03

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Powstał banner!

Zostawcie gwiazdki, komentarze
i wsłuchajcie się w piosenkę utalentowanej Doji .
PS. Ważna notka na dole!

1977 słów.
...

Kolacja trwała w najlepsze. Moi rodziciele upili się tak, że najgłośniej śmiali się ze swoich najsuchszych żartów, Seb nie mógł wytrzymać z przejedzenia, a reszta zajmowała się plotkowaniem przy barze.

Wystrzelałam kośćmi mych chudych palców, poprawiając się na krześle. Wszyscy mierzą się wzrokiem, który mógłby zabić połowę Miami. Był strasznie nieufny. Zaufanie jest trudnym pojęciem, a sztuka to umiejętność, którą mało z nas posiada - odróżniać komu można ufać.

Pewien mężcyzna mnie tego nauczył i posługiwałam się tym, dopóki nie odszedł. Wtedy zrozumiałam, że ufać nie wolno nikomu.

Trafiłam do czyśćca, choć dla mej duszy nie było ratunku. Zostały z niej resztki, które były obrzydliwie brudne i nienadające się do użytku wiecznego... Bowiem, były to strzępy, które po sobie zostawił.

Był pieprzonym uzależnieniem i nie mogłam się od niego uwolnić. Byłam pochłonięta jego nieskazitelnością, mimo że wiedziałam, jak bardzo zły był i co zrobił innym.

Szczerze powiedziawszy, zepsuł mnie do szpiku kości. Przez pewien czas, nie widziałam w sobie nic pozytywnego, dlatego musiałam słyszeć te komplementy od mężczyzn.

Uwielbiałam ich, lecz nie wszystkich. Nie przepadałam za schlanymi i starymi oblechami, którzy mierzyli każdego osobnika płci żeńskiej tym okropnym spojrzeniem, który dał po sobie poznać tylko i wyłącznie jedno.

Lubiłam żądnych władzy, umięśnionych, zadbanych i bogatych mężczyzn, którzy nie lubili zobowiązań, bo sama nie chciałam się wiązać. Chciałam tylko być przez chwilę dostrzeganą tak, jakbym chciała.

Jego życia nadszedł koniec. Szósty raz został sam z myślami, które jedynie mu zostały. A zresztą, została mu tylko kartka, długopis i wyrzuty sumienia. Bo przecież karma wraca... Jego Bogini, postrach życia właśnie przekroczyła próg ciemnej, pustej toalety. Ja byłam Boginią.

On miał już wystarczające wyrzuty sumienia, dlatego zaczął bazgrać literki na kartce. Kartka z wody, krwi, bólu i łez.

Jestem muzeum piękna i dobroci, ale on zawitając w nim, miał zamknięte oczy i w głowie miał jedno - zrań ją, zrań ją tak mocno, by nie mówiła nic. Jestem muzeum prawdy i uczciwości. Wybaczenia i sprawiedliwości. Kar i ich wymierzania. A on? Marnym wrakiem, który w nim stoi.

Sadysta mojego eden, dręczyciel, okrutnik, męczyciel i zwyrodnialec. Gnębiciel, ciemiężca, ciemiężyciel, łotr i zbrodniarz.

Krzyczałam, płakałam, gdy widziałam twoje cierpienie, lecz co miałam poradzić, gdy równocześnie podnosiłeś mi ciśnienie? Oblech, potwór, szmira, pokraka. Wyrzutek i margines społeczny. Hades we własnej osobie...

Kłamałeś mi w żywe oczy, prosząc o cierpliwość. Cierpliwości czas minął, a jego nagle stanął w miejscu. Kwiatem był najdroższym. Zagrożonym gatunkiem, nie było drugiego jak on. Zakochana i zapatrzona byłam. Na marne.

Z brzydkiego kaczątka do łabędzia. Dlaczego musiał zrobić wszystko na odwrót? Z motyla do gąsienicy. Z łabędzia do brzydkiego kaczątka. Nasączony jadem i nienawiścią. Były momenty, w których za nim tęsknie - za jego złym obliczem. Było pociągające. Kręciło mnie.

— Lubię zadawać innym ból, lecz nie lubię go otrzymywać. Ciosy, które zadałem, były godne tych cierpień. Mam coraz mniej czasu, coraz mniej chęci. — odpowiadał przed sądem.

Dłonie piękne, szczupłe — otaczały moją talię co poranek, a wieczorem — lądowały boleśnie na moim policzku, zostawiając po sobie czerwony ślad. Ból, jad, który we mnie zostawił. On nie zniknął. Podwoił się, a nawet potroił. Do niego szacunku nie mam od dawna. Moje marzenie? Udusić go jego własną krwią, która będzie litrami wypływać z jego żył.

Biały oznacza czystość, osobę bez skazy i grzechu. Kochałam białe róże, a on uwielbiałeś mnie: mój charakter, ciało i głos. Biały to człowiek bez grzechu i skazy. „Amen" powtarzał przez każdą komunią przyjętą. „Amen" powtarzał, wchodząc do konfesjonału pragnień i sprawiedliwości.

A ten konfesjonał, w którym się znajdował, to czyste inferno, miejsce szatana. Diabła i ich demonów.

Był wyznawcą własnego zawierzenia. Był moim wyznawcą. Byłam jedyną, której udało się nie skrzywdzić na wieki. Odrodziłam się, byłam wyjątkowa.

— Dojedz tego łososia, bo ja już nie dam rady — poprosił mnie, Seb, którego brzuch eksplodował.

— Nie wypada zjadać czyjegoś jedzenia, Sebastian. Jedz, trzeba być silnym — odpowiedziałam, przysuwając talerz w jego stronę.

Brunet uśmiechnął się lekko, ponieważ tylko tyle mógł.

— Będę się zbierać. Strasznie tu przynudzają, a w Harmony pewnie leje się whisky — powiedziałam.

— Będziemy, Chanté. Mówiłem Ci już, że pójdziemy razem.

Uśmiechnęłam się na jego słowa i podniosłam się z krzesła. Poprawiłam sukienkę, która niesfornie się podwinęła i z ręką pod pachą Sebastiana, wyszliśmy z restauracji.

Najbardziej pragnęłam jego dotyku i oddechu na karku. Choć z diabłem w łóżku wylądowałam, pragnęłam go jak istny skurwysyn. A chęć bliższego, głębszego doznania, rosła szybciej niż kolejne zakazane nam owoce z Edenu. Kiedyś nie przeszkadzały mi siniaki i wyzwiska, bo byłam z nim. Z moim jedynym i ukochanym. Moim wybranym i idealnym.

Choć wszystko było idealne, zawsze znajdzie się gdzieś haczyk. Tak też było z nami. Byliśmy jak Adam i Ewa, choć wolał przybierać maskę węża. Idealni. Tak zwani, ludzie bez skazy. Tym haczykiem było jego przebranie, owoc i wygnanie. Kto by się spodziewał, że stworzymy swój własny raj? Raj pełny toksyczności i religii. Naszej religii, która nosiła jego imię.

Mężczyzna idealny, pożądany... Tylko, co kryje się za tą maską? Fałszywość w parze z dwulicowością, egoizm, ustanawianie wyższości, żądza władzy. Każda o tym marzy, prawda?

Już nic nie będzie wyglądać tak samo... Tak zadecydował, a ja się posłuchałam jak władcy.

Zajęliśmy miejsce w jednej z limuzyn, które znajdowały się przed restauracją, zasłaniając twarze, gdy paparazzi usiłowali zrobić nam kilka zdjęć. Gdy w końcu się od nich uwolniliśmy i poprosiliśmy kierowcę o pojechanie pod klub.

Nie lubiłam paparazzi. Stresowałam się, że uchwycili coś, co nie powinno ujrzeć światła dziennego lub coś, co mogło zostać źródłem plotek i wymysłów ludzi.

Zanim się obejrzeliśmy, kierowca poinformował nas, iż znajdujemy się na miejscu.

Harmony. Mój azyl i spokój.

Jak najszybciej opuściłam pojazd i skierowałam się z Sebastianem do wejścia. Ochroniarz wpuścił nas bez kolejki i pytania o dowód, iż jesteśmy jednymi z ważnych członków tutaj. Jeden błąd, a cały klub mógłby się jebać.

— Witam moich ulubieńców! — zaczął, Quinn. Barman i nasz wierny „fan". — Mojito?

— Pewnie! — odkrzyknął, Sebastian.

W czarno-złotym pomieszczenie, w którego skład wchodzi bar, parkiet i kilka kanap, tłumy bogatych i cierpiących ludzi tańczyło w rytm piosenki „Need To Know". W tym klubie nie górował jeden rodzaj muzyki. Tu panował przyjemny dla uszu chaos. Wyzerowałam mojito i jak najszybciej skierowałam się do naszej loży, w której rozmawialiśmy z tańczącymi tancerkami, zerowaliśmy czystą i spaliśmy na kanapach. W oczy rzuciły mi się moje wierne przyjaciółki, Yvette i Carly, które popijały co jakiś czas whisky z colą.

Były ubrane w czarne, lateksowe kostiumy, na czubku ich głów znajdowały się okulary przeciwsłoneczne, a na stopach widniały czarne szpilki. Yvette była brunetką, natomiast Carly, miała czerwone włosy. Zazdrościłam im wyglądu, mimo iż do *"brzydkich" nie należałam.

— Witam moje przepiękne panie. Dawno się nie widziałyśmy — zainicjowałam rozmowę, następnie całując je w policzek. — Tęskniłam trochę.

— My też, Karmelku — wspomniała, Carly.

Karmelku...

— Ufam ci bezgranicznie, ale nie chciałem, byś się zamartwiała, Karmelku — powiedział, odrywając się od moich ust.

Kurwa mać.

Minęło tyle czasu, a wspomnienia z nim nadal wracały.

— Jak się czujesz? — kontynuowała.

— A wszystko w porządku. Wraz z Sebastianem właśnie urwaliśmy się kolacji jego rodziców. Najadł się za bardzo i widzę, że mu przeszło, gdy tylko zauważył alkohol — odpowiedziałam, spoglądając w stronę bruneta. — A Wy?

— Prześwietnie. Trochę nas tu nie było, przez to mamy trochę do nadrobienia, prawda?

Zaśmiałyśmy się na jej słowa. Sekundę po tym, poczułam czyjeś ręce na ramionach. Oczywiście był to, już wstawiony, Seb.

— Oo! Moje słoneczka! — wykrzyczał.

— Cześć, Seb — odpowiedziały jednocześnie. — Skoro już jesteście tu we dwoje, musimy wam coś ogłosić — kontynuowała, Yvette.

Spojrzeliśmy się na ich dłonie, które wystawiły w naszą stronę i... O kurwa.

— Zaręczyłyście się!? — krzyknęłam w tym samym momencie z Sebastianem. — I nie dałyście w ogóle znać!? — kontynuowaliśmy.

Dziewczyny lekko się uśmiechnęły, podśmiewając się.

Nagle do moich uszu doszedł dźwięk głośnego stukotu butów. Był to stukot męskich butów. Czarne i eleganckie tak, jak cały ubiór tego osobnika. Wszedł do naszej loży cały na czarno. Zaintrygował mnie. Marynarka jego garnituru, idealnie opinała jego plecy. Był bladym, dobrze zbudowanym, czarno-włosym mężczyzną. Patrząc na niego, miałam przed oczami biznesmena, który szuka zabawy i ucieczki od wymagającej żony, lecz gdy się odwrócił... Och, matko. Zaintrygował mnie jeszcze bardziej. Na oko miał dwadzieścia cztery lata. Jego twarz była wręcz wyjęta z magazynu, dawno nie widziałam tak symetrycznej twarzy. Mocne rysy twarzy, ciemne oczy, które podkreślały zarówno bujne rzęsy, jak i brwi. Był zupełną odwrotnością jego. Może to mnie w nim zaintrygowało?

— Czemu się tak patrzysz? — zapytał, nieznajomy.

„O kurwa, o kurwa" - pomyślałam.

— Po pierwsze, nie wydaje mi się, że przeszliśmy na ty, a po drugie, nigdy wcześniej Pana tu nie widziałam. No i przeszkodził nam Pan w świętowaniu — wyjaśniłam, krzyżując ręce pod piersiami, lekko je podnosząc. No co? Trzeba się chwalić atutami.

— A więc pozwól, że się przedstawię. Jestem Blythe, a ty to?

— Chanté — odpowiedziałam, a chłopak zeskanował mnie od stóp, do głów.

— Więc życzę miłego wieczoru, Chanté — rzucił, zerując kieliszek z wódką. Gdy przechylił trunek do ust, ukazał swoje kości policzkowe jeszcze bardziej, a jego jabłko adama, lekko się poruszyło.

Obserwowałam każdy jego ruch, choćby najmniejszy. Poruszał się normalnie, ale jednak z gracją. Stawiał nogi delikatnie na czarnej wykładzinie i co jakiś czas, podbierał kolejne kieliszki ze stołu, który znajdował się w zasięgu jego ręki. Widziałam, że nie miał zielonego pojęcia, co ma ze sobą zrobić. Po prostu krążył po loży i upijał nam używki. Wyjęłam z biustonosza paczkę czerwonych malboro, które są faworytami mojego ojca. Podeszłam do stolika, przy którym znajdowała się popielniczka, następnie podpalając używkę. Przy zaciąganiu się, tytoń przyjemnie drażnił moje gardło. Co jakiś czas spoglądałam na tajemniczego Blythe'a, który niestety zauważył, iż wlepiałam w niego moje ślepia. Na moje pierdolone nieszczęście. Brunet jak na złość, również odpalił papierosa, dokładnie zielone malboro. „Chociaż ma dobry gust" - pomyślałam. W zasięgu jego osoby również znalazła się popielniczka. Nie czułam się niezręcznie, gdy paląc, patrzyliśmy sobie w oczy. Ba! Wręcz przeciwnie. Z oczu można wyczytać więcej niż tysiąc słów, a w tym byłam ekspertką. Wlepiał spojrzenie w me oczy, co ukradek sekundy się uśmiechając.

Od zawsze lubiłam igrać z ogniem, a do facetów miałam słabość. Zwłaszcza do tych najbardziej "męskich". „Przypadkowo" opuściłam zapalniczkę, po którą po chwili się schyliłam, nie martwiąc się, że pokażę za dużo. Chłopak nie kończąc papierosa, zgasił go w popielniczce i... Wyrwał mnie na parkiet.

— Umiesz tańczyć w tak długiej sukience? — zapytał, lekko unosząc głos tak, bym usłyszała wyraźnie jego słowa.

— Potrafię zrobić w niej wszystko — odpowiedziałam, łapiąc go za ramiona. — Wolisz, gdy to kobiety podczas tańca się pod tobą wiją? A może wolisz, gdy ty to robisz? Ja jestem za drugą opcją — kontynuowałam, zmieniając temat.

— Nigdy tego nie robiłem, Chanté.

— Zapamiętałeś moje imię! Jak uroczo...

— Jest rzadko spotykane, może to dlatego — odpowiedział, kładąc swoje duże dłonie, nad moimi pośladkami.

Oprócz igrania z ogniem lubiłam bawić się umysłem innych. Uwielbiałam wprowadzać ludzi w zakłopotanie.

Zaczęłam klękać, lekko ruszając biodrami w rytm piosenki, gdy moje ręce wiodły własne życie na jego ciele. Gdy znalazłam się wystarczająco nisko, a moje dłonie znajdowały się na jego biodrach, jak gdyby nigdy nic, wstałam i udałam się do loży, następnie zasiadając na miejscu zaraz obok ciemno-włosej, Yvette.

Brunet został zmieszany na parkiecie. Rzucił w moją stronę zawiadackim, lecz lekkim uśmiechem. Po chwili u jego boku znalazła się jakaś blondynka. Zgrabna, szczupła blondynka o pięknym profilu. Nie napatrzałam się na nich zbyt długo, iż zniknęli gdzieś w tłumie ludzi.

Zostałam ja, schalny Seb, liżące się ze sobą narzeczone i alkohol. Mój słodki, piękniutki alkohol.

***

No cóż! Dziś krócej, lecz to dlatego, że chciałam wam dać przedsmak historii Karmelka i Blythe'a.

Nie wiem kiedy pojawią się następne rozdziały, ale o postępach informuję na ig i twt! Chcę napisać sobie zapas, a nawet skończyć książke, a dopiero później publikować i poddać książkę korekcie.

Mam nadzieję, że wam się spodobało, a swoje opinie umieścicie w komentarzu. Stay safe with peace and love!

*"Brzydcy" - nie ma osób brzydkich, dlatego ujęłam to słowo w cudzysłowie. Są ludzie piękni i preferencje. Nic więcej i pomiędzy.

ROZDZIAŁ POPRAWIONY

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro