Campbell

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Ocknęłam się czując pod sobą miękki materiał. Otworzyłam oczy powoli siadając. Spojrzałam na brzuch szukając tam rany, ale jej już nie ma, to dziwne bo zwykle dłużej się goi. Rozjerzałam się po pomieszczeniu, w którym się znajduję. Wygląda jak pokój w motelu, ale na pewno nie mój. Spojrzałam na koniec pokoju, w którym stoi czarnowłosy mężczyzna cały czas się na mnie gapiąc.

-Dobrze się czujesz?- spytał dość niskim i lekko chrapowatym głosem, który rozbrzmiał w mojej głowie jak najprzyjemniejszy dźwięk na ziemi. Przygryzłam dolną wargę zastanawiając się co mam teraz zrobić.

-Dobrze.- odparłam po chwili zastanowienia. On pokiwał głową że rozumie i zrobił krok w moja stronę. Odruchowo cofnęłam się na łóżku czując za plecami ścianę. Mężczyzna widząc moja reakcję ustał w miejscu.

-Nie bój się, nie skrzywdzę cię.- tym razem jego głos zabrzmiał bardziej przyjaźnie- Nazywam się Castiel, jestem aniołem i to ja cię uzdrowiłem.

Chwila, co? Czy ja dobrze usłyszałam że kim on jest? Do tej pory nie spotkałam jeszcze żadnego anioła i o dziwo nawet demona też nie.

-Jesteś aniołem?- dopytałam aby upewnić się, że dobrze usłyszałam. Potwierdził skinieniem głowy.

Nagle do pokoju weszło dwóch mężczyzn, których widziałam wcześniej w budynku.

-Super, nareszcie się obudziła królewna.- na przezwisko, którym blondyn mnie nazwał zmarszczyłam niezadowolona nos.- O i jak słodko marszczy nosek.- zaśmiał się krótko. Długowłosy posłał mu zirytowane spojrzenie, ale blondyn nic sobie z tego nie zrobił.

-Może mi ktoś powiedzieć, co tu się dzieje?- jestem gdzieś i to z obcymi ludźmi. Mogli by mi to wyjaśnić. Czemu mi pomogli i czego ode mnie chcą?

Długowłosy chciał do mnie podejść, ale wyjęłam jedno ostrze, które znowu jakimś dziwnym sposobem znalazło się przy mnie i skierowałam je w jego stronę. Zatrzymał się lekko unosząc dłonie do góry.

-Możesz to odłożyć, nic ci nie zrobimy.- powiedział spokojnie.

-Nie lubi jak ktoś jest zbyt blisko.- powiedział Castiel.

-Zwłasza tyczy się to obcych.- dodałam.

-Racja, przecierz nas nie znasz. Jestem Sam Winchester, a to...- wskazał blondyna, który lekko się do mnie uśmiechnął.- jest Dean, mój starszy brat.

-Winchester? Jak John Winchester?

Mężczyźni ze zdziwieniem spojrzeli się po sobie, a później na mnie.

-Znasz naszego ojca?- zapytał niezbyt przyjaźnie Dean.

-Osobiście nie, ale rodzice jak żyli wspominali mi o nim. To był mój krewny dopóki też nie zmarł. Jestem Villien Campbell.

-Campbell? Jak Mary Campbell?- zapytał Sam.

-Tak, Mary była cioteczną siostrą mojego taty.

-A jednak jeszcze mamy żyjących krewnych, niedowiary.- prychnął rozbawiony zaistniałął sytuacją Dean. Czy dla niego wszystko jest zabawne?

-Mi też ciężko uwierzyć.- powiedział do swojego brata Sam, ale on wydaje się być tym faktem bardzo zadowolony.

~

Zaczęliśmy trochę o sobie opowiadać oraz o naszych spokrewnionych ze sobą rodzinach.

-Czyli twoi rodzice też polowali?- zapytał Sam siedząc razem ze mną i resztą przy stole.

-Chyba tak jak każdy w tej rodzinie.

-Rodzinny interes.- powiedział Dean kręcąc głową na boki.- A co z tobą, też polujesz?

-Jak nadarzy się okazja, ale wolę jednak inaczej spędzać swój czas. Choć coś mi się zdaje, że skończę tak samo jak reszta rodziny.- wypowiadając tę zdanie zrozumiałam, że faktycznie mogę skończyć tak jak większość łowców, posmutniałam z tego powodu. To było cholernie przykre. Chciałabym chociaż czterdziestki dożyć.

-Wyglądasz na przygnębioną.- powiedział do mnie zmartwiony Cass.

-Nie, jest w porządku.- lekko się do niego uśmiechnęłam.- Czemu tu jesteście?

Mężczyźni niepewnie spojrzeli się na siebie, jakby zastanawiali się co mają powiedzieć.

-Akurat byliśmy...

-Nawet nie próbujcie mnie okłamywać.- przerwałam Sam'owi.

-Jesteśmy tu po magiczną broń.- powiedział szorstko i prosto z mostu Dean. Westchnęłam, czego innego mogłabym się spodziewać. To było by zbyt dziwne gdyby przypadkiem mnie spotkali.

-Do czego jest wam potrzebne?

Wyjaśnili mi że z przeszłości do naszych czasów dostał się demon, a dokładniej to rycerz Piekła, Abadon. Chce przejąć władzę w Piekle, a do tego nieźle rozrabia. Żadna znana im broń nawet nie drasnęła demona, dlatego potrzebują moich ostrzy.

-Z chęcią bym wam dała tą broń, ale jest pewien mały problem.

-Jaki dokładnie?- zapytał niezbyt zadowolony blondyn tym, że jest jakieś ale.- Chcesz coś w zamian, czy co?

-Nie o to chodzi. Nie wiem dokładnie jak to wam wyjaśnić. Te ostrza są w pewien sposób ze mną połączone, bynajmniej ja to tak sobie nazywam. Próbowałam się kilka razy ich pozbyć, ale za każdym razem wracały. Tak po prostu, pojawiają się czy to na stole obok mnie, czy niewiadomo skąd w mojej torbie.

-Czyli że cały czas muszą być przy tobie, dziwne.- stwierdził Sam nad czymś się zastanawiając.

-Uwierz mi, to najnormalniejsza rzecz jaką one robią.

-To cząstka łaski Hortu w nich jest, a ty jesteś godna i zbudziłaś go. Całe Niebo o tym mówi, boją się jego zemsty.- rzekł Castiel.

-Co?- nie mogę w to uwierzyć. Czemu byłam taka głupia? Od początku to wydawało się być podejrzane, zbyt łatwo mi poszło. Wyglądało jakby Hortu specjalnie pozwolił mi na to.

-Nie wiedziałaś?

-Nie, ale teraz wiem czemu od momentu zabrania tych ostrzy dzieją się te rzeczy.

-Jakie rzeczy?

-Czuję się jakby ktoś nade mną czuwał, ale nie w ten pozytywny sposób, ostrza podczas zabijania potworów świecą, jakby pochłaniały energię czy coś w tym stylu. A do tego utrzymują mnie przy życiu, a raczej istota, która jest z nimi związana.

~

Zdecydowaliśmy że pomogę im zabić Abadona. Zanim pojedziemy do ich bunkra zaszliśmy do mojego pokoju w motelu. Weszłam do środka, a za mną reszta. Nie wiedziałam że będę miała gości dlatego zostawiłam bałagan w pokoju, pełno tu różnych śmieci, puszek, pudełek, moich ubrań, a nawet na podłodze można znaleźć resztki jedzenia.

-Niezły burdel.- skomentował Dean.

-Nie mam czasu by sprzątać.

-Umiesz się tu odnaleźć?- zapytał Sam.

-Jasne.- zaczęłam pakować swoje rzeczy do torby leżącej na stole. Dean podszedł do łóżka przy którym, na jego nieszczęście leży kawałek jakiegoś już trochę spleśniałego jedzenia.

-Nie stawaj...- ale za nim zdążyłam go ostrzec nadepnął na spleśniałe jedzenie.-...tam.

-Ohyda, co to jest do cholery?- podniósł but i cofnął się patrząc na te coś z obrzydzeniem, Sam zaśmiał się.

-Chyba kawałek pizzy.- wzruszyłam ramionami i wznowiłam pakowanie.

-Jeszcze trochę, a coś tu ożyje.- rzekł Dean, zaśmiałam się pod nosem.

Gdy skończyłam wyszliśmy na zewnątrz, na parking. Chłopcy podeszli do czarnego samochodu, to chyba Impala, ja również poszłam w ich ślady.

-Niezłe autko.

-Dzięki.- odpowiedział Dean.

Razem z Castiel'em usiadłam z tyłu, a chłopcy z przodu, Dean oczywiście za kierownicą. Blondyn odpalił silnik i wyjechał z parkingu, jadąc w kierunku bunkra. Przez myśl przeszło mi Co teraz mnie czeka?

...

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro