Rozdział 12

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Już od rana byłam podekscytowana wizją ponownego spotkania z brunetką. Gdy tylko usłyszałam ostatni na dziś dzwonek, szybko zerwałam się ze swojego miejsca, zbierając książki i czym prędzej udałam się w stronę wyjścia.

— Shay, poczekaj! — Nagle usłyszałam za sobą wołanie.

Odwróciłam się w stronę Amber, która zawsze znajdowała sobie najlepszy czas, aby mnie zatrzymać.

— Masz może chwilkę? Myślałaś już nad naszym projektem? — spytała.

— Amber, wybacz, ale spieszę się. Obiecuję, że porozmawiamy o tym jutro na przerwie — powiedziałam składając ręce w przepraszającym geście.

— Ok, niech będzie, do jutra — zgodziła się dziewczyna, chociaż widziałam, że niechętnie.

— Do jutra — odpowiedziałam i już spokojnie poszłam w stronę przystanku.

Gdy wsiadłam do autobusu moje podekscytowanie wzrosło. Zajęłam jedno z wolnych miejsc i postanowiłam napisać do dziewczyny.

Mam nadzieję, że wstałaś, bo już jestem w drodze 

Po chwili dostałam odpowiedź, która wywołała uśmiech na mojej twarzy.

Jestem w gotowości 

***

Kwadrans później byłam już pod jej blokiem. Czekając, aż brunetka mi otworzy, zdałam sobie sprawę, że zupełnie nie wiem, w jaki sposób mam się z nią przywitać. Moje serce przyśpieszyło. Jeszcze nigdy nie znajdowałam się w takiej sytuacji.

Nagle drzwi się otworzyły, a przede mną stanęła dziewczyna, ubrana w czarną koszulę i spodnie z przetarciami na kolanach. Wyglądała tak... że zabrakło mi słów.

— Hej — powiedziała.

— Hej — odpowiedziałam czym prędzej.

Oczarowana jej wyglądem, dałam krok naprzód, przekraczając próg mieszkania. Nie wiedząc, co ze sobą zrobić, stanęłam bezradnie w przedpokoju, ściągając z ramienia swoją torbę i kładąc ją na podłodze. Następnie włożyłam ręce do kieszeni, czekając na jej reakcję. Nienawidziłam tego, jak często stawałam się przy niej nieśmiała.

— Ciepłe przywitanie — skomentowała. — To tak się witasz z dziewczyną?

— Wybacz... Szczerze mówiąc nie wiedziałam, na czym stoję. Nigdy nie odpowiedziałaś na moje pytanie — wyznałam, spoglądając niepewnie w jej oczy.

— Wsiadłaś ze mną do samochodu...

— Ale nasza podróż nie trwała zbyt długo.

— Mimo wszystko, warunek został spełniony. — Harper uśmiechnęła się do mnie.

— Tak jakby...

Dziewczyna nie pozwoliła mi dokończyć, natychmiast przybliżając się do mnie. Jej dłonie znalazły miejsce na moich policzkach, a nasze usta złączyły się w namiętnym pocałunku. Natychmiast zmiękły mi kolana. Gdy byłam przy niej, moja siła i pewność siebie gdzieś ulatywała. Zupełnie poddałam się jej działaniom. Było to dla mnie coś nowego, a zarazem bardzo przyjemnego.

— Jesteś głodna? — spytała, oblizując usta.

Jej wzrok wciąż był pełen pożądania, co doprowadzało mnie do szaleństwa.

— Nawet bardzo — odpowiedziałam, myśląc o zupełnie innym głodzie, jednak tym razem obiecałam sobie nie postępować pochopnie.

Razem poszłyśmy do salonu, a na stole pomiędzy częścią dzienną a kuchenną, zobaczyłam pięknie nakryty stół, który tylko oczekiwał na zaserwowanie jedzenia. Usiadłam na jednym z krzeseł, przed którym stał talerz, a dziewczyna udała się w tym czasie do kuchni i wyjęła z piekarnika jakieś naczynie.

— Chyba musiałaś gotować od rana — zaśmiałam się, zdumiona.

— Myślisz, że jestem aż tak słabą kucharką? — spytała lekko urażona.

— Hej, tego nie powiedziałam. Chociaż w sumie nie wyglądasz...

— Dobra może już się nie pogrążaj — przerwała mi i chyba całe szczęście, ponieważ sama dobrze nie przemyślałam tego, co chciałam powiedzieć.

— Wybacz ja tylko...

— W porządku. Trzeba sobie jakoś radzić... — odpowiedziała, biorąc mój talerz i nakładając na niego solidną porcję ryby oraz warzyw. — Mam nadzieję, że lubisz łososia?

— Tak, pewnie, że lubię — odpowiedziałam, czując, jak moje ślinianki zaczynają intensywnie pracować.

Danie przede mną wyglądało niezwykle apetycznie, a pachniało równie dobrze. Nie mogłam się już dłużej powstrzymywać, aby go nie spróbować. Wciąż jednak zastanawiałam się, co kryło się pod wcześniejszymi słowami brunetki. Obserwowałam ją przez chwilę, jak nakłada jedzenie dla siebie, następnie zabrała się za otwarcie białego wina.

— Co miałaś na myśli mówiąc, że jakoś musisz sobie radzić?

Dziewczyna słysząc moje pytanie, na chwilę zamarła z przechyloną butelką, dopiero po kilku sekundach dokończyła nalewanie wina, odpowiadając.

— No wiesz... mieszkam sama, muszę liczyć na siebie. Nikt nie ugotuje za mnie...

— No właśnie, w końcu nie opowiedziałaś mi, jak stać cię na to mieszkanie i studia? Twoi rodzice są dziani? — spytałam, gdy dziewczyna siadła na przeciwko mnie.

Od razu zauważyłam w niej jakąś zmianę.

— Już mówiłam, że to skomplikowane... — odpowiedziała wymijająco, usilnie wpatrując się w talerz.

— Teraz mamy dużo czasu — zachęciłam ją.

Widziałam, że dziewczyna cały czas się wahała. Nie zjadła jeszcze ani kęsa, chwyciła za to swój kieliszek i upiła z naczynia kilka solidnych łyków.

— W porządku... — zgodziła się, robiąc krótką pauzę. — Mój ojciec płaci za mieszkanie tak długo, jak studiuję.

— To chyba dobrze nie? — spytałam, w międzyczasie biorąc kolejną porcję jedzenia do ust.

— Taaa świetnie, z wyjątkiem tego, że w zamian za jego pieniądze, mam mu się nie pokazywać na oczy.

— Co? Jak to? — zdziwiłam się, natychmiast zamierając bez ruchu.

— Moja macocha zupełnie nim zawładnęła, co więcej od zawsze uważała mnie za wrzód na tyłku. Gdy tylko skończyłam osiemnaście lat, czym prędzej wyniosłam się z domu — odpowiedziała zupełnie zmienionym głosem, który przesiąknięty był żalem.

— A co z twoją mamą? — spytałam, chociaż w głębi duszy przeczuwałam coś strasznego.

— Nie żyje — odpowiedziała, a jej oczy zrobiły się szkliste.

Żałowałam, że w ogóle zaczęłam ten temat. Teraz widziałam, że obie mamy w swoich sercach wiele ran i smutku.

— Przykro mi — odpowiedziałam, spuszczając wzrok na talerz.

Chyba obie zupełnie straciłyśmy apetyt.

— W porządku, to było bardzo dawno — odpowiedziała próbując się uśmiechnąć, ale jej wzrok dalej był przesiąknięty takim samym smutkiem.

Kolejne minuty upłynęły nam w milczeniu. Obie bezradnie grzebałyśmy w swoich talerzach, jednak jedzenie zupełnie nam nie szło i to wcale nie ze względu na słabe zdolności gospodyni.

— Na prawdę umiesz dobrze gotować. To chyba jeden z lepszych łososi jakie jadłam — spróbowałam ją pochwalić.

— Zjadłaś tylko połowę — odpowiedziała, niedowierzający w moje słowa.

— A ty prawie nic — odbiłam piłeczkę.

— Chyba straciłam apetyt — odpowiedziała smutno, jednocześnie marszcząc brwi i spuszczając wzrok.

— Skoro i tak już zrujnowałam całą atmosferę... Może chcesz dokończyć historię?

Harper nie odpowiedziała od razu. Zamiast tego wstała od stołu i zebrała nasze talerze. Następnie wyszła do przedpokoju i wróciła ubrana w kurtkę, a w ręku trzymała moją.

— Ubierz się i chodź na balkon — powiedziała, rzucając mi ubranie.

Szybko ubrałam swoją kurtkę i poszłam za nią. Moim oczom ukazał się niewielki balkon przyozdobiony ogrodowymi latarenkami. Na zewnątrz robiło się powoli ciemno, więc dawały one zdawkowo światło, które robiło nastrojowy klimat. Dziewczyna usiadła na drewnianej ławie w rogu, sięgając po popielniczkę leżącą na parapecie. Z kieszeni wyciągnęła papierosy i zapalniczkę. Obserwując, jak zapala jednego z nich, usiadłam obok niej, szykując się na najgorsze.

— Odkąd pamiętam moi rodzice nie dogadywali się najlepiej, a w domu ciągle zdarzały się kłótnie — zaczęła opowiadać, robiąc przerwę na zaciągnięcie się papierosem. — Gdy miałam jakieś jedenaście lat, tata nagle zniknął z domu. Pamiętam jak mama wytłumaczyła mi, że od tej pory musimy radzić sobie same... Jednak ona zupełnie sobie nie radziła. Od jego odejścia popadła w uzależnienie od alkoholu, straciła pracę i wszystko zaczęło się sypać. Ja natomiast zupełnie nie rozumiałam, co się dzieje. Myślałam, że to wszystko moja wina..

— Ale co dokładnie?

— Wszystko... Choroba mamy, zniknięcie ojca. Byłam jeszcze mała i nie miałam żadnego wsparcia. Nikt mi nie wytłumaczył, co się dzieje.

— I co było potem?

— Ta sytuacja ciągnęła się prawie dwa lata... Raz było z nią lepiej, raz gorzej, jednak pewnego razu gdy wróciłam ze szkoły... Zastałam ją nieprzytomną, leżąca na kanapie. Nie byłam jej w żaden sposób w stanie obudzić... Pobiegłam po sąsiadkę, która czasami się mną zajmowała, ona zadzwoniła po pogotowie, jednak było już za późno — cały czas opowiadając tą historię jej twarz była jak posąg, nie zdradzając mi za wiele emocji.

Byłam w szoku jak mogła być aż tak spokojna i opanowana, opowiadając mi to wszystko. Spodziewałam się chociaż jakiejś łzy na jej policzku, jednak nic takiego nie nadeszło.

— Co się właściwie stało? — dopytałam.

— Przedawkowanie — powiedziała tylko.

Ta historia zupełnie mną wstrząsnęła. Harper mówiła mi już wcześniej, że jej życie nie było kolorowe, ale usłyszenie tego, zupełnie mną wstrząsnęło. Nie byłam w stanie zdobyć się na żadne sensowne słowa. Nie wiedziałam też, czy jakiekolwiek słowa będą miały teraz znacznie. Pewnie tak samo jak ja po śmierci Alice, miała już dość słów pocieszenia i współczucia, ale tylko te przychodziły mi teraz na myśl.

— Jeszcze jakieś pytania? — spytała nagle Harper, a z jej ust wydostał się nerwowy śmiech.

— Ile lat miałaś jak... no wiesz?

— Trzynaście.

— I co się z tobą działo później?

— Przez chwilę mieszkałam u dziadków, ale w końcu ojciec musiał się nade mną zlitować i mnie przygarnął. Jednak w międzyczasie zdążył się już ponownie ożenić, a jak mówiłam, macocha nigdy za mną nie przepadała.

— Naprawdę nie wiem, co powiedzieć — przyznałam.

— Wiem, że to dużo nowych informacji, jak na jeden raz. W porządku, rozumiem to. Mam tylko nadzieję, że...

— Że co? — spytałam.

— Że nie zmienisz przez to o mnie zdania.

— Dlaczego miałabym? Przecież to nie twoja wina — zdziwiłam się.

— Wiesz... wiele osób nie potrafi sobie poradzić z moim bagażem doświadczeń. Gdy usłyszą całą prawdę, wolą uciec.

— Jak można być takim egoistą?

— Każdy ma własne zmartwienia. Myślę, że część z nich boi się, że przez to co przeszłam, jestem jakaś, no nie wiem... wybrakowana.

— Ja zupełnie tak nie uważam. Poza tym, nie wyobrażam sobie nawet, jak musiało ci być ciężko...

— Tak jak mówiłam, to było już dawno.

Między nami zapadła chwila ciszy, jednak nim dobrze odpłynęłam we własne myśli Harper ponownie się odezwała.

— Pewnie tak samo jak ja nie nawiedzisz powiedzenia czas leczy rany, jednak jest w nim ziarnko prawdy. Posłuchaj mnie uważnie... Czas zabliźnia ran, ale nie sprawi, że kiedyś znikną całkowicie. Strata bliskiej osoby na zawsze pozostawia blizny w twoim sercu, jednak z czasem jest łatwiej... Gdzieś przeczytałam taki cytat... Kiedy kogoś kochasz, nie możesz przyzwyczaić się do jego braku, ale możesz nauczyć się z tym żyć.

To, co powiedziała, dało mi mocno do myślenia.

— Jesteś naprawdę odważna, dzieląc się ze mną tym wszystkim, ja jeszcze nie mam na tyle odwagi — wyznałam.

— Rozumiem to i wiedz, że poczekam, aż będziesz gotowa... Może właśnie dlatego się tak dobrze rozumiemy, bo obie przeszłyśmy coś, czego reszta ludzi nie rozumie...

Harper po tym wszystkim co przeszła, dalej potrafiła być dobra dla ludzi i pełna ciepła. Widziałam w niej ogromną siłę. Skoro ona mogła żyć dalej, mimo tylu złych momentów, może i ja mogłam.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro