19.

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

30 gwiazdek = nowy rozdział!




Trzymając Kola za ramię rozglądałam się wokół. Miał rację, gdy jest ciemno miasto jest jeszcze piękniejsze. Chciałabym mieć takie widoki na co dzień.

-I jak wrażenia? - skierowałam wzrok na pierwotnego.

- To miasto jest cudowne, jestem po prostu zakochana. - wyszeptałam będąc pod wrażeniem - Gdybym wiedziała, że Nowy Orlean jest tak ładny, to już dawno namówiłabym przyjaciół, żeby tu przyjechać. - uśmiechnęłam się. Całkowicie zapomniałam, że rozmawiam z Kolem Mikaelsonem, po prostu dobrze się bawiłam.

-Mówiłem, że warto. - był z siebie bardzo dumny. Uśmiechnięta pokręciłam głową.

-Jesteś niemożliwy. - prychnęłam roześmiana.

-Cokolwiek, żebyś tylko była szczęśliwa. - mruknął i puścił mi oczko.

-Zaraz wrócimy do zasady "metr odległości"! - warknęłam podle się uśmiechając.

-Jestem pierwotnym, ja sobie poradzę. - wzruszył ramionami - Gorzej z Tobą, wiedźmo bez mocy. - skwitował. Przewróciłam oczami. I wracamy do punktu wyjścia... Wychodzi na to, że nazwisko zobowiązuje.

-Wygrałeś. - mruknęłam niechętnie.

- Jak zwykle... - stwierdził zadowolony z siebie. Postanowiłam go zignorować.

-Daleko jeszcze na Bourbon Street? - spytałam.

-Zamknij oczy. - mruknął i spojrzał na mnie. Zaskoczkna otworzyłam oczy szerzej i rozchyliłam usta.

-Nie wiem co kombinujesz, ale nie. - mruknęłam dobitnie. Nie dam się w nic wkręcić. Westchnął głośno.

-Nic nie kombinuje. - wzruszył ramionami - Odrobinę zaufania. Nie zabiję Cię, przecież już ustaliliśmy, że jesteś mi potrzeba. - uśmiechnął się.

- Po co mam zamknąć oczy? - spojrzałam na niego zainteresowana. Mężczyzna prychnął zażenowany moim zachowaniem. Wiem, że to było dziecinne, ale kto wie co mogło strzelić do głowy temu psychopacie...

-Jeśli Ci powiem to nie będzie miało sensu... - westchnął - Zresztą... - zastanowił się chwilę - Jebać. - zrobił krok w moją stronę i nim się zorientowałam dłonią zakrył mi oczy, a drugą chwycił w talii.

-Puszczaj mnie popaprańcu! - pisnęłam i próbowałam się wyrwać, ale oczywiście nie miałam szans. Skończyło się na tym, że trzymał mnie nas ziemią i to tylko jedną ręką, bo drugą wciąż zasłaniał mi oczy. Super!

- Nie krzycz, ludzie się gapią. - skarcił mnie. Nie miałam zamiaru go słuchać.

-Puść mnie to przestanę krzyczeć. - warknęłam dalej się wyrywając. Na nic się to zdało, wciąż mocno mnie trzymał.

-Możesz przestać? - syknął - Patrzą na mnie jak na jakiegoś wariata z psychopatką na rękach.

-Puszczaj. - starałam się go kopnąć, ale moje nogi cały czas przecinały powietrze... Czemu nie mogę go trafić, do cholery? Nagle poczułam jak mogę stopy dotykają ziemi. Jednak jego uścisk nie zelżał. Chwyciłam dłońmi za jego ramię na moje talii i wbiłam w nie paznokcie. - No puść... - pisnęłam, w dalszym ciągu się wiercąc. Poczułam jak przyciąga mnie plecami do swojej klatki piersiowej. Wstrzymałam oddech. Za blisko. Odsuń się, ale już.

-Od razy lepiej. - usłyszałam szept szatyna przy uchu. Gorący oddech wampira owiał mój kark. - Gotowa? - niechętnie kiwnęłam głową. Powoli zdjął dłoń z moich oczu, rozchyliłam powieki i nieświadomie otworzyłam usta. O Wow... Miał rację.

Całą dzielnica była w kolorowych lampkach, jedne świeciły cały czas, a inne mrugały. Na niebie zaczęły się pojawiać pierwsze gwiazdy, co dodawało scenie wyjątkowości. Po obu stronach ulicy była masa klubów, barów i restauracji. Już rozumiem, dlaczego to najbardziej znana i najchętniej odwiedzana ulica w Nowym Orleanie.

-Wow. - wydusiłam z siebie w końcu. Wciąż się rozglądałam, byłam zauroczona tym miejscem. Było po prostu piękne... No nie! On znowu miał rację. Mogłam po prostu zamknąć oczy, bo to było tego warte.

Nagle dotarło do mnie, że Kol wciąż trzyma rękę na mojej talii. Odchrząknęłam i powoli się od niego odsunęłam przy okajzi odwracając się w jego stronę.

-Miałeś rację. - mruknęłam niechętnie, patrząc mu w oczy - Jest cudownie.

- Tak uważasz? - prychnął. Posłałam mu pytające spojrzenie. - Nie próbowałaś jeszcze alkoholu, a już jesteś wpatrzona w to miejsce. - mruknął wzruszając ramionami - Daj mi godzinę i wtedy zrozumiesz, dlaczego moja rodzina tak bardzo kocha Nowy Orlean. - zaproponował pewny siebie. Nagle jego oczy zabłysnęły. - To jest to! - wykrzyknął - Nie zadawaj żadnych pytać i przez godzinę rób co ci mówię. Nie pożałujesz. - uśmiechnął się szeroko. Zagryzłam dolną wargę kręcąc głową.

- To chyba nie najlepszy pomysł... - mruknęłam.

-Masz też nic nie mówić. - prychnął i pociągnął mnie za nadgarstek. Czyli, że co? Decyzja już zapadła a moje zdanie się nie liczy? Świetnie...




******
Gwiazdki i komentarze mile widziane, do następnego rozdziału kochani! 🖤🖤🖤

Xoxo Emilia Mikaelson

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro