Rozdział 2

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

,,Słowa też potrafią ranić. I to, o dziwo, czasem bardziej dotkliwie niźli nóż wbijany w serce". Nie pamiętał dokładnie gdzie znalazł ten cytat. Pochodził chyba z jakiejś książki, ale jej tytuł w tej chwili był dla niego zagadką. Mimo to miał bolesną świadomość, że to właśnie te słowa opisują w tej chwili jego samopoczucie.

,,Nasza przyjaźń się skończyła".

Łatwiej byłoby mu znieść, jeśli ktoś zraniłby go fizycznie niż usłyszeć te słowa z ust Naruto. W ciągu ostatnich dziesięciu lat przechodził różne etapy tęsknoty za swoim przyjacielem. Desperackie poszukiwanie, rezygnację z prób nawiązania kontaktu, nadzieję na to, że Uzumaki sam wróci do Konohy kiedy wszystko sobie poukłada, załamanie, obrzydzenie tym co zrobił, poczucie winy. Wszystko to przeplatało się ze sobą i ciągle do niego wracało, zazwyczaj w przypadkowej kolejności. Jednak gdzieś tam głęboko ciągle tliła się iskierka wiary w to, że kiedy po raz kolejny spotka Naruto będą mogli chociażby porozmawiać, że będzie potrafił przeprosić, wyjaśnić... Chociaż czy to, że wykorzystał uczucia Uzumakiego żeby na jedną chwilę uśpić własne cierpienie dało się wytłumaczyć? Czy były słowa jakimi mógłby za to przeprosić? Sam nie wiedział. W końcu nigdy nie był szczególnie dobry w wyrażaniu emocji, w przepraszaniu ani przyznawaniu się do własnych błędów. Jednak chciał spróbować. I liczył na to, że będzie miał możliwość podjęcia tej próby, ale nie spodziewał się usłyszeć czegoś takiego. Przypomniał sobie, że kiedy Itachi dowiedział się jak potraktował tamtego dnia Uzumakiego, to przyłożył mu tak, że wylądował na izbie przyjęć ze złamanym nosem. Ale tamten ból i tak był niczym w porównaniu z tym, który poczuł słysząc te słowa...

Uderzył pięścią w ścianę. Nie przyniosło mu to jednak ukojenia, dlatego zrobił to jeszcze raz, a później kolejny. Aż w końcu pulsujący ból zagłuszył, nieustannie powtarzające się w jego głowie, oświadczenie o zerwanej więzi z przyjacielem.

Zapatrzył się na przeszklone drzwi do ich kancelarii. Na zewnątrz powoli zapadał zmrok, a dzięki temu był w stanie dostrzec w nich swoje odbicie. Czarne włosy ze zdecydowanie zbyt długą grzywką, okalającą wąską twarz o ostrych rysach. Blada cera. Zaciśnięte usta. Obojętna mina. I czarne oczy, w których próżno było szukać jakiegokolwiek blasku. Kiedyś były zupełnie inne. Dawno temu. Zanim stracił córkę, zanim stracił Sakurę, zanim stracił rodziców, zanim stracił Naruto... Odwrócił się gwałtownie nie mając ochoty na siebie patrzeć. Nie na takiego siebie.

W jednej chwili stanął twarzą w twarz z mężczyzną, który był z Uzumakim w gabinecie jego brata. Naruto chyba mówił o nim Shikamaru, ale nie był tego pewien. Zmarszczył brwi przyglądając mu się uważniej.

- Czego chcesz od Naruto? – usłyszał w końcu, a w oczach mężczyzny z łatwością zauważył, że nie życzy sobie owijania w bawełnę.

- Porozmawiać, w końcu je... - zawahał się przez chwilę, ale ostatecznie nie mógł wypowiedzieć tego stwierdzenia w czasie teraźniejszym. Nie po tym co usłyszał od Uzumakiego - byliśmy przyjaciółmi – orzekł po chwili. – Zakładam, że ty nie pomożesz mi się z nim skontaktować, co? – dodał jeszcze, bardziej stwierdzając fakt niż rzeczywiście mając nadzieję, że otrzyma jakąś pomoc.

- Nie chciałbym żeby to zabrzmiało nieuprzejmie – zaczął po dłuższej chwili jego rozmówca zimnym tonem, który od razu zdradzał, że to co zamierza powiedzieć z pewnością nie będzie uprzejme, a wręcz ubrane w słowa tak, żeby zabrzmieć jak najbrutalniej – Jesteś ostatnią osobą, którą Naruto kiedykolwiek nazwałby przyjacielem.

,,Słowa też potrafią ranić. I to, o dziwo, czasem bardziej dotkliwie niźli nóż wbijany w serce". Powtórzył w myślach, choć sam nie wiedział dlaczego. Chyba tym przeklętym cytatem chciał katować się jeszcze bardziej. Jakby to miało mu umożliwić poznanie prawdy o tym, jak głęboko potrafią ranić same słowa...

Nawet nie zauważył kiedy został w korytarzu sam. Stał tak nie potrafiąc zebrać myśli ani zmusić ciała do jakiegokolwiek ruchu. Oprzytomniał dopiero kiedy usłyszał przytłumiony odgłos grzmotu. Odwrócił się w stronę drzwi kancelarii i dostrzegł, że za nimi leje jak z cebra. Musiał tak stać bezczynnie dłuższą chwilę, bo na chodniku zaczynały się już tworzyć pokaźnych rozmiarów kałuże. Ciągle nie do końca wiedział co robi, ale pchnął szklane drzwi i wyszedł przed budynek. Od razu uderzyła go fala powietrza pachnącego deszczem. Zatrzymał się zaraz przy wejściu, w miejscu gdzie nie dosięgały go zimne krople wody i patrzył na uciekających przed ulewą ludzi. Zmrużył oczy kiedy niebo przecięła błyskawica, a jego uszu dobiegł kolejny grzmot. Uśmiechnął się lekko.

Kiedy był jeszcze dzieckiem burze naprawdę go przerażały. Nie wiedział nawet od czego zaczął się ten strach. Chyba był po prostu wpisany w jego dziecięcą naturę. Tak jak większość dzieciaków lękało się ciemności, tak on bał się burzy. Panicznie. Doskonale pamiętał, że zawsze uciekał do matki i cały czas kiedy te trwały, spędzał na jej kolanach. A jeśli jej nie było, siedział skulony w jakimś kącie, byle tylko nie widzieć szalejącej nawałnicy i tego jak rozświetla niebo błyskawicami. To właśnie przerażało go najbardziej.

***

Tamtego dnia, kiedy byli zaledwie w drugiej klasie szkoły podstawowej, też była burza. I to tym gorsza, że przyszła w nocy. Przez to każdą błyskawicę było widać podwójnie co tylko potęgowało jego strach. Nie obchodziło go, iż są właśnie w trakcie szkolnej wycieczki. Że jest w pokoju z kilkoma innymi chłopcami, którzy najpewniej będą drwić z jego histerycznej reakcji. Liczył się wtedy tylko jego strach, który rósł za każdym razem kiedy słyszał grzmot. Skulił się na łóżku obejmując kolana ramionami i czuł jak do oczu zaczęły mu napływać łzy. Pamiętał, że nawet ktoś z obecnych wytknął mu wtedy jego słabość, ale nie zwrócił na to najmniejszej uwagi pogrążony we własnym przerażeniu. Nagle jednak poczuł jak ktoś obejmuje go ramieniem. Spojrzał na osobę, która znalazła się koło niego i od razu dostrzegł olbrzymie błękitne oczy. Zaraz potem zauważył szeroki uśmiech i blizny na policzkach. Potrzebował wtedy chwili żeby skojarzyć twarz z imieniem, bo to były jego pierwsze tygodnie w Konoha. Ojciec postanowił przenieść siedzibę firmy, więc i on musiał zmienić szkołę, a że nawiązywanie kontaktów nigdy nie szło mu zbyt dobrze, to i kolegów z nowej klasy jeszcze nie zdążył poznać. W każdym razie, po chwili sobie przypomniał, że chłopak przed nim to Naruto Uzumaki, nim zdążył jednak coś powiedzieć, ten wyciągnął przed siebie rękę z breloczkiem. Sasuke spojrzał uważnie na trzymany przez niego przedmiot. Zawieszka przedstawiała małego, rudego lisa, który drapieżnie pokazywał wszystkie zęby. Ale to co zwróciła największą uwagę Uchihy, to fakt, że zwierzę miało dziewięć ogonów.

- To Kurama. Przepędza strach. Dostałem go od mamy, bo bałem się latać samolotem. Ale teraz już się nie boję, dlatego daję go tobie, żebyś nie bał się burzy – wyjaśnił Naruto z jeszcze większym uśmiechem.

***

To właśnie wtedy przestał obawiać się tego zjawiska. I wtedy zyskał przyjaciela. I trwałoby to pewnie do dziś gdyby nie jego własna głupota. Zacisnął dłonie w pięści nie wiedząc co dalej zrobić. Mokre włosy przykleiły mu się do twarzy, a na całym ciele zaczynał odczuwać chłód, bo wiatr się wzmagał, a jego ubrania już całkowicie przemokły. Westchnął ciężko rozglądając się dookoła. Na ulicach nie było już nikogo, tylko co jakiś czas mijały go samochody rozchlapując zebraną na ulicy wodę. Rzucił okiem na okno gabinetu Itachiego. Tam ciągle paliło się światło. Przez chwilę zastanawiał się czy nie iść do niego, ale ostatecznie uznał, że ten pewnie tylko by go opieprzył za to jak wygląda. W końcu Itachi ciągle traktował go jak dziecko. Wsunął więc rękę do kieszeni spodni i wyciągnął kluczyki do samochodu. Spojrzał na nie, a w zasadzie to, na breloczek, który był do nich przyczepiony. Pogłaskał delikatnie po głowie rudego lisa, który stanowił przywieszkę. Mimo tylu lat i dość sfatygowanego wyglądu ciągle trzymał się w jednym kawałku, co zawdzięczał tylko i wyłącznie trosce Sasuke. Uchiha niejednokrotnie już zanosił miniaturową maskotkę do zakładów zajmujących się konserwacją zabytkowych zabawek. Praktycznie zawsze był przy tym raczony dziwnymi spojrzeniami, bo wszyscy pracownicy twierdzili, że lis nie ma żadnej wartości i nie opłaca się przeprowadzać nad nim renowacji. Jednak dla niego ten breloczek wiele znaczył i nigdy nie pozwoliłby mu się całkowicie zniszczyć.

- No, Kurama, będę musiał spróbować cię oddać pierwotnemu właścicielowi skoro już się nie boję burzy - szepnął i skierował się do samochodu.

Usiadł za kierownicą auta i wziął kilka głębokich wdechów. Sięgnął na siedzenie pasażera gdzie leżała jego komórka, której wcześniej z powodu zdenerwowania nie zabrał. Szybko znalazł właściwy numer. Po kilku sygnałach usłyszał w słuchawce kobiecy głos.

- Co robisz, Karin? – zapytał podejrzliwie, bo dziewczyna jak na jego gust, zdecydowanie zbyt szybko oddychała. Trochę jakby była wystraszona...

- Ćwiczę. - odparła, ale w jego ocenie nie zabrzmiało to wiarygodnie.

- Ćwiczysz – zastanowił się – Ale wiesz, że w twoim stanie nie powinnaś się przemęczać? Musisz bardziej dbać o mojego bratanka...

- Albo bratanicę – przerwała mu dziewczyna już zdecydowanie innym tonem.

- Albo bratanicę – powtórzył – Wiesz, że gdyby coś się działo, zawsze możesz mi powiedzieć, prawda?

- To nic takiego, ćwiczyłam i tyle – powtórzyła, a to zapewnienie zabrzmiało dla niego jeszcze bardziej podejrzanie niż poprzednie.

- Jesteś u nas w domu? – zapytał wreszcie.

- Nie, u siebie w mieszkaniu, ale...

- Będę u ciebie za jakieś pół godziny. Musimy porozmawiać – oznajmił w końcu.

Nie chodziło tylko o to, że faktycznie miał do Karin kilka pytań, bo to mogłoby ostatecznie zaczekać. Tym bardziej, że czekało już prawie dziesięć lat. Głównym powodem dla którego chciał ją zobaczyć było to, że coś mu się nie podobało w słowach dziewczyny, a doskonale wiedział, iż stojąc z nim twarzą w twarz nie będzie mogła go okłamać.

- Skoro już muszę cię znosić, to przywieź mi kremówkę – oznajmiła pogodnym głosem, ale zaraz umilkła jakby zdając sobie z czegoś sprawę. Sasuke wyobrażał sobie jak poprawia na nosie okulary, bo dopiero teraz dotarło do niej co dokładnie powiedział. Narzeczona jego brata czasami naprawdę miała problemy ze skupieniem uwagi na tym, co chciało się jej przekazać albo raczej wyłapywała z wypowiedzi tylko to co jej pasowało... Nie był do końca pewny jak to działało, ale pod tym względem przypominała mu niekiedy Naruto. A przynajmniej tego roztrzepanego Naruto, którym był kiedyś, bo wcale nie był pewny czy ciągle jest taki sam - O czym tak właściwie chcesz rozmawiać?

- O twoim kuzynie.

- Po co ci Nagato? Nie wiem czy zauważyłeś, ale on za tobą nie przepada...

- Nie o tym – przerwał jej.

- Naruto – szepnęła, a on usłyszał jeszcze jak głośno wciąga powietrze.

- A no, Naruto.

- A co ja bym ci mogła powiedzieć akurat o nim... - rzuciła ze zdenerwowaniem przebrzmiewającym w głosie.

- Na przykład to, że od lat mnie okłamywałaś twierdząc, że nie wiesz gdzie jest? – podsunął. Nie miał wątpliwości, że to Karin skontaktowała Itachiego z Uzumakim, bo tylko ona byłaby w stanie ukrywać przed nim fakt, iż jednak wie co się dzieje z jej kuzynem. Jego brat, mimo że sam ciągle był na niego wściekły za to co zrobił, w końcu by się poddał i powiedział mu co wie. – Nie mam ci tego za złe, Karin – rzekł w końcu, bo wyglądało na to, ze dziewczyna zaniemówiła nie wiedząc jak się zachować – Zasłużyłem sobie, ale teraz muszę z nim pogadać. I nie obchodzi mnie czy on ma na to ochotę. Wysłucha co mam mu do powiedzenia – oznajmił z mocą i rozłączył się nie słuchając co jeszcze Karin starała się mu przekazać.

----------------------------------------------------------

Naruto wyszedł z kancelarii rodziny Uchiha oddychając ciężko. Złość buzowała w nim szukając ujścia, którego w zasadzie nie było. Niby zawsze mógł przyłożyć Sasuke, co swoją drogą powinien zrobić już dawno temu, ale przecież obiecał sobie, że będzie go po prostu ignorował. Tak jakby Uchiha Sasuke nigdy nic dla niego nie znaczył. Jakby był po prostu elementem zlecenia, takiego jak setki innych, które wykonywał. Wziął głęboki oddech i ruszył w stronę centrum wysyłając po drodze wiadomość do Shikamaru, że spotkają się w redakcji.

Wpatrywał się właśnie bez większego celu w szary budynek, z olbrzymimi ciemnobrązowymi drzwiami, obok których wisiała błyszcząca srebrna tablica z nazwą gazety, w której pracował. Czarny napis ANBU ginął między innymi, krzykliwymi znakami firm odzieżowych czy kosmetycznych, których siedziby znajdowały się w pobliżu. Przypadkowy przechodzień raczej nie pomyślał, że właśnie w tym niepozornym biurze pracuje jeden z lepszych zespołów dziennikarzy śledczych na terenie Konohy... A teraz Naruto miał ponownie do nich dołączyć. Tak w zasadzie, to nigdy nie odszedł, ale przez ostatnie lata bywał tutaj tylko ,,z wizytą", cały czas zbierając materiały do kolejnych artykułów i starając się pozostać niewidzialnym dla osób, które mogłyby go pamiętać z czasów szkolnych. Zwłaszcza dla jednej takiej osoby...

Pierwsze krople deszczu, które dotknęły jego twarzy, wyrwały go z otępienia. Wszedł do budynku i od razu skierował się do swojego biura. Mimo że bywał tutaj rzadziej niż jakikolwiek inny pracownik Jiraiya nie pozwoliłby zająć jego miejsca pracy innemu dziennikarzowi. Takie były właśnie plusy tego, iż redaktorem naczelnym ANBU był jego ojciec chrzestny. Naruto doskonale widział, że Zboczony Pustelnik, bo tak właśnie nazywał Jiraiyę poza biurem, ciągle liczył, że Naruto zdecyduje się wrócić na stałe do Konohy. Jednak Uzumaki nie miał takiego zamiaru. Tak po prawdzie, to chciał zakończyć to wszystko jak najszybciej. Liczył, że znajdzie materiały, które umknęły innym, przekaże je policji, napisze artykuł, który otworzy mu drogę do światowej kariery i nigdy więcej nie wróci do tego miasta. Czy aż tak dużo wymagał od życia? Odetchnął ciężko wchodząc do swojego małego królestwa. Teraz cieszył się, iż wpadł tutaj już wczoraj i posprzątał. Nie miałby teraz siły ani tym bardziej cierpliwości żeby cokolwiek ruszyć. Usiadł ciężko na fotelu i oparł głowę na rękach.

- I jak? – usłyszał pytanie zanim zdążył chociażby zebrać myśli.

- Co? – rzucił podnosząc wzrok na Jiraiyę, który właśnie rozsiadał się po drugiej stronie jego biurka.

- Pytam czy mamy materiał.

- Chyba tak – odparł z wahaniem.

W zasadzie, to jeszcze przed telefonem Karin obiło mu się o uszy, że w domu opieki na terenie Konoha coś się dzieje, ale był wtedy zajęty innym tematem, więc nie przykładał do tego wagi. Z kolei na to, że ktoś grozi Uchihom zostawał z premedytacją głuchy. Nie interesowało go czy to ma ze sobą jakikolwiek związek ani nawet to, czy za tymi pogłoskami nie kryje się jakaś większa afera. Do tego żeby zdecydowanie odmówić pracy nad tym tematem wystarczyło zawarcie w nim słowa Konoha albo tym bardziej Uchiha. Najpewniej nie wziąłby się za żadną z tych spraw, nawet gdyby redakcja mu je podsunęła, jednak kiedy kuzynka do niego zadzwoniła nie mógł odmówić. To znaczy mógł i nawet to zrobił. Kilka, a może kilkanaście razy z rzędu. Zawsze jej powtarzał, że nie będzie się mieszał w nic co ma jakikolwiek związek z Sasuke, nawet jeśli miałoby to oznaczać stratę artykułu jego życia. I w tym postanowieniu tkwił prawie miesiąc. Zdarzenie, które sprawiło, że w ułamku sekundy zmienił zdanie miało miejsce cztery dni przed jego przyjazdem do Konohy. Wtedy to zadzwoniła do niego Karin i powiedziała, że ona również dostała anonimowy list, w którym ktoś ,,sugerował" żeby zerwała kontakty z rodziną Uchiha, jeśli zależy jej na własnym bezpieczeństwie. I tego już Naruto nie mógł zignorować, bo wiedział, że jego kuzynka się nie ugnie pod żadnymi groźbami, w końcu była Uzumaki, a oni nigdy nie odpuszczają. Uparła się nawet by nic nie mówić Itachiemu, bo nie chciała go martwić. Dlatego najszybciej jak mógł załatwił sprawy związane z powrotem do Konohy i oto dzisiaj poznał szczegóły problemu od samego Uchihy. Tak po prawdzie to nie był jeszcze do końca pewny czy faktycznie to wszystko ma jakiś związek z Danzo, ale rzeczywiście coś mogło być na rzeczy. Dlatego tym bardziej nie mógł zostawić kuzynki bez pomocy.

- Czyli bierzesz ten artykuł? - z zamyślenia wyrwało go pytanie Zboczonego Pustelnika.

- A Kiba nie chciałby się tym zająć? – rzucił z resztkami nadziei – On lubi takie sprawy. Podejrzenia o eksperymenty medyczne...

- Inuzuka zajmuje się tylko prawami zwierząt – przerwał mu Jiraiya na co on tylko prychnął wiedząc doskonale, że nie wymyśli nikogo innego komu mógłby oddać ten materiał – Witaj ponownie w Konoha, Naruto.

Nie odpowiedział. Bo i co miał odpowiedzieć. Nie oczekiwał powitań. Wolałby w ogóle tutaj nie wracać. Najchętniej zapomniałby o tym co się tutaj zdarzyło. W tym o Sasuke...

- Myślisz, że sąd uwierzy, iż po dziesięciu latach można dokonać zbrodni w afekcie? – mruknął wreszcie do Jiraiyi, który ciągle uważnie mu się przyglądał. Doskonale wiedział o czym myśli, a przez to dochodził do wniosku, że naprawdę wolałby pracować u kogoś zupełnie obcego, bo ten zboczeniec wiedział o nim zdecydowanie zbyt wiele...

- Jeśli Itachi będzie oskarżycielem posiłkowym to myślę, że możesz zapomnieć o łagodniejszym wymiarze kary. – zaśmiał się w odpowiedzi – Prędzej będzie walczył o dożywocie bez prawa wcześniejszego zwolnienia. Ciesz się, że zniesiono karę śmierci...

- Powinieneś jeszcze popracować nad pocieszaniem swoich pracowników – rzekł uśmiechając się lekko. Powoli zaczynał opuszczać go gniew, a przychodziło dobrze znane poczucie obowiązku. W końcu to sprawa jak każda inna. Rozwiąże ją i nigdy więcej nie będzie musiał oglądać Sasuke.

- Może faktycznie jeszcze nie jestem w tym najlepszy – odrzekł po chwili zastanowienia Jiraiya – Ale teraz powiem ci coś nie jako redaktor, ale jako twój ojciec chrzestny: Porozmawiaj z nim.

- Raz już się wystarczająco nasłuchałem – odparł gorzko przypominając sobie jak wtedy został odrzucony, choć zawsze uważał, że lepszym słowem byłoby upokorzony...

- I ty twierdzisz, że zmądrzałeś – szepnął zrezygnowanym tonem Jiraiya wychodząc.

- Nie wiem czy zmądrzałem – mruknął kiedy został już sam w pomieszczeniu – Ale sam kiedyś mówiłeś, że głową naprawia się błędy, które popełniło serce. Więc to teraz zrobię...

********************

Wreszcie udało mi się skończyć wszystkie pozaczynane rozdziały, które zalegały mi gdzieś tam na dysku ;) A skoro już wstawiam ten rozdział to przy okazji chciałam podziękować za wszystkie gwiazdki i komentarze pod poprzednim i życzyć udanych wakacji tym, którzy będą je mieli :P

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro