3.

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng



– Nigdy cię nie lubiłem.

Poczuł, że musi to powiedzieć, chociaż teraz, gdy te słowa między nimi zawisły, poczuł się niekomfortowo.

– Wiem.

Odpowiedziała to takim tonem, jakby doskonale o tym wiedziała. Jakby to dla niej była jedna z życiowych, niezmiennych prawd.

– Ale nie dlatego, że cię znałem i nie lubiłem.

Chciał jej wytłumaczyć, chociaż nie wiedział właściwie, po co to robi. To ich przeszłości w żaden sposób nie zmieni. Oczyszczenia również nie był w stanie poczuć. Jednak coś, czego nie rozumiał, zmuszało go do mówienia tego, co między nimi zawsze było jasne.

– Bo uczyłaś się zbyt dobrze. Bo wszystko przychodziło ci z niespotykaną łatwością, której mi brakowało. A przecież, przynajmniej w teorii, miałem większe prawo do tego, by nie mieć problemów.

– Wiem, że to mogło wzbudzać zazdrość i niezrozumienie, ale po prostu robiłam swoje. Jak każdy.

– Zazdrość zmuszała mnie do tego, by zachowywać się dokładnie tak, jak oboje pamiętamy.

Wyznanie to przyszło mu z trudem i miał nadzieję, że tego nie dostrzegła.

Ona jednak widziała, że mówiąc to, siadł prosto, szarpnął za poły płaszcza i zapatrzył się gdzieś w dal.

– To wszystko, co było w Hogwarcie, wydaje się teraz szalenie odległe – odparła spokojnie, łagodnie uśmiechając się do wspomnień. Tych dobrych.

Te trudne wolała od siebie odepchnąć, bo i tak zbyt często do nich wracała. Zalewały ją nostalgią, kazały zatrzymywać się w miejscu. I ponownie przeżywać żałobę po tych, co odeszli zbyt wcześnie.

– Wcale nie.

Ciche zaprzeczenie, które opuściło jego usta, wprawiło ją w konsternację. Po nim akurat nie spodziewała się rozpamiętywania.

– Co przez to rozumiesz?

Nie wiedział, jak należało ubrać w słowa to, co siedziało w jego głowie. Nie wiedział nawet, czy akurat z nią ma ochotę o tym rozmawiać. Spojrzał w jej stronę i złapał jej czujne spojrzenie. Nie umiał odgadnąć, jaki miała cel w prowadzeniu tej dyskusji. I o co go tak naprawdę pytała.

– Bo to wcale nie jest proste. Odcięcie się od tego, co było. Co tam się wydarzyło. – Odwrócił wzrok, bo nie mógł znieść litości w jej oczach. Mylił ją z troską. – Co ja tam zrobiłem i w czym uczestniczyłem.

– Byliśmy tylko dzieciakami, które musiały zbyt szybko dorosnąć.

– Powinienem był być mądrzejszy.

– Myślisz, że to mogłoby cokolwiek zmienić?

– Tego nie wie nikt – odpowiedział cicho. – Ale czasu nie cofnę. Nie będę też samego siebie usprawiedliwiać. To już przeszłość, która rzutuje na moją teraźniejszość – dodał z goryczą, by po chwili, gdy wziął głębszy oddech, zakończyć z goryczą: – I przyszłość.

– Z tym, co się stało, nie zrobisz niczego. Ale teraz możesz wszystko. Nie powinieneś sam siebie przed czymkolwiek powstrzymywać.

– Powinnaś to również sobie powtórzyć – rzucił, opierając się łokciami na kolanach. – Jesteś taka spięta, że niedługo pękniesz.

Hermiona poruszyła się nieznacznie, przygarbiając się i mając jednocześnie nadzieję, że to wystarczy, by nikt nie nazywał ją spiętą.

– Nie zawsze taka jestem – odpowiedziała, patrząc na jego profil. – Kiedyś byłam na tyle wyluzowana i dynamiczna, że bez wahania walnęłam cię prosto w nos.

Draco zaśmiał się cicho i odruchowo sięgnął do twarzy, jakby chciał sprawdzić, czy wszystko jest nadal na swoim miejscu.

– Myślałem, że mi go złamałaś.

– Chyba miałam taki zamiar, jeśli mam być teraz szczera.

– Na szczęście złamany nie był – uściślił z przekąsem. – Pomimo twoich starań.

– Starałeś się wyłącznie ty, by zdobyć tytuł Największego Dupka Hogwartu.

– Dość łagodne określenie – stwierdził, ponownie się prostując.

– Mogłabym powiedzieć dosadniej, ale wolę być uprzejma – odpowiedziała, pocierając dłonie.

Zmarzła i czuła, że dłużej nie wysiedzi w jednym miejscu. Obawiała się jednak wstać i odejść. Bo Draco Malfoy ją sobą zaciekawił. Coś się w nim ewidentnie zmieniło, lecz ona nie mogła odgadnąć, czym to było. Wyglądał inaczej. Mówił inaczej. Nawet jego spojrzenie nie było złowrogie jak kiedyś. Teraz zachowywał się, jakby spotkał po latach dawną znajomą.

A ona przecież nie była tylko jego znajomą. Znali się, owszem, lecz ich znajomość utkana była z gęstej pajęczyny niechęci, uprzedzeń i braku szacunku.

Patrzyła na niego otwarcie, gdy on uparcie gapił się na wodę.

– Zmarzłam. Muszę iść.

Spojrzał na nią i się podniósł.

– Kupię nam kawę – zaproponował. – Niedaleko jest kawiarnia.

– Mugolska – odpowiedziała Hermiona, patrząc na niego ze zdziwieniem.

– Tak – przyznał – ale kawę mają wyjątkowo dobrą.

– Pójdę z tobą – odparła, po czym również wstała, czując na sobie jego wzrok.

Przez jej ciało przeszedł dziwny, niezrozumiały, lecz niezwykle przyjemny dreszcz.

Taka kropla ciepła, rozpalająca serce od środka w mglistym, zimnym Londynie. Podarowana przez ostatnią osobę na ziemi, po której mogłaby się tego spodziewać.

– Nie wiem, czy to najlepszy pomysł – odpowiedziała, szukając na jego twarzy rozczarowania. Na próżno.

– To tylko kawa.

– Czasem kawa to dużo – odpowiedziała, otulając się ciaśniej płaszczem.

Nie miała pojęcia, czego od niej oczekiwał. Dlaczego naciskał.

– Zaczekaj tutaj – rzucił i odwrócił się na pięcie, zmierzając w stronę wspomnianej wcześniej kawiarni.

Nie odważyła się ruszyć. Odprowadzała jego wyprostowaną sylwetkę wzrokiem. Wiatr wzmógł się, uderzając w jej ciało ostrymi porywami. Chciał uciec i zniknąć. Zaszyć się znowu w domu rodziców, przerzucając pergaminy zapisane obietnicami dobrej i satysfakcjonującej pracy. Nie przyciągały jej uwagi niczym szczególnym.

Tutaj, w sercu Londynu, w czasie krótkiej rozmowy z Malfoyem, poczuła więcej, niż do tej pory jej się udało po powrocie do kraju. Tęskniła za tymi emocjami, które w sobie skutecznie zdusiła. Bała się jednak, że brnie w coś, co może okazać się nieprzyjemnym doświadczeniem. W coś, co ją przygniecie jeszcze bardziej do ziemi. Osłabi.

Wrócił chwilę później, podając jej gorący napój. Otulił ją zapach cynamonowej posypki, którą bardzo lubiła. Podziękowała, ogrzewając dłonie gorącem kubka.

– Ile jestem ci winna?

– Nie jesteś.

Przygryzła wargę, a Draco nie mógł oderwać od niej wzroku. Skupił się na jej ustach, które od razu stały się czerwieńsze. Żywsze.

Zganił sam siebie za to, co podsunął mu kapryśny umysł. Nigdy nie miał zbyt dużej siły woli.

– Jednak jesteś – zmienił zdanie, czym wywołał zdziwienie na jej twarzy. I lekkie rumieńce na policzkach, które również mu się spodobały.

I pomyślał, że w innych okolicznościach jej usta też pewnie stają się czerwieńsze, a policzki barwią się różem.

Popatrzyła na niego z błyskiem w oczach.

Uśmiechnął się lekko, trochę chłopięco, za co sam siebie w duchu zganił.

– Jesteś mi winna rozmowę.

– Tylko rozmowę?

– Chciałabyś więcej?

Hermiona lubiła prawdę, bo czasem, gdy ją zatajała, dostawała od życia po tyłku. Tym razem jednak postanowiła zaufać instynktowi, który podpowiadał jej, by zachowała ostrożność.

– A zatem rozmowa – zgodziła się na jego propozycję. – Ale dasz mi recepturę na silniejszy lek na moje bóle głowy.

– Uwarzę ci ten eliksir, ale receptury nie dostaniesz.

– Sama sobie uwarzę. Potrafię.

–.Nie twierdzę, że nie, ale jest powód, dla którego te receptury są utajnione, Granger – zmienił ton na ostrzejszy. – Za tydzień w tym samym miejscu?

– Tak – odpowiedziała, po czym odwróciła się, aby sprawdzić, czy nikogo nie ma w pobliżu. – Przynieś ze sobą eliksir – rzuciła i w tej samej chwili, nie dając mu szansy na odpowiedź, zniknęła z cichym trzaskiem.

Rozpłynęła się, choć jeszcze chwilę temu wypełniała sobą jego przestrzeń.

Westchnął cicho, wypuszczając głośno powietrze.

To niewinne, nieplanowane spotkanie, wznieciło w nim ogień, z którym nie zamierzał walczyć.

Bez względu na konsekwencje. 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro