2.

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng



Powrót do domu jedynie z woreczkiem ziół okazał się dla Hermiony zdecydowanie trudniejszy, niż pierwotnie myślała. Zakładała, że od razu otrzyma najsilniejszy dostępny eliksir i poczuje ulgę, a jednak ku jej rozczarowaniu, stało się zupełnie inaczej. Teraz pomyślała, że gdyby tylko miała dostęp do księgi z zaawansowanymi eliksirami, sama spróbowałby go uwarzyć, bez pomocy aptekarza.

Aptekarz. Od razu stanęła jej przed oczami od lat niewidziana twarz Dracona Malfoya. Twarz inna, bo twarz dorosłego mężczyzny, a nie zapamiętane oblicze nielubianego kolegi z lat szkolnych.

Malfoy się zmienił, przynajmniej wizualnie, co ją zaskoczyło, lecz na szczęście nie zbiło jej z tropu, gdy stanął przed nią. Nie miałaby ochoty pokazać mu tego, jak bardzo się go tam nie spodziewała. Jeszcze w Hogwarcie, gdzie czasem go widywała w czasie ostatniego roku na szkolnych korytarzach, nie zawracała sobie głowy jego osobą. Siódmy rok i tak był dla niej trudny. Bo wiele emocji się po wojnie się w niej gotowało, a ona musiała się skupić na nauce, co jej oczywiście pomogło. Jak zawsze. Przewracając karty ksiąg, nie musiała myśleć o martwych twarzach przyjaciół.

Tak było kiedyś.

A teraz, odkąd opuściła Pokątną, cały czas o nim myślała, co ją dodatkowo denerwowało. Postanowiła, że następnym razem, gdy odwiedzi Harry'ego, porozmawia z nim o Malfoyu. Harry miał zawsze dość niezdrową obsesję na jego punkcie. Na pewno wiedział, co ten robił w czasie, gdy jej nie było na Wyspach.

Praca w czarodziejskiej aptece do niego nie pasowała. Owszem, pamiętała, był dość dobry w eliksirach, jednak tak duży kontakt ze zwykłymi ludźmi, kompletnie nie był jego bajką. Przecież ten chłopak nigdy nikogo nie lubił. Nawet na swoich znajomych zwykle patrzył z odpowiednią dozą pogardy w jasnych, pozbawionych emocji oczach.

Gdy znalazła się na osiedlu, gdzie mieszkała tymczasowo z rodzicami, obiecała sobie, że natychmiast przestanie o nim myśleć. O nim. O jego przeszłości. O jego pracy.

Nie potrafiła jednak tego zrobić. Bezwiednie ściskała w dłoni worek z ziołami i ponownie jej nieposłuszne myśli pofrunęły w jego kierunku.


Hermiona Granger była ostatnią osobą, którą spodziewał się zobaczyć w aptece. Słyszał od Blaise'a, największego plotkarze, jakiego znał, że wyjechała jakiś czas temu za granicę. Wtedy tego nie skomentował, a Zabini nie posiadał więcej szczegółowych informacji, którymi on mógłby się zainteresować. Przecież akurat ta kobieta nie interesowała go wcale. Kiedyś, a tym bardziej teraz. Nie wiedział jednak, dlaczego wciąż nie mógł odejść od lady, chociaż nikt nowy nie wszedł do lokalu. Stał i gapił się na przeszklone drzwi, gdzie zniknęła.

Jego widok ją zaskoczył. Bo wyglądała zupełnie inaczej, a jednak wciąż była dokładnie tę samą osobą, o której nigdy nie lubił myśleć. Czasem te myśli były zbyt natarczywe, a z tej natarczywości rodziła się tylko frustracja. Nie radził sobie z nią, dlatego najłatwiej było mu ją rozładować jej kosztem. Wspomnienia własnego zachowania w czasach szkolnych tylko pogarszały jego nastrój, który ostatnimi czasy i tak nie był zbyt dobry.

Hermiona Granger w żółtym, szeleszczącym płaszczu, ociekająca deszczem, sprawiła, że nieco się rozchmurzył.

Przyszła, rozbawiła go i zniknęła zdecydowanie zbyt szybko, aby mogło do niego dotrzeć, że czasem warto zweryfikować własne poglądy i zerwać niepotrzebne łatki. Własne, zbyt intensywne i jednoznacznie określone wspomnienia, które były już tylko przeszłością.

Po kilkunastu minutach, gdy porzucił nadzieję, że kobieta wróci, puścił blat, który przez cały czas kurczowo trzymał. Opuścił ręce, zerknął na stary, głośno tykający zegar i ponownie wyszedł na zaplecze, aby kontynuować przygotowywanie eliksirów. Musiał robić coś, bo umiał i lubił, by uspokoić myśli. Niedługo miał wrócić do apteki jego szef i obsługiwać klientów. On robił to jedynie okazjonalnie. Wolał siedzieć w ukryciu i pracować w spokoju, bo tam nie musiał znosić czasem zdziwionych, a częściej pogardliwych spojrzeń czarodziejów. Sam kiedyś był mistrzem w ich rzucaniu. Teraz jednak był po drugiej stronie i już teraz wiedział, że jest to przeokropne uczucie, z którym nie potrafił sobie poradzić.


Hermiona zawsze znała odpowiedzi na większość pytań, które ktokolwiek w jej otoczeniu zadawał. Nieważne, czy pytania dotyczyły wiedzy ze świata niemagicznego, czy magicznego. Lubiła znać te odpowiedzi, a wszelkie pytania pozostające bez odpowiedzi, długo takimi nie pozostawały. Siadała do książek i szukała, aż znalazła. Teraz jednak kompletnie nie wiedziała, dlaczego wciąż bolała ją głowa. Nie pomogły eliksiry, nie pomogły zioła Malfoya.

Nie było to do końca szczere, co musiała otwarcie przyznać sama przed sobą. Bo głowa po zaparzeniu herbatki ziołowej, zgodnie z zamieszczonymi w woreczku instrukcjami, bolała ją zdecydowanie mniej od kilku dni. Jednak nie był to efekt, który chciała uzyskać.

Wcześniej wzięła prysznic i nie wiedząc tak do końca, co ze sobą powinna zrobić, włożyła bieliznę i szlafrok. Zeszła na dół, aby zaparzyć swoje zioła do termosu i coś przegryźć. Uderzyła ją domowa cisza. Jej rodzice kochali swoją pracę i wychodzili z domu z samego rana. Zazdrościła im tego, bo sama była cholernie pogubiona, a wydawało jej się, że chce właśnie tego samego, co mieli oni.

Jedząc samotnie śniadanie przy kuchennym stole, ponownie powróciła myślami do Malfoya. Przeżuwała przypaloną grzankę, której smak tłumiła odpowiednia ilość dżemu truskawkowego i mocna kawa. Zastanawiała się, czy powinna ponownie odwiedzić aptekę, aby poprosić go o kolejną porcję ziółek. Mogłaby przecież to zrobić, chociaż pewnie dałaby mu wtedy satysfakcję, a tego wolałaby uniknąć za wszelką cenę.

Uznała, że wizyta w aptece byłaby zdecydowanie przedwczesna. Zamiast tego uznała, że lepszym wyborem będzie spacer, skoro i tak nie miała nic pożytecznego do roboty. Wcale nie chciała myśleć o propozycjach pracy w Ministerstwie, które poprzedniego dnia podesłał jej poranną sową Harry. Robiło jej się niedobrze na samą myśl, że miałaby się na coś zdecydować i wskoczyć w rytm pracy. Było to do niej niepodobne i wiedziała, że niedługo nawet Harry z Ronem to zauważą. Ale nie była w stanie zrobić czegoś wbrew sobie. Nie po roku spędzonym w najpiękniejszym kraju na świecie.

Ból głowy od razu się nasilił. Postanowiła jak najszybciej wyjść z domu, uznając, że świeże powietrze trochę jej pomoże. Pogoda jak na Londyn nie była najgorsza. Przynajmniej nie padało.

Jeszcze.

Odsunęła niedojedzoną grzankę i wstała od stołu. Poszła na górę do swojego pokoju, wbiegając po schodach, aby nie stracić zapału do wyjścia z domu. Złapała ulubione jeansy, ciemną koszulkę z logiem Hogwartu, które ostatnio można było kupić w sklepie z gadżetami w Hogsmeade oraz ciepłą bluzę z kapturem.

Na dole narzuciła na ubranie swój karmelowy płaszcz i wsunęła na stopy jesienne, ocieplane botki. Wróciła do kuchni, aby zabrać do torby termos z ziołami.

Miała zaplanowaną trasę spaceru i miała również nadzieję, że nic jej w nim nie przeszkodzi. Czuła nieprzyjemnie pulsowanie w skroniach, dlatego postanowiła skupić myśli na czymkolwiek innym, aby nie zwariować, plany odkładając na bok.

Gdy wyszła na zewnątrz, owionął ją dość przyjemny, niosący świeżość wiatr.

Udała się do opuszczonego budynku, aby stamtąd bezpiecznie teleportować się w okolice Big Bena, skąd miała ruszyć dalej w stronę ulicy Whitehall. Sądziła, że wtopienie się w tłum londyńczyków pomoże jej się rozluźnić.

Zwykle to pomagało, jednak nie dzisiaj. Minęła 10 Downing Street, siedzibę mugolskiego premiera i poszła dalej w kierunku komendy głównej sił zbrojnych. Zmierzała do St. James's Park, najstarszego królewskiego parku w mieście, mając nadzieję, że tam odnajdzie ulgę. Spacery, przynajmniej w teorii, powinny pomóc jej się dotlenić i rozluźnić.

Otoczyła ją przyjemna zieleń, choć przytłumiona przez jesień. Spojrzała na zegarek i dotarło do niej, że zamiast relaksującego spaceru zafundowała sobie niezłą przebieżkę przez centrum Londynu. Ona nie umiała się rozluźnić, a ciągłe spięcie towarzyszyło jej bez przerwy. Przez chwilę pomyślała, że to jest właśnie główna przyczyna jej dolegliwości. To ona sama była głównym problemem i obawiała się, że nic nie będzie w stanie jej pomóc, dopóki czegoś świadomie nie zmieni.

Zatrzymała się, patrząc z rezygnacją na sztuczne jezioro, a dokładniej na jedną z jego wysp, Duck Island, na której nie było ani jednej kaczki. Tu było zdecydowanie spokojniej, ale i tak rozglądała się, nie mogąc skupić wzroku w jednym miejscu. Wyciągnęła z torby termos i wypiła kilka solidnych łyków. Postanowiła usiąść na jednej z wolnych ławeczek. Być może swobodna chwila pomoże jej zwalczyć ten nieszczęsny ból głowy.

Starała się oczyścić umysł, jednak wewnętrzna potrzeba trzymania wszystkiego w ryzach jej na to nie pozwalała. Poczuła łzy napływające jej do oczu. Nie do pomyślenia było dla niej, że nie była w stanie zapanować nad swoim życiem.

– Jesteś ostatnią osobą na świecie, której bym się tu spodziewał.

Hermiona odwróciła się w stronę mężczyzny, który wypowiedział to zdanie i zamarła.

Niedaleko ławki, którą zajęła, stał Malfoy. Miał na sobie szary, długi, zapewne wełniany płaszcz, rozpięty do połowy. Spod niego wystawał czarny golf. Wiatr rozwiewał jego włosy, czym on się wcale nie przejmował. Patrzył na nią intensywnie zza swoich okularów, które musiała przyznać, całkiem mu pasowały.

Postanowiła nie pokazać po sobie, że jego nagłe pojawienie się, zrobiło na niej jakiekolwiek wrażenie.

– Mogę to samo powiedzieć o tobie.

Uśmiechnął się, a przynajmniej tak jej się zdawało. Mógł to być jedynie grymas lub niekontrolowane drgnięcie kącika ust. Czasem się to przecież zdarza.

Patrzył na nią, lecz nie ruszył się ani o milimetr, chociaż ona założyła, że powinien chcieć odejść.

Siedziała sztywno, nie mogąc się ruszyć.

– Jak twoja głowa?

– Wciąż na swoim miejscu.

Zastanawiała się, co teraz powinna zrobić, bo on wciąż nie zrobił niczego, co mogłoby świadczyć o tym, że za chwilę odejdzie.

– Chcesz usiąść? – Propozycja wypadła z jej ust, zanim zdążyła ją przemyśleć, ale już było za późno. – Ze mną na ławce – uściśliła.

– Myślałem, że obok na mokrej trawie.

Popatrzyła na niego jak na wariata. Przecież nie o tym pomyślała i nie to powiedziała. Dręczyła ją myśl, że nie potrafi z nim rozmawiać. I nie wiedziała, czy w ogóle tego chce.

On jednak usiadł obok, swobodnie opierając się plecami o ławkę. Wysunął przed siebie swoje długie nogi, na które jedynie odruchowo spojrzała.

– Pytałem poważnie. Zioła ci pomogły?

– Odrobinę. – Kłamać nie zamierzała, ale prawda mogła go wbić w niepotrzebną dumę.

– Do ziół dorzuciłaś zatem spacer?

– Tak – odpowiedziała. – I chciałam pomyśleć – dodała bezwiednie, zatrzymując wzrok na spokojnej toni stawu.

– Czy ty robisz w życiu cokolwiek innego?

– O co ci chodzi?

– Całe życie tylko siedziałaś z nosem w książkach, nie? Pracowałaś głową.

– Tak było – odpowiedziała i poczuła dziwne, niewytłumaczalne dla niej samej ukłucie żalu.

Zapadło między nimi milczenie, którego Hermiona sama nie zamierzała przerywać. Czuła skrępowanie jego obecnością, ale nie chciała mówić mu o tym wprost. Miała wrażenie, że dobrze go zna. Przecież to Malfoy. Jednak nie miała prawa tak sądzić. Znała tylko jego dziecięcą, dość głupkowatą szkolną wersję. I wersję młodego śmierciożercy, o której z kolei myśleć nie chciała. Nie wybrał sobie swojego losu. Został we wszystko wplątany decyzją rodziców, którzy postanowili tak, a nie inaczej go wychować i ukształtować, przekazując jedynie słuszne wartości.

Mógł dokonać wyboru, tak pomyślałaby większości społeczności czarodziejów. Mógł. Ale jak miał to zrobić, skoro nie wiedział, że taki wybór wtedy dla niego istniał?

Spojrzała na niego krótko. On również, jak ona wcześniej, patrzył w milczeniu na wodę.

– Nie będę ci przeszkadzał, Granger – rzucił nagle, jakby wyczuł, że się na niego patrzyła. – Nie powinienem był cię zaczepiać.

– Nie przeszkadzasz mi – odparła szybko, zanim zdążył się podnieść.

Więc został, obrzucając ją zdziwionym spojrzeniem.

Nie miała pojęcia, co właśnie się między nimi wydarzyło, lecz poczuła, że głowa przestała ją boleć, a to przyniosło jej ogromną ulgę.

Ból zniknął, a ona lekko się uśmiechnęła. Rozluźniła się i oparła o ławkę, co Malfoy od razu zauważył.


Draco poczuł dotyk. Było to tylko lekkie muśnięcie jej płaszcza, jednak poczuł w tej samej chwili coś dziwnego. Poczuł również świeży zapach jej perfum, wyławiając z niego mandarynkę, jaśmin i różę. Sam nie wiedział, co miał ze sobą zrobić, bo rozum podpowiadał mu ucieczkę.

On jednak został, wbrew wszystkiemu, co bezpieczne i rozsądne. 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro