32.

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Perspektywa Kola

Szybko znalazłem się przed drzwiami prowadzącymi do domu braci Salvatore. Z kijem bejsbolowym w dłoni wbiegłem do środka. Dzięki Bogu, że to debile i nie pomyśleli, żeby przepisać na kogoś dom. Tak jak się spodziewałem. Na środku salonu, stała znajoma mi czarownica a obok niej Damon i Stefan.

-Davina, stop. - warknąłem i dzięki szybkości wampira, znalazłem się tuż przed dziewczyną. Odepchnąłem ją i poleciała na ścianę, jednocześnie przestając wymawiać zaklęcie.

Mocniej zacisnąłem dłoń na kiju bejsbolowym i odwróciłem się w stronę wampirów. Szybko znalazłem się przy Damonie i uderzyłem go w kolano przy okazji łąmiąc mu kości. Następnie cios w bark i usłyszałem kolejny trzask kości. Upadł.

Spojrzałem na młodszego i zamachnąłem się, używając całej swojej siły. Kij trafił w jego klatkę piersiową a Stefan poleciał na ścianę, przy akompaniamencie dźwięku łamanych kości.

Spojrzałem na szatynkę, która zwijała się z bólu przy ścianie. Błyskawicznie się przy niej znalazłem i chwyciłem za gardło unosząc ponad podłogę.

-Coś Ty sobie, kurwa myślała? - warknąłem i mocniej zacisnąłem dłoń, przez co zaczęła się dusić. Zaśmiałem się cierpko. Będzie błagać o litość... - Myślałaś, że odbierzesz jej moc? - zadrwiłem - Pewnie Marcellus Ci powiedział, że widział mnie z Bonnie. Zazdrość? - mruknąłem udając smutek - Nie pozwolę Ci jej skrzywdzić. - syknąłem - Od początku byłaś skazana na porażkę w tej grze. - spojrzałem szatynce w oczy i widziałem jak zaczyna płakać. Dobrze wie co ją czeka. Wie, że nikt już jej nie uratuje a sama nie ma wystarczająco dużo siły. - Wybacz kotku, ale nie zamierzam ryzykować, że spróbujesz skrzywdzić Bonnie. - syknąłem i skręciłem nastolatce kark. Martwe ciało upadło obok moich stóp, a na moich ustach widniał uśmiech. Jeden problem z głowy.

Odwróciłem się na pięcie i spojrzałem na dwóch idiotów, którzy próbują się pozbierać. Parsknąłem śmiechem patrząc na ich nieudolnie próby.

-Jesteście głupsi niż myślałem. - syknąłem i trzymając swój kij bejsobolowy w dłoni, oparłem go o bark - Wiecie, że odbieranie mocy jest cholernie bolesne? - Stefan wstał i spojrzał na mnie z mordem w oczach. Po chwili to samo zrobił Damon.

Lepiej, żeby mnie nie atakowali, bo przypłacą życiem.

-Byliśmy pewni, że oprócz odzyskania mocy, ciąży na niej jakaś klątwa... - zaczął najmłodszy z nas.

-Poczekaj! - uniosłem dłoń w górę - Uważałeś, że klątwa sprawiła, że Bonnie ze mną rozmawiała i spędzała czas? - zakpiłem.

-Byliśmy tego pewni. - mruknął Damon, wstając z bólem wymalowanym na twarzy - Nie było tak? - zdziwił się.

- Nie! - usłyszłem kobiecy krzyk przy wejściu. No proszę... Bonnie chyba czuje się już lepiej. - Czy wyście do reszty zwariowali? - syknęła stając obok mnie - Ja myślałam, że umieram! - wrzasnęła.

-Chcieliśmy Ci pomóc! - krzyknął Damon. Wściekła pokręciła głową.

-Pomóc mi? - warknęła - Chcieliście tylko żebym nie zadawała się z Kolem! To jedyny cel jaki mieliście! - wysyczała.

-Bonnie, to nie tak... - zaczął młodszy Salvatore.

- To nie tak? - prychnęła wrzucając ręce w powietrze - A niby jak? Wiesz co? Ja nie chcę wiedzieć. Nie interesuje mnie co macie do powiedzenia. - warknęła - Cały czas to ja ratuję was. Pomagam wam i wspieram, ale wy nigdy się nie odwdzięczyliście! To była wasza szansa. - Z jej oczu poleciała łza - Raz w życiu, to wy mogliście zrobić coś dla mnie i co? Jak zwykle martwicie się tylko o siebie. - pokręciła głową - Muszę to wszystko przemyśleć! Nie odzywajcie się do mnie przez jakiś czas. - westchnęła i ruszyła do wyjścia. Stanęła przy drzwiach i popatrzyła na mnie. - Idziesz? - przeniosłem wzrok na tych dwóch kretynów i pokręciłem głową. Szkoda na nich marnować czas.

-Idę. - mruknąłem i podszedłem do mulatki. Ramię w ramię wyszliśmy z ich domu.




*****
Gwiazdki i komentarze mile widziane, do następnego rozdziału kochani! 🖤🖤🖤

Xoxo Emilia Mikaelson

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro