być silna przynajmniej w głosie.

                ONI jednak mnie nie posłuchali, nie zwrócili nawet na mnie swojej uwagi. Ich oczy zaświeciły na żółto, a po chwili Kira i Scott leżeli na ziemi. Ostatkami sił podniosłam się na nogi, ale od razu tego pożałowałam. Okropnie zakręciło mi się w głowie, co pewnie było spowodowane licznymi ranami i brakiem krwi w organizmie.

                Zamknęłam na chwilę oczy, aby się uspokoić. Gdy je otworzyłam, podskoczyłam w miejscu. Przede mną stał jeden z ONI i mi się uważnie przypatrywał. Wyciągnął dłoń, którą za chwilę opuścił. Przekrzywił głowę, a następnie nią kiwnął. Uniosłam brwi w zdziwieniu, nie maja zamiaru mnie sprawdzić? Przecież w tej chwili mają okazję zrobić ze mną, co chcą.

- Silna - wypowiedział jeden z ONI.

- Co powiedziałeś? - spojrzałam na niego zdziwiona.

               Więcej słów od niego nie usłyszałam. Odwrócił się ode mnie i skierował do reszty ONI. Wszyscy stanęli, patrząc na nas. Nic z tego nie rozumiałam, wszystko było cholernie dziwne. Moje nazwisko po łacińsku oznacza ,,silna''. O to mu chodziło? A może chciał podkreślić moją pozycje w stadzie? Nic z tego nie rozumiem, zaczynam się powoli gubić w tym wszystkim.

                Nie zdążyłam zapytać o nic, ponieważ postacie zaczęły rozmywać się w powietrzu. Następnie już ich nie było, jakby wcale kilka sekund temu przed nami nie stali. A ja stałam jak słup i patrzyłam w jedno miejsce. Nic nie rozumiem, dlaczego mnie nie sprawdził?



Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro