ROZDZIAŁ 80

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

          Każdy z nas stał na swoim miejscu. Nikt nie poruszył się, ani tym bardziej nie wydał z siebie żadnego dźwięku. Ja i Derek byliśmy wyczerpani walką, która była dość krótka, ale cholernie męcząca. Szeryf, Chris i Allison stali w szoku, chyba nie do końca wiedząc, co przed chwilą miało miejsce. Było mi cholernie szkoda Stilinskiego. Jego syn własnie przed chwilą, na jego oczach, zaatakował swoich przyjaciół. Chwilę wcześniej w jego dziecko była mierzona broń. To wszystko było z pewnością dla niego straszne.

           Musiałam jednak wciąć się w garść i coś zrobić. Dzisiaj z pewnością żadne z nas nie ma siły do myślenia ani ponownej walki. Trzeba zabrać stąd rannego Alfę i opatrzyć jego rany. Z doświadczenia wiem, że rany od miecza ONI są cholernie bolesne i nie goją się tak łatwo. Podeszłam do Dereka i pomogłam mu wstać na równe nogi. Przerzuciłam jego rękę na swój kark, a sama złapałam go w talii. Trzeba go przetransportować w bezpieczne miejsce, które najwyraźniej będzie u mnie w domu. Świetnie, ciężki dzień i były chłopak w domu. Nie mogłam go jednak zostawić na ulicy, a tym bardziej nie mógł zostać w Lofcie. Nogitsune w każdej chwili mógłby tu powrócić, a wtedy Derek z pewnością pożegnałby się z życiem.

          Spojrzałam na twarz Hale'a, która była wykrzywiona z bólu. Mimo tego spojrzał na mnie i uśmiechnął się lekko z wdzięcznością. Kiwnęłam mu głową i powoli podprowadziłam do reszty towarzyszy. Szeryf był strasznie blady. Bałam się, że za chwile nam tu zemdleje, a to nie byłoby nam na rękę.

- Szeryfie ? - Zapytałam ostrożnie, biorąc na siebie ciężar Dereka. Ile on waży ?!

- Dlaczego ? - Zapytał załamany. - Dlaczego mój syn ? Co on zrobił?

- To nie jego wina – zaczęłam delikatnie. - On nie panuje nad tym.

- Ale dlaczego on, Nina. Dlaczego ten demon nie mógł wziąć kogoś takiego, jak ...

- Ja ? - Przerwałam mu. Widziałam, że chciał zaprzeczyć, ale nie dałam mu dojść do słowa. - Demony najczęściej biorą sobie ciała osób, które w żaden sposób nie są w stanie się obronić. Stiles jest człowiekiem, więc Nogitsune z łatwością przejmuje nad nim kontrole. Też bym wolała, aby wybrał mnie niż jego. Ja jakoś bym to zniosła, a on nie.

- Ale dlaczego do tego doszło ?

- Stiles, Allison i Scott poddali się pewnemu rytuałowi, kiedy wy zostaliście porwani przez Darach'a. Na ich duszach została czarna plama, a to najczęściej przyciąga złe duchy. Moc Nemetonu została uruchomiona, przez co teraz w Beacon Hills jest jakby latarnia dla istot nadprzyrodzonych.

- Ale skoro była ich trójka, to dlaczego nie opętał ich ? - Zapytał zły Szeryf. - Mógł opętać Scott'a lub Allison.

- Mojej córki w to nie mieszaj – odpowiedział mu ostro Chris.

- Dlaczego ? Mój syn jest w to zaplątany.

- I zrobię wszystko, aby to odkręcić – przerwałam im. Nie chciałam, aby doszło do kłótni, która nic nam nie pomoże. - Scott jest wilkołakiem, a Allison Łowcą. Oboje są silniejsi od Stiles'a, a zapewne Nogitsune nie chciał ryzykować. Nie chodzi mi o to, że Stiles jest słaby, tylko o to, że ...

- Jest człowiekiem – przerwał mi Szeryf, a ja kiwnęłam głową. - Obiecaj mi, że go uwolnisz.

- Obiecuję. Zrobię wszystko, aby Stiles był przy nas cały i zdrowy.

- Kiedy ?

- Jak najszybciej – odpowiedziałam pewnie. Czas dzwonić do Klaus'a. - Trzeba jechać do domów. Każdy z nas jest zmęczony. Dereka biorę do siebie.

- Zostanę – powiedział słabo mężczyzna.

- Nie zostawię Cię tu samego. Jesteś ranny, Nogitsune może tu wrócić. Nie będziemy ryzykować.

- Ale ...

- Zamknij się, Hale, bo Cię uśpię – warknęłam zła. - Nie mam siły na kłótnie. Wszyscy jadą do domów. Gdyby coś się działo, macie natychmiast do mnie dzwonić. Nie ważne, jaka będzie godzina. Jasne ?

- Tak – odpowiedział Szeryf.

           Chris podszedł do nas i złapał Dereka z drugiej strony, za co byłam mu cholernie wdzięczna. Nie miałabym siły sama sprowadzić go na dół, będąc ranna od tego cholernego miecza. Jak ich tylko spotkam, to pozabieram im najpierw te ich zabaweczki, a dopiero później będziemy walczyć. Jak to zrobię ? Nie mam bladego pojęcia, jak zwykle.

           Powolnymi krokami sprowadziliśmy Dereka na dół i wsadziliśmy do mojego samochodu. Usiadł na miejscu pasażera i nie wyglądał za dobrze. Mamy szczęście, że wilkołaki nie męczą się z takimi ranami jak ja. Byłoby wtedy o wiele gorzej. Cóż, ja się jakoś doprowadzę do porządku, mam jeszcze maść od Deaton'a.

- Poradzicie sobie ? - Zapytał po chwili Chris.

- Tak, dziękuję. Odwieź Szeryfa do domu i weź jego auto.

- Myślisz, że się zgodzi ?

- Nie ma wyjścia. Jakby coś się działo, to dzwoń.

- Wy również. Dobranoc, Nina.

- Dobranoc.

           Pomachałam jeszcze do Szeryfa i Allison, a następnie wsiadłam do samochodu. Zapięłam pasy i odpaliłam silnik. Spojrzałam jeszcze na Dereka. Wydawało mi się, że śpi. Jeśli tak, to będę miała problem z wniesieniem go do domu. Przez chwile zapatrzyłam się na jego twarz. Miał kilkudniowy zarost, idealne rysy twarzy. Miałam ochotę pogłaskać go po policzku, ale szybko zrezygnowałam z tego pomysłu. Uśmiechnęłam się na ten widok, wyglądał naprawdę słodko podczas snu.

- Gapisz się – na dźwięk jego głosu podskoczyłam lekko nasiedzeniu.

- Wcale nie – odburknęłam.

- Czułem Twój wzrok na sobie – odpowiedział rozbawiony.

- Sprawdzałam, czy śpisz.

- Tak długo ?

- Zamknij się – wywarczałam i usłyszałam jego śmiech, sama się uśmiechnęłam.

           Droga minęła nam w kompletnej ciszy. Nie była ona jednak niezręczna, co mnie dziwiło. Chyba zdążyłam się przyzwyczaić do towarzystwa Dereka, chociaż nie jesteśmy już parą. Zdążyłam zaakceptować tą sytuacje, chociaż nie było wcale to takie łatwe. Zadaję sobie pytanie, co by było gdybyśmy się nie rozstali. Może wtedy ta cała walka byłaby dla mnie łatwiejsza ? Nie musiałabym mieć tylu zmartwień na głowie i byłabym spokojniejsza ? Nie mogłam jednak pozwolić sobie na takie myślenie. Mam zamiar wyjechać z Beacon Hills po pokonaniu Nogitsune, a Derek w niczym mi nie pomaga.

           Zajechaliśmy pod mój dom, a ja wprowadziłam samochód do garażu. Zgasiłam silnik i spojrzałam na Dereka. Miał otwarte oczy, co bardzo mi się podobało. Nie musiałam przynajmniej go budzić. Zawsze jakiś plus w tej całej sytuacji. Wyszłam z pojazdu i pomogłam wysiąść Hale'owi. Powoli weszliśmy do środka i skierowaliśmy się do salonu. Zostawiłam go na kanapie i poleciałam po apteczkę.

- Rozbieraj się – powiedziałam od razu po powrocie.

- Tak od razu ? Bez gry wstępnej ?

- Hale – wywarczałam.

- Wiedziałem, że Cię jeszcze pociągam. Może najpierw jakaś randka? - Zapytał zabawnie, a ja wiedziałam jaki ma plan.

- Zabawny jesteś – powiedziałam sarkastycznie. - A teraz rozbieraj się.

- Przechodzimy do rzeczy ? Nie mam siły, skarbie.

- Zaraz sama to zrobię, ale wtedy zaboli.

- Nie musisz mnie opatrywać, serio – Ha ! Wiedziałam, że o to mu chodzi.

- Derek, proszę Cię. Nie mam siły się z Tobą sprzeczać.

- Idź spać, do jutra mi przejdzie.

- Hale !

- Dobra, księżniczko. Już się rozbieram.

- Nie mów do mnie ,, księżniczko '' .

- A co ? Tak może zwracać się tylko ten policjant ? - Nalałam na wacik wodę utlenioną i mocno przycisnęłam do rany . - Ała !

- Ups ?

- Zrobiłaś to specjalnie.

- Sprowokowałeś mnie.

- Niby czym ?

- Jordanem – mruknęłam i skupiłam się na jego ranach.

- Czyli tam na na imię ?

- Tak, a teraz daj mi pracować.

- Podoba Ci się ?

- Derek, skończ. Nie będziemy o tym rozmawiać.

- Dlaczego ? - Trzymajcie mnie, bo go uduszę. - Fajny jest chociaż ?

- Cholera, Hale ! Nie wiem, nie znam go. Widziałam go raptem z trzy razy – powiedziałam zła. - Zresztą, nie Twoja sprawa.

- A właśnie, że moja.

- Przypominam, że jesteś moim byłym chłopakiem.

- Ale chłopakiem – powiedział z wielkim uśmiechem.

- Byłym – warknęłam.

          W odpowiedzi zaśmiał się, ale zaraz na jego twarz wypłynął grymas bólu. Gdyby się nie ruszał, to byłoby mi łatwiej go opatrzyć. A tak ? Ma za swoje. Faceci to dziwne istoty, które ciężko ogarnąć. Wkurza mnie ich wieczna duma, której nigdy nie potrafią schować do kieszeni.

- Nina ?

- Hmm ? - Mruknęłam, przenosząc się do jego twarzy, która również była poraniona.

- Możemy porozmawiać ?

- Właśnie to robimy.

- Wiesz, o co mi chodzi.

- Nie ma o czym rozmawiać. Temat zakończony – wzruszyłam ramionami.

- Kłamiesz.

- Derek – westchnęłam. - Mamy ważniejsze sprawy na głowie. Naprawdę nie potrafię teraz o tym myśleć.

- A po wszystkim ?

- Może, nie wiem. Nie obiecam Ci czegoś, czego mogę nie dotrzymać.

- Nie jesteś pewna, czy dotrzymasz obietnicy, że ze mną porozmawiasz?

- Dokładnie tak.

- Dlaczego ? - Zapytał podejrzliwie.

- Nie oszukujmy się, Nogitsune to potężny przeciwnik. Nie wiadomo, czy wyjdziemy z tego cało.

- Dlatego chcę porozmawiać teraz – złapał mnie za nadgarstki. - Nina, mi naprawdę na Tobie zależy. Nie chcę, aby między nami to tak się zakończyło. Popełniłem wielki błąd, wiem to. Chcę go naprawić, pozwól mi na to. Kocham Cię.

           Zaniemówiłam. Nigdy wcześniej nie wypowiedział do mnie tych magicznych dwóch słów. Nie wiedziałam, jak mam na to zareagować. Co mu niby mam powiedzieć ? ,, Przykro mi Derek, zapomnij o mnie. Prawdopodobnie skończę martwa '' ? Już widzę jego radość. Nie mogę dać mu nadziei, że spotkamy się po tej walce. Nikomu nie mogę jej dać. Z tej niezręcznej sytuacji wyrwał mnie dźwięk mojego telefonu. Chyba zacznę go lubisz.

- Przepraszam – powiedziałam wyciągając telefon. - Coś się stało?

- Hej, miałam dzwonić jakby co.

- Tak, co jest ?

- Dziwna sytuacji, i to bardzo.

- To znaczy ?

- Isaac jest u mnie .

- Co ? Jesteś pewna ? - Powinnam palnąć się w łeb. Głupszego pytania nie mogłam zadać ?

- Nina, widzę go. Stoi przede mną i patrzy na widoki za oknem. Jest cały i zdrowy.

- Jak się zachowuje ?

- Normalnie, jakby doszedł do siebie.

- Dziwne – mruknęłam. - Dobrze, że nic mu nie jest. Ale uważaj na niego, Allison. Jakby co to wiej z domu i przychodź do mnie.

- Jasne, będę dzwonić.

- O każdej porze.

          Rozłączyłam się i popatrzyłam na ekran telefonu. Jak to możliwe, że ledwo żywy Isaac nagle zjawia się w domu Allison cały i zdrowy ? Coś mi nie pasuje w tej całej sytuacji.

- Nic mu nie jest ? - Odezwał się Derek.

- Wychodzi na to, że nie. Ale to dziwnie podejrzane.

- Dlaczego ?

- Sam zobacz. Ostatnio, gdy byliśmy u niego, chłopak był ledwo żywy. A teraz tak nagle się uzdrowił i wyszedł ze szpitala ? Nie podoba mi się to.

- Może po prostu się zregenerował ?

- Może. Już wszystko widzę w czarnych kolorach – westchnęłam.

- Idź się połóż, sen dobrze Ci zrobi.

- Ty też się prześpij – ruszyłam w stronę schodów, ale nie usłyszałam za sobą kroków. Odwróciłam się i spojrzałam na Dereka. - Co Ty robisz ?

- Kładę się spać.

- A w tym domu nie ma pokoi gościnnych ? - Zapytałam sarkastycznie. - Nie wygłupiaj się, chodź na górę. Tam Ci będzie wygodniej.

- Jesteś pewna ? - Zapytał, wstając ostrożnie.

- Przecież nie zapraszam Cię do swojego łóżka – odparłam i pomogłam mu wstać

          Poprowadziłam go pod schody, teraz czeka nas prawdziwa przygoda. Powoli Derek stawiał nogi, krzywiąc się z bólu. Moja ręka zaczęła mnie boleć, ale jakoś musiałam jeszcze przez chwilę dać radę. W sypialni zrobię opatrunek i za kilka dni będzie jak nowa. Zaprowadziłam Hale'a do jednego z pokoi gościnnych i pomogłam mu się położyć.

- A co z Twoją ręką ? - Zapytał nagle.

- Ranna, bolesna, krwawiąca. Żadna nowość.

- Może teraz ja pomogę Tobie ?

- To tylko draśnięcie – skłamałam. - Poradzę sobie.

- Dobranoc, Nina.

- Dobranoc, Derek.

           Popatrzyłam ostatni raz w jego stronę i skierowałam się do siebie. Kolejna taka sytuacja w tym miesiącu. Jest dosyć niezręcznie, ale przecież nie mogłam go zostawić samego. Niby mogłam zadzwonić do Scott'a, ale chyba nie chciałam tego robić. Chłopak ma wystarczająco dużo na głowie, a ja wrzuciłabym jeszcze na niego Dereka. Przeżyję tę noc, ostatnio jakoś mi się udało.

          Weszłam do łazienki i odkręciłam ciepłą wodę. Przede wszystkim musiałam zmyć z siebie krew. Rana okropnie szczypała przy spotkaniu z wodą, ale musiałam jakoś to przeżyć. Posmarowałam ja następnie maścią i zrobiłam opatrunek. Ciało dokładnie wytarłam i nałożyłam na siebie mój nocny strój, składający się z podkoszulka i spodenek. Gotowa skierowałam się do łóżka i padłam na nie jak kłoda. Nic już mnie nie obchodziło. Ten dzień był najgorszy z możliwych. Oby więcej takich nie było.



Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro