17.

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng



Draco unikał Hermiony już od trzech pełnych dni i trzech jeszcze dłuższych nocy, chociaż wiedział, że jest to niezwykle samolubne i dziecinne. Konfrontacja z nią go jednak przerastała. Najlepszym sposobem na to, by przetrwać, było zabunkrowanie się na zapleczu apteki. Robił zlecenie po zleceniu. Nie miał nawet czasu narzekać na coraz to nowe zamówienia, które szef kładł mu bez słowa na stanowisku pracy.

I tak bezszelestnie upływały mu kolejny godziny.

Był zły i złości tej, rozrastającej się do coraz większych rozmiarów, nie potrafił w racjonalny sposób wyjaśnić. Z chwilą pojawienia się Hermiony wydawało mu się, że jego życie nareszcie nabiera odpowiednich barw, kształtów i większego znaczenia. Poza chodzeniem do pracy, spotykaniem się ze znajomymi oraz odwiedzaniem rodziców, coś nowego, niezwykle przyjemnego wkradło się do jego rutyny. Coś, czego nie zamieniłby za nic w świecie. Dotarło to do niego dość szybko. Do dobrego człowiek szybko się przyzwyczaja, tak mówią. I wścieka się, gdy zbyt szybko, zbyt brutalnie jest mu to odbierane.

A Draco wiedział, że przez plątaninę nieprzyjemnych okoliczności i jego własnego uporu, właśnie coś tracił.

Powoli w swojej głowie budował piękny obraz nowego życia z Hermioną. W każdej scenie, którą sobie wyobrażał, to właśnie ona grała główną rolę, zawsze stojąc u jego boku.

Wydawało mu się to tak przyjemnie i naturalne, że nie dopuszczał do siebie innego scenariusza.

Wszystko zdawało się pasować idealnie.

Ona, choć tak różna od niego, pasowała do niego idealnie. Była tą brakującą częścią, której szukał. W tej całej układance nie wziął pod uwagę tylko jednej zasadniczej kwestii, co było jego oczywistym i ogromnym błędem. Założył mylnie, że Hermiona w całości przyjmie oferowaną przez niego przyszłość. Bez żadnych zastrzeżeń. Stało się inaczej, a on podświadomie wiedział, że to nastąpi.

Był głupcem. Tak przynajmniej się czuł.

Zamiast roztrząsać swoje nieszczęście, powinien wziąć się za pracę.

Chwycił pergamin, na którym rozpisał sobie po kolei czynności, jakie miał wykonać przy sporządzaniu eliksiru wspomagającego trawienie. Zatrzymał wzrok na szóstym punkcie i ponownie go przeczytał.

"Poszatkować liście mięty"

Złapał nóż i rzucił kilkanaście listków rośliny na drewnianą deskę. Często wybierał tę formę przygotowania składników eliksiru. Musiał się wtedy skupić tylko i wyłącznie na krojeniu. Użycie w tym celu różdżki sprawiłoby, że jego głowa ponownie mogła szaleć, analizując z bolesną dokładnością, co właśnie tracił. I jak niewiele mógł zrobić, by to powstrzymać.

Kroił liście drobno, powoli i metodycznie, chcąc uzyskać to, co będzie mu potrzebne do eliksiru. Popełnienie błędu wiązałoby się z konsekwencjami, z którymi nie miał ochoty się teraz mierzyć. Podniósł na chwilę wzrok, patrząc w kierunku dużego kociołka, w którym bulgotała ciecz przypominająca kolorem czyste złoto. Szybko ocenił, że wszystko jest w porządku i powrócił do mięty.

Koniec jego związku z Hermioną doprowadzał go do szaleństwa. Nie widział innej opcji, chociaż rozum podpowiadał mu, że one przecież istnieją i są w zasięgu ręki. Ale te opcje wcale mu się nie podobały, co było jego głównym problemem. Pogodzenie się z wizją związku na odległość, cokolwiek miałoby to oznaczać w praktyce, było dla niego nie do zaakceptowania. Nie w sytuacji, gdy najbardziej uwielbiał te poranki, gdy budził się, a kręcone włosy Hermiony łaskotały mu nos. Nie, gdy sama myśl o tym, że Hermiona byłaby tak daleko od niego, skręcała jego wnętrzności tak boleśnie, że odruchowo chwytał się za brzuch. I zazdrość, ona też dawała mu się we znaki. Ona również nie pozwoliłaby mu żyć w spokoju ze świadomością, że we Włoszech wszystko może się wydarzyć.

Ufał Hermionie, wierzył w to, że byłaby mu wierna, bo to współgrało z jej naturą.

Nie ufał jednak tym przeklętym, roześmianym sztucznie Włochom, którzy mogliby zachęceni uprzejmością Hermiony i jej przyjaznym usposobieniem, próbować ją do siebie przekonać.

Związek na odległość byłby swego rodzaju uwięzieniem, a nie tego dla niej chciał.

Nie tego chciał również dla siebie. Czuł, że tęsknota mogłaby go zeżreć, zabić w nim to, co dobre, a przecież niewiele tego dobra potrafiła z niego Hermiona wydobyć. Wszystko poszłoby na marne.

Wiedział, że zostanie sam, a ta nagła samotność wymieszana z zazdrością i złością dokończy dzieła. Powróci do swojej dawnej wersji, za którą nie przepadał.

Jak mógł to tak spektakularnie spieprzyć?

Ostrze noża zamiast w podsuszoną roślinę trafiło w jego palec. Skóra zabarwiła się na czerwony kolor. Krew spłynęła na stolnicę.

– Przeklęta Morgano! – krzyknął, odrzucając ze złością nóż, który potoczył się po drewnianym, zużytym już blacie.

Może gdyby ją poprosił o to, aby została, może właśnie to skłoniłoby ją do porzucenia marzeń.

A co, gdyby nigdy nie był w stanie jej tego wynagrodzić?

Odpowiedź była jedna, musiał pozwolić jej na wyjazd. Nie miał prawa jej przy sobie zatrzymywać.

– Co się z tobą dzieje?

Draco spojrzał na swojego szefa, z którego postawy nie potrafił niczego wyczytać. Jego twarz również była nieprzenikniona. Jak zwykle, odkąd go znał. Arte Finley był dość skrytym człowiekiem, a Draco nigdy nie zależało na tym, aby go bliżej poznawać. Uznawał, że dystans w pracy jest zdrowy, i nie zamierzał tego zmieniać. Wiedział jedynie tyle, że jego szef również skończył Hogwart w domu z herbem węża, i tyle mu wystarczało.

– Nic – odpowiedział, nie zamierzając rozwijać tematu. Złapał różdżkę i wymruczał zaklęcie, na którego skutek rozcięcie na palcu się zmniejszyło, a krew przestała lecieć.

– Zawsze byłeś mrukliwy i nie należałeś do przyjemniaczków, ale teraz przechodzisz samego siebie, Malfoy.

Draco wymownie milczał, unosząc wzrok znad bulgoczącego kociołka, by spoczął na wzgardliwie zadowolonej twarzy starszego czarodzieja.

– Kłopoty w raju? Czyżby ta cała Granger dotarła wreszcie do twojej prawdziwej natury? I uznała, że wcale mu się ona nie podoba?

Draco skrzywił się, za co samego w siebie w duchu skarcił. Nie podobał mu się brak szacunku w tonie czarodzieja.

– Granger doskonale wiedziała, czego powinna się po mnie spodziewać. Nie znamy się od wczoraj.

– To, zatem, co się stało?

– Naprawdę to pana interesuje, szefie? – zapytał Draco, starając się, aby w jego tonie lód praktycznie zgrzytał.

– Wydaje mi się, że tak, choć mnie to dziwi. – Mężczyzna otworzył drzwi, by słyszeć, co się dzieje w aptece, a sam oparł się plecami o ścianę. – Zawsze zastanawiałem się, co zrobisz dalej w swoim życiu, jakie kolejne decyzje podejmiesz. A ujrzenie ciebie w towarzystwie właśnie tej dziewczyny, szczerze mnie zaskoczył. Przyglądałem ci się w milczeniu. Minęło parę tygodni, a ty jesteś ponownie zgorzkniałym facetem. Coś musiało się zepsuć.

– I pewnie czuje pan satysfakcję?

– Muszę przyznać, że nie – odpowiedział szczerze, podchodząc bliżej, aby zerknąć na ladę z kociołkami. – Jestem po ludzku ciekawy.

– Nie wydarzyło się nic ciekawego, muszę pana rozczarować. Prorok nie będzie się o czym rozpisywać w rubryce towarzyskiej – odparł Draco, odkładając na boczny stolik zabrudzone narzędzia i szukając wzrokiem bandaża. – Po prostu się rozstaliśmy. W zasadzie to jeszcze się nie rozstaliśmy, ale wszystko do tego zmierza, więc nie ma co przedłużać – poprawił po chwili. – I tak nic dobrego... nic dobrego dla niej by z tego nie wyszło.

– Dlaczego?

– Bo Hermiona wyjeżdża do innego kraju, a ja zostaję tutaj.

– I to wszystko? To jedyny powód?

– Tak. A przynajmniej to jedyny aktualny powód, bo w przyszłości pewnie dostarczyłbym jej tuzina nowych, przez które by ode mnie odeszła.

– Czy to wpłynie na twoją pracę? – Szef spojrzał znacząco w stronę zmarnowanej kupki pokrojonych liści mięty.

– Nie. Na szczęście mięty mamy cały worek.

– Gdy otwierałem aptekę na Pokątnej, już w nowych czasach, po upadku Voldemorta – zaczął mówić, choć Draco wcale nie miał ochoty w tej rozmowie uczestniczyć. – Byłem pełen wątpliwości i niepokoju. Wydawało mi się, że nie uda mi się rozkręcić biznesu i stworzyć sobie stabilnego miejsca pracy, przecież ukończyłem Slytherin, a większość społeczeństwa spoglądała na mnie podejrzliwie. Nazwałbym to "efektem Śmierciożercy", chociaż osobiście nigdy nie popierałem poczynań Voldemorta – dodał kwaśno. – Ja jednak się nie poddałem, miałem doświadczenie i zgromadzone pieniądze by zacząć. Miałem sporą konkurencję, jeszcze wtedy stary Mulpepper nieźle prosperował, ale wiedziałem, że to był mój moment i powinienem wykorzystać swoją szansę.

Draco był znudzony i nie miał ochoty na słuchanie wynurzeń swojego szefa na temat jego przeszłości. Wcale go to nie interesowało i nie miał pojęcia, do czego czarodziej zmierza.

– Po jakimś czasie uznałem, że potrzebuję pomocy. I wtedy pojawiła się twoja matka.

Draco spiął się, choć starał się ukryć zdziwienie.

– Co moja matka miała wspólnego z rozkręcanym przez pana biznesem, szefie?

– Wiele wspólnego wbrew pozorom – odpowiedział Finley krótko, ale ewidentnie miał ochotę mówić dalej, co po chwili uczynił: – Narcyza poprosiła mnie, abym cię zatrudnił. Byłeś już w trakcie nauki, ale potrzebowałeś praktyki, a ja się zgodziłem, bo z kolei potrzebowałem pomocy. Nigdy nie potrafiłem jej odmówić.

Draco zamurowało. Próbował odtworzyć w pamięci wydarzenia sprzed kilku lat, ale wszystkie były zamglone. Pamiętał jednak dokładnie zdenerwowanie, które odczuwał, gdy szedł na rozmowę o pracę. Chciał wypaść jak najlepiej i pokazać się z jak najlepszej strony. Jednocześnie zależało mu na tym, żeby obcy człowiek dostrzegł w nim wartość, która przekona go do powierzenia mu obowiązków w aptece.

A teraz dowiedział się o interwencji matki i nic nie mógł poradzić na to, jak bardzo ta wiadomość nim wstrząsnęła. Naiwnie wierzył, że swój sukces zawdzięczał wyłącznie sobie, swojemu zaangażowaniu i umiejętnościom. Był pewien, że po latach bycia marionetką w rękach rodziców, stał się kowalem własnego losu.

Poczuł żółć w ustach i zrobiło mu się niedobrze. Kolejny raz się pomylił. Kolejny raz ktoś zdecydował za niego.

Czy to rzeczywiście wyłącznie własnej matce zawdzięczał otrzymanie tej pracy? Żył przez tyle lat w wygładzonym przez czas i wypielęgnowanym przez milczenie Narcyzy kłamstwie?

Uniósł wzrok na swojego szefa i zrozumiał, wszystko zostało dogadane za jego plecami.

Pozostała mu jeszcze złudna wiara w to, że jedynie dzięki swoim umiejętnościom przez tyle lat pracował na tym stanowisku, dostając regularnie podwyżkę. Tego akurat nie mógł mu nikt odebrać. Znał się na pieprzonych eliksirach i innych magicznych mazidłach.

W ułamku sekundy postanowił sobie, że zrobi wszystko, aby nikt go nie wyprowadził z równowagi, chociaż wściekłość rozsadzała mu czaszkę od środka.

– Osobliwy czas na szczerość – rzucił jedynie. – Domyślałem się zawsze, że ktoś maczał palce w moim zatrudnieniu. Zbyt łatwo i szybko mi poszło – blefował bez mrugnięcia okiem. – Jednak zakładałem, że dostałem tę posadę dzięki wiedzy i umiejętnościom, ewentualnie przez ślizgońską lojalność, a nie słodkie słowa matki. Chyba jej nie doceniłem, a życie potrafi zaskakiwać.

– Obaj nie jesteśmy dobrymi mówcami, którzy dzięki słowom zjednują sobie ludzką sympatię. – Spojrzał na Draco nieco łagodniej. – Ale obaj wiemy jedno, mamy swoją wartość. Ja twoją również widzę, choć ty sam chyba postanowiłeś skryć ją głęboko, aby nikt jej nie dostrzegł.

Draco poprawił okulary na nosie w nerwowym geście. Nie miał pojęcia, do czego zmierza jego szef i był pewien, czy chce tego słuchać. Zwykła, służbowa rozmowa, zbyt szybko przerodziła się w dziwną, niezrozumiałą dla niego samego pogawędkę o jego osobistych sprawach, a na to nie miał najmniejszej ochoty.

– To znaczy? Nie bardzo rozumiem, po co prowadzimy tę rozmowę.

– Znowu rozmawiałem z Narcyzą.

– I tym razem postanowił pan mnie o tym powiadomić? Cóż za wielkoduszność. Jestem wdzięczny.

– Narcyza powiedziała mi, że panna Granger zamierza wyjechać z kraju.

– Ostatnią rzeczą, o jaką podejrzewałbym własną matkę, jest to, że ma za długi język. Zwykle wiedziała, kiedy nie powinna się wtrącać. Przynajmniej, gdy byłem już dorosły. Ale teraz powiedziałem panu to samo. Hermiona wyjeżdża, cóż mojej matce do tego.

– Zapytała mnie, czy ty również nie rozważasz takiej opcji. I odpowiedziałem jej, że nie, co jej wcale, ku mojemu zdziwieniu, nie uspokoiło. Myślałem, że zależy jej, abyś pozostał w Londynie.

– Więc stąd ta rozmowa? Chciał się pan upewnić, czy zamierzam wyjechać, czy jednak zostanę i będę dalej pilnował bulgoczących kociołków w pańskiej aptece?

– Tak, wolałabym nie tracić efektywnego pracownika. Ale uznałem, że jestem ci winien powiedzenie wprost czegoś, z czego chyba sam sobie nie zdajesz sprawy.

– Czyżby?

– Możesz rozwinąć skrzydła.

– To znaczy? A to już śmiganie na miotle nie starczy? – zakpił, mocniej się spinając.

– Praca tutaj nie jest końcem poszukiwań twojej życiowej drogi.

– A czym zatem jest?

– Etapem. Praca ta była ci potrzebna, aby zdobyć doświadczenie i uwarzyć te kilkaset różnego rodzaju eliksirów. Popełniać błędy i się na nich uczyć. A potem iść dalej.

– Nie chcę nigdzie iść. Jest mi tutaj dobrze.

– Rozważ to i sam podejmij decyzję – odpowiedział starszy czarodziej, czując, że ta rozmowy się już zakończyła i sam nie ma nic do dodania. Swoje zrobił, chociaż po zaciętej minie i chłodnym spojrzeniu Draco widział, że niewiele zdziałał. Miał jednak czyste sumienie, a dawna przyjaciółka nie powinna mieć do niego pretensji o brak interwencji. Zrobił, co mógł. A resztę niech załatwi los.

Wyszedł z zaplecza, zamykając za sobą starannie drzwi i zostawiając młodego mężczyznę, aby mógł wszystko przemyśleć.

Oszołomiony Draco nie mógł pozbierać się po tym, co powiedział mu Finley, chociaż z całych sił starał się, aby nikt postronny nie dostrzegł tego, jak bardzo był poruszony jego słowami. Ruszył w stronę drzwi, aby upewnić się, czy drzwi są na pewno zamknięte, po czym powrócił na swoje stanowisko

Nerwowo spoglądał w stronę bulgoczących kociołków, chcąc mieć nad wszystkim złudną kontrolę. Ostatni raz zerknął na swój zabezpieczony bandażem palec i miał nadzieję, że rzucone wcześniej zaklęcie szybciej zacznie działać, bo wciąż odczuwał rwący ból palca. A przecież zostało mu niewiele czasu, musiał jak najszybciej wziąć się za ponowne krojenie kolejnej porcji mięty, zanim wcześniej przygotowany eliksir się zepsuje. Zmniejszył pod nim płomień.

Sięgnął po chochlę, aby zamieszać w innym kotle, w tym, w którym znajdował się eliksir o złotym kolorze. Był idealny. Odetchnął z ulgą. Zapominając o eliksirze na trawienie, ruszył do szafki, aby wyciągnąć z niej kilka fiolek wraz z odpowiednimi korkami.

Nie miał pojęcia, co się przed chwilą wydarzyło. Nie chciał tego w żaden sposób interpretować. Czuł, że jego życie wkrótce się jednak zmieni. Hermiona wyjedzie, goniąc za swoim szczęściem. A on utknie. Utknie pod każdym możliwym względem. Nie był wcale gotowy na rewolucję.

Nie chciał jej.

Chciał Hermionę. Tak bardzo, że aż go bolała klatka piersiowa na samą myśl o jej zniknięciu. Nieprzyjemnym, rozchodzącym się po połowie ciała bólem.

Wiedział jedno. Nie pozwoli wyjechać Hermionie bez solidnego zapasu silnego eliksiru na ból głowy. Od niego ich historia się zaczęła i na nim właśnie miała się zakończyć. 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro