12. czasami życie nie jest do bani

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

❝Cisza przed burzą? Lecz się, ziom, przed burzą skacze ciśnienie.❞

— HEJ, młoda, wszystko w porządku?

Cole siedział w wyjątkowo niewygodnej pozycji na zimnej posadzce muzealnej. Nie zamierzał jednak narzekać, gdyż bolało go całe ciało. Dosłownie; był niemal pewien, że nadwerężył prawą rękę, a lewa noga za nic nie chciała przestać boleśnie szczypać.

Wraz z całą drużyną znajdowali się w pomieszczeniu, w którym przed momentem pogrzebali kamiennego wojownika żywcem. No, właściwie to pogrzebał go Lloyd i leżąca na ziemi tuż przed nim dziewczyna.

Roztrzepane na wszystkie strony świata włosy widocznie przeszkadzały Mei. Prawdę mówiąc, wyglądała nawet śmiesznie, kiedy coraz bardziej zirytowana zdmuchiwała je z twarzy, ilekroć na nią opadły. Chętnie ułożyłby jej głowę na swoich kolanach, by ułatwić jej oddychanie, nie chciał jednak jej ruszać; bogowie jedynie wiedzą, co i gdzie mogła mieć połamanego.

Mei go olała lub też nie usłyszała jego wcześniejszego pytania. Mruknęła natomiast coś pod nosem i, jęcząc cicho, uniosła prawą rękę w okolice żeber. Wyraźnie coś ją tam bolało, jednak samodzielnie uniosła się nieco w górę na łokciach. Widząc to, Cole westchnął z ulgą.

— Synku! — Usłyszał. — Jestem z ciebie taka dumna!

Odwrócił się, a dwa metry za sobą ujrzał Zielonego Ninja, który spoglądał z niepokojem w stronę znajdującej się na ziemi przyjaciółki. Wyraźnie chciał do niej podbiec, Cole widział to w jego pełnych niepokoju oczach. Stety lub niestety, został zatrzymany przez Misako w szczelnym uścisku, który zresztą po chwili odwzajemnił z lekkim uśmiechem.

Mei ponownie opadła luzem na posadzkę, chowając twarz w zagłębieniu łokcia lewej ręki. Mruczała pod nosem coś, co niepokojąco bardzo przypominało Cole'owi "a weźcie mnie zabijcie". W pierwszym odruchu miał ochotę się zaśmiać, jednak powstrzymał się. Zamiast tego, poklepał ją delikatnie po ramieniu.

— Wiesz, młoda — szepnął cicho, a Mei odsunęła z połowy twarzy rękę i spojrzała na niego jednym okiem. — Ten pomysł z tą dziurą był genialny.

Oblicze dziewczyny się rozjaśniło i pojawił się na nim niewielki uśmiech, a ona sama zarumieniła się lekko, mamrocząc ciche podziękowania. Jednocześnie Cole poczuł w sercu radość; nie potrafił do końca tego wytłumaczyć, ale lubił widzieć tę dziewczynę szczęśliwą. Gdyby na przykład mógł utrzymać ten uśmiech lizakami, całe oszczędności przepuszczały w sklepie ze słodyczami.

Może to tak się czuje starszy brat przy młodszym rodzeństwie?

— No, dalej. — Zaśmiał się — Musisz wstać, bo Nya nie da ci wyjść z łóżka, jeśli nie dojdziesz do Perły na własnych nogach. A tak na oko, masz już chyba dość spania.

Dziesięć minut później cała drużyna z Lloydem i Misako na czele wychodziła z muzeum. Żegnał ich dyrektor budynku, którego Cole'owi było nawet szkoda. Staruszek chciał tylko pomocy przy małych ludzikach, a w pakiecie dostał kilka wystaw  i drzwi zniszczonych przez wielkiego kamiennego wojownika.

Reszcie jego przyjaciół na szczęście nic się nie stało, co przyjął z ogromną ulgą. Nie wyobrażał sobie, co by zrobił, gdyby któremuś z chłopaków coś się stało, a on nie mógłby nic na to poradzić. Tylko Kai trochę narzekał na bolącą nogę, ale Czarny Ninja znał go na tyle dobrze, by wiedzieć, że udaje. To był taki jego rytuał; gdyby nie jęczał, to być może naprawdę coś by mu było i Cole zacząłby się martwić.

Cały czas trzymał się blisko Mei. Pamiętał swój żart odnośnie Nyi, w dodatku dziewczyna nie radziła sobie źle. Szła równym krokiem utrzymując prostą sylwetkę, choć przyciskała lewą dłoń do boku. Nawet się lekko uśmiechała! Jednak...

I tak asekurował ją całą drogę.

● •  ♤  • ●

— Wstawajcie gołąbki, słoneczko świeci, ładny mamy dzień za oknem!

Bogowie, czy to już czwartek?

Cole przeciągnął się w asyście jęków wstających ninja, po czym sam stęknął, otworzywszy oczy. Słońce rzeczywiście świeciło, choć bardziej możnaby rzec, że wypalało oczy. Pewnie Lloyd jest zachwycony, pomyślał z niesmakiem.

Wstał jako pierwszy, podnosząc z podłogi czarną koszulkę z nadrukiem nazwy zespołu jego ojca. Sądząc po zapachu, powinna była wylądować w praniu już jakiś czas temu, jednak nie przejął się tym zbytnio. Zamiast tego wzruszył ramionami, sięgnął po dezodorant i narzucił ją na siebie, szeroko ziewając.

Nie przerywając ziewać, minął senseia Wu i skierował się w stronę kuchni. Standardowo, z każdą chwilą jego krok był szybszy i żywszy. Dopadł do lodówki jako pierwszy (sam się dziwił, dlaczego jeszcze nie zaczęli zakładać na nią kłódki, by ochronić przed nim jej wnętrze; jadł tyle, co zdrowy młody niedźwiedź) a przynajmniej tak mu się wydawało.

Gdy wygrzebywał z niej resztki spaghetti z obiadu z poprzedniego dnia, do jego nozdrzy dotarła cudowna woń. Zapachy świeżo robionej jajecznicy na boczku dochodzące z wnętrza kuchni potwornie go kusiły. Poczuł, jak cieknie mu ślinka i stracił zupełnie ochotę na zimny makaron. Skierował się, niczym w transie, w stronę pięknego zapachu.

Ciężko mu było określić, jak bardzo się zdziwił, widząc wesoło gaworzącą Mei i słuchającą ją ze śmiechem Nyi'ę. Dziewczyny stały tyłem do niego, były już ubrane — obydwie na czerwono, z czego na młodszej brunetce ubrania praktycznie wisiały; przez głowę przeszła mu przelotna myśl, o czekających ją zakupach — i kręciły się przy drewnianym blacie. A to kroiły pomidora i cebulę, a to wyjmowały kolejne sztućce, a to doprawiał apetycznie pachnące jajka. Znajdowały się one na największej patelni, jaką Cole kiedykolwiek widział.

Z włączonego radia płynęła cicha muzyka nieznanego Cole'owi zespołu. Dodawało to całości swoistego klimatu i sprawiło, że na twarz chłopaka wstąpił wielki uśmiech.

Cieszył się, że dziewczyny się dogadywały. Były jedynymi, poza Misako rzecz jasna, przedstawicielkami płci pięknej na Perle i osobno praktycznie tonęły w mężczyznach i chłopcach. Cole oczywiście uważał się za mężczyznę, ale taki Jay na przykład – no chłopiec ja się patrzy! W każdym razie, miał szczerą nadzieję na to, że staną się dla siebie kimś takim, jak ninja dla siebie nawzajem.

Były to złudne nadzieje, gdyż tak naprawdę Mei nigdy nie należała do zespołu. Trafiła na statek właściwie przypadkiem, dodatkowo jej wiek... Cole czuł, że aktualny spokój to tylko przykrywka, że zaraz coś strasznego się wydarzy.

Pewnie martwił się na zapas i za dużo myślał, ale taki już był. Przypuszczał, że jest bardzo duże prawdopodobieństwo tego, że niedługo ludzie z rządu zaczną się o nią dopominać. Jak dotąd, mistrz Wu wysłał do jej aktualnej szkoły list, w którym tłumaczył nieobecność Mei wyjazdem do nowo odkrytej rodziny. Nie wiedzieli jednak, na ile to drobne kłamstwo wystarczy ani tym bardziej, co się stanie, gdy już będą musieli pozwolić im ją zabrać. Przecież wyglądała na kilka lat starszą, halo! Takiego czegoś żaden człowiek nie przegapi, nawet taki z opieki społecznej.

Poza tym, Cole naprawdę nie chciał, by odchodziła. Zdążył się do tej drobnej dziewczyny przywiązać i wiedział, że podobnie było z resztą drużyny. Wystarczyło spojrzeć na nią i Nyi'ę choćby w tej chwili, gdy podrygiwały i śmiały się przy robieniu zwykłego śniadania.

— Cóż to za niebiańskie zapachy — zażartował, wchodząc nareszcie do pomieszczenia i podchodząc do kucharek. Wcisnął się między nie i, zacierając dłonie, spojrzał z pożądaniem na gigantyczne jajka na boczku. — Czy to cudo jest całe dla mnie?

— Nie, głupku — zaśmiała się Nya i trzepnęła go przyjacielsko w ramię. — To śniadanie dla wszystkich.

— Ale możesz dostać podwójną porcję. Pod warunkiem, że będziesz zmywał — dodała Mei z iskierkami w oczach, które aż za bardzo przypominały mu wzrok pewnego rudowłosego chłopca.

— Dziewczyno, kocham cię! — wykrzyknęła Nya, szczerząc się jak obłąkana. Było to do niej totalnie niepodobne, przynajmniej w mniemaniu Cole'a, jednak pasowało jej.

— A ja nienawidzę was obu — mruknął Cole, ściskając usta w wąską linię i unosząc jedną brew w górę. Udawał zirytowanego, choć w duchu się śmiał. Zerknął za Mei i zapomniał o sprawianiu pozorów. — Hej, czy to ciasto owocowe?!

Minął dziewczynę i z prędkością światła (lub bardzo głodnego ninja) dotarł do ciasta, które pachniało prawie najpiękniej na świecie; bowiem zapachu świeżo upieczonego ciasta czekoladowego z lodami waniliowymi nic nie przebije.

— Zostaw ciasto! — Musiał przyznać, że połączone głosy dwóch zatrwożonych kobiet potrafiły obić się mocnym echem po jego czaszce.

— To dla Jay'a — dodała Mei.

...że co?

● •  ♤  • ●

Z imprezy urodzinowej Jay'a, o której wcale nie zapomniał rzecz jasna, Cole zapamiętał najlepiej dwie rzeczy. Pierwszą było ciasto, które solenizant zeżarł calutkie sam, ku jego bezbrzeżnej rozpaczy. Drugą natomiast było wyjęcie kolejnych dwóch ciast ze schowka przez Mei i Nya'ę, z czego jedno przeznaczone było dla niego samego. I chyba uścisnął je z radości odrobinę zbyt mocno, bo wyglądały nieco niewyraźnie, gdy w końcu je wypuścił. Był jednak zbyt zajęty pochłanianiem czekoladowych delicji, żeby zbytnio roztrząsać nieistotny w obliczu ciasta fakt.

W zasadzie, dzień ten nie był najgorszy, choć były to urodziny jego arcywroga i najlepszego przyjaciela w jednym. Mistrz Wu wyjątkowo dał im wolne od treningów, a zło nareszcie zrobiło sobie przerwę, więc cały dzień przesiedzieli w salonie. Grali w gry video, śmiali się z nie najgorszych żartów Jay'a, nawet pizzę zamówili! No dobrze, w zasadzie to siedem, ale, hej, w końcu jeszcze rosło i musieli jeść, prawda?

Choć nie dał się niczym zdradzić, zwracał także uwagę na Mei. Dziewczyna chyba ostatecznie poczuła się na Perle chciana. Cały dzień chodziła jak w skowronkach (podobnie jak Jay w naszyjniku z ręcznie robionych mini donutów, który od niej dostał; Cole musiał przyznać sam przed sobą, że gdyby to on dostał taki naszyjnik, to chętnie by w nim chodził, choć długo to by on nie przetrwał) i rzucała uroczym, choć niewielkim uśmiechem na prawo i lewo, rozsiewając wokół siebie szczęście w ilości zostającej daleko w tyle za jego wielkością. Chyba nie zdawała sobie z tego sprawy, ale widząc ją tak szczęśliwą – ją, wiecznie przestraszoną i smutną dziewczynkę – wszyscy automatycznie stawali się radośni.

Późnym wieczorem kładł się do łóżka wspominając miło miniony dzień z bananem na ustach, od którego bolała go twarz. W jego sercu krążyło poczucie spełnienia, a w głowie silnie uciszana świadomość, że dzień ten był jedynie ciszą przed burzą.

● •  ♤  • ●

huh, nie bardzo popisałam się tym rozdziałem. naprawdę nie jestem z niego zadowolona, ale musiałam go napisać, żeby dodać skrzydeł następnym, więc musicie go jakoś ze mną przecierpieć :v

trochę krótko, trochę weselej, ale, hm, w zasadzie, tak przecież też może od czasu do czasu być, prawda? szczególnie przed nadchodzącą burzą, którą Cole najwyraźniej przewidział, jasnowidz jeden xD

SapphirineNatrium nie było spojlerów, więc masz dzisiaj xD

trzymajcie się i miłego dnia! ♡

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro