ROZDZIAŁ 87

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

          Sceneria szybko się zmieniła. Stałam właśnie przed moim domem, tym prawdziwym. Rozejrzałam się dookoła, ale nie ujrzałam nikogo. Scott, Lydia i Stiles nagle zniknęli, byłam tu sama. Ale dlaczego ? Co ja tu robię ? Tego domu przecież nie ma. Zaraz po śmierci rodziny kazałam go zburzyć. Więc jakim cudem teraz przed nim stoję?

          Po chwili zrozumiałam wszystko. Stiles uwolnił się spod wpływu Nogitsune, a ten stara się zapewne nas ukarać za to. Wysłał mnie do wspomnienia, przez które powinnam cierpieć. Ale niby dlaczego ? Cieszę się, że mogę być tu, w tym miejscu. To właśnie w tym domu spędziłam najlepsze lata swojego życia. To właśnie tu nauczyłam się chodzić, mówić, biegać. Byliśmy szczęśliwą rodziną, która została mi odebrana.

          Ruszyłam z miejsca. Skoro już tu jestem, to mogę się rozejrzeć i powspominać stare czasy. Aż ciężko uwierzyć w to, że minęło kilka lat. Czuję się tak, jakby wszystko zdarzyło się wczoraj. Jakbym jeszcze wczoraj widziała twarz swojej mamy, sztylet trzymany w mojej dłoni, jej przebite serce, krew, wrzask, smutek, łzy. Potrząsnęłam głową, aby odgonić od siebie złe myśli. Przecież o to mu chodzi. Chce mnie złamać, a ja nie mogę się tak łatwo dać. Musi zobaczyć, że nie jestem łatwą przeciwniczką. To już się stało, nic tego nie zmieni. Moja rodzina nie żyje, a ja nie jestem temu winna.

          Weszłam do domu i rozejrzałam się dookoła. Na ścianach wisiały nasze wspólne zdjęcia sprzed kilku lat. Całe nasze dzieciństwo, życie, było uwiecznione na fotografiach. Moja mam uwielbiała je robić. Twierdziła, że tak najlepiej zachować wspomnienia. Zawsze powtarzała, że gdy patrzy na fotografie, to przed jej oczami pojawia się dana sytuacja. Teraz wiem, że miała rację. Wspomnienia z tych wszystkich chwil uderzyły we mnie, a z moich oczu poleciały łzy. Tak bardzo chciałabym ich teraz przytulić, powiedzieć jak bardzo ich kocham. Kolejny raz pośmiać się z siostrą i oceniać facetów spotkanych na imprezach. Niestety, nie jestem w stanie cofnąć czasu i ich uratować. To już się stało.

          Usłyszałam krzyki radości z ogrodu. Zmarszczyłam brwi. Głos przypominał mój własny, ale z wcześniejszych lat. Usłyszałam głosy moich rodziców oraz siostry, która głośno się śmiała. Podążyłam za dźwiękami i wyszłam na taras, który prowadził do naszego ogrodu. Ujrzałam przed sobą swoją rodzinę i mnie w młodszej wersji. Rodzice siedzieli na huśtawce, przytuleni do siebie z uśmiechami na twarzach, a ja i Elizabeth biegałyśmy i śmiałyśmy się. Byłyśmy wtedy dziećmi, które nie miały pojęcia o źle znajdującym się na świecie. Po prostu cieszyłyśmy się życiem. Wtedy nasze życie było wspaniałe. Dostrzegałyśmy tylko to, co dobre. 

          Po chwili obraz się zmienił. Ukazywał mnie, w wieku koło trzynastu lat, oraz moją siostrę. Siedziałyśmy razem na rozłożonym kocu. Moja siostra czarowała, a ja próbowałam powtarzać wszystko po niej. Pamiętam ten dzień doskonale. Elizabeth zawsze była lepsza w czarowaniu. Chciała mnie wszystkiego nauczyć, ale byłam dosyć opornym uczniem. Wszystko musiałam robić po swojemu, przez co często wpadałyśmy w kłopoty. Czasami zdarzyło mi się niechcący trafić w jakiegoś przechodnia, a moja mam musiała się z tego tłumaczyć. Wtedy mało osób w mieście wiedziało, że mieszkają tu istoty nadprzyrodzone. Każdy był przekonany, że na świecie istnieją tylko ludzie. Zmieniło się to dopiero kilka lat później.

          Następna sceneria ukazywała imprezę urodzinowa mojej siostry. Kończyła wtedy 18 lat. Rodzice wyprawili  przyjęcie z tej okazji. Zostali zaproszeni wszyscy nasi bliscy, w tym Kali. Wtedy miałyśmy ze sobą świetny kontakt, który później się urwał. Moja siostra oczywiście przez całe przyjęcie narzekała, aby już się skończyło. Miałyśmy w planach iść do klubu i napić się z okazji jej urodzin. Przy rodzicach nie mogłyśmy sobie na wiele pozwolić. Co prawda oni zawsze byli wyrozumiali, ale stwierdzili, że jak raz nie wypijemy to się nic nie stanie. My oczywiście byłyśmy innego zdania. Mama często przymykała oko na nasze późne wyjścia z domu i wracanie nad ranem w stanie nietrzeźwości. Z tatą było trochę inaczej. Powtarzał, że nie chce nas jeszcze widzieć z brzuchami. Oczywiście nam ufał, ale nie ufał mężczyznom. Twierdził, że jesteśmy łatwym kąskiem dla pijanych. Zmienił zdanie dopiero po pewnej akcji, w której położyłyśmy trzech mężczyzn za dobieranie się do nas. Oczywiście użyłyśmy wtedy magii, bo inaczej zapewne nie wyszłybyśmy z tego cało. Później musieliśmy prosić o pomoc znajome wampiry, aby wykasowały paru osobom pamięć z tego wydarzenia. 

          Następna scena ani trochę mi się nie spodobała. Czułam, że coś złego się stanie. Moja rodzina stała w miejscu, w równym szeregu i patrzyła prosto w moje oczy. Stałam w miejscu zdezorientowana i czekałam na dalszy rozwój sytuacji. Miałam złe przeczucia i nie byłam pewna, czy chcę zobaczyć finał tej sceny. Widok stojącej rodziny na baczność ani trochę nie napawał mnie radością, a wręcz przeciwnie. Wyglądali jak nie oni. Na ich twarzach nie było choćby cienia uśmiechu, co było naprawdę rzadko spotykane. Nagle obok mnie przeszłam ja, druga ja. Uśmiechnęła się do mnie szyderczo i podeszła do mojego taty. Stanęła za jego plecami i popatrzyła na mnie.

- To Twoja wina – powiedział tata, a chwile później druga ja przejechała sztyletem po jego gardle. Tata padł na ziemie martwy. Chciałam krzyknąć, ale żaden dźwięk nie wydobył się z moich ust.

- To Twoja wina – następnie odezwała się moja siostra, która tak samo jak tata padła na ziemie.

          Najgorsze w tym wszystkim było to, że nie mogłam się ruszyć ani chociaż zamknąć oczy. Musiałam na to patrzeć, nie mogąc im pomóc. Stałam w miejscu jak zaklęta. Chciałam podbiec i wytrącić jej z rąk ostrze, ale moje nogi  jakby wrosły w ziemię. 

- Zostaw ich, proszę – wyszłochałam w stronę mojej kopii, odzyskując głos.

- Dlaczego ? - Odezwała się. - To Twoja wina, to Ty ich zabiłaś.

- To nie ja – płakałam. - Ja tego nie zrobiłam.

- Oni zginęli przez Ciebie. To Twoja wina. Gdybyś się nie urodziła, oni dalej by żyli. To Twoja wina.

- Mamo, powiedz coś – zwróciłam się do swojej rodzicielki. - Powiedz, że to nie moja wina. Powiedz to, mamo.

- To Twoja wina – Moje drugie ja przejechało ostrzem po gardle mojej mamy, a ja krzyknęłam z bezsilności.

- Widzisz, co zrobiłaś ? Powinnaś się wstydzić, Nina. To Twoja wina.

- To nie ja. To nie moja wina. To nie ja ich zabiłam – powtarzałam sobie w kółko, nareszcie zamykając oczy.

- Nina !

- To nie ja, to nie moja wina.

- Nina, ocknij się !

- To nie ja, to nie ja ich zabiłam, nie zrobiłam tego – w dalszym ciągu szlochałam, słysząc jakiś głos wołający mnie w oddali.

- Nina ! - Ktoś mną mocno potrząsnął, aż otworzyłam oczy. - Nareszcie – powiedział Derek i złapał mnie w talii.

- Co się stało ? - Zapytałam zdezorientowana, a Lydia podała mi chusteczki. Popatrzyłam na nią zdziwiona.

- Krew Ci leci – wytłumaczyła i pokazała na moja twarz.

- Co się stało ? - Zapytałam ponownie reszty, wycierając twarz. Cholera, ten widok jeszcze długo pozostanie w mojej pamięci. Czułam się bezsilna patrząc na śmierć moich bliskich. Nie wiem, co chciał tym osiągnąć Nogitsune. Wiem jedno, teraz z wielką przyjemnością pozbawię go życia.

- Chyba się udało – powiedział skupiony Scott.

          Popatrzyłam najpierw na niego, a następnie na Stiles'a. Chłopak miał zamknięte oczy i siedział w jednej pozycji. Nie wiem, po czym wilczek stwierdził, że się udało. Przecież chłopak wyglądał, jakby zszedł z tego świata. Zrobiłam krok w jego stronę, ale zatrzymała mnie ręka Dereka. Odwróciłam głowę w jego stronę i uniosłam brwi. 

- Co Ty robisz ? - Zapytał zdziwiony.

- Chcę sprawdzić, czy wszystko się udało.

- Może lepiej ja to zrobię ? - Zapytał ze słyszalną troską w głosie.

- Nie dasz rady go wyczuć – pokręciłam głową. - Dam radę.

          Kiwnął mi w odpowiedzi głową. Scott przybrał bojową postawę, aby zareagować w razie problemów. Ostrożnie zbliżyłam się do Stiles'a. Chłopak siedział w jednym miejscu, nie ruszając się. Wsłuchałam się w rytm jego serca, które wydawało się miarowo pracować. Oddech również był normalny. Wyglądało na to, że wszystko z nim dobrze. Już chciałam wystawić dłoń i spróbować wejść mu do głowy, gdy nagle Stiles zerwał się z miejsca i upadł na kolana. Cofnęłam się do tyłu, wpadając na Hale'a, który przytrzymał mnie w talii.

          Stiles zaczął okropnie kaszleć, a ja popatrzyłam wystraszona na moich towarzyszy. Każdy wyglądał na przerażonego, nikt nie chciał podejść do chłopaka. Sama zrobiłam krok w jego stronę, ale ręka Dereka skutecznie uniemożliwiła mi dalszy ruch. Zerknęłam na Hale'a, a następnie ponownie swój wzrok utkwiłam w Stiles'ie.  Nagle chłopak wsadził palce do budzi i pociągnął za coś. Z jego ust zaczęło wychodzić coś, co wyglądało na bandaż. Chłopak krztusił się i wyciągał go dalej. Nie wiedziałam, co się z nim dzieje. Byłam przerażona tym widokiem.

- Puść mnie, trzeba mu pomóc – powiedziałam zrozpaczonym głosem.

- Nie możesz – odpowiedział mi Hale.

- Puść mnie, do cholery ! On się dusi ! - Zaczęłam się mocno szarpać. 

- Nina, nie ! - Ryknął nagle Scott. Popatrzyłam na niego, uspokajając się.

          Stałam więc w miejscu i patrzyłam na dalszy ciąg wydarzeń. Nie podobała mi się ta sytuacja. Stiles z widocznym bólem i strachem nie przerywał swojej czynności, aż w końcu padł na ziemie zmęczony, a z jego ust nie wydostawał się już żaden kawałek bandażu. Spojrzałam na niego przerażona. Co to miało być ? Nigdy wcześniej nie spotkałam się z taką sytuacją. 

- Nina ! - Usłyszałam głos Melissy, więc popatrzyłam w jej stronę.

          Kobieta wskazała mi ręką miejsce, w którym leżał wypluty przez Stiles'a bandaż. Ruszał się, jakby coś pod nim było. Zmarszczyłam brwi i przesunęłam się kawałek w to miejsce. Derek w dalszym ciągu mnie trzymał w talii, ale jakoś nie miałam teraz czasu się z nim szarpać. Nagle spod warstw bandaża wydostała się czyjaś dłoń. Melissa i Scott natychmiast podbiegli w to miejsce i zaczęli usuwać materiach, aby odkryć, co się pod kim znajduje.

          To, co zobaczyłam chwile później, jeszcze bardziej mnie przeraziło. Z bandaża wyszła postać, która była nim owinięta. Scott spojrzał na mnie błagalnie, więc podeszłam do niego. Trzymał tego kogoś mocno za ramiona, a ja zaczęłam odwijać bandaże. Dotarłam do twarzy i zamarłam. Przede mną stał nie kto inny, jak Stiles. Nasz cholerny Stiles Stilinski, który był przerażony. Na ustach miał taśmę, którą natychmiastowo odkleiłam. Patrzył na mnie, płacząc. Złapałam go za ramiona i mocno do siebie przytuliłam. Co on musi czuć ? Nigdy więcej nie pozwolę, aby coś mu się stało. Ale chwila, przecież przed chwilą padł na ziemie. To w taki razie co on robi teraz w moich ramionach ? Ich jest dwóch ?

- Gdzie jest Lydia ? - Oderwałam się od Stiles'a i spojrzałam najpierw na Deaton'a, a później na resztę. Cholera, drugi Stiles wraz z Lydią zniknęli.

- Kurwa – tylko tyle byłam w stanie powiedzieć. 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro