1.

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng


Powrót do Londynu był błędem, a na pewno był nim teraz, w czasie szarej jesieni. Deszczowa aura nie opuszczała miasta, odkąd Hermiona teleportowała się na obrzeżach przedmieścia, gdzie obecnie mieszkali jej rodzice. A trwało to już ponad dwa tygodnie. Deszcz nie przestawał padać, a jej nie opuszczał ból głowy.

Idąc powoli rozmoczonym od wielodniowych opadów chodnikiem, wzdychała ze znużeniem. Wracała wspomnieniami do słonecznej Italii, gdzie spędziła ostatni rok. Tęskniła za ciepłem, słońcem, pogodnymi ludźmi i pizzą. Owszem, w Londynie roiło się od pizzerii, ale nie miały one odpowiedniego, włoskiego klimatu.

Pamiętała swoje rozterki, gdy zaproponowano jej roczne stypendium w Rzymie. Było ono spełnieniem jej marzeń, jednak długo się wahała, zanim podjęła ostateczną decyzję. Trudno jej było na tak długi czas opuścić niedawno co odnalezionych rodziców. Burzliwe rozstanie z Ronem też mocno ją rozstroiło. Harry zaś chciał się bardzo szybko ożenić z Ginny.

I w tym całym zamieszaniu całkiem zapomniała o tym, że przede wszystkim powinna zastanowić się nad tym, czego ona tak naprawdę chce i potrzebuje. Dotarło do niej, że odpowiedź była jasna i klarowna – chciała wyjechać. Postanowiła postawić chociaż raz na siebie. Rodzice byli przecież bezpieczni. Ron powinien sam się ogarnąć, bo ona była ostatnią osobą, która mogła mu pomóc po rozstaniu. A Harry całkiem dobrze sobie radził. Nie mogła całe życie być blisko niego. Trudne czasy się skończyły. Musiał jakoś pogodzić obowiązki związane z pracą w Biurze Aurorów z przygotowaniami do wesela.

Odpowiedziała pozytywnie na włoską propozycję, spakowała swój kufer i w umówionym terminie stawiła się w Ministerstwie, by skorzystać tam z międzynarodowej sieci Fiuu. Weszła w płomienie i za chwilę znalazła się na drugim końcu Europy, gdzie zamierzała korzystać z życia. Po prostu.

Schowana pod parasolką zmierzała w stronę opuszczonego budynku, znajdującego się między kościołem posadowionym na placyku w kształcie koła a szeregiem domów wielorodzinnych. To było miejsce jej teleportacji. Rodzice prosili ją, aby nie przenosiła się w ten magiczny sposób zbyt blisko domu. Obawiali się, że sąsiedzi, dość wścibscy na co dzień, mogliby ją zauważyć, tym bardziej że mieli ochotę zeswatać ją ze swoim najmłodszym synem, czym Hermiona nie była kompletnie zainteresowana. Zgodziła się z sugestią rodziców i starała się dostosować się do ich próśb.

Powrót do Anglii był zdecydowanie trudniejszy, niż zakładała. Po pierwsze, nie miała pojęcia, co powinna ze sobą zrobić. Tęskniła za Włochami. Szary Londyn nie kojarzył jej się z niczym przyjemnym. Miała trudności ze wstaniem z łóżka i znalezieniem motywacji, co jej się wcześniej nigdy się właściwie zdarzało, bo zawsze miała cele i plany.

Po drugie, czuła, że powinna poszukać pracy, chociaż jej rodzice wcale na to nie naciskali. Po powrocie z Australii otworzyli własną praktykę dentystyczną i świetnie radzili sobie finansowo. Jednak ona sama nie lubiła bezczynności, która ją bardzo męczyła. Dręczyła ją również ta nieustająca tęsknota za Rzymem. Dlaczego tak mocno, w tak krótkim czasie pokochała to miasto? Wcale nie poznała tam nikogo, w kim mogłaby się zakochać. Jednak jej serce rwało się do tej wspaniałej, włoskiej atmosfery. Po prostu czuła, że jest to właściwe miejsce dla niej. Jej serce biło tam mocniej, intensywniej. Całą sobą tam właśnie żyła.

W rodzinnej Anglii nieco przygasła, a Włochy pozostały jedynie w sferze wspomnień. Wciąż widziała swoją lekko opaloną słońcem i wiatrem twarz w lustrze, lecz i to wkrótce miała stracić.

W domu coraz częściej dokuczały jej koszmarne bóle głowy, z którymi nie mogła sobie poradzić. Wypróbowała wszystkie znane jej zaklęcia uśmierzające ból i żadne nie przyniosło oczekiwanego efektu.

Ostatecznie w pokoju, który zajmowała, rozstawiła na środku dywanu stojak i kociołek, aby uwarzyć odpowiednie eliksiry. Dla ochrony przed wścibskimi sąsiadami zasłoniła wcześniej okno, i siadała po turecku na podłodze, by zagłębić się w świecie magicznych mikstur. Ze skupieniem odmierzała składniki i wrzucała w odpowiedniej kolejności do bulgoczącego kociołka. Jej uprzednio wygładzone włosy, dzięki tym praktykom, nabrały swojej dawnej puszystości, jednak Hermiona kompletnie nie zwracała na to uwagi, pochłonięta całkowicie przez skomplikowane receptury.

Po wielu godzinach pracy, gdy eliksir uzyskał odpowiednią konsystencję i barwę, mogła nareszcie go wypić. Głowa pulsowała jednostajnym bólem tak mocno, że zbierało jej się na wymioty. Zwalczyła jednak ten odruch i małymi łyczkami piła lekarstwo. To musiało pomóc. Innego sposobu przecież nie znała.

Godzinę później z rozczarowaniem zmieszanym ze złością podniosła się z kanapy, na której czekała na ratunek.

Dlatego właśnie teraz zmierzała na Pokątną do apteki, gdzie postanowiła poprosić o coś mocniejszego, a czego samodzielnie nie potrafiła uwarzyć. Hermiona nie lubiła czegokolwiek nie umieć, jednak tym razem nie miała innego wyjścia. Gdy dotarła do opuszczonego budynku, zaraz za jego progiem owinęła się wokół własnej osi, by chwilę później znaleźć się na znajomej ulicy, wypełnionej czarodziejami, pomimo ponurej pogody.

Schowała się pod parasolką, nie chcąc spotkać nikogo znajomego. Miała na sobie mugolskie jeansy i żółty, przeciwdeszczowy płaszcz, który nie był zbyt twarzowy. Jej włosy przypominały dawną szopę, a ból głowy wcale jej nie opuszczał. Liczyła na to, że szybko dostanie odpowiedni specyfik i będzie mogła wrócić do domu, aby tam w spokoju pozastanawiać się nad swoim nudnym ostatnimi czasy życiem.

Weszła szybko po trzech stopniach prowadzących do apteki i szarpnęła za klamkę. Zamknęła za sobą drzwi, by nie wpuścić więcej chłodnego i nieprzyjemnego, wilgotnego powietrza. Złożyła parasolkę i oparła ją o ścianę. Owionął ją nieprzyjemny zapach zgniłych jaj i kwaśnej kapusty, ale jakoś go wytrzymała. Rozglądając się po wielkich półkach zapchanych ziołami i słojami wypełnionymi miksturami, podeszła do lady. Nikogo przy niej nie było. Ściągnęła kaptur i spróbowała przyklepać trochę włosy, lecz bez skutku. Niecierpliwiła się i tupała nogą.

Otaczała ją jedynie cisza.

– Halo?! – krzyknęła, chcąc zwrócić na siebie uwagę pracownika. – Jest tu ktoś?

Nikt nie odpowiedział.

Zobaczyła przed sobą niewielki, srebrny dzwoneczek. Nagle jej oczom ukazał się niewielki napis, który pojawił się na blacie.

Zadzwoń, jeśli czegoś potrzebujesz, a przyjdę.

– Łaskawca – mruknęła sama do siebie, po czym położyła palec na dzyndzelku i nim poruszyła, burząc tym samym ciszę.

Dotarły do niej ciche kroki, które z każdą kolejną sekundą przybierały na sile.

Z zaplecza wyszedł mężczyzna, a Hermiona zamarła, bo Draco Malfoy był ostatnią osobą, której się spodziewała w tym miejscu. Ostatni raz widziała go, gdy płonął Hogwart, a on odszedł z rodzicami. Potem nie szukała z nim kontaktu. Nie odczuwała takiej potrzeby, by dowiadywać się o tym, jak potoczyły się jego dalsze losy. Czasem rozmawiali o tym z Harrym i Ronem. Zgodnie założyli, że pewnie zaszył się gdzieś na prowincji. A potem wyjechała i nie interesowało ją to, co działo się w czarodziejskim Londynie.

Zmienił się, chociaż bez trudu go rozpoznała. Miał na nosie okulary w delikatnych oprawkach, a na twarzy kilkudniowy, jasny zarost. Ubrany był w biały kitel z plakietką z wypisanym nazwiskiem. Jego wyraz twarzy nie uległ zmianie, wciąż pokazywał obojętność światu, chociaż miała wrażenie, że przez chwilę dostrzegła jakąś emocję, która złagodziła jego rysy w chwili, gdy na siebie spojrzeli. A być może tylko jej się wydawało.

Niespodziewana cisza ciążyła między nimi w tej niewielkiej przestrzeni, z której żadne z nich nie uciekło.

– Słucham? – zadał pytanie.

– Przyszłam po lek na ból głowy – odpowiedziała, czując, że wolałaby, aby inaczej ta rozmowa się zaczęła.

– Eliksiry dla Zaawansowanych, Księga Piąta, strona sto piętnasta – odparł, nie spuszczając z niej wzroku.

– Nie pomógł mi. – Wytrzymała jego spojrzenie, unosząc wyżej brodę. – Szukam czegoś silniejszego.

– Jak długo trwają dolegliwości?

– Zdecydowanie zbyt długo.

– To znaczy? – dopytywał, nie zmieniając tonu głosu.

– Po co to przesłuchanie?

– Nie mogę wydać silnych eliksirów bez upewnienia się, że klient nie próbował łagodniejszych środków walki z bólem.

Gdyby Malfoy ją znał, wiedziałby, że ona musiała spróbować wszystkiego, zanim wyruszyła po pomoc.

– Próbowałam i nie pomogło – odpowiedziała z naciskiem. – Ani mugolskie, ani czarodziejskie specyfiki.

– A zioła? – zadał kolejne pytanie, czym nieco zbił ją z tropu.

– Nie wierzę w ich moc – odparła, odruchowo patrząc na wielką kałużę, która powstała pod jej stopami.

Chciała jak najszybciej stąd uciec z odpowiednim lekiem, który przyniesie jej ulgę. Nie potrzebowała jego wykładu.

– Najpierw spróbuj ziół – kontynuował, podając jej odpowiedni woreczek, który wziął z górnej półki. – Jest to mieszanka złocienia, rumianku i krwawnika. Sposób ich parzenia znajdziesz na dołączonej ulotce.

– I to ma mi pomóc, jeśli eliksir nie dał rady? – mruknęła niezadowolona.

– Jeśli nie masz świstka od uzdrowiciela, to nie dostaniesz najsilniejszego eliksiru od ręki. Przynajmniej nie ode mnie.

Hermiona miała ochotę dalej walczyć o swoje, jednak nie potrafiła znaleźć odpowiednich słów. Przeczucie podpowiadało jej, że miał rację. Obecność Malfoya ją rozproszyła i wyprowadziła z równowagi, co przydarzało jej się niewiarygodnie rzadko. Uporczywy ból głowy jednak nie ustępował. Popatrzyła ostatni raz na woreczek i westchnęła z rezygnacją.

– Ile to kosztuje?

– Trzy sykle – odpowiedział.

Wyciągnęła z kieszeni trzy monety i położyła je na blacie, a następnie przesunęła w jego stronę. Wrzuciła zioła do jednej z kieszeni płaszcza i odwróciła w stronę drzwi, myśląc o tym, że wróci następnego dnia po coś silniejszego.

Gdy znalazła się przy drzwiach, usłyszała jego chrząknięcie i stanęła. Spojrzała pytająco w jego kierunku.

– Naprawdę trzeba zacząć od ziół, Granger. To nie są czasy szkolne, kiedy będę bez powodu robić ci na złość.

– Mam taką nadzieję – odpowiedziała, skupiając na nim wzrok.

– Chociaż wciąż czuję satysfakcję, gdy się wściekasz – odparł, a kącik jego ust lekko drgnął.

– Niedoczekanie twoje, Malfoy. Jestem ostoją spokoju – mruknęła i wyszła.

Szła powoli Pokątną i nie mogła powstrzymać uśmiechu, który zupełnie nieproszony pojawił się na jej ustach.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro