17. ❝nie wiem, nie wiem, nie wiem, nie❞

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

❝Dramat za dramatem… co to ma być, hiszpańska telenowela?❞

PO BŁĘKITNYM NIEBIE pozbawionym chmur przebiegł cień. Był mały i szybki, przez co niemal nieuchwytny dla ludzkiego oka. W jednym momencie mógł znajdować się dokładnie nad kimś, a w drugim na próżno było go szukać w promieniu kilkudziesięciu metrów od tej osoby.

Był to Sokół Zane'a. Latał nad pustynią, kawałek przelatywał nad oceanem. Cały czas zataczał równomierne kręgi wokół Perły Przeznaczenia, która przed kilkoma dniami opadła ciężko na żółty piasek. Choć android był mały i w obliczu niebezpieczeństwa niewiele mógłby zdziałać, sprawował pieczę nad obecnymi na statku ludźmi; w razie ataku mógł ich w porę ostrzec. W tamtej chwili jego pomoc nie była jednak niezbędna – odkąd armia z kamienia opuściła Ninjago City, w kraju panował względny spokój naruszany jedynie niegasnącym niepokojem w sercach ludzi. Bezpieczeństwa jednak nigdy nie za wiele.

W pewnym momencie do jego czujnych uszu dotarły podniesione głosy dochodzące z Perły. Zaniepokojony nagłą zmianą, obniżył lot i zerknął bystrymi oczami na pokład. Nie działo się tam nic ciekawego, przynajmniej nie dla niego; stała tam tylko dwójka ludzi, którzy najwyraźniej mieli małą sprzeczkę. Sokół, znudzony brakiem akcji, ponownie wzniósł się w górę i wznowił patrolowanie okolicy.

Kłótnia ta, której świadkiem był przez moment, nie była wcale tak nieistotna jak myślał. To nie był już jednak jego problem. Jego problemem była natomiast niewielka grupka kamiennych wojowników, którzy również byli świadkiem głośnej wymiany zdań. Wyszli z oceanu akurat wtedy, gdy Sokół obniżył lot i stracił czujność. Nim znalazł się spowrotem na swojej pozycji, zdążyli oni zniknąć za nieco oddaloną od statku wysoką wydmą, gdzie nie sięgał już jego wzrok.

● •  ♤  • ●

— Ale jak to zostaję?!

Przetrwała jakoś sierociniec. Zniosła nagłe odejście Lloyda. Z prawie stoickim spokojem przyjęła do świadomości wiadomość o swoim nieodwracalnym postarzeniu się. Ale teraz, stojąc na pokładzie Perły Przeznaczenia, Mei miała wrażenie, że rozpada się od środka.

— Nie możesz z nami jechać. — Usłyszała w zamian od Lloyda, którego twarz zdawała się być wyprana z jakichkolwiek emocji. — Mei, posłuchaj, naprawdę mi...

Choć nie skończył mówić, ona go nie słuchała; wyłączyła się na jego głos, na niego całego. Jej poczucie przynależności właśnie zostało pogrzebane. Rozdarte niczym złamane serce, wrzucone do dołka i zakopane jeszcze żywcem, żeby cierpiało dłużej.

Nie chciał jej. Był gotowy i zdecydowany ją zostawić, tak jak przed kilkoma laty.

Znowu chcesz mnie porzucić.

— Nie, to wcale nie tak! — krzyknął.

Zdała sobie sprawę z tego, że ostatnie zdanie wypowiedziała na głos. Podskoczyło jej nieco tętno, ale prawda była taka, że... nie żałowała.

Chciała to powiedzieć, bo o tym myślała. Tyle lat wszystko w sobie dusiła; każde najmniejsze zdanie, opinię, teorię. To wszystko w niej siedziało i kumulowało się, a teraz doszło do punktu krytycznego. Miała dość zostawania w cieniu.

— Nie chcę, żeby coś ci się stało — dodał po chwili chłopak cicho, niemal szeptem. — Martwię się o ciebie.

— I tak się o mnie martwisz, że mnie zostawiasz?

— Tam będzie niebezpiecznie.

— A gdzie nie jest, Lloyd? — żachnęła się ze złością. — Przejrzyj na oczy! Ninjago City opanowała kamienna armia, która jest teraz niewiadomo gdzie, być może niszczy kolejne miasta i wioski. Nigdzie nie jest bezpiecznie.

— Tamto niebezpieczeństwo mieści się w zupełnie innej kategorii — oponował.

— Jasne — prychnęła. — A ty wcale nie chcesz zostawić mnie tu samej. Chodzi o to, że nie umiem walczyć? O to się nie martw, poradzę sobie. Dużo czasu spędziłam w warsztacie z Nyą i sporo podłapałam. Mogę zbudować coś, co będzie walczyło za mnie.

— Wiesz, że to nie tak.

— Szczerze? — spytała i spojrzała na niego ze smutkiem. — Niczego już nie wiem. Nie wiem, co się dzieje, kim jestem, kim się stałam, kim będę. Nie mam nawet pewności, kim ty jesteś!

— Jestem twoim przyjacielem — odparł z zaciętym wyrazem twarzy. — I nie pozwolę, żeby cię skrzywdzili.

— Jeśli mnie zostawisz, to ty mnie skrzywdzisz — powiedziała ze smutkiem i rezygnacją w głosie, patrząc chłopakowi w oczy. — Naprawdę tego nie rozumiesz? Poza tym, mogę się wam przydać, mogę... mogę robić za wsparcie techniczne, rzemieślnika... och, no, mogę być, kim tylko zechcesz!

Wiedziała, że brzmi jak opanowany przez desperację człowiek, jak dziecko kłócące się w sklepie z rodzicami o zabawkę, ale prawda była taka, że nim była. W tamtej chwili była gotowa przenosić góry, kamień po kamieniu, wszystko, byleby zostać na Perle.

— To dobrze, bo chcę, żebyś była żywa — odparł i zrobił w jej stronę mały krok. — Tam nie będę w stanie ci tego zagwarantować. — Milczała, spoglądając jedynie na drewniane deski pokładu, więc mówił dalej. — Jesteś dla mnie jak siostra. Zawsze mnie wspierałaś, nawet w moich najgłupszych pomysłach byłaś dla mnie podporą i rozumiałaś moje potrzeby. Proszę cię — podniosła wzrok i napotkała jego niemalże błagalne spojrzenie. — Zrozum mnie raz jeszcze. Później możesz mnie odrzucić, zostawić… nawet nienawidzić. Zasłużyłem.

— Nie mogłabym cię znienawidzić — Zaczęła po chwili, a podbródek jej drgał. Nie płakała i nie zamierzała płakać, choć czuła gromadzące się w kącikach oczu gorące łzy. Parzyły ją. — Tylko z tobą piekło jest nawet znośne, pamiętasz?

Przyciągnął ją do siebie i zamknął w szczelnym uścisku, który naprawdę był szczelny – jego barki zdążyły się dość rozrosnąć, a Mei niezmiennie była drobnej postury. Przez cały czas mamrotał jej do ucha ciche podziękowania, ale ona wolała wsłuchać się w bicie jego serca. Było ono miarowe i dudniło jej w uszach, zagłuszając cały świat, odcinając ją od niego. Naprawdę czuła się w jego ramionach bezpiecznie, jakby nie było niczego innego. Zdała sobie jednak sprawę z czegoś o wiele ważniejszego od jej własnych potrzeb.

Lloyd mógł sobie być Zielonym Ninja i ratować ludzi na porządku dziennym, ale sam też był człowiekiem i potrzebował czyjejś bliskości. Ona była tym kimś i jej zadaniem było utrzymanie go w całości. Nie mogła pozwolić na to, żeby się rozsypał. Potrzebował jej, potrzebował o wiele bardziej niż ona jego. Dlatego odrzuciła na drugi plan swoje zachcianki, choć jej serce rwało się tylko w jednym kierunku i czuła, że je rani, że zgadzając się, rani samą siebie. Wtuliła się w chłopaka, starając się przekazać mu w tym geście całe niewielkie pokłady siły, jakie w sobie miała.

● •  ♤  • ●

Kilka godzin później stała samotnie na pokładzie. Przed jej oczami rozciągał się wielki ocean, a statek unosił się na powierzchni wody. Niedawno przeciągnęli go tam z niewielką pomocą uruchomionych na chwilę silników i obywatelów Ninjago City. Była to może dwudziestka ludzi, którzy jeszcze nie odjechali bezpiecznie do odległych zakątków kraju, po tym, jak ninja uratowali ich przed armią kamiennych wojowników. Teraz stali oni na drewnianym molo, do którego przycumowana była Perła i wiwatowali na cześć swoich bohaterów.

Mei odszukała wzrokiem Jay'a żegnającego się z rodzicami i stojącego nieopodal Cole'a ściskającego ojca. Nieco jeszcze bolał ją widok szczęśliwych chłopców, którzy mieli rodziców, więc prędko odwróciła wzrok. Wysoko na niebie unosił się Ultra Smok, na którym siedział Lloyd. Wyznał jej kiedyś, że zżył się ze zwierzakiem, więc nie zdziwiła jej jego chęć pożegnania się. Pamiętała także, że widziała Kai'a z Nya'ą, a także senseia Wu z Misako schodzących pod podkład. Brakowało tylko jednej osoby...

— O czym myślisz, Mei? — Usłyszała, a moment później ujrzała opierającego się o rufę Zane'a.

...no, o wilku mowa.

— O rodzinie — odparła bez ogródek, spowrotem zwracając wzrok na ludzi obecnych na molo. Przy Zane'e czuła, że może; on nie był jak reszta ludzi. Nie oceniał, a wspierał – a taki układ zdecydowanie jej odpowiadał. — Ty się nie pożegnasz?

— Nie mam z kim — odparł smutno. — Jedyną rodziną, jaką znam, jest Sokół.

— Przykro mi. — Uśmiechnęła się smutno, wpatrując się w sobie tylko widoczny punkt. — Wiem, jak to jest nie mieć nikogo bliskiego. Nic miłego.

— Dziękuję. — Nie widziała tego, ale była niemal pewna, że pokiwał głową. To było do niego podobne, a ona zwracała uwagę na takie drobne szczegóły. Była podręcznikowym przykładem obserwatora perfekcjonisty. — Ale nie masz racji.

— Co masz na myśli? — Spojrzała na ninjadroida, marszcząc nosek. Z profilu jego twarz zdawała się być jeszcze spokojniejsza niż w rzeczywistości.

— Masz kogoś bliskiego — odrzekł i podniósł głowę w górę. Powtórzyła jego gest i ujrzała obniżającego lot Ultra Smoka. — Z mojej analizy wynika, że nie jesteś obojętna Lloydowi. Myślę, że on tobie też.

— Chyba masz rację — odparła, czując w sercu przyjemne ciepło.

Następne minuty upłynęły im na leniwym przyglądaniu się szczęśliwym rodzinom. Ktoś tańczył, ktoś inny śpiewał, dało się słyszeć wesołe pogwizdywania. Wszyscy ninja byli roześmiani, jakby strach przed nadchodzącym niebezpieczeństwem tymczasowo się z nich ulotnił. W końcu jednak czas pożegnań się skończył i członkowie drużyny skierowali się w stronę sznurkowej drabinki zwisającej z Perły. Jay zarzucił rękę na szyję Cole'a, a choć tamten od razu ją zrzucił, to na jego twarzy widniał uśmiech. Wtedy Mei uświadomiła sobie coś jeszcze.

— Zane?

— Tak?

— Rzeczywiście nie masz z kim się pożegnać — powiedziała, a chłopak spojrzał na nią z zaskoczeniem. Delikatnym ruchem głowy wskazała na kończących wspinaczkę na pokład ninja. — Nie musisz.

Jego oczy zabłyszczały, ale nie tak w przenośni, jak robili to bohaterowie czytanych przez Mei książek; przez moment naprawdę lśniły własnym blaskiem. Skinął głową, gwałtownie się prostując i uśmiechnął się delikatnie. Dziewczyna odwzajemniła gest i podeszła do pustej już drabinki z poczuciem, że nareszcie zrobiła coś dobrego.

Ostrożnie przeszła przez rufę i stanęła na najwyższym szczeblu chwiejącej się na wietrze drabinki. Zeszła kilka kroków w dół i zatrzymała się na chwilę. Spojrzała na pokład, na którym stała cała drużyna, łącznie z Kai'em, Nya'ą, senseiem Wu i Misako, którzy wyszli w międzyczasie spod pokładu. Napotkała wbity w nią wzrok Lloyda, więc uśmiechnęła się najmocniej, jak była stanie. Chciała powiedzieć coś, co dodałoby wszystkim – łącznie z nią samą – odwagi, ewentualnie coś, co byłoby warte zapamiętania, jednak słowa ugrzęzły jej w gardle nim zdążyła je dobrać. Jedynym, co potrafiła z siebie wykrzesić było ciche: „Uważajcie na siebie.” I już jej nie było.

Stanęła na molo pomiędzy Darethem a mamą Jay'a. Obserwowała, jak statek powoli odbija od brzegu i wypływa na bezkres otwartego morza. Ninja wyszli na najwyższy punkt na Perle i machali na pożegnanie zebranemu tłumkowi.

Przypatrywała się wszystkim po kolei, chłonąc ich rysy i cechy charakterystyczne, aby na pewno ich nie zapomnieć. Gdy napotkała wzrok Kai'a, chłopak puścił jej oczko z szelmowskim uśmiechem, wskazując jednocześnie na nią palcem wskazującym. Jego obecne na molo fanki oszalały i przekrzykiwały jedna drugą, do której to skierowany był gest, a Mei zaśmiała się, przypominając sobie sytuację z wcześniejszego dnia.

— Rozstaw nogi trochę szerzej — powiedział Kai. — Dobra, jeszcze trochę... nie, trochę mniej, bez przesady. O, dobrze! I tak trzymaj, teraz ręce. — Zbliżył się do niej i ustawił jej zaciśnięte dłonie na wysokości twarzy, tę od przedniej nogi nieco wysuniętą, a drugą – przy uchu. — To jest garda. Pamiętaj o niej, jest najważniejsza. Dopóki ją trzymasz to nawet, jeśli twoje ciosy będą mierne, to przynajmniej może nie oberwiesz już na starcie.

— Bardzo to pocieszające, wiesz? — mruknęła Mei, skupiając 120% swojej uwagi na wykonywaniu poleceń bruneta.

— Nie ma być pocieszające, tylko edukujące.
— Jakby zawiesił się na moment, po czym wybuchnął śmiechem. — OK, sam nie wierzę, że to powiedziałem.

— To jest nas dwoje!

— Dobra, w każdym razie — spoważniał niemal natychmiastowo. — Nie zrobię z ciebie ninja w dzień, ale mogę cię nauczyć podstaw samoobrony.

— Wątpię, żebym kiedykolwiek umiała się bić jak wy — zwichrzyła sobie samej włosy z tyłu głowy. — Ale rzeczywiście fajnie byłoby umieć się bronić. Nie byłabym aż takim balastem.

— Balast to ja ci dam do noszenia za takie gadanie, tchórzofretko — mrugnął do dziewczyny, kiwając palcem. — Garda!

Krzycząc ostatnie słowo, rzucił się na nią z uderzeniem prostym prawej ręki. Wzdrygnęła się nagłością jego działania, szybko jednak wykonała polecenie i wybiła cios nad głowę.

— Nieźle — pochwalił ją Kai. — Może nawet będą z ciebie ludzie. Kiedy już pokonamy Mrocznego i wrócimy, zrobię ci szkolenie z prawdziwego zdarzenia.

— Już widzę, jak ci się chce — zaśmiała się. — Będziecie całymi dniami przesiadywać przed konsolą.

— To też, ale znajdę dla ciebie czas. Zobaczysz. Nie odpuszczę sobie tej przyjemności. — Nieco niepokoił ją dziki błysk w jego oku, jednak perspektywa nie wydawała się najgorsza.

— Więc to obietnica?

— Tak.

Uniosła rękę do góry i oddała gest, kierując swój palec wskazujący w stronę Kai'a. W stronę Perły.

— Zabrałeś zapasowe majtki, Jay?! — krzyknęła stojąca po jej lewej stronie kobieta. Mei zaśmiała się cicho na widok rzednącej miny Ninja Błyskawic i jego zamierającej w powietrzu dłoni.

— Tak, mamo! — odkrzyknął cały czerwony Jay i mruknął coś pod nosem, a wszyscy ninja się roześmiali.

Wróćcie żywi, pomyślała, gdy kilkanaście minut później znikali na horyzoncie w blasku słońca. Bo jak nie, to was znajdę i zabiję.

● •  ♤  • ●

Tego samego dnia wieczorem wybrała się na spacer. Do Ninjago City podrzucili ją i Daretha, u którego miała tymczasowo zamieszkać, rodzice Jay'a. Uznała ich za bardzo sympatyczne, choć nieco zbyt głośne i energiczne małżeństwo. Jak to mówią, niedaleko pada jabłko od jabłoni, pomyślała, mając przed oczami obraz roześmianego Jay'a. Miała wrażenie, że ją polubili, ona ich zresztą też. Znacznie poprawił jej się humor w czasie, który z nimi spędziła.

Przechodziła ulicami zniszczonego miasta i czuła, jak w miarę chodzenia dobry nastrój z niej ulatuje. Kamienna armia nie szczędziła na szkodach; gdzie by się nie obejrzała, widziała wyrwane z ziemi słupy i znaki drogowe, niektóre budynki praktycznie się sypały, samochody były poprzewracane i poustawiane w różne dziwne pozy, a ulice były jednym wielkim śmietnikiem.

Większość ludzi opuściła miasto w czasie ataku, nieliczni uciekli z drużyną na Perle, a zaledwie garstka cały czas była na miejscu. Tak w każdym razie powiedzieli jej ninja. Poza tym, choć jej spacer trwał już dłuższą chwilę, to nadal nie natrafiła na żadnego człowieka. Jedyną żywą istotą, jaką udało jej się zaobserwować, był przerażony kociak, który zniknął nim zdążyła mu się lepiej przyjrzeć. Może nie kochała Ninjago City nad życie, ale przykro jej było oglądać miasto w takim ścianie. Zdecydowanie nie lubiła zniszczenia i chaosu.

Zrezygnowana na całego, udała się w stronę dojo Daretha, w którym gromadziło się chyba najwięcej życia. Oprócz Brązowego Ninja stacjonowała tam również piątka jego uczniów, rodzice Jay'a, dziuniowata prezenterka telewizji NinjagoTv, starsze małżeństwo i młoda para z dzieckiem. Nie był to skład z jej marzeń, ale potrzebowała świadomości, że nie została sama, więc nie narzekała.

Widziała już ciepły blask bijący z okien dojo, słyszała odgłosy rozmów i nawet niewyraźne śmiechy. Do drzwi brakowało jej ledwie kilkudziesięciu metrów, gdy poczuła silne uderzenie w tył głowy i następujący po nim tępy ból, a przed jej oczami zapanowała ciemność.

● •  ♤  • ●

…i tak oto publikuje się ostatni w pełni napisany rozdział 😅

ogólnie to mam wrażenie, że coraz bardziej zaczyna to wszystko przypominać jakąś hiszpańską telenowelę; ciągle jakieś dramy, a tak naprawdę mało się dzieje xD

ale szczerze mówiąc, nawet mnie to nie rusza, serio. raz mam zapał i czas, innym razem nie mam, kolejnym razem wena i serce podsuwają mi pomysły na coś zupełnie innego i aż szkoda ich nie wykorzystać. dlatego naprawdę nie mam pojęcia, kiedy pojawi się kolejna część; to zależy to po prostu od zbyt wielu czynników. ale pozwalam sobie mieć nadzieję, że ktoś z was jednak tutaj zajrzy, gdy coś się w końcu pojawi c':

a tak troszku z innej beczki, to dzisiaj i tak nic mi nie zepsuje humoru, bo dostałam się totalnym wygrywem z minimalną ilością punktów do drugiego etapu kuratoryjnego z geografii i od czterech godzin jaram się jak flaga Anglii podczas rebelii Williama Wallace'a, so nie zamierzam pozwolić sobie tego szczęścia odebrać :D

a wam udało się już z czegoś dostać? (nie, wcale nie zakładam klubu plotkarskiego, skądże)

standardowo, pozdrowionka, trzymajcie się i do zobaczenia! ♡

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro