09. małe trudne decyzje

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

❝Jeśli pragniesz szczęścia, to musisz sobie na nie pozwolić.❞

— POWIEDZ MI — zaczęła wyraźnie zmęczona Mei przecierając oczy wierzchem dłoni, niczym małe dziecko. — Zawsze masz treningi o takich nieludzkich godzinach?

— Zazwyczaj — odparł Lloyd. — Ninja musi być zawsze gotowy do walki.

— Łatwo ci mówić – odburknęła dziewczyna.

W przeciwieństwie do przyjaciółki, Lloyd sprawiał wrażenie porządnie wypoczętego; zupełnie, jakby przed kilkunastoma minutami wybudził się z wyjątkowo głębokiego i długiego snu, choć w rzeczywistości był na nogach już od dobrych szesnastu godzin.

— Ale wiesz, że możesz iść spać, prawda? — zagaił z uśmiechem na ustach. — Nikt cię tu siłą nie trzyma, a twoja poduszka wygląda na wygodną.

— Och, jak miło, że tak kurczowo trzymasz mnie przy sobie, Garmadon. — Popatrzyła na niego z udawanym sceptyzmem.

— Ej, to niesprawiedliwe — Oburzył się blondyn. — Ja nie mogę do ciebie mówić po nazwisku!

— Jedna z nielicznych zalet bycia sierotą bez nazwiska. — Wzruszyła ramionami nadal się uśmiechając.

Lloyd zmierzył ją uważnym wzrokiem; nie bez powodu zresztą. Gdyby przed kilkoma laty rozmowa zeszła na temat braku nazwiska Mei, dziewczyna mogłaby zrobić się dość... oziębła, oględnie mówiąc. Nic przyjemnego. A teraz, gdy na nią patrzył, nie widział żadnej niepokojącej reakcji na smutny, aczkolwiek prawdziwy fakt.

— Zmieniłaś się — powiedział zamyślony. Mei spojrzała na niego pytającym wzrokiem, więc sprecyzował. — Pod wieloma aspektami na lepsze. Zdajesz sobie z tego sprawę?

— A co z resztą?

— Co?

— Powiedziałeś, że pod wieloma aspektami zmieniłam się na lepsze. — Gwałtownie gestykulowała rękami, jak miała w zwyczaju. — Co z resztą?

— Niektóre rzeczy się nie zmieniają — odparł Lloyd i wskazał na jej ręce, które nadal lekko podrygiwały z miejsca na miejsce.

W odpowiedzi Mei uśmiechnęła się delikatnie patrząc na chłopaka z wdzięcznością. Dziękowała bogom, że Lloyd jest jej przyjacielem; była prawie na pewno pewna, że bez niego nie poradziłaby sobie w życiu.

— Wracając do tematu — ciągnęła przerwany wątek. — Myślisz, że odpuściłabym sobie pierwszy trening, na który przynajmniej mogę iść? Miałabym ominąć ten piękny moment, kiedy spuszczaliby ci bęcki?

— Jakie to wspaniałe uczucie wiedzieć, że każda osoba na statku życzy mi siniaków. — Uniósł lewą brew w górę, co w jego mniemaniu najwyraźniej miało oznaczać dezaprobatę. — Bierzecie w ogóle pod uwagę opcję, że ja też mogę załatwić komuś kilka zadrapań?

— Nie?

— Super. — Uśmiechnął się sztucznie. — Kocham być na marginesie społecznym.

— No i widzisz jak dobrze się rozumiemy? — Mei poklepała blondyna po ramieniu i wepchnęła za drzwi prowadzące do sali tortur, jak ninja zwykli przezywać małą salkę, w której ćwiczyli podczas złych warunków atmosferycznych.

— Lloyd? Ty żyjesz!

Nim zdążyła mrugnąć, jej przyjaciel został gwałtownie wciągnięty do pomieszczenia, a gdy weszła i stanęła kilka kroków od drzwi, przeżyła niemały szok; oto wielcy ninja, bohaterowie całego Ninjago, stali na środku pokoju i tkwili w uścisku z Lloydem na samym środku.

Musiała przyznać, że ten widok coś w niej poruszył, choć nie miała bladego pojęcia, dlaczego się przytulają. Jednak przede wszystkim czuła się niezręcznie, gdyż sytuacja ta wydała jej się nieco zbyt... prywatna? Tak, chyba mogła tak to nazwać.

— Jasne, że żyję — odparł zdziwiony Lloyd, z ledwością oddychający w silnym uścisku. — Czemu miałbym nie żyć?

Czterej starsi ninja popatrzyli po sobie, po czym zaczęli się śmiać. Mei nie rozumiała sensu zaistniałej sytuacji ani trochę, więc szukała pomocy u Lloyda. Ten jednak był nie mniej zdziwiony od niej samej.

— O co wam chodzi? — spytał, co wywołało jeszcze większy wybuch śmiechu. — Nic z tego nie rozumiem. — Pokiwał głową zrezygnowany, a pozostali ninja nadal się śmiali, zerkając przelotnie na stojącą przy drzwiach brunetkę.

Nie ty jeden, Lloyd.

W kościach czuła, że to będzie ciekawy trening.

● •  ♤  • ●

Wkurzająca melodyjka wydobywająca się z budzika w telefonie Mei skutecznie wyrwała ją z krainy sennych marzeń. Dziewczyna obudziła się zlana potem i, ciężko dysząc, uświadomiła sobie, że nie pamięta swojego snu, jednak z całą pewnością nie był on najprzyjemniejszy.

Przetarła oczy obydwoma dłońmi, nadal nieco zaspana, i z westchnieniem opuściła przyjemnie ciepłe łóżko. Tej nocy spała niewiele, może trzy godziny. Do takiego trybu życia nie była przyzwyczajona, a źle znosiła zmiany. Czekał ją kolejny ciężki dzień.

Chwilową melancholię przerwało jej gwałtowne stukanie w zewnętrzną część drewnianych drzwi prowadzących do jej tymczasowego lokum. Wymamrotała pod nosem ciche pozwolenie, a moment później do pokoju wpadła burza rudobrązowych włosów i uśmiechu godnego kota Cheschire.

— Cześć, nowa współtowatorko!

Choć była zmęczona, nie mogła nie uśmiechnąć się szeroko na określenie jej samej, które chłopak wymyślił już pierwszego dnia ich znajomości. Geneza "współtowatorki" była dość prosta; stanowiła połączenie słów "współtowarzyszki" i "współlokatorki", a choć przezierała przez nią prymitywność, to miała w sobie coś, co czyniło dziewczynę szczęśliwą.

— Dzień dobry, Jay — odparła i po raz ostatni się przeciągnęła. Nie krępowała jej obecność chłopaka, przyzwyczaiła się już do jego swoistego stylu bycia. Nie czuła dyskomfortu nawet mimo tego, że dopiero co wstała – od najmłodszych lat sypiała w zwykłych ubraniach; nigdy w pidżamach. Powodów było wiele, każdy kolejny był dziwniejszy od poprzedniego, a ona sama utrzymywała, że po prostu lepiej się z tym czuje. — Mamy ładny dzień, nie sądzisz? — spytała, zerkając przelotnie na okno, w którym odbijały się już pierwsze promienie słoneczne.

— Tak, tak, piękny, słoneczko jasne, chmurek brak — mówił prędko i bez składu, a głos lekko mu się zniekształcił, zapewne przez ogromny uśmiech, który ani na moment nie schodził mu z twarzy. — A teraz, zbieraj się, musisz się pospieszyć, ojczyzna wzywa!

— Proszę? — zdziwiła się Mei i zmarszczyła delikatnie czoło. — O czym ty mówisz?

— No, o dzisiejszej misji. — Teraz Jay już niemal skakał z nogi na nogę, co jednocześnie ją śmieszyło i irytowało. — Ciesz się, wybranko, odwiedzisz miasto w towarzystwie najfajniejszej grupy ninja na świecie!

● •  ♤  • ●

— Jesteś pewna, że nie wolisz zostać na Perle? — spytał Lloyd po raz trzeci w ciągu ostatnich kilkunastu minut, kiedy schodzili z trapu statku na dach miejskiego muzeum.

— Tak — odparła po raz trzeci Mei, nadal z uśmiechem na twarzy. — Mam już serdecznie dość tego nicnierobienia. Jestem trochę jak taki balast, i nie zaprzeczaj, bo to prawda, a tutaj może w końcu się do czegoś przydam.

— Skoro tak uważasz — odetchnął głęboko. — Tylko, um... uważaj na siebie, dobrze?

Serce Mei ponownie tego dnia zmiękło i spojrzała z czułością i iskierkami w oczach na przyjaciela. Lloyd jak nikt inny wiedział, że nie była tym typem osoby, któremu łatwo jest się przystosować; niemal widziała oczami wyobraźni, jak chłopak robi sobie wewnątrz wyrzuty z tego powodu, że dopiero ściągnął ją w totalnie obce środowisko, wywalając jednocześnie znaczną część jej życia do góry nogami, i już wyciąga w kolejne.

Ona sama znosiła to wszystko wyjątkowo dobrze; nieskromnie mówiąc, była pod swoim własnym wrażeniem. W ciągu ostatnich dwóch tygodni zdążyła porządnie zaklimatyzować się na statku i wciągnąć w tamtejsze życie, a jej szybki przyrost wieku zdawał się teraz już całkowicie ją obejść, co przez pryzmat tego, jak to wyglądało na początku, było dość niezwykłe. Było to też o tyle dziwne, że zawsze bała się dorośnięcia. Co innego wszystkie jej uczucia i sprzeczne emocje zlewające się z sobą, od nich nie mogła się odpędzić. Może jedynym sensownym wytłumaczeniem tego wszystkiego było to, że w końcu dorosła?

— Jasne — uśmiechnęła się jeszcze szerzej, co było do niej niepodobne. — Poza tym, znając życie i tak nie spuścisz mnie ani na moment z oka. — Puściła chłopakowi oczko, a moment później on odwzajemnił uśmiech. — Jestem w dobrych rękach.

— Hej, gołąbki! — krzyknął Kai ze schodów prowadzących do głównego wejścia do muzeum, przy którym stała już reszta drużyny. Ludzie, kiedy oni tam zeszli? — Może łaskawie w końcu zejdziecie?

Mei i Lloyd popatrzyli po sobie i jednocześnie, jakby się zmówili, wybuchli donośnym śmiechem, na chwilę zmieniając się w żyjące w nich dzieci. Każde z nich wiedziało, o czym myśli to drugie; porównanie ich dwójki do gołąbków było równie niedorzeczne, jak śnieg w lipcu czy odrośnięcie włosów na czubku głowy mistrza Wu.

Kochali się, owszem, być może najmocniej na świecie, ale w ten sposób, w który siostra kocha brata, a przyjaciel przyjaciela. W żaden inny, i oboje wiedzieli, że ze wszystkich rzeczy na świecie, ta jedna nigdy się nie zmieni.

Niecały kwadrans później, drużyna ninja, mistrz Wu i Mei szli na spotkanie z dyrektorem muzeum, który kilka godzin wcześniej zatelefonował do Perły z prośbą o pomoc. Problem miał przedstawić dopiero na miejscu, jednak gdy szli głównym korytarzem, sami domyślili się znacznej części; dyrektor, sympatyczny mężczyzna koło pięćdziesiątki, uzupełnił tylko niektóre niejasności.

Najbardziej w tym człowieku spodobało się Mei to, że gdy mówił o "pladze" kamiennych figurek i prosił ich o szybką i delikatną pomoc, mówił o nich jak o całości. Zerknął na Mei może kilka razy, ona zresztą nie udzielała się w dyskusji ani trochę, żeby nie przeszkadzać ninja w zadaniu, jednak to poczucie przynależności, które zasiał w niej owy łysiejący już mężczyzna, rozpalało ją od środka przyjemnym ciepłem i za nic nie chciało się ulotnić.

Wtedy po raz pierwszy od poznania ninja zastanowiła się nad swoją przyszłością, choć niegdyś zwykła robić to nieustannie. Obiecali jej pomóc, być może nawet wrócić do poprzedniego wieku, żeby mogła żyć tak, jak wcześniej, ale... czy ona tak naprawdę tego chciała? Wiedziała, że nie może zostać na Perle wiecznie, jednak... nic nie mogła poradzić na to, że za każdym razem, kiedy wyobrażała sobie jej opuszczenie, pożegnanie z jej mieszkańcami, czuła coraz większy ścisk w piersi.

To była jedna wielka dzieciarnia. Zgraja nie do okrzesania, nie do ogarnięcia, nie do zrozumienia i niemożliwa do niezakochania się w niej. Byli tak cudaczni, a w tej cudaczności tak cudowni, że już samo wspomnienie tych raz radosnych, raz wykrzywionych twarzyczek wywoływało przyjemne ciepło w piersi.

Mei wiedziała z czym igra. I wiedziała, oj wiedziała, że nie powinna się przywiązywać, bo kiedyś, prawdopodobnie niedługo, tego pożałuje. Lepiej byłoby trzymać ich na dystans, przyjąć pomoc w ogarnięciu jej niecodziennej sytuacji i odejść. I to szybko, zanim zacznie jej zależeć.

I z całą tą świadomością pozwoliła sobie porzucić opory i wpuścić tą dziwaczną bandę do serca, mając nadzieję, że oni przyjmą ją do swoich.

● •  ♤  • ●

chyba właśnie nadszedł ten moment, w którym brak mi słów, żeby przeprosić za tak długą nieobecność, choć jeszcze kilka godzin temu tworzyłam w głowie piękne wyciskacze łez :/ po prostu... wydaje mi się, że nie tyle multum rzeczy na koniec roku i zajęte wakacje zawiniły, ale też to, że zwyczajnie potrzebowałam takiej przerwy.

nareszcie zrozumiałam też, dlaczego tak naprawdę kocham pisanie i piszę, i, huh, mam nadzieję, że zwyczajnie zrozumiecie i ktoś tu jeszcze jest. a tymczasem, miłego dnia i resztki wakacji c':

ps: tak, od tego rozdziału będzie już więcej akcji. huraa? xD

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro