§ 13.

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Zadanie polegające na wypytaniu sąsiadów Iwańskich o tamten kluczowy dla sprawy wieczór nie wydawało się niczym skomplikowanym. A przynajmniej dopóki nie zaczęłam dobijać się do ich domów. Wtedy zaczęły się schody. W pierwszych dwóch posiadłościach nikt nie raczył odebrać domofonu, więc albo nikogo nie było w środku, albo wyjrzeli ukradkiem przez okno i widząc obcą kobietę, uznali, że nie mają ochoty z nią rozmawiać. W przypadku trzeciej willi udało mi się uzyskać jakiś odzew, ale drzwi otworzyła kobieta w średnim wieku, która była gosposią, ale w dniu, o który ją zapytałam, akurat nie było jej w pracy. Podobnie jak właścicieli domu, którzy wyjechali na konferencję za granicę, tak więc na pewno też nie mieliby mi nic ciekawego do powiedzenia. Podziękowałam uprzejmie, po czym opuściłam teren posiadłości.

Zrezygnowana, udałam się w stronę kolejnego domu, chociaż nie liczyłam na jakikolwiek sukces. Poprzednie budynki znajdowały się po obu stronach i naprzeciwko Iwańskich, więc to ci sąsiedzi mieliby prawdopodobnie najwięcej do powiedzenia. Niestety wyglądało na to, że niczego się od nich nie dowiem. Coś czułam, że to taki typ ludzi, którzy więcej czasu spędzają poza domem niż w nim, a jak już w nim są, to nie kłopoczą się życiem ludzi zza płotu.

Przyciskając dzwonek przy bramie kolejnej willi, nie spodziewałam się wiele. Właściwie to znów mógłby mi nikt nie otworzyć i wtedy wcześniej dotarłabym na tę upragnioną kawę. Szybko jednak skarciłam się w duchu za takie myślenie. Moim priorytetem powinno być zbieranie informacji o Iwańskim i odkrycie prawdy na temat zaginięcia Igi, a nie jakieś tam latte. Tu ważyły się ludzkie losy, a ja myślałam tylko o swoich zachciankach. Co ze mnie za prawnik?

– Tak? – Z zamyślenia wyrwał mnie nieco piskliwy, kobiecy głos.

Po drugiej stronie bramy stała wysoka szatynka po trzydziestce. Miała na sobie skąpe bikini przysłonięte prześwitującym pareo, na oczach wielkie okulary przeciwsłoneczne, a na nogach klapki na wysokim obcasie z różowym futerkiem na pasku. Okej, jak na maj było dzisiaj całkiem ciepło, ale nie na tyle, żeby się opalać. No ale co ja tam wiem, o życiu kobiet z wyższych sfer, które są tylko żonami bogatych mężów. Coś przecież muszą robić całymi dniami. A ta właśnie na taką wyglądała.

– Dzień dobry – przywitałam się kulturalnie, przywołując na usta nieco wymuszony uśmiech. – Nazywam się Anastazja Brańska, pracuję w kancelarii prawnej Karlicki&Lubczynko. Doktor Iwański jest moim klientem. Czy mogłabym zadać pani kilka pytań?

Kobieta zsunęła nieco okulary z nosa, po czym przyjrzała mi się uważnie. Ocena wypadła chyba całkiem nieźle, bo ostatecznie wzruszyła ramionami.

– Proszę – mruknęła. – Może chociaż raz na coś się przydam.

Ta uwaga nieco zbiła mnie z pantałyku. Może moja rozmówczyni nie była wcale taką głupiutką paniusią, za jaką ją wzięłam. Właściwie to lepiej dla mnie. Była szansa na to, że udzieli mi składnych odpowiedzi i nie będę musiała wysłuchiwać jakiegoś bezsensownego bełkotu.

– Czy siódmego maja w godzinach popołudniowo-wieczornych była pani w domu? – zaczęłam od najistotniejszego pytania.

Kobieta zastanowiła się chwilę, jakby faktycznie próbowała sobie przypomnieć zdarzenia sprzed dwóch tygodni. Kiedy zdałam sobie sprawę, ile czasu już minęło od zniknięcia Sztern, aż dreszcz przeszedł mi po placach. Z każdym kolejnym dniem szanse na to, że znajdzie się żywa, drastycznie malały.

– To był czwartek, tak? – upewniła się, a ja kiwnęłam twierdząco głową. – W takim razie tak, byłam w domu. W czwartki mój mąż zwykle pracuje do późna, więc zapraszam swoje koleżanki na małe party. Wie pani, troszkę ploteczek, alkoholu i babskiego narzekania.

Szczerze mówiąc, nie miałam pojęcia, na co mogą narzekać kobiety jej pokroju, ale dla świętego spokoju, potaknęłam. Nie to było najważniejszą kwestią tej rozmowy.

– Dobrze, a czy może zwróciła pani uwagę na to, o której godzinie doktor Iwański wrócił do domu?

Nie sądziłam, aby mogła odpowiedzieć mi na to pytanie, ale i tak postanowiłam je zadać. Było niemal niemożliwe, żeby ze swojego domu widziała wyraźnie podjazd Iwańskich, a jeśli dodatkowo była w tym czasie zajęta gośćmi, to już w ogóle.

– Nie, ale na pewno nie było go przed dwudziestą drugą – odparła z pewnością w głosie, a ja spojrzałam na nią czujnie, wyczekując ze zniecierpliwieniem dalszego wyjaśnienia. Nie musiałam o nie dopytywać, bo moja rozmówczyni sama pociągnęła temat. – Jedna z moich koleżanek zostawiła u mnie telefon, więc wybiegłam za nią. Na szczęście jej taksówka nie odjechała daleko. Zatrzymała się dokładnie przed domem Iwańskich. Kiedy wracałam, mimowolnie spojrzałam w jego kierunku. Na podjeździe nie było samochodu Jana. Niby nic w tym dziwnego, ale kiedy bywał w domu, zazwyczaj nie chował auta do garażu. Chyba uważa, że mu się to nie opłaca, skoro wraca późnym wieczorem i wyjeżdża z samego rana.

– Ale może tego dnia wrócił wcześniej i jednak je schował – zasugerowałam, bo sam fakt braku pojazdu na posesji, nie znaczył, że jego właściciela nie było w domu.

Kobieta pokręciła jednak przecząco głową.

– Na bank go nie było – upierała się. – W domu świeciło się w jadalni. Wiem, że nie powinno się podglądać sąsiadów, ale Karolina siedziała na widoku. Sama przy zastawionym stole z pustymi talerzami. Popijała wino i wpatrywała się w telefon z rozgoryczoną miną. Wyglądało to tak, jakby urządziła romantyczną kolację, a mąż ją wystawił. To w sumie nic nowego, ale i tak zrobiło mi się jej szkoda. O ile dobrze kojarzę, to była ich rocznica ślubu.

Zdziwiło mnie nieco, że kobieta orientowała się w sprawach prywatnych sąsiadów, ale cieszyłam się, że dała mi punkt zaczepienia. Wyglądało na to, że, tak jak przypuszczałam, alibi Iwańskiego było mocno wątpliwe. A więc po raz kolejny doktorek oszukał nie tylko nas, ale i policję, a dodatkowo wciągnął to swoją żonę. Co on próbował ukryć?

– Dobrze zna pani Iwańskich? – spytałam, uznając, że przyda mi się też ogólny zarys ich relacji.

– Tyle, o ile – mruknęła. – Z Janem to nie bardzo mam kontakt, bo rzadko kiedy jest w domu. Z Karoliną od czasu do czasu zamienię kilka zdań. Wydają się całkiem w porządku. Jak każde zwykłe małżeństwo.

– A może krążyły jakieś plotki o romansie Iwańskiego?

Ryzykowałam trochę tym pytaniem, ale skoro kobieta była chętna do rozmowy, to trzeba było to wykorzystać. Na pomoc pozostałych sąsiadów nie miałam chyba co liczyć.

– Chodzi pani o tę aktorkę, która zaginęła? – Moja rozmówczyni od razu wyczuła pismo nosem. – Karolina wspomniała kiedyś, że takie pogłoski chodzą po klinice, ale twierdziła, że w nie nie wierzy. Jeśli sądzi pani, że którekolwiek z nich, Jan czy Karolina, mogło coś zrobić tej biednej dziewczynie, to raczej nie szłabym tym tropem. Karola nie jest typem zazdrośnicy, nie byłaby zdolna do takiej zemsty. A co do Jana, to mimo jego podłego charakteru, też nie wyobrażam sobie, aby skrzywdził kogoś celowo.

To, że ludzie z otoczenia chirurga, zgodnie twierdzili, że nie byłby w stanie zrobić Idze krzywdy, nie oznaczało, że tak faktycznie było. Zwłaszcza że póki co to co chwila przyłapywałam go na kłamstwie. Jak niby miałam wierzyć w jego niewinność, skoro wciskał mi same kity? I nie były to już tylko drobne niedopowiedzenia, ale łganie w żywe oczy.

Uznałam, że kobieta nie powie mi już raczej nic więcej, co mogłoby mi jakkolwiek pomóc, więc podziękowałam jej za poświęcony czas, życzyłam miłego dnia i się pożegnałam. Uznałam, że dalsze dobijanie się do cudzych domów nie ma sensu, więc skierowałam się z powrotem do posiadłości Iwańskich.

Brama okazała się otwarta, widocznie Dziurowicz uznał, że nie będzie jej zamykać, skoro miałam się za chwilę zjawić. Kiedy jednak stanęłam przed drzwiami, musiałam wcisnąć dzwonek. Po chwili w progu stanęła wysoka blondynka, którą widziałam już na zdjęciu w gabinecie Iwańskiego.

– Pani Pestka, jak przypuszczam – oznajmiła, zanim zdążyłam się odezwać.

– Anastazja Brańska – odparłam, chociaż dzięki patronowi i tak już pewnie zakotwiczyłam się w jej umyśle jako panna Pestka. – Aplikantka mecenasa Dziurowicza – dodałam dla pełnej jasności.

– Karolina Iwańska – również się przedstawiła. – Zapraszam. – Przesunęła się w progu i zachęciła gestem do wejścia do środka.

Podziękowałam skinieniem głowy, po czym przekroczyłam próg domu, na który, przy dobrych układach, może byłoby mnie stać za jakieś dwadzieścia lat porządnej harówki. Hall, jak i salon, do którego się udałyśmy, urządzone były w nowoczesnym, minimalistycznym stylu. Przeważały stonowane kolory, a meble ograniczone były do minimum, tak jakby właściciele chcieli w jak największym stopniu zminimalizować obiekty wymagające ścierania kurzu. Duże okna w pokoju, powodowały, że pomieszczenie było jasne i dobrze doświetlone, ale ogrom wolnej przestrzeni, sprawiał, że czułam się tu obco i niekomfortowo. U mnie w domu niemal każdy wolny kąt był czymś zastawiony i to dawało pewne poczucie ciepła i bezpieczeństwa. Tu było zimno, sterylnie i wręcz nieprzyjemnie.

– Panna Pestka! – zawołał na mój widok Dziurowicz, jakby faktycznie się ucieszył, w co miałam powody wątpić. – Coś szybko skończyła pani obchód. Nie jestem pewien, czy zasłużyła pani na tę swoją kawę.

Prawnik siedział wygodnie na kanapie, a stojący z jej lewej strony fotel zajęła Karolina. Po środku znajdował się niski stolik, na którym stał dzbanek, najprawdopodobniej z kawą, talerz z ciastkami i trzy filiżanki – dwie do połowy opróżnione i jedna całkiem pusta. Nie czekając na pozwolenie, usiadłam obok patrona, tam, gdzie postawiono nietkniętą filiżankę.

– Cóż, nie moja wina, że na tej ulicy ciężko zastać kogokolwiek w domu – odparłam z westchnieniem. – A może po prostu państwa sąsiedzi boją się obcych – dodałam, zwracając się do gospodyni, ale chyba nie wyczuła mojego żartu, bo nijak nie zareagowała na tę uwagę, ale za to chwyciła dzbanek i nalała mi kawy.

Zyskałam chwilę na to, aby dokładniej się jej przyjrzeć. Wydawała się nieco młodsza od swojego męża, ale niewiele, co najwyżej kilka lat. Na pewno była już po trzydziestce, co zdradzały drobne zmarszczki w okolicach oczu, ale w ogólnym rozrachunku prezentowała się dość młodo. Długie jasne włosy układały się w miękkie fale, a eleganckie czarne spodnie i czerwona falbaniasta bluzka z dość głębokim dekoltem sugerowały, że nawet w domowym zaciszu lubiła dobrze wyglądać. No chyba że wystroiła się specjalnie dla nas. Tyle że ani na mnie, ani na Dziurowiczu nie robiło to większego wrażenia. Żadne z nas nie było kimś, kogo mogłaby omotać swoim seksapilem.

– Rozmawialiśmy właśnie z Karoliną o tym wieczorze, kiedy zniknęła Iga Sztern – oznajmił mecenas, najwyraźniej uznając, że nie ma sensu tracić czasu na czcze pogaduszki. – Karolina podtrzymuje swoją wersję, którą podzieliła się z policją. Prawda, moja droga?

O mało co nie wybałuszyłam oczu, słysząc to „moja droga". Od kiedy to on jest taki przymilny? Czyżbym jednak pomyliła się w ocenie braku zasadności stroju Iwańskiej i mój patron złapał się na tę marną sztuczkę? Nie podejrzewałabym go o gustowanie w kobietach, które mogłyby być jego córkami, ale co ja tam wiem? Znałam go półtora tygodnia, a przez ten czas nie zapałaliśmy do siebie zbytnią sympatią.

– Zgadza się – potwierdziła blondynka. – Jan wrócił do domu około osiemnastej. Przywiózł mi bukiet tulipanów, moich ulubionych kwiatów. Kolacja nie była jeszcze wtedy gotowa, ale zasiedliśmy do niej jakąś godzinę później. W międzyczasie ja krzątałam się jeszcze po kuchni, a Janek poszedł na górę nieco się odświeżyć po całym dniu pracy. Wieczór minął nam w miłej atmosferze. Po kolacji przenieśliśmy się do salonu, napiliśmy się wina i wspominaliśmy początki naszego związku. Wyciągnęłam też album ze ślubnymi zdjęciami. Około dwudziestej drugiej poszliśmy na górę do sypialni i tam kontynuowaliśmy świętowanie.

Przy ostatnim zdaniu uśmiechnęła się znacząco, chcąc dobitnie dać do zrozumienia, na czym to świętowanie polegało. Pewnie uznała, że to powstrzyma nas przed zadawaniem pytań o szczegóły. I faktycznie nie interesowało mnie to, co wyprawiali w łóżku, ale to, czy rzeczywiście tego wieczoru w nim wylądowali.

– Ktoś może to potwierdzić? – spytałam, na co Karolina posłała mi oburzone spojrzenie.

– Żartuje pani?! – niemal wrzasnęła. – Kto niby miałby to potwierdzać? To jest spokojna okolica z porządnymi ludźmi. Nikt nie zagląda sobie do okien.

Cóż, najwyraźniej była w błędzie, sądząc po tym, czego dowiedziałam się od szatynki w bikini. Ale do tego jeszcze dojdę. Chciałam zobaczyć, jak długo będzie szła w zaparte. Może to w pewnym sensie jakaś forma tortur, ale miałam zamiar zapędzić ją w kozi róg, aby potem łatwo dała się złamać. Jej mąż dość umiejętnie lawirował między prawdą a niedopowiedzeniami. Ciekawe, czy ona też będzie w tym tak dobra.

– Ale zadaje sobie pani sprawę z tego, że pani słowo, jako małżonki, niewiele jest warte? – zasugerowałam. – Przydałoby się zeznania kogoś jeszcze.

– To była nasza rocznica – oznajmiła dobitnie. – Byliśmy tylko we dwójkę. Sami.

Zerknęłam na nią, licząc na to, że dostrzegę na jej twarzy oznaki nerwowości. Wydawała się dość opanowana, ale upór, z jakim chciała przekonać mnie do swojej wersji, wydawał się dość podejrzany.

– Która to była rocznica, jeśli mogę spytać? – zmieniłam na chwilę front, aby na moment dać jej złudne poczucie bezpieczeństwa.

– Piąta – odparła bez wahania.

– Okrągła – mruknęłam. – Nie chcieliście państwo świętować w jakiejś eleganckiej restauracji?

– Nie, nie przepadam za tego typu miejscami – Iwańska potwierdziła słowa męża. – Wolę sama coś ugotować. Może nie jest tak wykwintne, ale od serca.

Kiwnęłam głową, jakbym się z nią zgadzała, chociaż osobiście nie miałam zdania na temat obchodzenia jakichkolwiek rocznic. Oprócz urodzin, nie miałam czego świętować.

– I przez cały wieczór byli państwo w domu? – Wiedziałam, że to pytanie ją zirytuje, ale musiałam je zadać.

– Już przecież mówiłam – syknęła. – Kolacja w jadalni, zdjęcia w salonie, seks w sypialni. Czego pani nie rozumie?

O, nerwy zaczęły jej puszczać. Widziałam, że starała się opanować, ale niezbyt jej to wychodziło. Jeszcze chwila i pęknie jak bańka mydlana.

– Jest pani pewna, że od momentu powrotu do domu do następnego dnia mąż nigdzie nie wychodził?

– Tak, jestem tego pewna! – krzyknęła, posyłając mi mordercze spojrzenie. – O co pani, do cholery, chodzi?!

– O to, że twierdzi pani, iż o dwudziestej drugiej udaliście się państwo do sypialni na piętrze, a tymczasem jedna z sąsiadek powiedziała mi, że o tej godzinie widziała panią samotnie siedzącą w jadalni.

Na moment zapadła głucha cisza. Ja wlepiałam uważny wzrok w Iwańską, aby zarejestrować każdą, nawet ledwie widoczną reakcję na jej twarzy. Ona natomiast rozdziawiła usta, jakby chciała natychmiastowo zaprotestować, ale nie bardzo wiedziała jak. Dziurowicz za to popijał sobie kawę i przyglądał się nam z zaciekawieniem, jakby oglądał wyjątkowo porywające reality show.

Napięcie stawało się niemal nie do zniesienia, ale nie miałam zamiaru odpuścić. Musiałam wycisnąć z tej kobiety prawdę. Nie chciałam przyprawić jej o załamanie nerwowe, ale od tego, co nam powie, zależało życie jej i jej męża. A także szeregu innych ludzi zamieszanych w tę sprawę. Czasami było tak, że z początku ktoś wydawał się mało istotnym elementem postępowania, a potem okazywało się, że jednym szczegółem może wywrócić je do góry nogami. Czułam, że tak właśnie było w tym przypadku.

– To niemożliwe – wykrztusiła w końcu. – Musiało się jej coś przewidzieć – dodała z przekonaniem, ale z jej twarzy zniknęła pewność, która gościła tam jeszcze minutę temu. Próbowała się ratować, ale nie miała już na to żadnych szans.

– Nie sądzę – oparłam, po czym przytoczyłam okoliczności, w których tamta kobieta zobaczyła rozgoryczoną Iwańską, czekającą na męża. – Idąc ulicą, w stronę państwa domu, przyjrzałam się oknom. To wychodzące z jadalni jest doskonale widoczne. A jeśli późnym wieczorem paliło się w nim światło, to wnętrze powinno być jeszcze bardziej wyraźne.

Wiedziałam, że zeznanie, które zdobyłam, było niemal niepodważalne. No bo po co szatynka miałby kłamać? Zawsze mogłam jeszcze prosić ją o namiary tej koleżanki, która zapomniała telefonu, aby potwierdziła, że tak właśnie było, a taksówka zatrzymała się przy Iwańskich. To chyba jednak nie będzie potrzebne, bo bezradny i odrobinę przerażony wyraz twarz Karoliny mówił sam za siebie. Trafiłam w dziesiątkę.

– Proszę powiedzieć nam prawdę. – Starałam się ją przekonać łagodnym tonem głosu. – My naprawdę chcemy tylko pomóc pani mężowi i musi pani zrozumieć, że kłamiąc przed nami, tylko pogarsza pani sprawę.

Naprawdę zaczynało mi już wychodzić bokiem tłumaczenie ludziom, że okłamywanie obrońcy chyba nigdy nikomu nie wyszło na dobre. Policji mogli wciskać, co im się żywnie podoba, ale jeśli naprawdę chcieli uniknąć odsiadki, przed prawnikiem musieli być jak otwarta księga.

Czekałam na jakąś reakcję ze strony Iwańskiej, ale zanim ona nastąpiła, niespodziewanie Dziurowicz podniósł się z kanapy i ruszył w jej kierunku, po czym położył dłoń na jej ramieniu w geście otuchy.

– Karolino, panna Pestka ma rację – powiedział niemal czułym głosem. – Wiem, że chcesz chronić Jana, ale to może się obrócić przeciwko niemu. Prokuratura nie musi znać prawdy, ale my tak.

Byłam więcej niż zdumiona tym zachowaniem mojego patrona, ale to potwierdzało moją hipotezę, że łączyły go z Iwańskimi jakieś osobiste stosunki. Na pewno nie okazywałby takiego zrozumienia wobec obcej osoby. A przynajmniej nie powinien tego robić. Skoro jednak chciał się bawić w dobrego glinę, to ja bardzo chętnie mogę być tym złym.

– No, to jak było naprawdę? – rzuciłam zniecierpliwionym tonem, na co Dziurowicz posłał mi karcące spojrzenie, a ja tylko wzruszyłam ramionami. Blondynka mogła próbować brać nas na litość, ale ja nie miałam zamiaru się z nią cackać.

Karolina wzięła głęboki wdech, jakby chciała zebrać się w sobie na wyznanie prawdy. Splotła ręce, układając je na kolanach, zapatrzyła się gdzieś w ścianę przed sobą i zaczęła mówić.

– Nie było go wtedy w domu – przyznała cicho. – Czekałam z kolacją, ale się nie zjawił, nie odbierał telefonu. Wiedział, że zależy mi na tej rocznicy, bo ostatnio nie układało się nam najlepiej. Ciągle przesiadywał w pracy, nie miał dla mnie czasu. Liczyłam na to, że ten wieczór coś zmieni, że znów zbliżymy się do siebie. Nie wiem, kiedy dokładnie wrócił, ale musiało być koło północy. Byłam już w łóżku i prawie zasypiałam, kiedy wszedł do sypialni. Przepraszał, tłumacząc, że podczas operacji, którą miał zaplanowaną przed naszym spotkaniem, wystąpiły jakieś komplikacje i musiał zostać przy pacjentce, aby upewnić się, że nic jej nie będzie. Byłam na niego wściekła, więc nawet nie chciałam go słuchać. Nie miałam też siły się kłócić, więc obróciłam się do niego plecami i zasnęłam. Chciałam porozmawiać następnego dnia, powiedzieć, jak okropnie się czułam po tym, jak mnie tak bezczelnie wystawił, ale kiedy wstałam, nie było go już w domu. Kiedy wrócił, nie zdążyłam mu zrobić awantury, bo wyglądał na spanikowanego i wymusił na mnie obietnicę, że gdyby ktokolwiek pytał o poprzedni wieczór, mam mówić, że spędziliśmy go tak, jak planowaliśmy, świętując rocznicę. Nie chciałam się na to zgodzić, póki nie powie mi, gdzie był i co naprawdę wtedy robił, ale błagał mnie, abym w razie potrzeby dała mu alibi. Nie wiedziałam, co się dzieje, ale zgodziłam się dla świętego spokoju. Nigdy nie widziałam go tak przerażonego, więc postanowiłam, że poruszę ten temat jeszcze raz, kiedy emocje nieco opadną. Ale potem dowiedziałam się o zaginięciu Igi i zaczęłam łączyć ze sobą fakty. Zapytałam go wprost, czy ma coś wspólnego z jej zniknięciem. Zarzekał się, że nie, ale nie chciał mi niczego tłumaczyć, twierdząc, że im mniej wiem, tym lepiej dla mnie. Nie podobało mi się to, ale kiedy wezwano mnie na przesłuchanie, potwierdziłam wersję o romantycznym wieczorze we dwoje. Możecie nazwać mnie idiotką, ale ja naprawdę kocham Janka i nie wierzę z to, aby mógł skrzywdzić Igę. A już na pewno nie celowo.

Gdzieś w połowie tej opowieści usta zaczęły jej drżeć, a potem po policzkach zaczęły płynąć łzy. Dziurowicz zaoferował jej chusteczkę higieniczną, którą przyjęła, a ja nie spuszczałam z niej oka. Ta reakcja, mimo iż odrobinę przesadzona, wydawała się szczera. Ta kobieta naprawdę nie wiedziała, co nawyprawiał jej mąż, ale wierzyła ślepo w jego niewinność i dlatego zgodziła się dla niego skłamać. Nie nazwałabym jej jednak idiotką, ale beznadziejnie zakochaną i być może nieco naiwną kobietą, która chciała chronić ukochanego. Znałam inną dziewczynę, która też była w stanie poświecić niemal wszystko, tylko po to, aby jej narzeczony nie wylądował za kratkami. Niestety nie skończyło się to dobrze. W tym jednak przypadku można było jeszcze uratować sytuację.

– Ma pani jakieś podejrzenia co do tego, co faktycznie się wtedy stało? – Być może powinnam dać jej chwilę wytchnienia, ale uznałam, że jak już zaczęła mówić, to trzeba iść za ciosem. – Czy pani mąż spędził ten wieczór z Igą Sztern?

– Ja naprawdę nie wiem – mruknęła rozpaczliwie, pociągając nosem. – Być może, bo naprawdę przejął się jej zniknięciem. Kiedy jednak próbowałam z nim o tym rozmawiać, ciągle mnie zbywał, więc w końcu dałam sobie spokój.

– Mieli romans? – Po raz kolejny zadałam to pytanie, nie licząc zbytnio na to, że odpowiedź będzie twierdząca, chociaż w świetle tych nowych wiadomości, stawało się to coraz bardziej prawdopodobne.

– Kiedyś przez chwilę tak myślałam, ale Jan przekonywał mnie, że to bzdurna plotka wyssana z palca – odparła już nieco bardziej opanowanym głosem. – Fakt, lubili się i spędzali razem sporo czasu, ale Janek traktował ją bardziej jak młodszą siostrę. Nigdy nie wnikałam w szczegóły, ale chyba Iga zwierzyła mu się kiedyś ze swojej przyszłości, więc zwracała się do niego, kiedy miała jakiś problem. A on chętnie jej pomagał. Może i tak było tym razem.

Czy naprawdę znajoma pacjentka była warta wystawienia żony? Może i Iwańskim się ostatnio nie układało, ale przecież właśnie tamten wieczór miał być krokiem ku poprawie ich relacji. Co więc się stało, że doktorek z tego zrezygnował, a potem jeszcze błagał żonę, aby dała mu fałszywe alibi? To wszystko naprawdę stawało się coraz bardziej podejrzane i niepokojące. Nie było już wątpliwości, że nasz klient próbował coś przed nami ukryć. Zaczynałam się bać, że możemy jednak bronić winnego człowieka.

– Na pewno nic więcej pani nie wie? – Chciałam się upewnić, na co Karolina pokręciła przecząco głową.

– Zdaję sobie sprawę z tego, jak to wygląda, ale ja naprawdę chciałam dobrze – próbowała się usprawiedliwiać. – Janek nie byłby zdolny do żadnej zbrodni. Wiem, że może sprawiać wrażenie bezwzględnego, ale przysięgam, że nikogo by nie skrzywdził. Od zawsze chciał naprawiać ludzi, a nie ich niszczyć.

Nawet jeśli tak było, to nie wykluczało ewentualności, że jednak jakimś cudem zboczył ze swojej szlachetnej ścieżki, którą chciał podążać. Każdemu może zdarzyć się popełnić błąd. Trzeba jednak umieć się do niego przyznać. Przynajmniej przed swoim obrońcą.

Podczas kiedy Dziurowicz uspokajał i pocieszał Iwańską, ja postanowiłam zrobić szybką analizę nowych faktów. Po pierwsze, alibi doktorka okazało się lipne. Niezbyt mnie to zdziwiło, bo w sumie spodziewałam się, że tak mogło być. Po drugie, tłumaczenie, które sprzedał żonę w ramach kajania się za zignorowanie rocznicy, mogło być całkiem prawdziwe. Niewykluczone, że przeprowadzał jakiś zabieg, który nie poszedł zgodnie z planem. I wysoce prawdopodobnym było to, że tą ewentualną pacjentką była właśnie Iga Sztern, o czym świadczył fakt numer trzy. Podczas rozmowy w gabinecie mojego patrona Iwański twierdził, że o zaginięciu aktorki dowiedział się z mediów. Tymczasem o alibi poprosił żonę już na drugi dzień po zniknięciu Igi, chociaż w telewizji i Internecie trąbili o tym dopiero kilka dni później. Jaki z tego wniosek? Znacznie wcześniej wiedział, że Sztern rozpłynęła się w powietrzu i mógł mieć z tym coś wspólnego. No chyba że panikował z zupełnie innego powodu, ale to naprawdę musiałby być niezwykły zbieg okoliczności, a ja w takie nie wierzyłam. Chirurg miał coś na sumieniu i miałam przeczucie, że byłam coraz bliżej odkrycia co to takiego.

Kiedy Karolina już opanowała emocje, Dziurowicz uznał, że nie ma sensu dłużej jej męczyć, bo i tak nie wie nic więcej ponad to, co nam powiedziała, więc zaczęliśmy się zbierać. Dopiłam jeszcze szybko zimną już kawę, po czym we trójkę skierowaliśmy się w stronę wyjścia. Gdy już staliśmy przy drzwiach, Iwańska posłała nam błagalne spojrzenie.

– Proszę zróbcie wszystko, żeby tylko nie trafił do więzienia. On naprawdę jest niewinny.

Jej wiara w męża była naprawdę godna podziwu. Oby tylko jej nie zawiodła.

– Zrobimy to, co w naszej mocy – zapewnił Dziurowicz. – Obiecuję.

Do samochodu udaliśmy się w milczeniu. Chyba każde z nas musiało najpierw samemu poukładać sobie wszystko w głowie, zanim zaczniemy się dzielić swoimi spostrzeżeniami. Mnie dość łatwo było przyjąć to wszystko do wiadomości, ale miałam obawy, że mój patron będzie mieć z tym niemały problem. Co prawda nie wydawał się bardzo wstrząśnięty, jego mina, jak zwykle, pozostawała niewzruszona, ale miałam przeczucie, że do tej pory chciał wierzyć w niewinność Iwańskiego, a teraz wszystko legło w gruzach.

– I co pan na te rewelacje? – Nie wytrzymałam i w końcu zadałam to pytanie, kiedy włączaliśmy się na drogę szybkiego ruchu.

Przez chwilę Dziurowicz się nie odzywał, jakby nie wiedział, co właściwie powiedzieć. W dodatku najprawdopodobniej nie chciał przyznać, że jednak miałam rację. Od początku wątpiłam w krystaliczność Iwańskiego, podczas gdy on zdawał się wierzyć w każde jego słowo. Teraz musiał jednak spojrzeć prawdzie w oczy.

– Cóż, powinienem się tego spodziewać – mruknął w końcu, ale bardziej jakby do siebie niż do mnie. – A to całkowicie zmienia postać rzeczy.

Właśnie, a ja nie byłam pewna, czy do dla nas lepiej, czy gorzej. Z jednej strony jeśli doktorek wiedział cokolwiek o zniknięciu Igi, to może uda nam się w końcu to z niego wydusić i łatwiej będzie tak ułożyć linię obrony, aby w sądzie jakiekolwiek wątpliwości obrócić na naszą korzyść. Z drugiej jednak, gdyby chirurg naprawdę okazał się winny, mogłoby to nie być wcale takie proste.

– I co teraz zrobimy?

Ja oczywiście opracowałam już swoją taktykę na kolejne kroki, które należało podjąć, ale chciałam zobaczyć, jak Dziurowicz odnajdzie się w tej, chyba niezbyt łatwej, dla niego sytuacji. Oczywistym było, że konfrontacja z Iwańskim była nieunikniona. Do tej pory działaliśmy po omacku. Jeśli nasz klient wreszcie postanowi nam zaufać, to może sprawa na dobre ruszy z kopyta.

– Muszę porozmawiać z Janem – ogłosił takim tonem, jakby głośno myślał, a nie prowadził ze mną rozmowę. – Ale nie dzisiaj. Za niecałą godzinę mam spotkanie z innym klientem.

Zalatywało mi to tanią wymówką, ale nie zamierzałam tego komentować. Wyglądało na to, że mój patron potrzebował trochę czasu na oswojenie się z informacjami, które otrzymaliśmy od Karoliny, i wyjątkowo zamierzałam mu ten czas dać. A to dlatego, że miałam pomysł, jak go pożytecznie wykorzystać.

– Myślę, że faktycznie dobrze byłoby się z tym wstrzymać – przyznałam, a mój towarzysz spojrzał na mnie z zaciekawieniem, jakby spodziewał się, że będę protestować i domagać się natychmiastowego spotkania z Iwańskim, a nie je odwlekać. – Wcześniej chciałabym jeszcze z kimś porozmawiać.

– Z kim? – zapytał przytomnie, jakby już na dobre wyrwał się ze swoich wewnętrznych rozterek.

– Z pielęgniarką, która miała tamtego popołudnia dyżur w klinice.

Dziurowicz nie bardzo widział powiązanie tej kobiety z całą sprawą, ale przypomniałam mu słowa recepcjonistki z „Be Beauty". Mówiła, że pielęgniarka miała na imię Iwona i policja dość długo ją maglowała. Niby twierdziła, tak jak cała reszta, że nie ma pojęcia, co stało się z Igą, ale skoro Iwański nakłonił swoją żonę, aby dla niego skłamała, to przecież z tą kobietą mogło być podobnie.

– No dobrze, niech się pani z nią skontaktuje. – Ostatecznie poparł mnie, kiedy skręcaliśmy w ulicę, na której znajdowała się kancelaria. – Na dzisiaj koniec wycieczki – ogłosił, zatrzymując się przed wejściem. – Zostawiłem na pani biurku kilka dokumentów – dodał. – Proszę przepisać je na komputer. To pani zadanie na resztę dnia.

Byłam tym trochę zdziwiona, bo odkąd zaczęłam aktywnie uczestniczyć w sprawie Iwańskiego, nie zlecał mi żadnej tego typu niezwiązanej z nią roboty. Uznałam jednak, że nie będę wybrzydzać. W końcu i tak ostatecznie pozwalał mi na znacznie więcej, niż się z początku spodziewałam. Mogłam więc przeboleć kolejne męczarnie związane z rozszyfrowaniem jego pokracznego charakteru pisma.

– Dobrze – zgodziłam się potulnie. – W takim razie do zobaczenia jutro – dodałam, zdając sobie sprawę, że mój patron miał zamiar jechać gdzieś dalej i tylko podrzucił mnie pod kancelarię.

– Do widzenia, panno Pestko – mruknął, po czym ruszył z impetem zaraz po tym, jak opuściłam samochód.

Kiedy już dotarłam na piętnaste piętro i weszłam do kancelarii, natknęłam się na Olkę. Nie spieszyło mi się zbytnio do pracy, którą zlecił mi Dziurowicz, więc troszkę sobie z nią pogawędziłam. Takie tam biurowe ploteczki. W końcu musiałam jednak wziąć się za tę robotę, bo nie chciałam tkwić tu do wieczora. A znając hieroglify w wydaniu Dziurowicza, tyle mogło mi z nimi zejść.

Starałam się przemknąć niezauważona do swojego biurka w obawie, że mogłabym się natknąć na Michała. Na szczęście nigdzie go nie zauważyłam. Może też wyszedł na jakieś spotkanie.

Kartek, które zostawił mi patron, nie było zbyt dużo, więc odżyła we mnie nadzieja, że jednak w miarę szybko się z nimi uporam. I tak właśnie było. Nie przejmowałam się już zbytnio tym, co faktycznie było na nich nabazgrane. Skoro ostatnio Dziurowicz nie zgłaszał żadnych pretensji, to teraz też mogłam zdać się na intuicję i napisać to, co mi się wydawało, że powinno tam być.

Równocześnie zastanawiałam się też, jak skontaktować się z pielęgniarką, która mogła mieć informacje na temat Iwańskiego, Sztern i całego tego zamieszania. Ostatecznie uznałam, że najprościej będzie złapać ją przez „Be Beauty". Co prawda mogłam znów poprosić o pomoc Ksawerego, ale nie chciałam go zbytnio wykorzystywać. Sama też potrafiłam coś załatwić. Nie byłam nieporadną paniusią, którą wiecznie trzeba ratować z opresji.

W Internecie znalazłam telefon na recepcję kliniki i na niego zadzwoniłam. Miła dziewczyna po drugiej stronie, być może ta sama, z którą rozmawiałam, kiedy tam byłam, poinformowała mnie, że w tej chwili pani Iwonki niestety nie ma w pracy, bo w tym tygodniu miała poranną zmianę. Zasugerowała jednak, abym spróbowała jutro do południa. Może akurat będę miała szczęście, a kobieta nie będzie zajęta i będzie mogła podejść do słuchawki. Sądziłam, że moja rozmówczyni będzie zdziwiona prośbą o kontakt z pielęgniarką, ale nie wydawała się tym zaskoczona. Być może już się zdarzało, że jakaś pacjentka, za którą się podałam, chciała w ten sposób podziękować za coś komuś z personelu lub prosić o radę. Tak czy siak, nie udało mi się załatwić tego, na czym mi zależało, ale nadzieja wciąż była.

Było już dość późne popołudnie, kiedy ostatecznie opuściłam kancelarię. Przez chwilę zastanawiałam się, czy nie zajrzeć do CRSB i zapytać o postępy, ale jednak z tego zrezygnowałam. Gdyby coś się pojawiło, Dziura na pewno dałby mi znać. Nie było sensu nachodzić go bez potrzeby. Jeszcze uznałby mnie za nachalną i przestał mi pomagać.

W drodze powrotnej do domu wstąpiłam do sklepu i zrobiłam większe zakupy, bo zapasy jedzeniowe pomału zaczynały mi się kurczyć. Byłam z tych co to raczej niewiele pochłaniają, ale Zośka lubiła się dobierać do moich półek w lodówce, a z niej to już był większy łasuch. Niektóre rzeczy kupowałam nawet specjalnie z myślą o niej. W końcu płaciła większą część czynszu, więc chociaż tak mogłam się jej odwdzięczyć.

Kiedy z załadowanymi po brzegi torbami dowlekłam się do mieszkania, okazało się, że moja współlokatorka też była w domu i postanowiła urządzić sobie relaksacyjny wieczór z winem, lodami i banalną komedią romantyczną. Zwykle nie przepadałam za tego typu rozrywkami, ale uznałam, że przyda mi się chwila wytchnienia i postanowiłam się do niej przyłączyć. Mój mózg potrzebował małego resetu, po tych wszystkich rewelacjach, jakie dzisiaj do mnie dotarły. Skazany za handel narkotykami brat Igi na wolności, lipne alibi Iwańskiego, które dała mu żona, i wizja tego, że doktorek mógł jednak mieć coś wspólnego z zaginięciem Sztern nieco mnie przytłoczyły. A jutro najprawdopodobniej czekała mnie kolejna dawka zaskakujących informacji.

Zośka próbowała namówić mnie jeszcze na jakiś melodramat, ale podziękowałam, bo czułam się dość zmęczona. Jedyne, czego było mi potrzeba, to ciepły prysznic, sen i nabranie sił na następny dzień walki o odkrycie prawdy.

Kiedy zasypiałam, przypomniało mi się, że nie znalazłam czasu ani odwagi na to, aby zadzwonić do Marleny. Ale szczerze powiedziawszy, wcale tego nie żałowałam. 

******************************************************** 

Hej :) I jak tam wrażenia po tym rozdziale? Pewnie nie zdziwiło Was, że alibi Iwańskiego mija się z prawdą. Jestem ciekawa, jakie są Wasze teorie na to, co faktycznie doktorek robił tego wieczoru :D 

Dziękuję za gwiazdki i komentarze. 

Do napisania za tydzień :) 


Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro