§ 12.

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Następnego dnia z samego rana dostałam wiadomość od Ksawerego z informacją, że znalazł coś o Stefanie Bielawie. I chociaż czekałam na to od zeszłego wieczoru, miałam niemały problem ze zwleczeniem się z łóżka. Minionej nocy niestety nie mogłam zaliczyć do udanych pod względem wypoczynku. Do późna nie dawała mi spokoju sprawa urodzin siostry. Biłam się z myślami, zastanawiając się, jak rozwiązać tę sytuację, w której tkwiłyśmy od sześciu lat. Doskonale wiedziałam, że jeden telefon z życzeniami niczego nie załatwi. Mógł jednak stanowić dobry pierwszy krok ku naszemu porozumieniu. O ile oczywiście zdobędę się na to, aby go wykonać.

Po przebudzeniu nie byłam w tej kwestii ani o krztę mądrzejsza, ale nie miałam całego dnia, aby ją dalej roztrząsać. Niechętnie zwlekłam się z łóżka, będąc przekonana, że będę musiała bardziej niż zwykle namęczyć się nad makijażem, aby ukryć wory pod oczami. Kiedy przejrzałam się w lustrze, okazało się, że nie jest tak źle, jak zakładałam, ale i tak spędziłam w łazience więcej czasu niż zazwyczaj.

Rzadko kiedy miałam kłopot z wyborem stroju, bo moja garderoba była w raczej stonowanych kolorach i niemal każde zestawienie dobrze ze sobą współgrało, ale tym razem stałam przed szafą z odwiecznym problemem każdej kobiety – w co by się tu ubrać? Wpatrywałam się w wiszące rzędy spódnic i eleganckich bluzek i nie mogłam się na nic zdecydować. Zwykle po prostu wyciągałam to, co pierwsze rzuciło mi się w oczy i było odpowiednie do pogody. Szkoda było mi czasu na szukanie i wybrzydzanie. Dzisiaj miało być całkiem ciepło, więc odpuściłam sobie wieszaki ze spodniami i skupiłam na sukienkach. Nadal jednak nie byłam do niczego przekonana.

Co się ze mną działo? Przecież nigdy się czymś takim nie przejmowałam. Co się zmieniło? Idziesz na spotkanie z nieziemskim ciachem – odparł mi w głowie głosik, brzmiący jak Zośka. Ugh! To, że miałam się spotkać z Ksawerym, nie miało żadnego znaczenia. Na pewno. Chyba. A może jednak?

Och, matko, Nastka wieź się w garść! – krzyknęłam na siebie w duchu, po czym chwyciłam za wieszak z czarną sukienką w kwieciste wzory, z rękawkami trzy czwarte, rozkloszowanym dołem i wiązaniem pod szyją. Cóż, było to coś bardziej dziewczęcego niż profesjonalnego, ale miałam to gdzieś. Stroiłam się dla siebie, a nie dla żadnego faceta i dzisiaj miałam ochotę na właśnie tę kieckę.

W pełni ubrana, umalowana i uczesana opuściłam sypialnię i skierowałam się do kuchni na szybkie śniadanie. Zośki nigdzie nie było widać, więc albo jeszcze spała, albo już wyszła. Chociaż patrząc na jej tryb życia i wczesnoporanną godzinę, stawiałbym na to pierwsze.

Zjadłam szybko jogurt z płatkami owsianymi, po czym ruszyłam w stronę przedpokoju. Wrzuciłam do torebki najpotrzebniejsze rzeczy, włożyłam czarne szpilki, narzuciłam żakiet i wyszłam z mieszkania. Zapowiadał się kolejny pracowity dzień.

Jakieś pół godziny później wjeżdżałam już windą na piętnaste piętro. Zastanawiałam się, czy wejść najpierw do kancelarii, czy od razu udać się do CRSB, gdzie czekał już na mnie Ksawery. Ostatecznie zdecydowałam się na opcję drugą. W firmie i tak nikt zbytnio nie przejmował się moją obecnością lub jej brakiem, więc nic się nie stanie, jak pojawię się trochę później.

Zapukałam do drzwi biura Dziury i niemal w tej samej sekundzie doszło zza nich donośne „proszę".

– Cześć, Pestka! – Usłyszałam, ledwo przekroczyłam próg pomieszczenia. – Dobrze cię widzieć.

Ksawery jak zwykle wyglądał, jakby sekundę wcześniej zszedł z wybiegu lub sesji zdjęciowej. Włosy miał w ujmującym, artystycznym nieładzie, a niebieska koszulka polo podkreślała błękit jego oczu. Uśmiechał się do mnie szeroko, a na widok jego dołeczków zaczęły mi mięknąć kolana.

Cholera. Nie powinnam tak reagować. To tylko uprzejmy facet, który mi pomaga, bo jestem aplikantką jego ojca. Nic poza tym. Zupełnie, kompletnie nic.

– Cześć – odparłam, mając nadzieję, że głos mi nie zadrżał. – Ciebie też miło widzieć.

Ruszyłam w stronę jego biurka z zamiarem przycupnięcia na wolnym krześle, które stało obok. Nie uszło mojej uwadze, że Dziura uważnie śledził ten mój kilkumetrowy spacer, skupiając wzrok głównie na moich odsłoniętych nogach. Ubranie tej sukienki to chyba jednak nie był dobry pomysł.

– Wszystko w porządku? – spytał, kiedy już usiadłam. – Wyglądasz na trochę zmęczoną. Ojciec daje ci popalić?

Kurczę, makijaż chyba jednak nie ukrył wszystkich mankamentów mojej twarzy. No ale teraz to już nic nie zrobię. Trudno, przez resztę dnia będę wyglądać na niewyspaną, co niestety było zgodne z prawdą.

– Nie, chociaż wczoraj przerwał mi przesłuchanie Iwańskiego w pół zdania – poskarżyłam się. – Chciałam go przycisnąć, bo wyraźnie wciskał nam kity, ale twój tata mi na to nie pozwolił. Czy on ma coś do doktorka? Bo zachowuje się tak, jakby mu bezgranicznie wierzył i był święcie przekonany, że nie ma niczego na sumieniu, chociaż wszystkie poszlaki mówią coś zgoła innego.

Liczyłam na to, że chociaż Dziura udzieli mi informacji, które pozwolą mi zrozumieć, dlaczego mój patron traktuje naszego klienta, jakby absolutnie nie był zdolny do żadnej zbrodni, a jego kłamstwa były tylko nieznacznym rozminięciem się z prawdą. Była to dość kluczowa kwestia, jeśli faktycznie, tak jak polecił mi mecenas Karlicki, miałam trzymać rękę na pulsie. Miałam jednak przeczucie, że ewentualny kłopot ze sprawą nie byłby wcale związany z jej medialnością, ale niewłaściwym podejściem obrońcy do podejrzanego.

Ksawery jednak tylko wzruszył ramionami.

– Ojciec nigdy nie mówił w domu o swojej pracy – odparł. – Jednak z tego, co wiem, to zawsze starał się pochodzić do spraw jak najbardziej obiektywnie. Nie wiem, co mogło się zmienić.

Westchnęłam ciężko, bo wyglądało na to, że znów trafiłam jak kulą w płot. No nic, musiałam dalej męczyć starego Dziurowicza, aż w końcu wszystko mi wyśpiewa. Pracowaliśmy przy tej sprawie razem i miałam prawo wiedzieć, o co właściwie chodzi. Zwłaszcza jeśli dzięki temu miałabym szansę uchronić swojego patrona, klienta, kancelarię i siebie przed sromotną klęską.

– No dobra, nieważne. – Machnęłam lekceważąco ręką. – Lepiej powiedz mi, co masz na Bielawę.

Nie trzeba było mu tego dwa razy powtarzać. Oderwał wzrok ode mnie i przeniósł go na ekran.

– W SMS-ie zasugerowałaś, że facet może być zamieszany w jakieś lewe interesy, więc w pierwszej kolejności postanowiłem poprosić znajomego z prokuratury, żeby przejrzał Krajowy Rejestr Karny i od razu bingo – odparł zadowolony z siebie, po czym obrócił monitor nieco w moją stronę.

Ukazał mi się dokument, który potwierdził moje dotychczasowe przypuszczenia.

– Skazany na sześć lat za udział w zorganizowanej grupie przestępczej przemycającej narkotyki z zachodu – mruknęłam pod nosem, śledząc tekst. – Nic dziwnego, że nasza gwiazdeczka nie chciała mieć z nim nic wspólnego. Brat za kratkami nie wróży dobrze dla kariery na szklanym ekranie.

– No raczej nie bardzo – zgodził się ze mną Dziura. – Ale to jeszcze nie wszystko. Na podstawie daty wyroku udało mi się go powiązać z innymi procesami, prowadzonymi mniej więcej w tym samym czasie. Ta szajka przemytnicza była dość spora i działała prężnie przy niemieckiej granicy. Ktoś jednak ich podkablował i wpadli podczas nalotu na ich miejscówkę. Ci z dolnych i średnich szczebli w hierarchii, w tym nasz delikwent, dostali od roku do właśnie sześciu lat. Jakieś tam grubsze ryby dychę, a ich szef Mirosław Norkowski pseudo Noras, piętnaście. Grupę rozbito na dobre, do tej pory nie ma żadnych oznak na to, aby ktoś próbował wskrzesić interes. W końcu przywódcy wciąż siedzą za kratkami.

Musiałam przyznać, że były to dość wartościowe informacje. Plotki, o których wspomniała Monika, były prawdziwe. Stefan istotnie wpakował się w nieciekawe towarzystwo i przypłacił to pobytem w więzieniu. No ale, jak twierdziła Kozłowska, w domu im się nie przelewało, a narkotyki to dochodowy biznes. Nic więc dziwnego, że Bielawa się na to skusił. Skazanie powodowało jednak, że nie mógł być zamieszany w znikniecie swojej siostry.

– Czyli brat to ślepy zaułek – stwierdziłam, odrywając wzrok do ekranu.

– Niekoniecznie – zasugerował Ksawery. – Przyjrzyj się dacie wyroku i dodaj sześć.

O, kurczę. Faktycznie przedwcześnie skreśliłam faceta z listy podejrzanych.

– Wyszedł trzy miesiące temu. – Dziura potwierdził to, co sama właśnie odkryłam.

No to zaczynało się robić coraz ciekawiej.

Opowiedziałam mojemu towarzyszowi o tym, czego dowiedziałam się z rozmowy z Moniką, a potem Iwańskim. Z kolejnych elementów układanki zaczął wyłaniać się całkiem prawdopodobny obraz wydarzeń związanych z zaginięciem Sztern. Jeśli wierzyć doktorkowi, pierwszy raz pojawiła się w „Be Beauty" mniej więcej wtedy, gdy jej brat wylądował za kratkami. Miała na ciele wyraźne ślady przemocy i kupę kasy oraz poprosiła o przemodelowanie twarzy. To wszystko mogło wynikać z tego, że miała powiązania z grupą przestępczą, do której należał Stefan. Jego złapali, jej udało się uciec, przy okazji zgarniając forsę, ale musiała się ukrywać, więc zdecydowała się na operacje plastyczne. Przez sześć lat miała spokój i zaczęła czuć się naprawdę bezpiecznie. Nawet na tyle, aby zaistnieć w show-biznesie. Sielanka się jednak skończyła. Brat skończył odsiadkę i postanowił się z nią rozliczyć za stare porachunki. Po co jednak miałby ją porywać? Byli przecież rodziną i nie mieli nikogo oprócz siebie. A mimo to na chwilę obecną to była najbardziej wiarygodna wersja wydarzeń.

– Jest kilka luk, ale ogólny zarys miałby sens – poparł mnie Ksawery. – Nie wiemy jednak, co Kaktus robił i gdzie się podziewał od czasu opuszczenia paki.

– Kaktus? – zdziwiłam się, unosząc brew.

– To pseudonim Bielawy – wytłumaczył. – Każdy członek grupy przestępczej powinien mieć jakiś, bo posługiwanie się imieniem i nazwiskiem za bardzo mogłoby ich narazić na ewentualność wpadki. My z naszymi ksywkami też nadawalibyśmy się do jakiegoś gangu – dodał z głupkowatym uśmiechem.

– Chyba tylko do tego słodziaków w Biedrze – odparłam pod nosem z lekką kpiną, ale Dziura musiał uznać to za zabawne, bo zaczął się śmiać. Przez moment pozostałam niewzruszona, ale w końcu do niego dołączyłam.

Nie miałam pojęcia, co ten facet w sobie miał, ale mimo iż znałam go zaledwie tydzień, miałam wrażenie jakbyśmy przyjaźnili się od lat. Czułam się przy nim tak swobodnie, jak przy żadnym innym mężczyźnie od dłuższego czasu. Starałam się przekonać samą siebie, że to nic nie znaczy, ale jednak nie potrafiłam pozostać na to obojętna. Naprawdę go lubiłam i może gdybyśmy spotkali się w innych okolicznościach, pozwoliłabym sobie na to, aby mogło dojść między nami do czegoś więcej.

Nasze śmiechy ucichły, ale przez dłuższą chwilę żadne z nas się nie odezwało. Spoważnieliśmy, patrząc sobie w oczy. Jego spojrzenie przeszywało mnie do szpiku kości, ale w tym dobrym, podniecającym sensie. Miałam nadzieję, że mój wzrok nie był zbyt rozmarzony, ale w sumie nie przejmowałam się tym aż tak bardzo, jak powinnam. Liczył się tylko ten moment, w którymi byliśmy tylko my, bez zbędnych słów i gestów. Tylko te spojrzenia, które wyrażały znacznie więcej, niż chcielibyśmy przyznać.

Nagle Ksawery uniósł rękę i skierował ją do mojej twarzy. Nie śmiałam się ruszyć w oczekiwaniu, co się zaraz wydarzy. W końcu jego dłoń musnęła delikatnie mój policzek, jakby chciał coś z niego zetrzeć. Ten dotyk trwał ułamek sekundy i był ledwo wyczuwalny, ale i tak przeszedł mnie dreszcz, jakiego już dawno nie doświadczyłam.

– Rzęsa – szepnął, cofając rękę, ale nie spuszczając ze mnie spojrzenia.

To ja pierwsza przerwałam kontakt wzrokowy. Nie byłam osobą wstydliwą, ale ten dość intymny gest sprawił, że się nieco spłoszyłam. I to nie dlatego, że mi się nie spodobał. Wręcz przeciwnie. Spodobał mi się na tyle, iż bałam się, że będę chciała jeszcze więcej. A to nie wchodziło w grę.

– No to co z tym Kaktusem? – spytałam, przerywając w końcu pełną napięcia ciszę i wracając do głównego wątku naszej rozmowy. – Jak się dowiemy, gdzie się podziewał przez te trzy miesiące?

Wlepiłam wzrok w monitor, aby nie patrzeć na Ksawerego, bo czułam, że mogłoby się to źle dla mnie skończyć. On natomiast jeszcze przez moment przyglądał się mojej twarzy, ale w końcu także obrócił się w stronę komputera.

– Uruchomiłem kilka moich kontaktów – odparł. – Popytają w środowisku, może ktoś się na niego natknął – dodał, jakby to była najzwyklejsza rzecz na świecie, a ja uniosłam brew w geście zdziwienia.

– Ciekawych musisz mieć znajomych, skoro orientują się w przestępczym półświatku – mruknęłam, posyłając mu uważne spojrzenie.

Nie żebym osobiście miała z tym problem, bo byłam przygotowana na to, że jeśli w przyszłości będę bronić jakichś przestępców, to pewnie nie uniknę kontaktu z ich kolegami po fachu, ale dziwiłam się, że ktoś taki jak Dziura może kumplować się z typkami, których moralność jest mocno wątpliwa. Wyglądał na porządnego człowieka, który z daleka trzyma się od jakichkolwiek kłopotów. No ale jak wiadomo nie od dziś – pozory lubią mylić i chyba tak też było w tym wypadku.

– W mojej robocie przydają się różne znajomości – przyznał z uśmiechem. – Mam kilku zaprzyjaźnionych policjantów, jak i zbirów. Korzystam z uprzejmej pomocy jednych lub drugich w zależności od tego, która strona prawa wydaje się bardziej przydatna.

No nieźle. Musiałam kiedyś zapytać, na czym dokładnie polega jego praca, bo kolejne nowości na jej temat sprawiały, że byłam nią coraz bardziej zaintrygowana. Podobnie jak samym Ksawerym. Na początku widziałam w nim zwykłego informatyka, ale coś czułam, że ten facet jest o wiele bardziej interesujący. I może kiedyś skuszę się na to, aby poznać chociaż część jego tajemnic, ale nie dzisiaj. Teraz byłam w pracy i to na niej powinnam się skupić.

– Ale jako syn prawnika powinieneś wiedzieć, że nie można wykorzystać w sądzie dowodów pozyskanych w sposób nielegalny – oznajmiłam zaczepnie, chcąc dać mu do zrozumienia, że pomoc jego „znajomych zbirów" może się nam na nic nie przydać.

– Oczywiście, że o tym wiem – odparł bez żadnego oburzenia. – Nie kojarzę jednak przepisu mówiącego, że nie można korzystać z przysług osób, które nakierują cię na trop, prowadzący do dowodów, które będziesz mogła pozyskać w pełni legalnie. Ani że te osoby nie mogą mieć powiązań mafijnych.

O Boże, czy on naprawdę miał kontakt z kimś z mafii? Po co mu coś takiego? Poza namierzeniem Kaktusa, oczywiście. Ale skoro poprosił o to kogoś z dnia na dzień, to musiał znać go już znacznie wcześniej. Matko, czym on się tutaj zajmował? Czy to możliwe, żebym współpracowała z przestępcą? Czy to dlatego mecenas Dziurowicz nie chciał w kancelarii przyznawać się do syna? Bo wiedział, że to, co robi Dziura, rozmija się z przestrzeganiem prawa?

Natłok tych na wpół niedorzecznych, na wpół całkiem prawdopodobnych myśli, przerwał dźwięk mojego telefonu. Wygrzebałam go szybko z torebki, aby nie nakręcać się tymi głupimi domysłami. Pewnie Ksawery tylko sobie ze mnie żartował. No bo, że niby on i mafia? Nie, to absurd. Chyba.

Na ekranie widniała wiadomość od mojego patrona.

– To twój ojciec – oznajmiłam, nie odrywając wzroku od telefonu. – Chce mnie widzieć za piętnaście minut w swoim gabinecie.

Kurczę, pewnie zauważył, że nie ma mnie ani przy biurku, ani ekspresie do kawy, ani w recepcji. Miałam nadzieję, że nie dostanę reprymendy za niestawienie się w kancelarii na czas, skoro do tej pory nikt tego nie pilnował. Najwyżej powiem, że robiłam research na mieście. Co w sumie nie mijałoby się tak bardzo z prawdą. Research faktycznie się odbył, tyle że w pomieszczeniu obok w towarzystwie Dziurowicza młodszego. Więc to właściwie nie byłoby kłamstwo.

– Powinnam się już zbierać – dodałam z westchnieniem, wstając i chwytając za torebkę. – Daj znać, jeśli te twoje kontakty się odezwą – poprosiłam, wymawiając słowo „kontakty" z lekką kpiną, na co Ksawery uśmiechnął się głupkowato.

– Pewnie – odparł. – Pestka, na pewno wszystko okej? – spytał niespodziewanie, kiedy byłam już w połowie drogi do drzwi. – Zmartwiłaś się tą mafią czy mój stary jednak skutecznie uprzykrza ci życie? – dodał lekkim tonem, ale w jego oczach dostrzegłam autentyczną troskę.

Przystanęłam na moment, zastanawiając się, czemu tak bardzo przejmuje się moim samopoczuciem. Znaliśmy się zaledwie kilka dni, więc nie spodziewałam się takiego zainteresowania z jego strony. Musiałam jednak przyznać, że było to bardzo miłe. Pierwszy raz od dawna kogoś, w dodatku niemal dla mnie obcego, obchodziło to, jak się czuję. Ujęło mnie to na tyle, że postanowiłam podzielić się prawdziwym powodem mojego lekkiego zdołowania.

– Nic z tych rzeczy – zaprzeczyłam, uśmiechając się blado. – To sprawa rodzinna. Nie dogaduję się z siostrą.

Chociaż przez ostatnie pół godziny skupiałam się na pracy, to wciąż gdzieś z tyłu głowy miałam dylemat dotyczący dzisiejszych urodzin Marleny. Minęło już tyle czasu od momentu, w którym normalnie ze sobą rozmawiałyśmy, że bałam się tego, jak by to wyglądało, gdyby jednak odebrała mój telefon. Dlatego, mimo iż obiecałam mamie, że spróbuję, wcale nie chciałam do niej dzwonić. Tyle razy wyciągałam rękę na zgodę, a ona zawsze ją odtrącała. Byłoby mi łatwiej, gdyby to ona zrobiła pierwszy krok. Wiedziałabym przynajmniej, że w końcu mi wybaczyła. Albo chociaż pogodziła się z tym, co się stało.

– Przykro mi. – Słowa Ksawerego wydawały się szczere. – Wiem, jak to jest. Między mną a Kaliną jest dwanaście lat różnicy, więc często z tego powodu mieliśmy jakieś zgrzyty. Ale na szczęście zawsze dochodziliśmy do porozumienia. Wam też się pewnie uda – dodał, puszczając mi oko.

Uśmiechnęłam się w odpowiedzi, chociaż jego kłótnie z siostrą były zapewne niczym w obliczu tego, co mnie poróżniło z moją. Nie był to jednak czas na wyjaśnianie tej zawiłej sytuacji. Nie znaliśmy się jeszcze na tyle, abym mogła mu powierzyć jeden z moich największych sekretów.

– Też mam taką nadzieję – odparłam, chociaż tak naprawdę ledwo w to wierzyłam.

Jeszcze raz się pożegnałam, po czym szybkim krokiem ruszyłam ku wyjściu, a następnie udałam się w stronę wejścia do kancelarii. Przywitałam się krótko z siedzącą na recepcji Olą. Miała chyba ochotę na dłuższą pogawędkę, ale niestety musiałam ją przeprosić. Z piętnastu minut, jakie dał mi Dziurowicz, została mi niecała połowa, a chciałam jeszcze wpaść do pomieszczenia socjalnego i zrobić sobie kawę, którą przelałabym do kubka termicznego, który trzymałam w szafce biurka na wszelki wypadek. Niestety nie udało mi się tam dotrzeć, bo na drodze stanął mi Michał.

– Hej, piękna. – Uśmiechnął się do mnie szeroko. – Wydaje mi się, czy ostatnio mnie unikasz?

Pytanie było zadane niby żartobliwie, ale czułam, że jednak był odrobinę urażony moim zachowaniem. I chociaż chciałabym zaprzeczyć, to nie mogłam zrobić tego z czystym sumieniem. Bo prawda była taka, że starałam się na niego nie wpadać. Nie mogłam jednak powiedzieć mu wprost, że tak właśnie było.

– Nie, no co ty. – Machnęłam lekceważąco ręką. – Po prostu mam sporo roboty. W sprawie co chwila pojawiają się nowe tropy i trzeba je wszystkie sprawdzić.

I to nie była zupełna ściema. Naprawdę poświęcałam znaczną część uwagi na rozwiązanie zagadkowego zniknięcia Igi Sztern.

– A nie znalazłabyś dla mnie wolnej chwili? – spytał, zmniejszając dystans między nami do zaledwie kilkudziesięciu centymetrów. – Miałem nadzieję, że dasz się namówić na kolację w sobotę.

Spodziewałam się, że bliskość tak atrakcyjnego mężczyzny sprawi, że nagle zrobi mi się gorąco, a w brzuchu poczuję ten charakterystyczny, przyjemny ścisk. Niestety nic takiego nie nastąpiło i nie byłam pewna, czy w związku z tym odczułam ulgę, czy pewnego rodzaju rozczarowanie. Jedno jednak nie ulegało wątpliwości – Michał nie wzbudzał we mnie uczuć, na które liczył. I nic nie mogłam na to poradzić.

– Niestety mam już plany na ten weekend – odparłam, starając się, aby głos mi nie zadrżał i nie zdradził, że mijam się z prawdą. – Moja siostra ma dzisiaj urodziny i robi przyjęcie w sobotę.

To też nie było kompletne kłamstwo. Druga część mojej wypowiedzi była jak najbardziej prawdziwa – Marlena obchodziła dzisiaj urodziny, a znając tradycję naszej rodziny, w weekend zorganizuje imprezę dla bliskich i znajomych. To, że nie zostałam na nią zaproszona, to już inna sprawa.

– Och, szkoda – mruknął Okoński. – To może innym razem.

– Może – przytaknęłam, chociaż wcale nie byłam do tego przekonana.

Czy warto było dawać złudną nadzieję facetowi, do którego kompletnie nic się nie czuło? Było mi z tym fatalnie, bo Michał wydawał się naprawdę porządnym mężczyzną, ale nie miałam w zwyczaju postępować wbrew sobie. Intuicja podpowiadała mi, że nic z tego nie będzie. Nie było między nami tego elektryzującego napięcia, wzajemnego przyciągania. Spoglądając na niego, nie miałam dreszczy, serce nie zaczynało mi szybciej bić. Przypuszczałam, że nawet gdyby mnie dotknął, pozostałabym na to obojętna. Zupełnie inaczej niż w przypadku Ksawerego.

Odepchnęłam od siebie tę myśl sekundę po tym, jak się w ogóle pojawiła. Wiedziałam jednak, że to prawda. To Dziura wzbudzał we mnie wszystkie te rekcje, które sprawiały, że chciałam być bliżej niego, spędzać z nim więcej czasu. Nie mogłam sobie jednak na to pozwolić.

– A tak w ogóle, to ślicznie ci w tej sukience. – Z zamyślenia wyrwał mnie głos Michała, który wyraźnie próbował ukryć zawód, jaki mu sprawiłam swoją odmową. – Powinnaś częściej nosić takie zwiewne, dziewczęce wdzianka.

– Dzięki – odparłam, mając nadzieję, że się zbytnio nie zarumieniłam pod wpływem tego komplementu.

Czy naprawdę wolałam towarzystwo faceta, który dostrzegał moje worki pod oczami, od tego, który zwracał uwagę na pozytywne aspekty mojego wyglądu? Nie żebym była urażona tym, że Ksawery zauważył moje zmęczenie, ale też nie powiedział nic na temat mojego stroju, który – no dobra, przyznam się do tego – wybrałam z myślą o nim. Ale za to wykazał zainteresowanie moim ponurym nastrojem. Musiałam więc zadać sobie pytanie, co było dla mnie istotniejsze? Komplementy czy szczera troska. Nie zmieniało to jednak faktu, że nie miałam ochoty dzielić się z Okońskim swoimi rodzinnymi zawirowaniami, a zwierzyłam się z nich, przynajmniej w ogólnym zarysie, Dziurze. To już chyba o czymś świadczyło, prawda?

Chciałam już zakończyć tę nieco niezręczną dla mnie rozmowę, tłumacząc, że się spieszę (znowu), ale zanim zdążyłam otworzyć usta, koło mnie niespodziewanie znalazł się mecenas Dziurowicz.

– Panno Pestko, piętnaście minut już minęło – oznajmił surowym tonem, pomijając jakąkolwiek formę powitania.

– Tak, wiem, właśnie szłam do pańskiego gabinetu – odparłam. – Kolega na chwilę mnie zatrzymał – dodałam, skinąwszy głową w stronę Okońskiego.

Mój patron zmierzył go uważnie wzrokiem, po czym zrobił niezadowoloną minę. Najwyraźniej nie podobało mu się spoufalanie w miejscu pracy. I mnie w sumie też. Obiecałam sobie kiedyś, że nigdy nie wyjdę za prawnika, bo dwóch takich w związku, to o jednego za dużo. I to był kolejny argument za tym, aby nie umawiać się z Michałem. Musiałam o tym pamiętać, kiedy ponowi swoją próbę zaproszenia mnie na randkę.

– Mam nadzieję, że już sobie pogruchaliście, bo właśnie wychodzimy – odezwał się Dziurowicz tonem głosu nieznoszącym sprzeciwu, posyłając mi znaczące spojrzenie.

– Tak, już skończyliśmy – potwierdziłam, chociaż mój towarzysz pewnie miał co do tego inne zdanie. – Skoczę tylko jeszcze do socjalnego zrobić sobie kawę i jestem do pana dyspozycji – dodałam, chcąc go minąć i ruszyć we wspomnianym kierunku.

– Nie mamy na to czasu. – Patron nie pozwolił mi zrobić nawet kroku. – Jesteśmy umówieni na spotkanie za pół godziny.

– Ale ja naprawdę potrzebuję kawy. – Nie chciałam odpuścić. – To zajmie tylko chwilę.

O ile nie ma kolejki do ekspresu. A niestety była taka pora, kiedy to niemal życiodajne urządzenie było wręcz oblegane. I mój opiekun musiał doskonale zdawać sobie z tego sprawę.

– Nie ma takiej opcji – odparł, chwytając mnie lekko za łokieć i kierując w stronę wyjścia z kancelarii. – Może nasza rozmówczyni okaże się na tyle uprzejma, że uraczy panią filiżanką.

No i to był koniec dyskusji. Nie miałam nic więcej do gadania, tylko zostałam niemal siłą zaciągnięta w stronę windy. Przez ramię rzuciłam jeszcze Michałowi przepraszające spojrzenie, na co odpowiedział mi uśmiechem pełnym otuchy, która na pewno mi się przyda. Dziurowicz z reguły nie był zbyt przyjazny, ale dzisiaj chyba miał wyjątkowo kiepski humor. Ja zresztą też, więc mogło z tego wyniknąć coś wręcz wybuchowego.

– Czy mogę chociaż zapytać, z kim mamy w planach się spotkać? – spytałam, kiedy zjeżdżaliśmy windą na podziemny parking.

– Uznałem, że czas najwyższy porozmawiać z żoną Jana – odpowiedział mecenas, nie patrząc w moją stronę. – Musimy zweryfikować, czy alibi, które mu dała, jest prawdziwe.

Tak po prawdzie, to chyba właśnie od tego elementu całej układanki powinniśmy zacząć. Za bardzo skupiłam się na szukaniu Igi Sztern, zamiast upewnić się, czy Iwański rzeczywiście nie miał nic wspólnego z jej zniknięciem, jak wciąż twierdził. Co prawda znalezienie alternatywnego sprawcy wydawało się najlepszą linią obrony tak czy siak, ale chyba warto byłoby wiedzieć, czy szukamy faktycznego winowajcy, czy tylko kozła ofiarnego. Do niedawna byłam przekonana, że doktorek faktycznie w tej kwestii ma czyste sumienie. Po tym jednak, jak wczoraj łgał nam w żywe oczy, moja wiara w jego niewinność znacząco straciła na sile.

Jeśli ktoś wiedział coś o jego ewentualnych przewinieniach, to mogła być to właśnie żona. O ile oczywiście nie okaże się głupiutką paniusią, której nie obchodzi nic poza wystawnym życiem, jakie może prowadzić dzięki krociom zarabianym przez męża. Iwański nie sprawiał jednak wrażenia faceta, który poślubiłby słodką idiotkę. Prędzej byłby to typ partnerki w zbrodni. Jak było naprawdę, będę mogła jednak stwierdzić dopiero, jak ją poznam.

– Nawet jeśli było ono fałszywe, to się nam do tego nie przyzna – zauważyłam, kiedy wysiadaliśmy z windy. – Pewnie trzeba będzie ją przycisnąć.

– Proszę się za bardzo nie zapędzać, panno Pestko – skarcił mnie Dziurowicz. – To ma być kulturalna rozmowa. Wiem, że dla pani liczy się przede wszystkim dotarcie do prawdy, ale terroryzowanie świadków nie jest na to najlepszym sposobem.

Cóż, niestety miałam w tej kwestii odmienne zdanie. Z doświadczenia wiedziałam, że ludzie rzadko mówią prawdę z własnej woli. Zwłaszcza jeśli chcą chronić siebie lub swoich bliskich. Czasami to totalna głupota, z którą niestety ciężko walczyć. Więc jeśli nie da się po dobroci, to trzeba sięgnąć po cięższe działa.

– Ja ich wcale nie terroryzuję – próbowałam się bronić. – Wystarczy tylko odpowiednia motywacja.

Która czasami zakrawa troszkę o emocjonalny szantaż. Ale to przecież nic strasznego. Prokuratura też się chwyta tej metody, kiedy chce zniszczyć psychicznie oskarżonego lub złamać świadków, którzy zeznają na jego korzyść. W porównaniu z organami ścigania moje zaczepki były naprawdę nieszkodliwe.

Dziurowicz pokręcił tylko głową z politowaniem, ale nic już nie powiedział. Mój sposób wyciągania z ludzi prawdy mógł mu się nie podobać, ale nie mógł zaprzeczyć, że był dość skuteczny. Co prawda Iwański był raczej opornym egzemplarzem, ale byłam pewna, że gdybym miała odpowiednio dużo czasu na urobienie go, to wszystko by mi ładnie wyśpiewał.

Po drodze do posiadłości Iwańskich, gdzie mieliśmy się spotkać z żoną chirurga, przybliżyłam patronowi fakty, które udało mi się zebrać na temat Stefana Bielawy. Nie wspomniałam tylko o tym, że ludzie z przestępczego półświatka, mają się zorientować, co się z nim działo przez ostatnie miesiące, po opuszczeniu więzienia, bo nie miałam pojęcia, jak miałabym się wytłumaczyć z takich znajomości. Uznałam, że jeśli ten trop okaże się na pewnym etapie obiecujący, to przyznam się do mojej współpracy z Ksawerym. Na razie nie było to jednak konieczne. Kaktus mógł okazać się fałszywą wskazówką, więc nie było sensu póki co zbytnio się nad nim rozwodzić. Chciałam jednak, aby Dziurowicz był w miarę na bieżąco z postępami w sprawie, jakie udało mi się poczynić. Niech nie myśli, że się obijam.

Prawnik wysłuchał mojej relacji, ale nijak na nią nie zareagował. W ogóle miałam wrażenie, że jakiekolwiek rewelacje, jakie mu przekazywałam, nie zrobiły na nim najmniejszego wrażenia. A ja przecież tak się starałam! Sam pewnie nie wpadłby na połowę tych rzeczy, które ja ustaliłam w przeciągu zalewie tygodnia. No dobra, nie dokonałam tego sama, bo większość roboty odwalił za mnie Dziura, ale i tak w ogólnym rozrachunku zrobiłam znacznie więcej niż szanowny pan mecenas. I co za to dostaję? Figę z makiem. Tyle wysiłku i zero uznania.

Mój towarzysz nie wydawał się w nastroju do rozmowy, więc pozostałą część drogi przebyliśmy w ciszy. Po około dwudziestu minutach zatrzymaliśmy się przed ogromną willą, w której z powodzeniem mogłaby zamieszkać połowa niewielkiej wioski. Naprawdę nie rozumiałam, po co ludziom takie wielkie posiadłości, jeśli żyli tylko we dwójkę i to takim stylem, że większość dnia spędzali i tak poza domem. No ale kto bogatemu zabroni.

Sądziłam, że wjedziemy na posesję, bo było na niej mnóstwo miejsca do zaparkowania, ale Dziurowicz zatrzymał się przed bramą. Może po prostu nie byliśmy na tyle dostojnymi gośćmi, aby postawić samochód pod tak okazałym budynkiem, chociaż to mało gościnne ze strony gospodarzy.

– Nie wysiadamy? – zapytałam, bo chciałam już sięgnąć do klamki, ale kątem oka dostrzegłam, że mój patron nie zabrał się do wysiadania ani nawet nie zgasił silnika.

– Pani owszem – odparł chłodno, na co zmarszczyłam brwi w konsternacji. – Chciałby, aby zgodnie z pani sugestią przepytała pani sąsiadów, czy tamtego wieczoru widzieli, jak Jan wrócił do domu.

Okej, to miało sens. Faktycznie sama zaproponowałam takie skonfrontowanie alibi doktorka, więc głupio było się teraz z tego wycofać.

– A co pan będzie robił z tym czasie? – spytałam, bo nie bardzo rozumiałam, czemu nie chciał iść ze mną.

– Ja porozmawiam z jego żoną, oczywiście.

Miałam ochotę zazgrzytać zębami. Jeszcze pół godziny temu sugerował, że razem wybieramy się na spotkanie z Iwańską, a teraz odsyłał mnie na spytki do sąsiadów, chociaż doskonale musiał wiedzieć, że chciałam być przy przesłuchaniu tej kobiety. Ugh! Znowu robi mi na złość, a myślałam, że już się zaczęliśmy dogadywać.

– Bez dyskusji, panno Pestko – uprzedził moją próbę sprzeciwu. – Jak pani skończy, to proszę do mnie dołączyć. Pozwolę zadać pani kilka pytań Karolinie. O ile nie będą zbyt bezczelne.

Wyglądało na to, że tym razem zostałam pokonana. Właściwie to już nawet nie miałam siły się kłócić. Ten dzień nie należał do zbyt udanych i chyba po prostu musiałam się z tym pogodzić.

Jednego jednak nie mogłam przeboleć.

– A co z moją kawą? – obruszyłam się. – Obiecał pan, że ją tu dostanę.

– Jeśli szybko i rzetelnie wykona pani swoje zadanie, to kawa będzie na panią czekać.

Westchnęłam ciężko. Nie do końca podobało mi się to rozwiązanie, ale co mogłam poradzić? Najwyżej poproszę, któregoś z sąsiadów, żeby poratował mnie tym upragnionym napojem.

Nie przedłużając rozmowy, która i tak nie miała sensu, z rozmachem otworzyłam drzwi samochodu i z niego wysiadłam. Wyglądało na to, że nie pozostało mi nic innego, jak zabrać się do roboty. 

*********************************************** 

Hejka :) Jak podoba się rozdział? Teraz to już chyba nie ma wątpliwości co do tego, kto skradł serce Pestki :P W następnym dowiemy się, co do powiedzenia mają sąsiedzi i żona Iwańskiego ;) 

Dziękuję za komentarze i gwiazdki. 

Do napisania za tydzień :) 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro