ROZDZIAŁ 74

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

               Patrzyłam na tabliczkę z niedowierzaniem. Po jaką cholerę ktoś miałby podkładać niby bombę i wsadzać do pudełka plakietkę z komisariatu z imieniem i nazwiskiem Szeryfa? Przecież to jest chore. Zapewne to jakiś znak, podpowiedź, wskazówka. Tylko co nam ma to powiedzieć? Chyba, że...

- Odpakowałeś paczkę, którą ostatnio dostałeś? - skierowałam się w stronę Szeryfa.

- Nie miałem czasu.

- Więc ona w dalszym ciągu jest w Twoim biurze?

- Zgadza się - kiwnął niepewnie głową.

- I nikt jej nie dotykał?

- Nie. Nina, o co chodzi? Dziwnie wyglądasz.

- Chyba wiem, gdzie jest prawdziwa bomba - przełknęłam głośno ślinę. Obym się jednak myliła.

- Na komisariacie – powiedział przerażony Scott.

- Cholera jasna! - krzyknął wściekły Szeryf. - On się z nami bawi.

- To było do przewidzenia – odezwałam się. - Nogitsune daje nam fałszywe tropy, aby wyprowadzić nas w pole. Musimy działać szybciej.

- Parrish! - Szeryf odszedł od nas w stronę policjanta. - Dzwoń na komisariat, niech ewakuują wszystkich ludzi. W środku jest bomba.

- Tak jest - odparł od razu Jordan.

               Cholerny Nogitsune. Skąd on bierze te pomysły? Po jaką cholerę wysyłał nas do lasu? Przecież nie potrzebował czasu na podłożenie bomby, już się tam znalazła wcześniej. Skoro Stiles jest Stiles'em, to po co ta cała gra? Widać, że pochodzi od lisów. Jest cholerne cwany i sprytny. A reszta się dziwi, dlaczego nie ufam Kirze.

- Jedziemy na komisariat – powiedziałam pewna siebie. - Bierzemy mój samochód.

- A skąd go weźmiesz?

- Stiles, przyjechałam do szkoły samochodem i zapewne wezmę go z parkingu, geniuszu.

               Ten w odpowiedzi kiwnął mi tylko głową. Chyba demon poprzestawiał mu coś w głowie, albo po prostu to wszystko zaczyna go przerastać. W sumie nie dziwię mu się, ja też już mam tego wszystkiego dosyć. Trzeba się pozbyć tego demona raz na zawsze. Mam już nawet plan, którego nie mogę nikomu zdradzić. Znam ich reakcję i bez powiedzenia im prawdy.

- Szeryfie! Jedziemy z chłopakami moim autem!

- Spotkamy się na miejscu!

               Szeryf odkrzyknął mi i podbiegł do swojego radiowozu. My natomiast skierowaliśmy się na szkolny parking i wsiedliśmy do mojego auta. Odpaliłam natychmiastowo silnik i ruszyłam z piskiem opon. Obyśmy zdążyli na czas, tylko o to proszę. Już i tak zbyt dużo osób straciło życie przez tego cholernego Nogitsune. 


* Perspektywa Dereka *

               Powoli zaczyna mi się tu nudzić. Siedzimy z Chris'em bezczynnie na tej cholernej ławce i nie możemy nic zrobić. Policjanci patrzą na nas spod byka, jakbyśmy zrobili coś złego. Chcą nam udowodnić morderstwo, w które nie jesteśmy zamieszani. Mogę się założyć, że to durny pomysł McCall'a. Chyba jednak go zabiję.

- Co robimy? - ponownie zapytał Argent.

- Mówiłem, żebyśmy wezwali Ninę, ona już dawno by nas stąd zabrała.

- Niby jak? - prychnął pod nosem.

- Ma swoje sposoby - wzruszyłem ramionami.

- Jaką masz pewność, że udałoby Ci się z nią skontaktować?

- Nie mam – spojrzałem na niego zdziwiony. - Skąd o tym wiesz?

- Potrafię słuchać i wyciągać wnioski.

- Jakie masz teraz?

- Że jesteś idiotą, Hale. Ona robiła wszystko, aby nas chronić, a Ty oceniłeś ją przez pryzmat przeszłości. Każdy kiedyś popełnił błędy, ale nie każdy potrafi się do nich przyznać i nie próbuje ich naprawić. Nina należy do tej drugiej grupy. Od początku była z nami szczera w pewnym stopniu. Każdy z nas wiedział, że ma krew na rękach, jednak starała się to naprawić. Pomagała innym, chociaż nikt tego od niej nie oczekiwał.

- Kolejny psycholog się znalazł – prychnąłem zły. - Wiem, że popełniłem błąd.

- To dlaczego go nie naprawisz?

                Dobre pytanie, Panie Łowco. Gdyby to było takie proste, to zapewne już dawno bylibyśmy pogodzeni. Nina jednak ma swoją dumę i honor. Ciężko ją do czegokolwiek przekonać, jest uparta i zawsze trzyma się swojego zdania. Zraniłem ją, a ona nigdy mi tego nie zapomni, ma zbyt dobrą pamięć.

- To nie takie proste - westchnąłem ciężko.

- A spróbowałeś chociaż? Starałeś się ją odzyskać?

- Próbowałem z nią porozmawiać.

- I myślałeś, że ona się zgodzi i rzuci się w Twoje ramiona? - Argent zaśmiał się ze mnie. - Nina nie jest głupia, a Ty zraniłeś ją dogłębnie. Twoje marne przepraszam nie naprawi błędów. Nie wymaże jej z pamięci słów, które wypowiedziałeś w jej stronę.

- To co mam niby zrobić? - skoro jest taki mądry, to niech da mi jakąś rade.

- Na początku musisz odbudować jej zaufanie. Nie myśl, że ona da Ci szansę po kilku miłych słówkach. Znam ją na tyle dobrze, że wiem, że to na nią nie działa. Pokaż jej, że Ci przykro i Ci na niej zależy.

- Jak? - spojrzałem na niego z nadzieją w oczach.

- Nie wiem, Derek. Każda kobieta jest inna, każdy mężczyzna jest inny. Ty ją znasz lepiej ode mnie, spędziliście ze sobą więcej czasu. Postaraj się, bo inaczej ją stracisz.

- Nie chcę jej stracić, jest dla mnie ważna – jęknąłem załamany.

- To zrób wszystko, aby została z Tobą.

               Łatwo mówić, trudniej zrobić. Nina nie należy do osób, które łatwo wszystko zapominają. Ma zajebistą pamięć, to pewne. Jak niby mam jej pokazać, że mi na niej zależy? W jaki sposób mam odzyskać jej zaufanie? Spieprzyłeś, Hale, i to na całej linii.

- Dajcie ręce – policjant spojrzał najpierw na nas, a później na nasze dłonie.

- Po co? - spojrzałem na niego podejrzliwie.

- Trwa ewakuacja komisariatu.

- Dlaczego? - zmarszczyłem brwi.

- Prawdopodobnie jest tu bomba. Musimy wszystkich wyprowadzić.

               Bomba? Na komisariacie? Zapewne to sprawka Nogitsune. Ale po jaką cholerę on chce wysadzić komisariat? Przecież to nielogiczne. Nie ma tu żadnych istot nadprzyrodzonych, które mogłyby mu zaszkodzić. Gdyby chciał wysadzić dom Niny, to prędzej bym to zrozumiał. Musiałem jednak zlokalizować bombę. Wyostrzyłem słuch i już po chwili usłyszałem pikanie, które było coraz szybsze. Oznaczało to, że bomba zaraz wybuchnie. Cholera.

- Na ziemie!

               Popchnąłem policja na ziemię, a swoim ciałem okryłem Chris'a. Po dosłownej chwili bomba wybuchła w biurze Szeryfa. Szkło z okien powbijało się w moje ciało. Cholera, nie jest dobrze.


* Perspektywa Niny *

               Przez całą drogę jechałam z dużą prędkością, przez co chłopcy mieli podniesione ciśnienie. Na cale szczęście zapieli pasy. Wiedzieli zresztą, na co się piszą. W takich sytuacjach jak ta nigdy nie przestrzegam przepisów. Musimy się dostać do miejsca jak najszybciej, a nie jak najbezpieczniej i przepisowo. Proste? Proste.

               Po kilku minutach dotarliśmy na miejsce, które śmierdziało dymem. Wylecieliśmy szybko z pojazdu i pognaliśmy do środka. W drzwiach spotkaliśmy policjanta, który nie chciał nas puścić. Nie mamy czasu na rozmowy. Trzeba działać po mojemu.

- Przepuść nas – powiedziałam patrząc mu prosto w oczy.

               Policjant natychmiastowo wykonał moje polecenie i puścił nas do środka. Popatrzyłam na chłopaków i wbiegliśmy na miejsce zdarzenia, które wyglądało okropnie. Wszystko było rozwalone, na ziemi leżały ciała policjantów, niektórzy byli martwi. Niezłe widowisko kolejny raz urządził nam Nogitsune.

- Scott, odbieraj ból rannym. Ja zacznę podawać krew.

               Nie czekałam na jego odpowiedź, od razu zabrałam się do pracy. Dawno nie uzdrawiałam aż tylu osób, ale nie mieliśmy większego wyjścia. Wybierałam tych najciężej rannych. Reszta spokojnie mogła zostać przewieziona do szpitala. Każdemu uratowanego natychmiastowo wymazywałam pamięć o mojej krwi. Oczywiście nie uleczałam ich całkowicie, aby nie było podejrzeń i dziwnych sytuacji. Robiłam wszystko, aby tylko przeżyli.

                Do środka wpadł Szeryf z resztą policjantów. Spojrzał najpierw na chłopców, a następnie przeniósł swój wzrok na mnie. Szybkim krokiem podszedł do mnie i zasłonił mnie swoim ciałem. Chyba domyślił się, co robię. Rozgryzłam swój nadgarstek i podałam kolejnej osobie krew.

- Wielu rannych?

- Wszyscy są ranni, Szeryfie – spojrzałam na niego, a następnie na poszkodowaną. - Zapominasz o mojej krwi. Był wybuch, a Ty stałaś daleko i zostałaś lekko ranna - wstaliśmy z ziemi i podążyliśmy do kolejnej ofiary. - Ratuję tych ciężko rannych. Każdy musi trafić do szpitala.

- Nie możesz ich uleczyć całkowicie?

- A co byś powiedział ludziom? Że Twoi zastępcy byli na miejscu wybuchu, ale nic im się nie stało?

- Racja, przepraszam. Nie myślę racjonalnie.

- Nie przepraszaj, Szeryfie. To musi być dla Ciebie szok. Trzeba wezwać karetki, aby zabrali wszystkich do szpitala i tam im pomogli.

- Biorę się za to.

               Kiwnęłam mu głową i zajęłam się kolejną osobą. Powoli zaczynałam odczuwać braki krwi w moim organizmie, ale nie mogłam przerwać czynności. Ci ludzie bardziej potrzebują pomocy, chociaż i tak nie wszystkich uda mi się uratować. Martwym już nie pomogę. Niestety, w każdej walce są ofiary. Szkoda tylko, że przez jebniętego demona giną niewinni ludzie.

                Wstałam z ziemi i rozglądnęłam się wokół siebie. Cholera, straty są ogromne, i to nie tylko w ludziach. Zastanawiam się tylko, dlaczego Nogitsune chciał wysadzić Szeryfa. Przecież ten nie jest w stanie mu zagrozić. Albo może i jest? W końcu to ojciec Stiles'a i zrobi wszystko, aby uratować syna. A ja zrobię wszystko, aby uratować przyjaciół.

               Zobaczyłam pod samymi oknami biura Szeryfa dwie osoby. Przyjrzałam się dokładnie i zrozumiałam, kto tam siedzi. Natychmiastowo zerwałam się z miejsca i pognałam w ich stronę ze strachem w oczach. Cholera, jeszcze tego brakowało, abyśmy mieli ofiary w stadzie.

- Nic wam nie jest?

- Nina? - zapytał zdziwiony Derek.

- Co się dziwisz? Co wy tu robicie?

- Zgarnęli nas za zabójstwo.

- Zabiliście kogoś? - usiadłam za Derekiem i zaczęłam wyciągać szkło z jego pleców.

- Ała, nie – syknął z bólu. - Ktoś nas wrabia. I chyba wszyscy wiemy kto.

- Nogitsune – odpowiedział Chris. - Tylko po co?

- Bo coś knuje – powiedziałam i wyciągnęłam kolejne odłamki szkła. - Nas zaciągnął do lasu, rozstawiając tam pułapki.

- Po co? - spojrzał na mnie zdziwiony.

- A bo ja wiem? Jest sprytniejszy, niż nam się wydaję.

- Nina! - Scott podszedł szybkim tempem do nas. - Trzeba zabrać stąd Stiles'a.

- Bierz go, ja zostanę tutaj. Chyba bardziej się przydam przy rannych.

- Gdzie mam go zabrać?

- Jedźcie do mnie - odparłam od razu bez zastanowienia.

- Przecież może nie wejść – chłopak wyszeptał to cicho, aby Stiles tego nie usłyszał.

- Faktycznie. To zawieź go do Deaton'a, tam wejdzie.

               Scott kiwnął mi głową i zabrał Stiles'a na zewnątrz. Nie podoba mi się to wszystko. Rozwalony komisariat, martwi policjanci, ranny Trener. Tego wszystkiego jest za dużo. W co on z nami gra? Po jaką cholerę aż tyle osób zostaje przez niego rannych lub martwych? 

- Stiles? Co on tu robił? - zapytał zdziwiony Argent.

- Znaleźliśmy go w szkole. Nie pamięta, co się z nim działo przez ostatni czas. Jest wystraszony całą sytuacją.

- Jest sobą? - zapytał cicho.

- Nie mamy pewności. Sprawdziłam go w szkole i wydawało się, że powrócił do nas. Ale teraz już nie jestem pewna, Nogitsune nie zrezygnowałby z jego ciała.

- I nie przeniósłby się do innego – dokończył Chris. - Co teraz?

- Teraz trzeba opatrzyć Pana Wilkołaka, a następnie wymyślić plan, jak pozbyć się demona z piekła rodem.

- Nie musisz mnie leczyć – powiedział przez zaciśnięte zęby Derek.

- Dasz rade wyciągnąć szkło samodzielnie? Nie? To siedź cicho.

               Ten rozbawiony pokręcił głową, ale już się nie odezwał. Chris natomiast patrzył na naszą dwójkę z lekkim uśmiechem. A temu o co chodzi? Wiem, że jesteśmy piękni, ale bez przesady. Tak, Nina Fortem i jej skromność. Zamiast myśleć o ważniejszych sprawach, to zajmuje się oceną swojej urody. Muszę się leczyć, zdecydowanie.



Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro