5.

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng



Draco Malfoy patrzył na świat z obojętnością, która pasowała idealnie do jego aktualnej życiowej postawy, obowiązków i wykonywanej pracy. Niczego wielkiego od swojej codzienności przecież nie oczekiwał. Chciał jedynie świętego spokoju. Odnajdywał się w pracy oraz narzuconym z góry rytmie dnia, chociaż czasem miewał z tym trudności, bo coś go ciągnęło do życia. Do ludzi. Do czegoś, czego nie miał, a bardzo potrzebował.

Zastanawiał się czasem nad tym, co mógłby zrobić, aby coś zmienić. Czy wystarczyłoby wyjść czasem na zewnątrz? Odnowić stare znajomości? A być może poznać kogoś nowego? Być z kimkolwiek bliżej, by mógł porozmawiać, stworzyć relację. Wielokrotnie zadawał sobie to samo pytanie: czy tego właśnie potrzebuje? Nie znajdował właściwej odpowiedzi.

– Malfoy.

Draco podniósł głowę, nagle wyrwany z rozmyślań.

– Słucham?

– Skończyłeś eliksiry na zamówienie? – zapytał go szef, nie zaszczycając go nawet spojrzeniem. Podszedł i skupił się na szeregu fiolek ustawionych na kredensie.

– Tak – odpowiedział. – Wszystkie eliksiry mają już etykiety i są gotowe do wydania.

– Na pewno się nie pomyliłeś?

– Nie – odparł Draco krótko, zastanawiając się jak długo jeszcze, szef będzie przypominał mu błąd popełniony ponad pół roku wcześniej. – Wszystko sprawdziłem dwukrotnie – dodał, zerkając na zegarek. Za pół godziny miał wyjść z pracy. Czekał jeszcze na ostatni eliksir i był wolny.

– To w takim razie masz tu jeszcze jedno zlecenie. – Rzucił mu zapisany eleganckim pismem pergamin na stół.

– Na kiedy? – zapytał Draco, sięgając po okulary, które leżały na blacie.

– Na dzisiaj, a właściwie to na teraz.

– Nie mogę. Muszę wyjść o czasie – powiedział, odkładając zapiski. – A ten eliksir jest wyjątkowo skomplikowany. Potrzebna jest co najmniej godzina, żeby go nie zepsuć.

– To radzę ci się skupić, Malfoy – burknął nieprzyjemnie mężczyzna.

***

Teleportował się w miarę bezpiecznym miejscu, chociaż był świadomy, że i tak wiele ryzykował. W centrum Londynu zawsze mógł znaleźć się ktoś, kto by go dostrzegł. Jednak wolał zaryzykować. Najwyżej rzuciłby na mugola szybkie obliviate. Straciłby przez to cenny czas. Nerwowo spojrzał na zegarek i przyspieszył. Był pewien, że Granger też ma jakieś granice cierpliwości, które on bezceremonialnie wyczerpał jakieś dziesięć minut wcześniej. Łudził się, że mimo wszystko na niego zaczeka, chociaż wcale nie miał podstaw, by tak sądzić. Spotkała się z nim przypadkiem. I to już dwa razy. Czy miał prawo uważać, że kolejny raz dopisze mu szczęście?

Wypadł zza rogu, o mały włos nie taranując kobiety pchającej wózek z dwójką maluchów. Przeprosił ją w biegu i szedł dalej, skupiając wzrok na zarysie parku.

Cały czas trzymał się nadziei, że Granger go nie zawiedzie, chociaż przeczuwał jej złość. Przecież się spóźnił, wcześniej jej o tym nie informując. Miała prawo pomyśleć sobie wszystko, a przede wszystkim to, że sobie z niej zadrwił. Rzeczywiście, mógł się tak zachować, ale w czasach, gdy był dzieciakiem.

Teraz nie chciał, by postrzegano go przez pryzmat dawnych błędów.

Dostrzegł ją z oddali i poczuł, jak wielki ciężar opuścił jego ciało.

Podświadomie chciał, żeby na niego zaczekała. Bo przecież to pokazywało, że jednak chciała się z nim spotkać.

Że patrzyła na niego inaczej.

Tak, jak tego po cichu chciał.

Oddalała się. Widział, że odchodzi. Musiał ją zatrzymać.

– Granger!

Nie zatrzymała się, co od razu podniosło mu ciśnienie. Gniew zaczął buzować w jego ciele. Nie miała przecież pojęcia, że nie spóźnił się specjalnie, a jedynie został zmuszony przez szefa do dłuższego zostania w pracy.

Jednak po spodziewała się samych najgorszych scenariuszy.

I nie mógł jej za to winić.

– Zaczekaj!

Przyspieszyła, a on bezradnie rozejrzał się dookoła i przeklął w myślach. Wszędzie było pełno ludzi.

Jeśli chciał ją dogonić, będzie musiał za nią biec.

A wcale nie miał na to ochoty.

Błagał ją w myślach, żeby się zatrzymała, ale była nieugięta.

Uparta Gryfonka.

Ruszył szybciej, a swój dostojny, zwyczajny chód zamienił świadomie na nieelegancki trucht.

Kilkoro przechodniów obejrzało się za nim, lecz starał się nie zwracać na nich szczególnej uwagi.

Silny, zimowy wiatr uderzał prosto w jego odkryte policzki. Żałował, że nie jest w stanie postawić kołnierza płaszcza, by trochę się przed nim osłonić.

Granger była niewzruszona. Nie obróciła się ani razu, aby choćby z ludzkiej ciekawości sprawdzić, czy on za nią podąża.

Wiedział, że gdy ją dopadnie, trudno mu będzie zapanować nad emocjami, bo nie lubił, gdy ktoś postępował wbrew jego woli.

Dlatego właśnie unikał ludzi. Unikał wiązania się z drugim człowiekiem. Był zbyt problemowy, by kogoś na to skazać.

Dzieliła ich już niewielka odległość, dlatego stwierdził, że nie ma nic do stracenia. Ruszył biegiem. Już prawie ją miał.

Złapał ją za łokieć i pociągnął w swoim kierunku, gdy nareszcie znalazł się obok.

Odwróciła się w jego stronę i szarpnęła ręką, lecz on trzymał mocno. Nie byłaby w stanie się wyrwać. Zmierzyła go gniewnym spojrzeniem i ponowiła próbę. Tym razem jej się udało.

Stali naprzeciw siebie, mierząc się złymi spojrzeniami, jakby toczyli kolejną walkę.

Wydała mu się piękna, lecz długo nie mógł się skupić akurat nad tym. Musiał szybko ustabilizować oddech, żeby nie widziała, jak bardzo się zasapał.

– Wołałem cię.

– Słyszałam.

– Nie zatrzymałaś się – rzucił z wyrzutem, co dostrzegła w jego spojrzeniu. Nie musiała zgadywać.

– Spóźniłeś się czterdzieści minut – wycedziła, wciąż zła.

– Czterdzieści minut na mnie czekałaś, nie?

– Tak – przyznała z niechęcią.

– To mogłaś poczekać jeszcze jedną minutę. Słyszałaś, że już jestem.

Przewróciła oczami. Zupełnie jak dziecko. Splotła ramiona na brzuchu. Jej włosy wysunęły się spod szala, którym się otuliła i powiewały swobodnie, szarpane wiatrem. Zmarszczyła lekko brwi.

A Draco czekał.

– Masz rację. Ale wkurzyłam się. I to ostro. Nie powinnam tak długo na ciebie czekać. Zaczęłam sobie dopowiadać głupie rzeczy.

– Jakie rzeczy?

– Bardzo głupie – fuknęła, nie chcąc opowiadać o szczegółach. – Jednak jesteś. Zmieniłeś zdanie?

– Zmieniłem zdanie? – zdziwił się.

– No wiesz, najpierw, tydzień temu, zareagowałeś wyjątkowo spontanicznie, pytając mnie o to, czy się jeszcze zobaczymy. A potem rozmyśliłeś się, przecież miałeś prawo to zrobić. – Przygryzła dolną wargę, gdy przestała mówić. Po chwili jednak kontynuowała: – Ostatecznie jesteś tutaj. Co się stało?

– Jestem – odpowiedział. – I cały czas zamierzałem przyjść. Musiałem zostać dłużej w pracy. Nie miałem jak cię zawiadomić.

– I co teraz? – zapytała, a on uznał, że musiała przyjąć jego wyjaśnienie.

Patrzyła na mężczyznę, który wlepiał w nią intensywnie wzrok. Jego włosy były rozwiane, poły płaszcza rozpięte, jakby rzeczywiście spieszył się na spóźnione spotkanie. Miała ochotę się roześmiać. Trudno jej było uwierzyć w to, co się właśnie tu, w parkowej alejce między nimi rozgrywała. Kłótnia kochanków? Czuła, że zrobiło jej się ciepło na samą taką sugestię we własnej głowie.

Chciała zrobić coś, na co i tak nigdy w życiu, by się nie odważyła. Mogła sobie jedynie wyobrazić, że robi jeden mały krok w jego kierunku. Łapie swoimi zmarzniętymi dłońmi poły płaszcza. Przyciąga go do siebie. Powietrze między nimi tryska od iskier, a ona zamienia wszystko w żart. Pomaga mu zapiąć nieposłuszne guziki. Wspina się przy tym na palce, śmiejąc się uroczo. Może to sprawiłoby, żeby i on się uśmiechnął. Pochylił się nieco, co ona mogłaby wykorzystać w odpowiedni sposób. Dokładnie taki, o jakim nie powinna nawet myśleć.

Mogłaby, gdyby nie była sobą. Nigdy nie opanowała magicznej sztuki flirtowania. Na pewno wszystko wyszłoby pokracznie. Żałośnie. A nie chciała w jego oczach tak wyglądać. Nie ona.

– Zapnij się, zimno jest – powiedziała jedynie, na co spuścił wzrok na swoje ubranie.

– Gorąco mi. Musiałem za tobą biec – wyjaśnił z pretensją, lecz zabarwiona ona była żartem. Hermiona było o tym przekonana.

– W takim razie chodźmy na kawę, bo zamarzniemy. Robi się coraz zimniej – powiedziała, odwracając się lekko w lewo, gdzie oddali majaczył niewielki budynek. – Tylko ty stawiasz – dodała, gdy się z nią zrównał.

– A może pójdziemy coś zjeść – zaproponował. – Dopiero wyszedłem z pracy i nie wiem, czy sama kawa mi starczy. Poza kawą pewnie będzie można tam kupić tylko nadmuchane rogaliki bez smaku.

– Francuskie? – zapytała z uśmiechem.

– Nie wiem, jak nazywają się te mugolskie wynalazki, ale gdy je jem, to nawet ich nie czuję. Musiałbym wziąć dziesięć. A czasem nawet nie mają w środku czekolady.

– Nie sądziłam, że lubisz czekoladę.

– Kto nie lubi? – prychnął.

– Niektórzy wolą bardziej wyrafinowane desery i wydawało mi się, że ty do takich osób należysz.

– Tak, jasne. Jestem jednak pod tym względem całkiem zwyczajny. Zgredek często mi przynosił tabliczkę lub dwie, gdy... – urwał, bo wcale nie chciał teraz wracać do tych nieprzyjemnych wspomnień. – Zresztą nieważne. Deser bez czekolady i bitej śmietany deserem nie jest. I już.

– A pączki?

– Pączki to inna kategoria słodyczy – odpowiedział.

Hermiona spojrzała na niego z ukosa, gdy spojrzała na jego szczupłą sylwetkę. Nie miała pojęcia, że jest aż takim specjalistą w sprawie słodkości. Nie wyglądał.

Poprawił okulary na nosie, zanim kontynuował:

– Pączki są odpowiednio tłuste same w sobie. Wiesz, tak dobrze tłuste, a na wierzchu mają lukier, który dodaje im smaku. A czasem mają w środku nadzienie i to już pełnia szczęścia.

– Następnym razem kupię ci pączka, bo aż ci się oczy świecą, gdy o nich mówisz.

– Karton cały, jeśli znowu zmusisz mnie do tego, bym cię gonił.

Hermiona uśmiechnęła się lekko. Podobała jej się ta rozmowa, jej naturalność i swoboda, której się zupełnie nie spodziewała. Z trudem docierało do niej to, że bardzo chciała z nim rozmawiać. I ta rozmowa przynosiła jej radość – taką czystą i długo oczekiwaną.

Draco widział, że się uśmiechnęła. Przed chwilą całkiem się przy niej zapomniał, paplając o pączkach i czekoladzie. Gdyby ktoś kiedyś powiedział mu, że będzie w taki sposób rozmawiał z Hermioną Granger, nie uwierzyłby.

Teraz jednak wcale mu to nie przeszkadzało. Patrzył na nią coraz częściej.

I miał nadzieję, że ona tego nie dostrzeże. Mogłaby sobie pomyśleć o czym, o czym on się bardzo mocno bał myśleć. Odpychał to od siebie, choć wiedział, że gdy tylko straci kontrolę, wszystko się zmieni. Zacznie mu zależeć.

Był z tym pogodzony.

Czekał na to.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro