29.

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

30 gwiazdek = nowy rozdział!



Wsiadłam do auta pierwotnego, a on zatrzasnął za mną drzwi. Spędziłam z Kolem trzy tygodnie w Nowym Orleanie i było naprawdę cudownie. Nie sądziłam, że Mikaelson jest aż tak fantastycznym towarzyszem do imprezowania i rozmowy. Po chwili mężczyzna siedział już za kierownicą i ruszał.

-Tak bardzo nie chcę wracać do domu... - jęknęłam.

-Wczoraj marudziłaś, że mam Cię odwieźć. - zaśmiał się kręcąc głową - Zdecyduj się czego chcesz, kobieto. - roześmiałam się.

-Muszę wracać, co nie oznacza, że chcę wracać. - wyjaśniłam - Nie sądziłam, że to powiem, ale naprawdę dobrze się bawiłam w twoim towarzystwie. - westchnęłam - I teraz mówię to z bólem serca, ale miałeś rację... Warto było Ci dać szansę. - oznajmiłam, czym wywołałam jeszcze większy uśmiech na jego twarzy.

-Też świetnie się bawiłem. - stwierdził, posłałam mu szczery uśmiech - Mam nadzieję, że uda nam się to powtórzyć. - puścił mi oczko.

- No pewnie! - pisnęłam odrobinę zbyt głośno - W twoim towarzystwie mogę się po prostu dobrze bawić i nie muszę się martwić konsekwencjami. - wzruszyłam ramionami.

- Gdzie się podziała kobieta, która nie chciała mieć ze mną nic wspólnego? Gdzie dziewczyna, którą prawie musiałem zmusić do wyjazdu? - zapytał obserwując mnie. Westchnęłam kręcąc głową.

- Ja nie wiem. - wyszeptałam i spojrzałam na skupionego na drodze wampira - Po prostu, pokazałeś swoją drugą stronę. - mruknęłam - Miałeś rację, jesteś całkiem w porządku. - zaskoczyłam sama siebie - Nie sądziłam, że takie słowa kiedykolwiek opuszczą moje usta. - zaśmialiśmy się.

-Wiedźmo, mam prośbę. - mruknął nagle. Skinęłam głową, aby kontynuował. - Obiecaj mi, że utrzymany kontakt. Po tych trzech tygodniach, przyzwyczaiłem się do Ciebie i brakowałoby mi Twojego towarzystwa. - wzruszył ramionami. Poczułam jak w kącikach moich oczu pojawiają się łzy. Nigdy nikt nie sprawił, że było mi tak ciepło na sercu. Tyle razy ratowałam przyjaciół i nigdy nie usłyszłam od nich tak miłych słów, nigdy. Dłońmi przetarłam pojedyncze łzy. - Czy Ty płaczesz? - parsknął śmiechem. Pokręciłam głową.

-To przez Ciebie, dupku! Więc przestań się ze mnie nabijać. - syknęłam. Wzięłam głęboki wdech, aby się uspokoić. - Dziękuję, Kol. Nigdy nikt nie sprawił, że byłam taka szczęśliwa. - wyznałam - Obiecuję, że tak łatwo się mnie nie pozbędziesz. - puściłam mu oczko. Parsknął głośnym śmiechem.

- Chcesz przestać ryczeć? Mogę ci pomóc. - zaoferował.

-Niby jak? - zdziwiłam się.

-Cieszę się, że to nie koniec naszej znajomości, bo to oznacza, że mam jeszcze szansę na zajebisty seks. - wybuchłam śmiechem. Debil. To po prostu debil.

-Jesteś głupi.

-Ale szczery. - spojrzałam na niego z politowaniem i przeniosłam wzrok na kierownicę.

- Kol. - mruknęłam.

- Tak? - spojrzał na mnie kątem oka.

-Obie ręce na kierownicę, ale już! - pisnęłam i strzeliłam go z pięści w ramię.

- Nie bije się kierowcy! - wrzasnął roześmiany.

-Gdyby kierowca dobrze się sprawdzał to nie musiałabym tego robić. - mruknęłam krzyżując ręce na piersi.

-Kierowca jest świetny, to pasażer ma ze sobą jakieś problemy. - uśmiechnął się kpiąco.

-Pasażer ma problemy, ale nie ze sobą tylko z kierowcą! - pisnęłam, w dalszym ciągu szeroko się uśmiechając.

-Skoro tak twierdzisz. - wzruszył ramionami i ponownie ma mnie spojrzał.

- Kol do cholery! Patrz na drogę! - krzyknęłam.

-Jedyny problem jaki z Tobą mam to jazda, jesteś fatalną pasażerką. - zakpił.

-Wcale nie. - warknęłam - Po prostu lubię bezpieczną jazdę. Tyle. - wyjaśniłam wzruszając ramionami.

-Jesteś przewrażliwiona na tym tle. - przewróciłam oczami.

-No wiem... - mruknęłam zażenowana - Nawet nie wspomnę, że nigdy nie odważyłam się usiąść za kółkiem. Jestem żałosna. - pisnęłam.

-Pomogłem Ci raz, to teraz pomogę drugi. - spojrzałam na niego zaskoczona.

-Niby jak chcesz mi pomóc? - nic nie odpowiedział. Uśmiechnął się pod nosem i zjechał na bok, po czym zatrzymał samochód. Co ten debil znowu wymyślił? - Nie wiem o czym myślisz, ale to głupi pomysł. - warknęłam.

-Siadaj. - mruknął i poklepał swoje kolana. Spojrzałam na niego sceptycznie, głośno wzdychając. - Nic nie mów tylko siadaj. Zaufaj mi. - jęknął. Wzięłam głęboki wdech i powoli odpięłam pas. Chcę żyć. Nie chcę umierać. Przesunęłam jedną nogę i zbliżyłam do Kola, poczułam jego dłonie na talii i już po chwili siedziałam na jego kolanach. - Nie bój się. - wyszeptał mi na ucho, przez co moje ciało zadrżało. - Ręce na kierownicę. - polecił, co niepewnie wykonałam - Wyluzuj się. - potarł moje biodra.

- Nie powinieneś uczyć mnie jeździć gdzieś na mnie ruchliwej drodze niż autostrada? - zaproponowałam.

- To jakieś brednie. Ręce na dziesiątej i drugiej. - Zaśmiałam się i wykonałam jego polecenie.

- Co jeśli złapie nas policja? - zaniepokoiłam się, gdy powoli ruszyliśmy.

- Perswazja, wiedźmo, perswazja. - mruknął. Powoli ruszyliśmy.

- Kol, ja mam dość. - pisnęłam i puściłam kierownicę.

- Wariatka. - syknął i złapał mnie za dłonie, po czym położył je na kierownicy - Pierwsza zasada, nigdy nie puszczaj kierownicy. - parsknął śmiechem. Mi nie było do śmiechu, byłam przerażona.



******
Gwiazdki i komentarze mile widziane, do następnego rozdziału kochani! 🖤🖤

Xoxo Emilia Mikaelson

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro