24.Wojna

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Narrator

-Wybieram wojnę! - wykrzyczał Oakenshield. 

W tym samym czasie gdy Thorin negocjował warunki pokoju wraz z Bardem który stał się wysłannikiem rządcy miasta na jeziorze, Dain, kuzyn Dębowej Tarczy zawitał tuż za niewielkim wzgórzem czekając aż kruk usiądzie mu na ramieniu.

Thorin niemal natychmiast zakończył rozmowę z człowiekiem, wziął byle jaką karteczkę i napisał:

,,Poczekaj jeszcze dwie minuty." 

Król pod Górą przyczepił zwiniętą karteczkę do nóżki kruka i odesłał odpowiedź. 

Dain zrobił tak jak syn Thraina napisał. Równo po dwóch minutach, pan Żelaznych Wzgórz wraz ze swoim wojskiem ruszył. Każdy z Ereboru patrzył na nich z iskierkami podziwu. Od ich pięknych zbroi odbijały się promienie słońca, natomiast równy huk ich kroków wzbijał się w powietrze budząc przerażenie w sercu Bagginsa, Thranduila i wielu innych osób.     

Dain na swoim koźle stanął na wzgórzu i patrzył na elfy z pogardą. Splunął przez ramię, poprawił się w siodle i rzekł:.

-Dzień dobry, jak się miewamy? Mam malutką propozycję, więc może poświęcicie mi trochę czasu? Możecie jeśli łaska... Zjeżdżać mi stąd?! - zakrzyknął krasnolud ile miał sił w płucach. Ludzie się cofnęli, elfy natomiast szybko wyciągnęły broń gotowi bronić swego władcy. - Wszyscy! Natychmiast!

- Ani drgnąć! - udało się słyszeć Barda.

Z tłumu wyłonił się szary płaszcz i tego samego koloru szpiczasty kapelusz. Ubrany w ten strój szedł Gandalf podbierając się swoją laską.

- Och no przestań już Żelazna Stopo!

- Czarodziej Gandalf Szary... Każ natychmiast odejść tej hołocie! Inaczej ta ziemia nasyci się ich krwią!

Ludzie popatrzyli się z strachem w oczach na siebie. Natomiast Thranduil i Bard wymienili zaniepokojone spojrzenia.

- Nie po trzeba nam wojny pomiędzy krasnoludami, ludźmi i elfami. Za rogiem czają się orki. Dainie wycofaj swoją armię.

- Nie cofnę się przed żadnym elfem, zwłaszcza przed tym opryskliwym leśnym gnomem! On czeka tylko na klęskę moich braci, a jeżeli chce stanąć pomiędzy mną a moimi braćmi to mu rozpłatam tą śliczną główkę! Ciekawe czy w tedy będzie się tak głupio uśmiechał.

- Widać oszalałeś jak twój kuzyn... -rzucił Thranduil, a elfy mu zawtórowały.

- Słyszeliście tego gnoma?! Ruszamy! Spuścimy tym draniom porządny łomot! - Kompania Thorina zakrzyknęła szczęśliwa, a Dain odjechał na swej kozie krzycząc w khazadul przekleństwa na króla elfów, bitwa rozgorzała kompletnie. 

Wszystkie elfy natychmiast przygotowały się do użycia broni, a ludzie poszli w ślad za nimi. Dain na czele swej armii ruszył na wroga, dokładnie w tym samym momencie każdy elfi łucznik wypuścił strzałę, lecz krasnoludy odpowiedziały na to wiertłami wypuszczonymi z specjalnych ogromnych kusz. Już po chwili wielu elfów poniosło śmierć na polu bitwy. Krasnoludy coraz bardziej napierały na elfy i ludzi. 

W Ereborze słychać było poronione jęki, krzyki trupów i trzask stali o siebie. Smród krwi i śmierci już było czuć w powietrzu. Prawie każdy patrzył na pole bitwy z łzami w oczach, właśnie... Prawie każdy. Brakowało tylko tego który powinien najbardziej wpatrywać się w pole bitwy. Tak dobrze myślicie, chodzi o Dębową Tarczę. 

Król spod Góry siedział w sali tronowej, na wielkim kamiennym tronie i patrzył się w obraz na końcu komnaty. Szczękę miał mocno zaciśniętą, tak samo jak pięści. Trapiła go choroba, strach, złość. Nawraca jego najgorszy koszmar. Smocza choroba, lecz on nie chce popełnić tego samego błędu co ostatnio. Wie że musi walczyć.

Thorin ugryzł się mocno w język, ode pchał się od tronu swoimi dłońmi, zrobił krok, potem drugi, aż nagle odeszła mu siła jego królewska i upadł na kolana. W marmurowej posadce ujrzał on złoty blask a w nim zatopiony był smok. Z jego ust wyszedł głuchy krzyk. W jego oczach było widać strach, wręcz przerażenie o jego bliskich. 

Złoty smok wił się pod stopami krasnoluda. Wyglądał jak nimfa która skuszona pięknem młodzieńca, uwodziła go swoim ciałem. Thorin uciekał przed paszczą smoka który piął się do góry w stronę króla ukazując swe ostre jak brzytwa kły. Z gardła stwora buchnął ogień który roztopił złotą posadzkę. Syn Thraina próbował się ratować lecz wszystko było płynne. Czy tak ma skończyć Król Gór? Ginąc w paszczy bestii i topiąc się w swoim ukochanym złocie? Nagle z czyjegoś gardła wyszedł krzyk, jakby ręka pomocy dla władcy, był to głos jego prawdziwego skarbu któremu oddał serce. 

Ryki smoka zniknęły, a w pomieszczeniu było słychać tylko spokojny i słodki kobiecy głos jak ambra. Dłoń Pearl delikatnie gładziła policzek ukochanego. Jego oddech powrócił do dawnego tonu, ich spojrzenia głęboko wpatrzone w siebie ostatecznie wyrwały Thorina na ten wieczór z smoczej gorączki. Dziecko w brzuchu kobiety poruszyło się czując ustający niepokój rodziców. Wszystko by było dobrze gdyby tylko nad ich rodziną nie wisiała groźba śmierci, a w powietrzu nie unosił by się odór krwi, potu, łez, strachu i śmierci. Król spod góry wstał z kolan narzeczonej i pewnym krokiem poszedł do zbrojowni ciągnąc ją za sobą.

Pearl pomagała mu ubierać kolejno warstwy zbroi. Od naramienników po nakolanniki wnuk Throra chronił swoje ciało. Gdy miał już odejść pocałował ją w usta namiętnie, wręcz pożądliwie, ale już z wyczuwalną tęsknotą i strachem o nią. Odszedł nie patrząc się za siebie, na ustach wznosząc modły by się jej, dziecku, Kiliemu, Filiemu i Dis nie stało nic złego.

________________________________________________________________________________

Po pierwsze chce przeprosić za to że rozdziały tak wolno publikuję, ale napisanie tego tak ja chcę nie jest łatwe, do tego jeszcze dochodzi szkoła i brak czas, no i weny... Krótko mówiąc brak wszystkiego. Bardzo się staram pisać jak najlepiej umiem i wiem że mi to nie wychodzi, więc no przepraszam i mam nadzieję że te przedstawienie części Bitwy 5 Armii wam się podoba. Do napisania i miłego dnia lub wieczoru.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro