§ 24.

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

– A więc miłość jednak kwitnie – stwierdziła z szerokim uśmiechem Olka, kiedy mijałam ją w drodze do swojego biurka.

W pierwszej chwili nie bardzo wiedziałam, o co jej chodzi, bo wyrwała mnie z zamyślenia, ale jej wymowne spojrzenie nie pozostawiało mi złudzeń. Mówiła o mnie i Ksawerym.

– A skąd te wnioski? – spytałam, chcąc się upewnić, czy miała na to stwierdzenie jakieś dowody, czy to tylko niepodparte niczym domysły.

– Rano przyszłaś do pracy nadzwyczaj markotna, potem w kancelarii pojawił się Dziura, który praktycznie nigdy tu nie zagląda, wyszliście razem, a teraz wróciłaś odmieniona z uśmiechem na twarzy – odparła. – To oznacza tylko jedno – kłótnia kochanków i odpowiednia metoda na pogodzenie się – dodała, uśmiechając się kpiarsko.

Przewróciłam oczami, bo miałam już dość tego, że ludzie sprowadzali moją znajomość z Ksawerym do relacji czysto seksualnych. Fakt, buziak, który miał być na pożegnanie, znacznie wyszedł poza ramy niewinnego całusa, przez co opuściłam CRSB kilka minut później, niż planowałam, ale to, co było między nami, to coś więcej. Ta chemia nie odnosiła się tylko do pożądania. Przyciągało nas do siebie, bo świetnie się rozumieliśmy i dobrze czuliśmy w swoim towarzystwie. I mimo krótkiego stażu znajomości naprawdę sobie ufaliśmy.

– No to jak? Jesteście już oficjalnie w związku? – Ola nie dała mi zareagować na swoją wcześniejszą analizę sytuacji.

Na moment mnie wmurowało, kiedy zdałam sobie sprawę, że nie wiem, jaka jest poprawna odpowiedź na to pytanie. Ustaliliśmy, że chcemy dać sobie szansę, ale czy to od razu oznaczało związek? Cóż, troszkę namieszaliśmy tym, że wylądowaliśmy w łóżku, zanim poszliśmy na prawdziwą randkę, ale czy mogłam już nazwać Ksawerego swoim chłopakiem? Jakoś nie byłam do tego przekonana. Może dlatego, że po prostu jeszcze się z tym nie oswoiłam. Z czasem pewnie będzie mi łatwiej, ale póki co nie byłam jeszcze gotowa przyznać się do tego głośno. Zwłaszcza że jednoznacznie tego między sobą nie ustaliliśmy.

– To trochę skomplikowane – odparłam, wiedząc, że nie brzmi to najlepiej i dostarcza tylko kolejnych powodów do domysłów. – Ale myślę, że coś może z tego być – dodałam, uśmiechając się lekko.

– Nie może, tylko na pewno! – Jej entuzjazm nie ustępował temu, który zwykle ogarniał Zośkę. – Od początku czułam, że będzie wam po drodze – dodała, puszczając mi oczko.

– O, przepraszam bardzo – oburzyłam się. – Na początku to ty chciałaś mnie wyswatać z Michałem.

Dopiero teraz dotarło do mnie, że wbrew zamierzeniom zachowałam się nie fair wobec Okońskiego. Przecież gorliwie przekonywałam go, że odrzuciłam jego starania nie z powodu niego samego, tylko mojej niechęci do wszelakich związków. I chociaż był świadomy tego, że mieliśmy się z Ksawerym ku sobie, to pewnie poczuje się jeszcze bardziej urażony, jeśli po firmie rozejdą się plotki, że sypiam z informatykiem zza ściany, który przy okazji jest synem mojego patrona. Kiedyś obiecałam sobie, że nie będę się przejmować złośliwymi komentarzami osób, które tak naprawdę nic nie wiedzą o moim życiu, ale nie chciałam, aby Michał miał mnie za krętaczkę i kłamczuchę.

– Okej, mój błąd, ale szybko rozumiałam, że to nie on jest ci pisany – broniła się Olka. – Teraz wyglądasz na naprawdę szczęśliwą.

Poprzedniego dnia Zośka powiedziała mi coś podobnego. I w końcu zaczęłam wierzyć w to, że to może być prawda.

– Bo tak się czuję – odparłam, czując, że się lekko rumienię.

W odpowiedzi Ola uśmiechnęła się przyjaźnie.

– W takim razie trzymam za was kciuki.

Naszą rozmowę przerwał dźwięk telefonu stacjonarnego z recepcji. Zanim Olka zdążyła sięgnąć po słuchawkę, zapytałam jeszcze:

– Mecenas Dziurowicz już wrócił?

– Nie wiedziałam go dzisiaj, więc chyba nie – odparła, po czym rzuciła do telefonu: – Kancelaria prawna Karlicki&Lubczynko. W czym mogę pomóc?

Nie miałam zamiaru czekać, aż skończy rozmowę, więc tylko pomachałam jej krótko na pożegnanie, po czym ruszyłam dalej korytarzem do pokoju socjalnego. Szybko zrobiłam sobie kawę, a potem wróciłam do biurka, na którym leżały nieco rozrzucone, wciąż nieprzejrzane dokumenty dotyczące defraudacji. Pozbierałam je i schowałam z powrotem do teczki. Będą musiały jeszcze trochę poczekać.

Po wzięciu kilku szybkich łyków kawy udałam się w stronę gabinetu mojego patrona, chociaż nie liczyłam na to, że go tam zastanę. W rzeczy samej. Drzwi nie były zamknięte, ale w środku nikogo nie było. Nie pozostało mi więc nic innego, jak spróbować skontaktować się z nim telefonicznie. Może tym razem odbierze.

Uznałam, że spotkanie z Iwańskim za plecami Dziurowicza nie byłoby dobrym pomysłem. Po pierwsze dlatego, że i tak już czułam się źle z faktem, że ukrywałam przed nim moją współpracę z jego synem, więc nie chciałam znów robić czegoś bez jego wiedzy. A po drugie dlatego, iż miałam wrażenie, że doktorek będzie bardziej rozmowny, jeśli jego właściwy obrońca będzie obecny podczas rozmowy.

O dziwo, mój patron odebrał telefon już po trzech sygnałach. I nawet nie wydawał się zbytnio poirytowany tym, że zawracam mu głowę. Po wysłuchaniu moich ogólnych tłumaczeń dotyczących ostatnio odkrytych faktów, zgodził się na spotkanie z Iwańskim. Uznał jednak, że szkoda czasu na jego powrót do kancelarii, więc umówiliśmy się, że spotkamy się pod „Be Beauty" za niecałą godzinę.

Autobus odjeżdżał za dwanaście minut, więc przelałam kawę do kubka termicznego, wrzuciłam do torebki teczkę z nową sprawą, mając nadzieję, że po drodze uda mi się przejrzeć chociaż część dokumentów, i skierowałam się do wyjścia z kancelarii. Kiedy czekałam na windę, mój wzrok mimowolnie uciekał w stronę drzwi prowadzących do CRSB, a na usta wkradł mi się szeroki uśmiech. Czułam, że to początek czegoś naprawdę wspaniałego.

Mój plan prześledzenia dokumentów z teczki w czasie jazdy autobusem nie doszedł do skutku, bo moje myśli uparcie skupiły się na rozważaniu tego, czy aby na pewno jestem gotowa na podjęcie próby stworzenia poważnego związki. Nie ulegało wątpliwości, że Ksawery był cudowny, moje serce biło szybciej na jego widok i chciałam, abyśmy poznali się bliżej, ale nie potrafiłam tak z dnia na dzień wyzbyć się wszelkich wątpliwości.

Nie zawsze taka byłam – ostrożna w kontaktach z ludźmi, a zwłaszcza z facetami. W liceum nie miałam nic przeciwko chodzeniu na randki i wszystkiemu, co się z tym wiązało, ale wydarzenia z moją siostrą, jej narzeczonym i jego bratem sprawiły, że nie byłam już taka beztroska. Do tej pory w jakimś stopniu obwiniałam się za to, co się stało, i bałam się, że znów mogłabym zawieść bliskie mi osoby. Historia z Marleną i Olafem pokazała mi, jak łatwo można kogoś zranić, nawet nieświadomie. Lęk przed zbliżeniem się do drugiej osoby z tego powodu być może był irracjonalny, ale jakoś nie mogłam się go wyzbyć. Poza tym przez lata żyłam w przeświadczeniu, że nie zasługuję na szczęście, bo rozmyślnie pozbawiam go mojej siostry. Teraz jednak zaczęło do mnie docierać, że nie powinnam się tak karać. Każdy popełnia błędy, ale każdy powinien też dostać swoją drugą szansę. Może moją był właśnie Ksawery.

Wysiadłam na przystanku w pobliżu kliniki z postanowieniem, że nie będę już tego roztrząsać bardziej niż to konieczne. Zdam się na los i zobaczymy, co z tego wyjdzie. I jeśli faktycznie jesteśmy sobie pisani, jak twierdzi Ola, to pokonamy wszelkie przeszkody i będziemy szczęśliwi bez względu na to, co przydarzyło się nam w przeszłości.

Dziurowicz zajechał na parking pod „Be Beauty" jakieś trzy minuty po tym, jak sama dotarłam pod wejście budynku. Kiedy do mnie podszedł, wymieniliśmy zdawkowe „dzień dobry" i weszliśmy do środka. Przy recepcji okazało się, że musimy chwilę poczekać, bo doktor Iwański był właśnie w trakcie krótkiego zabiegu. Najwyraźniej mój patron nie poinformował go o naszej wizycie, co nieco mnie zdziwiło, ale postanowiłam nie poruszać tego tematu. W tej sytuacji i tak nie pozostało nam nic innego, jak usiąść na fotelach w poczekalni i zaczekać, aż doktorek będzie w stanie nas przyjąć.

Gdybym nie była tak rozproszona przez swoje życie uczuciowe i potrafiła się skupić na dokumentach, które przekazał mi Dziurowicz, to mogłabym wykorzystać ten czas na przedyskutowanie tej sprawy. Niestety nie zakodowałam prawie nic, co się jej tyczyło, więc nie było sensu zaczynać rozmowy, bo tylko wyszłabym na niekompetentną. Wolałam już więc spędzić to oczekiwanie w milczeniu, ale ku mojemu zaskoczeniu, to mój patron postanowił nawiązać konwersację.

– Skoro zjawiła się pani dzisiaj w pracy, to śmiem wyciągać dalece optymistyczne wnioski, że sobotnia misja samobójcza nie zakończyła się kompletnym fiaskiem – oznajmił nagle, spoglądając na mnie ukradkiem.

Uśmiechnąłem się pod nosem, słysząc specyficzny, ale charakterystyczny dla niego sposób wypowiedzi. Chyba pierwszy raz przemknęło mi przez myśl, że Dziurowicz wcale nie jest taki zły, jak mi się na początku zdawało. Fakt, wciąż bywał opryskliwy i zdarzało mu się traktować mnie nieco protekcjonalnie, ale pokazał też, że w pewnych sprawach potrafi mi zaufać i mimo wszystko jednak trochę się o mnie martwi. Wiedziałam, że pozwolił mi na tę eskapadę do mieszkania Kaktusa tylko dlatego, że był ze mną Ksawery, ale w sumie nie przeszkadzało mi to. A dzisiaj, zostawiając teczkę na moim biurku, udowodnił, że widzi we mnie kogoś więcej niż tylko swoją osobistą sekretarkę i człowieka od brudnej roboty.

– Jak widać, nikt nas nie przyłapał i nie zamknął na czterdzieści osiem godzin – odparłam z kpiarskim uśmiechem. – Ale miło mi, że się pan jednak trochę o nas martwił – dodałam, ciekawa, jak zareaguje na sugestię, że doceniam jego troskę, którą dość niechętnie okazywał.

Dziurowicz tylko prychnął pod nosem.

– Macie szczęście, że to ryzyko się jednak opłaciło – mruknął. – W przeciwnym razie wcale bym was nie żałował. I na przyszłość zdecydowanie muszę uważać na wasze wspólne pomysły, bo mam przeczucie, że połączenie waszych ambicji w kwestii odkrywania prawdy może skutkować mieszanką wybuchową – dodał, patrząc na mnie spod przymrużonych powiek.

– Cóż, chyba będzie pan musiał do tego przywyknąć, bo naprawdę dobrze się nam współpracuje – odparłam lekkim tonem, nie chcąc zdradzić, co tak właściwie kryło się za tą „współpracą". To nie był odpowiedni moment, aby informować mojego patrona, że zamierzam spotykać się w jego synem także poza pracą.

– I chyba nie tylko to – skomentował, a ja zrobiłam wielkie oczy, co było wyrazem mojego zdziwienia dla jego spostrzegawczości. On jednak odebrał to nieco inaczej. Uznał, że uważam jego uwagę za absurdalną. – Panno Pestko, proszę nie robić ze mnie durnia – dodał, przyglądając mi się uważnie. – Może i jestem stary, ale nie tak kompletnie ślepy i naprawdę potrafię dostrzec, kiedy mój syn darzy kogoś sympatią.

Odetchnęłam nieco z ulgą, chociaż nie miałam pewności, co w rozumieniu Dziurowicza oznaczało sympatię. Wolałam jednak nie dopytywać, bo mogłoby się okazać, że wie znacznie więcej, niż daje po sobie poznać, a rozmowa o moim życiu uczuciowym ze starszym panem, który nawet nie za specjalnie mnie lubił, była ostatnim, na co miałam w tej chwili ochotę.

– To chyba nic złego, że się lubimy – odparłam ostrożnie, chcąc jednak wybadać, co prawnik myśli o mojej bliższej zażyłości z Ksawerym.

– Oczywiście, że nie – stwierdził. – Ale łączenie życia zawodowego z osobistym nie zawsze jest dobrym posunięciem.

Nie bardzo wiedziałam, czy to taka ogólna uwaga ku przestrodze, czy jednak sugestia, abym odpuściła sobie jakikolwiek związek z Dziurą, ale nie miałam czasu o to dopytać, bo nagle w poczekalni zjawił się Iwański. Nie miał na sobie jak zwykle garnituru tylko odzież medyczną. Najwyraźniej przed chwilą skończył zabieg. Oboje z Dziurowiczem byliśmy trochę zaskoczeni tym, że do nas wyszedł, ale szybko zerwaliśmy się z foteli i wyszliśmy mu na przeciw.

– Jakieś nowe wieści w sprawie? – spytał doktorek, nawet się z nami nie witając. Widać było, że nasza wizyta napawała go pewnym niepokojem.

– I tak i nie – odparłam, uznając, że skoro tym razem to ja nalegałam na to spotkanie, to powinnam wieść w nim prym. – Natrafiliśmy na pewne informacje, które niestety wciąż nie dają jednoznacznych odpowiedzi, ale naprowadziły nas na pewne wskazówki. Miałam nadzieję, że może byłby pan w stanie pomóc nam odpowiednio je rozszyfrować.

Starałam się przedstawić to tak, jakby jego wkład w całą sprawę był nieoceniony. Ludzie łatwiej współpracują, kiedy przekona się ich, że naprawdę mogą coś realnie zdziałać. A już zwłaszcza gdy wmówi się im, że nikt inny nie może pomóc, tylko oni.

Mimo wszystko Iwański nie był wyjątkiem i też złapał haczyk. Chociaż może po prostu nie chciał, aby usłyszał nas ktoś postronny i właśnie dlatego zaprosił nas do swojego gabinetu. Kiedy już się tam znaleźliśmy, on zasiadł za biurkiem, a my na krzesłach po drugiej jego stronie. Nie wiedzieć czemu, tym razem nie zasłużyliśmy na zestaw wypoczynkowy.

– O co więc dokładnie chodzi? – spytał, nie tracąc czasu.

– Kilka dni temu rozmawiałam z Dawidem Parysem – odparłam, nie dając dojść mojemu patronowi do głosu, ale chyba się tym zbytnio nie przejął. – Twierdzi, że znalazł dokumenty potwierdzające, że jego żona to tak naprawdę Wanda Bielawa. W związku z tym wynajął podobno prywatnego detektywa, który doprowadził go do brata Igi. Kaktus odsiedział kilkuletni wyrok za przemyt narkotyków, a teraz po wyjściu na wolność postanowił wznowić działalność. Parys jest przekonany, że to właśnie on stoi za zniknięciem Sztern. Uznał jednak, że nie będzie zgłaszał tego na policję, bo ta od tygodni nie posunęła się w sprawie, więc postanowił wykraść tajne pliki z komputera Bielawy, dotyczące jego nielegalnego biznesu, i najprawdopodobniej go nimi szantażować. Dzięki naszemu znajomemu informatykowi udało nam się przejąć te dane. Wynika z nich, że Iga ma niemały dług u poprzedniego szefa Kaktusa, który wciąż jeszcze siedzi za kratkami. I to zapewne właśnie dlatego została zmuszona do przemytu – aby odrobić te pieniądze.

Zrobiłam chwilę przerwy, aby Iwański mógł przetrawić wszystkie te rewelacje. Ja docierałam do nich stopniowo, więc nie robiły na mnie takiego wrażenia, jak na doktorku. Co prawda starał się zachować kamienną twarz, ale widziałam, że jednak trochę nim to wstrząsnęło.

– No dobrze, a jaki ma to związek ze mną? – spytał, po raz kolejny udowadniając, że zależy mu tylko na swoim własnym tyłku.

– Trochę zdziwiło nas, że Iga tak po prostu nie spłaciła tego długu – odparłam. – Przypuszczamy, że obecnie zarabia tyle, iż nie miałaby z tym problemu. A mimo to zdecydowała się narażać swoje życie, przemycając kokainę w żołądku. Nie wydaje się to panu podejrzane?

Wzruszył ramionami, jakby zupełnie nie miał na ten temat zdania.

– Nie mnie oceniać, kogo i na co stać – odburknął.

– Ale pańskie usługi raczej nie są tanie, więc chyba na tej podstawie może pan oszacować czyjąś zamożność – zasugerowałam. – A Iga przecież dość często zgłaszała się na różne zabiegi.

– Tak, ale przez ostatnie kilka miesięcy żadnego dla niej nie wykonałem – stwierdził, co nieco mnie zdziwiło.

– Tak? – spytałam podejrzliwie. – To ciekawe, bo recepcjonistka twierdziła, że w ostatnich tygodniach Iga zaglądała do kliniki nadzwyczaj często.

Mina na moment mu zrzedła, ale dość szybko zrozumiał, że nie uda mu się wywinąć. Powinien się już nauczyć, że ze mną nie ma żartów. Jeśli dotrę do jakiegoś skrawka informacji, to będę drążyć tak długo, aż odkryję całą prawdę.

– Fakt, przychodziła dość często, ale nie na zabiegi – odparł po chwili. – Umawiała spotkania niby pod pretekstem omówienia kolejnej operacji, ale jakoś nie paliła się do ustalenia jej terminu. Odnosiłem wrażenie, jakby kilka razy nosiła się z zamiarem poruszenia jakiegoś osobistego tematu, ale za każdym razem ostatecznie rezygnowała.

Pomału zaczynałam tracić cierpliwość do tego człowieka. Przy każdym naszym spotkaniu okazywało się, że doktorek zatajał przed nami fakty, które mogły być istotne dla sprawy. Po rewelacjach z przemytem narkotyków myślałam, że powiedział nam już wszystko, ale najwyraźniej się myliłam. Tutaj liczył się każdy szczegół, ale najwyraźniej chirurg nie zdawał sobie z tego sprawy.

Uznałam, że powtórzenie mu po raz kolejny, że powinien już dawno powiedzieć nam absolutnie wszystko, co było mu wiadome i wydawało się podejrzane, nie ma większego sensu. Wyglądało na to, że nie przyjmował tego do wiadomości. Albo świadomie ignorował, dopóki nie przyparliśmy go do muru.

– A czy podczas tych konsultacji powiedziała coś, co mogłoby sugerować, z czego właściwie chciała się panu zwierzyć?

Nie liczyłam na jakąś kompetentną odpowiedź, tylko raczej kolejny pomruk niezadowolenia, ale, o dziwo, Iwański zamyślił się na moment, jakby próbował myślami wrócić do tamtych spotkań i coś z nich wyciągnąć.

– Raczej nie – przyznał po chwili – ale myślę, że może chciała się podzielić swoimi obawami związanymi właśnie z przemytem. Albo zapytać o wiążące się z tym ryzyko. Nie wiem za wiele o jej przeszłości, ale chyba i tak jestem jedyną osobą, która znała ją przed tym, jak zaczęła karierę, ale jak widać nawet mnie nie odważyła się opowiedzieć o tym, w co się wplątała. A przynajmniej nie przed samym faktem. Potem przyszła do mnie, bo najwyraźniej nie miała do kogo innego.

Kiwnęłam głową ze zrozumieniem, bo sama doszłam do podobnych wniosków już jakiś czas temu. I akurat w tej kwestii nie miałam wątpliwości, że doktorek mówił prawdę. Iga, po tym co przeżyła jako nastolatka, musiała być nieufna wobec ludzi i zapewne nie mówiła o swojej przeszłości nie tylko dlatego, że się jej wstydziła, ale przede wszystkim dlatego, że nie chciała nikogo narażać na niebezpieczeństwo. A przynajmniej nie, dopóki nie okazało się to konieczne w kontekście ratowania własnego zdrowia. Na jej miejscu postąpiłabym identycznie. Wiedziona doświadczeniem wolałabym dusić w sobie demony przeszłości i walczyć z nimi samotnie, niż wplątywać w to bliskie mi osoby, które mogłyby to przypłacić życiem.

– Dobrze, a czy kiedykolwiek skarżyła się na jakieś kłopoty finansowe? – zadałam kolejne pytanie z nadzieją, że doktorkowi na dobre rozwiązał się język i powie nam jeszcze coś przydatnego. – Przypuszczamy, że pieniądze które przeznaczyła na pierwsze zabiegi, w tym usunięcie blizny z policzka, pochodziły z przemytu, którym jej brat parał się ponad sześć lat temu. I to właśnie ta kwota stanowi dług, który musi odrobić. Nadal nie mogę jednak znaleźć wyjaśnienia, dlaczego go po prostu nie spłaciła. Może nie jest gwiazdą najwyższych lotów, ale coś tam na koncie chyba jednak ma.

– Rzeczywiście prowadzą z Dawidem dość wystawne życie, więc pewnie na pensje nie narzekają – zgodził się ze mną. – Może jednak coś jest na rzeczy, skoro Iga zdecydowała się na tak radykalne kroki. I w sumie, jak się tak nad tym zastanowię, to trochę dziwiło mnie jej zwlekanie z zabiegiem, bo zwykle chciała je przeprowadzić jak najszybciej. Może chodziło o to, że nie miała odpowiedniej kwoty, którą musiałaby na niego przeznaczyć.

Faktycznie mogło tak być, ale po co w takim razie umawiała się na tak częste spotkania? Może przypuszczenia Iwańskiego były prawdziwe i Sztern po prostu próbowała zebrać się na odwagę, aby zwierzyć mu się ze swoich kłopotów, a rozmowy o zabiegu były tylko pretekstem do wizyt? Ale nawet jeśli, to powstawało kolejne pytanie – dlaczego nagle brakowało jej pieniędzy skoro do tej pory bez obaw szastała nimi na prawo i lewo? Czyżby to, co miała, pokryło tylko część długu, a resztę musiała odrobić? Ale z pliku Kaktusa jednoznacznie wynikało, że żadna rata nie została spłacona. W kolumnie „odrobione" wyraźnie widniało zero. Wciąż nic tutaj nie składało się na tyle logiczną całość, abym mogła w nią uwierzyć bez żadnych zastrzeżeń.

– A czy coś jeszcze może zwróciło twoją uwagę? – do rozmowy włączył się Dziurowicz. – Proszę, żebyś dobrze się zastanowił, bo to naprawdę może się okazać pomoce.

Jeśli Iwański nie był zadowolony z naszych nacisków, to wyjątkowo nie dał tego po sobie poznać. Znów odpłynął na chwilę myślami, jakby próbował przywołać w pamięci jakieś szczegóły ostatnich spotkań z Igą.

– To było jakiś tydzień, może półtora przed jej zaginięciem – oznajmił nagle. – Wyszedłem na moment z gabinetu podczas naszych konsultacji, bo jedna z pielęgniarek czegoś ode mnie potrzebowała. Kiedy wróciłem, Iga rozmawiała z kimś przez telefon. A właściwie to się kłóciła. I chodziło chyba o pieniądze. Ale nie jestem pewien, bo zakończyła połączenie chwilę po tym, jak wszedłem do pomieszczenia.

– Coś jeszcze udało się panu usłyszeć z tej rozmowy? – spytałam z nadzieją, że to może nas naprowadzić na jakiś trop.

– O ile dobrze pamiętam, padło hasło Monte Carlo – odparł nieco niepewnie, ale po chwili dodał już ze zdecydowaniem: – Tak, tak było, bo nawet chciałem ją zapytać o to, czy wybierają się tam z Dawidem na urlop, ale kiedy tylko odłożyła telefon, zaczęła jakiś inny temat i już do tego nie wróciłem.

– Rozmawiała z mężczyzną? – dopytałam.

– Trudno to jednoznacznie stwierdzić, ale chyba tak.

– I była zdenerwowana tą rozmową?

– Mówiła wyraźnie podniesionym głosem, ale potem zachowywała się jak gdyby nigdy nic. Kiedy teraz o tym myślę, to może wcale nie planowała wycieczki do Monako dla przyjemności.

Cóż, ja, słysząc o tym, od razu doszłam do takich wniosków. Ale trzeba przyznać, że dysponowałam o wiele większą ilością informacji niż doktorek w tamtym momencie, więc nie można mieć mu za złe, że nie od razu dojrzał w tym coś podejrzanego. Mnie jednak momentalnie nasunęło się pewne wyjaśnienie. Do tej pory nie udało nam się ustalić, skąd szajka Kaktusa przemyca towar. W głównej mierze pewnie dlatego, że nie przywiązywaliśmy do tego większej wagi. Wiedzieliśmy tylko, że dwa dni przed zniknięciem Iga gdzieś wyjechała. Jeśli Iwański dobrze zinterpretował fragment tamtej podsłuchanej rozmowy telefonicznej, to mogło z niej wynikać, że prowadziła ją z bratem mającym zamiar wysłać ją do Monte Carlo po narkotyki, dzięki którym oddałaby mu część pieniędzy, które była winna jego szefowi. I nawet miałoby to sens.

Przypuszczałam, że potwierdzenie tej wersji mogłoby się znajdować w plikach z komputera Bielawy. Teraz, kiedy wiedzieliśmy czego szukać, Ksaweremu powinno być łatwiej  dotrzeć do tych informacji, więc sięgnęłam po telefon, aby wysłać mu SMS. Na ekranie wyświetliło mi się powiadomienie, że Parys próbował się dwa razy do mnie dodzwonić, na co jęknęłam w duchu, bo miałam nadzieję, że przez jakiś czas będę go jeszcze miała z głowy. Wiedziałam, że nie mogę go zbyt długo ignorować, bo zacznie być podejrzliwy, ale na razie postanowiłam pozostawić jego próby kontaktu bez odpowiedzi. Najpierw musiałam ustalić z patronem, jak rozegrać sprawę z przekazaniem mu danych.

– Myślicie, że to brat Igi jest odpowiedzialny za jej zniknięcie? – spytał Iwański, kiedy ja kończyłam pisać krótką wiadomość do Dziury.

– To niewykluczone, zwłaszcza jeśli wziąć pod uwagę całe to zamieszanie z przemytem – odparłam. – Ale szczerze mówiąc, trudno znaleźć mi ku temu jakiś racjonalny powód. W końcu jeśli zgodziła się być mrówką, to teoretycznie przynosiła mu zyski.

– No tak – zgodził się ze mną doktorek. – Ale ktoś jednak ją porwał. Może jakaś konkurencja.

Też o tym myślałam, ale jakoś to do mnie nie przemawiało. Niewiele osób wiedziało, że Iga i Stefan to rodzeństwo, więc raczej nie szłabym w wersję z zemstą gangów. Chociaż mimo wszystko chyba jednak warto byłoby ją mieć z tyłu głowy.

– Może – mruknęłam w odpowiedzi. – Ale póki co bardziej podejrzany wydaje mi się jej mąż – dodałam, ciekawa, jak chirurg zareaguje na taką sugestię.

– Cóż, nigdy za nim nie przepadałem, ale Iga wydawała się z nim naprawdę szczęśliwa – stwierdził Iwański. – Nie było żadnych jednoznacznych przesłanek sugerujących, że mógłby zrobić jej jakąkolwiek krzywdę. Ale w końcu nigdy nie wiadomo, co dzieje się w czyimś domowym zaciszu. Każdy miewa sekrety, a jak się okazało, Iga w szczególności. Nie zdziwiłoby mnie, gdyby pod publikę grała szczęśliwą żonę, podczas gdy wcale nie było między nimi tak różowo.

– Mnie bardziej zastanawia fakt powiązań Parysa z Kaktusem – odparłam, chcąc skierować rozmowę na nieco inne tory, na co doktorek spojrzał na mnie skonsternowany. – Dawid twierdził, że namierzył brata żony poprzez prywatnego detektywa, ale mamy powody sądzić, że wcale tak nie było – wyjaśniłam. – Dodatkowo doszło między nimi do spotkania, co do którego Parys twierdził, że było pierwsze w życiu i jego celem było ubłaganie Bielawy, aby uwolnił Igę, ale to też wzbudza nasze podejrzenia. No i jest jeszcze kwestia plików, na których Dawidowi tak bardzo zależy. Na podstawie tego wszystkiego śmiemy twierdzić, że panowie znają się już od jakiegoś czasu i mogą być w zmowie. Albo szantażują siebie nawzajem. Póki co każda wersja wydaje się prawdopodobna, ale intuicja podpowiada mi, że przynajmniej jeden z nich maczał palce w zniknięciu Igi. A może nawet obaj.

Świadomie używałam liczby mnogiej, chociaż odnosiła się ona bardziej do mnie i Ksawerego niż do mojego patrona, ale ten nie zgłaszał żadnego sprzeciwu. Chciałam jednak pokazać Iwańskiemu, że jesteśmy drużyną, która gra do jednej bramki, i jeśli postanowi się przyłączyć, to prawdopodobieństwo celnego strzału znacznie wzrastało.

Chirurg jednak tylko ciężko westchnął.

– Niestety nie bardzo wiem, jak jeszcze mógłbym wam pomóc – oznajmił z wyraźną rezygnacją w głosie. – Tak jak sama pani powiedziała, każda z tych teorii wydaje się całkiem możliwa i nie jestem w stanie stwierdzić, która najbardziej. Dawida znam tylko pobieżnie, o bracie Igi nie wiem nic ponad to, że takowego ma, ale nie utrzymywała z nim kontaktów. A co do samej Igi... Sądziłem, że dość dobrze ją znam, ale okazało się, że to była tylko ta jej wersja, którą chciała pokazać innym.

Tym razem nie mogłam mieć do niego pretensji o zbywanie tematu, bo w te jego słowa akurat wierzyłam. I chociaż bardzo chciałam, aby naprowadził nas w końcu na odpowiedni trop, to wiedziałam, że nic z tego nie będzie. Teraz byliśmy zdani już tylko na siebie i nadzieję, że Ksawery jednak coś wyciągnie z plików Kaktusa.

– W porządku, Janie – niespodziewanie odezwał się Dziurowicz. – To, co nam powiedziałeś, może jednak okaże się pomocne – dodał, jakby chciał go podnieść na duchu.

– Oby, bo naprawdę czuję się już wykończony psychicznie. – Po raz pierwszy Iwański okazał w naszej obecności odrobinę słabości. – Informacja o zarzutach niby nie trafiła do mediów, ale ludzie i tak krzywo na mnie patrzą, pacjentów ubywa, a z Karoliną układa się jeszcze gorzej niż przed całą tą aferą. Jestem tym wszystkim zmęczony i marzę tylko o tym, aby to się wreszcie skończyło.

Pierwszy raz poczułam w stosunku do tego człowieka nutkę współczucia. Do tej pory tylko albo upatrywałam w nim podejrzanego, albo aroganckiego dupka, któremu bardziej zależało na własnym losie niż na biednej kobiecie, która mogła właśnie przechodzić największe w życiu piekło. I w dodatku wkurzał mnie tym, że dzielił się z nami prawdą dopiero wtedy, gdy przyparliśmy go do muru. Teraz jednak dostrzegłam w nim faceta, który właściwie przez przypadek wpadł w niezłe gówno i póki co ugrzązł w nim na dobre. I nawet jeśli uda nam się ochronić go przed wyrokiem skazującym, to jego życie zawodowe, jak i osobiste wciąż będzie dalekie od ideału.

– Zrobimy, co w naszej mocy, aby wszystko wróciło na właściwe tory – zapewnił go Dziurowicz. – Prawda, Panno Pestko? – dodał, spoglądając na mnie znacząco.

– Tak, oczywiście – odparłam szybko. – Znajdziemy alternatywnego sprawcę i oczyścimy pana z wszelkich zarzutów.

Ku mojemu zaskoczeniu Iwański posłał nam wdzięczne spojrzenie. Nie spodziewałam się, że kiedykolwiek dostąpię tego zaszczytu, ale najwyraźniej doktorek wreszcie zrozumiał, że naprawdę jesteśmy po jego stronie, a nie przeciwko niemu.

Wymieniliśmy jeszcze kilka zdań, w których zapewniliśmy naszego klienta, że będziemy go informować o postępach w sprawie i poprosiliśmy też, aby dał nam znać, jeśli przypomni sobie jeszcze coś, co mogłoby okazać się pomocne.

Kiedy opuszczaliśmy klinikę, była już prawie szesnasta. Nie miałam pojęcia, kiedy tak szybko minęło tyle czasu. Właściwie nie musiałam już wracać do kancelarii, ale przydałoby się omówić z patronem wszystko to, co do tej pory ustaliliśmy. On doszedł chyba do takich samych wniosków, bo zaproponował, że podwiezie mnie do domu. Nie czułam się najlepiej z tym, że znów któryś z Dziurowiczów robi za mojego szofera, ale się zgodziłam.

– No i jakie wnioski, Panno Pestko? – spytał chwilę po tym, jak wyjechaliśmy z parkingu.

– Niby posuwamy się do przodu, ale wciąż jesteśmy w czarnej dupie – odparłam, zanim zdążyłam ugryźć się w język. – To znaczy, nawet jeśli znajdujemy jakieś odpowiedzi, to rodzą one kolejne pytania i póki co końca nie widać – dodałam, kiedy patron spojrzał na mnie krytycznie.

– Fakt, ale i tak jestem zdumiony, jak wiele udało wam się z Ksawerym ustalić – przyznał, a ja o mało co nie zakrztusiłam się własną śliną, słysząc ten, bądź co bądź, komplement. – Może ta wasza współpraca przyniesie jednak więcej korzyści niż szkody – dodał, chyba nie zauważając mojej zszokowanej miny. – No dobrze, ale na czym proponuje się pani teraz skupić?

– Na Parysie – odparłam bez wahania. – Dzwonił do mnie podczas spotkania z doktorem Iwańskim. Zapewne chce, abym przekazała mu pliki, którymi zgodziłam się podzielić.

– Czy to aby rozsądne posunięcie, skoro stawia go pani jako pierwszego w szeregu kandydatów na sprawcę? – spytał prawnik, posyłając mi krótkie spojrzenie.

– Zapewne nie, ale nie mam innego wyjścia, jeśli nie chcę, aby nabrał podejrzeń, że go podejrzewam.

Wiedziałam, że to kiepskie rozwiązanie, ale na inne jeszcze nie udało mi się wpaść. Poza tym, jeśli okaże się, że w tych danych nie ma nic ciekawego, to w sumie czemu nie miałabym mu ich przekazać? Chyba że on wie o czymś, o czym my nie mamy pojęcia, i jednak pliki zawierają coś wartościowego. No ale na to już nie byłam w stanie nic poradzić. Mogłam jedynie się z nim spotkać i spróbować coś jednak z niego wyciągnąć.

Z zamyślenia wyrwał mnie dźwięk przychodzącego SMS-a. Wyciągnęłam telefon z torebki i spojrzałam na wyświetlacz.

– To Ksawery – oznajmiłam. – Znalazł w tych plikach coś o Monte Carlo. Chce się z nami spotkać i to omówić.

Nie dodałam, że na końcu napisał „tęsknię" z emotikonem wysyłającym całusa. Miałam nadzieję, że mój patron nie zauważył, iż uśmiechnęłam się do telefonu jak wariatka.

– Dobrze, nie ma co z tym zwlekać – odparł Dziurowicz, kiedy akurat wjeżdżaliśmy na skrzyżowanie, na którym skręcił w lewo.

– Ale do kancelarii to nie w tę stronę – zauważyłam nieśmiało, bo droga, którą wybrał, prowadziła na obrzeża miasta, a nie do centrum.

– Tak, wiem, ale zapewniam panią, że nie zastaniemy tam Ksawerego – stwierdził, na co spojrzałam na niego niezrozumiale, a on westchnął. – Dzisiaj jest dzień dziecka, a moja małżonka ubzdurała sobie, że chociaż nasze dzieci już dawno są dorosłe, chce świętować z nimi ten dzień, więc jak co roku zarządziła spotkanie u nas w domu o siedemnastej. Bo, jak twierdzi, przecież wszyscy jesteśmy dziećmi.

W pierwszej chwili miałam ochotę parsknąć śmiechem, wyobrażając sobie jak Kalina i Ksawery wpadają do mamusi na podwieczorek, a ta wręcza im jakieś upominki jak pięciolatkom. Szybko się jednak opanowałam, bo w sumie to było całkiem urocze i pokazywało, że Dziurowiczowie dbali o swoje rodzinne relacje. I jeśli miałabym być szczera, to trochę im tego zazdrościłam.

– W takim razie to chyba nie najlepszy pomysł, aby zabierał mnie pan ze sobą – zasugerowałam. – To rodzinne spotkanie.

A ja nie chciałam się wpraszać i psuć atmosfery. Świat się nie zawali, jeśli odłożymy rozmowę o sprawie do jutra.

– Proszę się nie przejmować, Ela na pewno się ucieszy z pani obecności. Już od dawna chciała panią poznać – odparł z obojętną miną. – Kalina zapewne też będzie uradowana.

Nie wspomniał o Ksawerym, chociaż to na myśl o spotkaniu z nim uśmiechnęłam się szerzej. Nie widzieliśmy się zaledwie kilka godzin, a ogarniała mnie taka tęsknota, jak jeszcze nigdy wcześniej. Zdawałam sobie sprawę, że w obecności jego rodziny nie będziemy mogli zbyt swobodnie okazywać sobie uczuć, bo jeszcze na jakiś czas chcieliśmy to zachować w tajemnicy, ale i tak nie mogłam się doczekać, kiedy znów go zobaczę. Chyba zaczynałam popadać w obłęd.

– Chętnie poznam pańską żonę – odparłam dyplomatycznie, a co mój patron kiwnął głową z aprobatą.

No to czekało mnie popołudnie w towarzystwie Dziurowiczów. Z jednej strony troszkę się tego obawiałam, ale z drugiej ogarnęła mnie ekscytacja. Nie wiedziałam, co się zdarzy, ale mogło być naprawdę ciekawie. 

*************************************** 

Hej :) Jak podoba się rozdział? Czy podobnie jak Pestka macie wrażenie, że w sprawie pojawia się coraz więcej niewiadomych niż odpowiedzi? Jeśli tak, to spokojnie – w następnym rozdziale pojawią się nowe poszlaki. No i nowa postać, czyli mama Ksawerego i Kaliny. Mam nadzieję, że się Wam spodoba :D 

Dzięki za gwiazdki i komentarze. 

Do napisania za tydzień :)

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro