Rozdział 21

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Ostatnio w moim życiu działo się tyle nowości, że zdecydowanie udało mi się uciekać od moich własnych zmartwień. Gdy pożegnałam się z Amber i odprowadziłam ją na przystanek, wróciłam do domu, gdzie zastałam mojego tatę, który dopiero co wrócił do domu.

- O dobrze, że cię widzę dziecko, gdzie byłaś? - spytał.

- Zaprosiłam do siebie koleżankę ze szkoły i byłam ją odprowadzić na przystanek.

- Ostatnio prowadzisz zaskakująco towarzyskie życie - powiedział zdziwiony. - Cieszę się, znowu widzieć cię taką, szczególnie dzisiaj.

- Szczególnie dzisiaj? - spytałam, nie rozumiejąc, co miał na myśli.

- Właśnie wracam z cmentarza, byłem posprzątać grób, twoja mama nie była w stanie się tego podjąć - wytłumaczył.

Kurwa, nie wierzę.

Nagle poczułam jak z mojej twarzy odpływa cała krew, a świat zaczyna wirować. Słowa ojca docierały do mnie jak przez mglę.

Cholera jak mogłam zapomnieć...

- Shay, dobrze się czujesz? Jesteś biała jak ściana - zmartwił się.

Nagle zupełnie zapomniałam, jak się oddycha. Nie mogłam złapać tchu. Moje serce w momencie zaczęło wygrywać szybki rytm, uderzając w mojej klatce piersiowej boleśnie niczym kamień, a po chwili wysokie ciśnienie uderzyło mi do głowy, a mnie zaczęły oblewać zimne poty. Poczułam, że jeśli zaraz nie usiądę mogę upaść. Już wiedziałam, co się ze mną działo, bo nie był to pierwszy raz, ale za każdym kolejnym nie było wcale przyjemniej. Nie nawidziłam tego uczucia. To zupełnie jakby nagle zabrakło ci sił, ziemia skończyła się pod twoimi nogami. I nie może cię już nic uratować, jedynie głębokie, miarowe oddychanie.

- Tylko spokojnie, weź głęboki oddech - poinstruował mnie ojciec, chwytając moje ciało, abym nie upadła.

Próbując podążać za jego instrukcjami, niezgrabnie nabrałam powietrza do płuc.

- A teraz powoli wypuść powietrze ustami - powiedział.

Tak też zrobiłam. Mimo to czułam, jak mój puls wciąż przyspiesza. Z każdą sekundą toczyłam walkę ze swoim ciałem i niestety miałam wrażenie, że wciąż przegrywam.

- I jeszcze raz. Wdech i wydech, wdech i wydech - powtarzał ojciec, ostrożnie prowadząc mnie w stronę kanapy. Zupełnie jakbym w każdej chwili mogła rozpaść się na kawałeczki, niczym delikatna porcelana.

Gdy usiadłam, powtarzałam tą czynność jeszcze przez jakiś czas, mozolnie nabierając powietrze, a następnie wypuszczając je przez usta. Ojciec cały czas trzymał mnie za rękę, dopóki się nie uspokoiłam, a moja twarz nie nabrała ponownie koloru.

- Poważnie mnie wystraszyłaś - powiedział w końcu.

Gdy tylko spojrzałam na jego przestraszoną twarz, w moich oczach pojawiły się łzy, a puls znowu zaczął przyspieszać.

- Nie wierzę. Jak mogłam zapomnieć - powiedziałam drżącym głosem.

- Hej, przecież nie zapomniałaś. To dopiero jutro - pocieszał mnie, gładząc moje ramie.

Mimo to czułam się potwornie winna. Jakbym ją zawiodła. Co by się stało, gdyby mi nie przypomniał?

- Jestem beznadziejną siostrą - wyszeptałam, ocierając łzy z policzków. - Zawiodłam Alice.

- Kochanie, to nie prawda, nikogo nie zawiodłaś i na pewno nie jesteś beznadziejna - próbował pocieszyć mnie ojciec. - To nic złego, że ruszyłaś z życiem do przodu, zamiast zamartwiać się na każdym kroku.

Jego słowa, które miały przynieść mi ukojenie, zadziałały zupełnie odwrotnie.

- Wcale nie chcę ruszyć do przodu. Nigdy nie powinnam zapominać o rocznicy śmierci swojej starszej siostry - odpowiedziałam, dokładnie cedząc każde słowo.

Moja szczęka była zaciśnięta, zupełnie tak samo, jak moje wnętrzności. Czułam ogromne napięcie formujące się w każdej komórce mojego ciała. Jednocześnie targała mną ogromna furia na siebie, jak i żal. Gdybym tylko mogła cofnąć czas, ona dalej byłaby ze mną i wszystko byłoby inne...

Nie zwracałam już uwagi na mojego ojca, który wydawał się być zupełnie bezradny i poszłam do swojego pokoju. Nikt nie potrafił mi pomóc. Ani moi rodzice, ani pieprzony psycholog. Nawet Harper. Nikt nie mógł sprawić, że ona wróci...

***

Kolejnego dnia nie poszłam do szkoły, ani na trening. Do samego rana nie mogłam zmrużyć oka, kręcąc się z boku na bok, a gdy tylko na nowo przypomniały mi się jakieś wspomnienia o mojej siostrze, z oczu znowu zaczynały cieknąć łzy. W końcu, gdy już zrobiło się całkowicie jasno, a rodzice wyszli do pracy, udało mi się zmęczyć na tyle, aby zasnąć. Jednak wtedy w kółko śnił mi się ten sam koszmar. Byłam wycieńczona. Telefony się urywały, ale nie miałam ochoty z nikim rozmawiać.

Gdy za oknem już się powoli ściemniało, podniosłam się z łóżka. Od razu zakręciło mi się w głowie, dlatego musiałam oprzeć się o szafkę. Byłam słaba, ponieważ od wczoraj nie jadłam, ani nie piłam. Czułam się zupełnie jak tamtego dnia po wypadku, gdy rodzice powiedzieli mi w szpitalu, że Alice nie żyje.

Powolnym krokiem udałam się do kuchni i zajrzałam do lodówki. Na jednej z półek dostrzegłam talerz nieruszonych kanapek owinięty folią, a na górze była przyczepiona samoprzylepna karteczka z napisem: Proszę, zjedz mnie.

Na mojej twarzy pojawił się niewielki uśmiech, gdy odczytałam te słowa. Jeśli miałam mieć siłę, aby ją odwiedzić, musiałam coś zjeść. Wyjęłam talerz z lodówki i położyłam go na blacie, a następnie siadłam na stołku. Wzięłam pierwszy gryz, jednak jedzenie nie chciało mi przejść przez gardło. Zupełnie nie miałam ochoty, aby cokolwiek jeść, ale musiałam zjeść chociaż kawałek.

Kiedy jakoś wymęczyłam jedną kanapkę i napiłam się wody, dałam za wygraną. Na chwilę wróciłam się do pokoju, aby wziąć jakieś pieniądze, a następnie założyłam buty i kurtkę i wyszłam z domu. Po drodze na przystanek wstąpiłam do kwiaciarni.

- Dzień dobry - przywitałam się ze sprzedawcą.

- Dzień dobry. Co dla pani?

- Poproszę czerwoną różę.

- Mam ją przyozdobić?

- Nie dziękuję - odpowiedziałam zachrypniętym głosem, przez ten cały czas w ogóle nie spoglądając na twarz mężczyzny.

Gdy zapłaciłam za kwiatek, udałam się prosto na przystanek. Był zimy wieczór, zapowiadający rychłe nadejście zimy, siedząc na ławce ciągle ruszałam nogami, aby trochę się rozgrzać. Na szczęście autobus szybko przyjechał.

Podróż nie była długa. Kwadrans później, wysiadłam przed bramą cmentarza. W sklepiku obok, kupiłam jeszcze małego znicza, po czym weszłam za ogromną żeliwną bramę. Po zmroku robiło się tutaj dosyć nieprzyjemnie i mrocznie. Jedynym światłem, były nieliczne znicze pozostawione na grobach oraz jarzące się słabym światłem latarnie ustawione wzdłuż głównej ścieżki.

Odbiłam na prawo od głównej drogi i przedostałam się między grobami, wreszcie docierając do tego właściwego. Stanęłam przed tabliczką na której widniał wyryty napis:

Alice Green

Urodzona 19 stycznia 2001

Zmarła 30 listopada 2020

𝓢𝓹𝓸𝓬𝔃𝔂𝔀𝓪𝓳 𝔀 𝓹𝓸𝓴𝓸𝓳𝓾,

𝓪𝔃̇ 𝔃𝓷𝓸́𝔀 𝓼𝓲𝓮̨ 𝓼𝓹𝓸𝓽𝓴𝓪𝓶𝔂

- Aż znów się spotkamy - powtórzyłam szeptem, a po moim policzku spłynęła słona łza.

Rzuciłam czerwoną różę na grób, a następnie wyciągnęłam zapalniczkę i zaświeciłam znicz. Gdy przykryłam pokrywkę, ostrożnie położyłam go obok róży. Kiedy wykonałam już te czynności, poczułam w środku dziwną pustkę. Bardzo za nią tęskniłam. Nic już nie było takie samo, odkąd nie miałam mojej starszej siostry, która zawsze służyła mi dobrą radą i wspierała we wszystkich decyzjach. Nawet jeśli wszyscy inni byli przeciwko. To ona przywiozła mnie do domu, kiedy pierwszy raz schlałam się na imprezie do nieprzytomności i broniła przed wściekłymi rodzicami. To ona pocieszała mnie, gdy pierwszy raz miałam złamane serce. To jej pierwszej powiedziałam o swojej orientacji i to za jej wsparciem powiedziałam rodzicom.

- Proszę wybacz mi, że zapomniałam. Już nigdy tego nie zrobię - wyszeptałam, a do moich oczu ponownie napłynęły łzy.

Nagle usłyszałam za sobą jakieś kroki. Odwróciłam się napięcie, wypatrując źródła tego dźwięku. Wtedy ujrzałam przed sobą czarną postać. Zrobiłam dwa kroki w tył, gdy usłyszałam ciepły i znajomy głos.

- Wszędzie cię szukałam.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro