§ 26.

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Parys oczywiście bez wahania przystał na spotkanie w naszym standardowym miejscu, czyli na parkowej ławce. Nalegał, aby odbyło się to z samego rana, więc następnego dnia nie pojechałam do kancelarii, tylko właśnie do parku. A w torebce, niczym skarb, chowałam pendrive, który był głównym powodem tego spotkania.

W drodze na umówione miejsce zamiast zastanawiać się, jak odpowiednio rozegrać rozmowę z Dawidem, wróciłam myślami do poprzedniego wieczoru. Po tym, jak zeszliśmy z powrotem do salonu, pani Ela uznała za zasadne powspominać dzieciństwo swoich pociech (oczywiście w ramach świętowania dnia dziecka), więc przez następne dwie godziny mogłam bezkarnie przeglądać albumy pełne zdjęć kilkuletniego Ksawerego i małej Kaliny. Dziura oczywiście udawał oburzonego, zwłaszcza kiedy jego matka zaczęła przytaczać wstydliwe opowieści z synem w roli głównej, ale ja słuchałam tego z wielkim zaciekawieniem. To był świetny sposób na to, aby dowiedzieć się o nim czegoś więcej. Nawet mój patron dorzucił swoje trzy grosze, wspominając rodzinne wycieczki rowerowe. W ten sposób dowiedziałam się, że blizna, którą Ksawery miał pod prawym kolanem, była pamiątką po jednej z nich.

Popołudnie i wieczór w towarzystwie Dziurowiczów przebiegły o wiele sympatyczniej, niż mogłam się spodziewać. Chociaż ledwo mnie znali, potraktowali jak prawdziwego członka rodziny. A ja naprawdę czułam się, jakbym wróciła do domu. Nie sądziłam, że tak bardzo brakuje mi rodzinnego ciepła i bliskości ludzi, którym na mnie zależy. Troska i życzliwość ze strony pani Eli uświadomiły mi, jak bardzo tęskniłam za mamą. Powinnam częściej do niej dzwonić. I może pomyśleć o odwiedzinach w najbliższe wakacje.

Tak jak obiecał, Ksawery odwiózł mnie do domu. Ale wcześniej wstąpiliśmy do jego mieszkania, aby mógł zgrać dane z pnedrive'a, którego miałam przekazać Parysowi. Miałam jednak podejrzenia, że zrobił to już dawno temu i był to tylko pretekst, abyśmy zostali na chwilę sam na sam. Nie protestowałam, ale też nie pozwoliłam sytuacji za bardzo się rozwinąć. Ograniczyliśmy się do pocałunków i obściskiwania na kanapie. Miałam zamiar trzymać się swojego postanowienia – żadnego więcej seksu przed porządną pierwszą randką. Ksawery to uszanował, za co byłam mu naprawdę wdzięczna. Pożegnaliśmy się krótkim całusem na dobranoc i póki co to musiało nam wystarczyć.

Nocy niestety nie mogłam zaliczyć do zbyt udanych. Głównie dlatego, że Zośka postanowiła pierwszy raz w historii naszej znajomości przyprowadzić swojego chłopaka do naszego mieszkania. Zamieniłam z Damianem kilka zdań i wydawał się naprawdę sympatyczny. A przynajmniej dopóki nie zabarykadowali się z Zośką w jej sypialni. Odgłosy, które stamtąd dochodziły, skutecznie uniemożliwiały mi zaśnięcie. Poza tym denerwowałam się nieco czekającym mnie nazajutrz spotkaniem. Wciąż do końca nie wiedziałam, jak podejść Dawida, aby powiedział mi to, co mnie interesowało, ale przy okazji nie zdradzić, jak dużo wiedziałam w rzeczywistości.

Teraz już nie miałam czasu na tego typu rozważania, bo zbliżałam się do miejsca naszego spotkania. Trudno, pójdę na żywioł. Zresztą w takich sytuacjach improwizacja była nieunikniona, skoro nigdy się do końca nie wie, z czym zdradzi się druga strona. W dodatku Parys był aktorem, więc nigdy nie miałam pewności, czy przypadkiem przede mną nie gra. Mogłam mieć jedynie nadzieję, że ja też okażę się całkiem niezłą aktorką i Dawid nie odkryje mojego blefu.

Z zamyślenia wyrwało mnie małe zamieszanie, które miało miejsce w pobliżu ławki, ku której zmierzałam. Mimo ładnej pogody o tak wczesnej porze mało kto przechadzał się po parku, więc dziwiło mnie trochę nagromadzenie kilku osób w jednym miejscu. Dopiero kiedy przyjrzałam im się bliżej, dostrzegłam, że mieli w rękach aparaty fotograficzne wycelowane obiektywami w jedną, znajdującą się pośrodku postać. Tą postacią musiał być Parys, a otaczający go ludzie paprazzi.

W zasadzie nie było w tym nic zaskakującego. W końcu Dawid był celebrytą, któremu zaginęła równie znana żona. Co prawda media informacyjne po niemal miesiącu zepchnęły temat zniknięcia Igi na dalsze tory i zastąpiły go świeższymi, ale najwyraźniej prasa brukowa nie odpuszczała. Nie ma to jak ubić interes na czyimś nieszczęściu.

Stanęłam w pewnej odległości od tego zgromadzenia, aby nie zwracać na sobie uwagi. Właściwie to trochę dziwne, że ja do tej pory nie natknęłam się na żadnego pismaka. Niejeden zapewne węszył w sprawie, podobnie jak ja, więc nasze ścieżki już dawno mogły się przeciąć. Na całe szczęście wcale się tak nie stało. Mogli też nachodzić Dziurowicza, ale widocznie nie uznali za zasadne nękać prawnika Iwańskiego. Na dobrą sprawę mało kto wiedział, że w ogóle postawiono doktorkowi jakieś zarzuty, więc pewnie wciąż widzieli w nim świadka, który nie powiedział policji nic przydatnego.

Poczekałam w ukryciu kilka minut, aż w końcu Parysowi udało się przegonić natrętnych fotoreporterów. Nie słyszałam, co im powiedział, ale musiał być to coś naprawdę dobitnego, skoro migiem dali nogi za pas. Może w końcu odezwały się w nich ostatki ludzkiej przyzwoitości i empatii.

Wyłoniłam się zza drzewa, dopiero kiedy byłam pewna, że w pobliżu nie ma nikogo, kto mógłby nas uwiecznić wspólnie na zdjęciu i dopisać do tego jakąś wyssaną z palca historię. W takim układzie pewnie szybko zrobiono by ze mnie kochankę Parysa albo wspólniczkę w zbrodni. Nie wiem, co byłoby gorsze.

Zauważył mnie zaraz po tym, jak ruszyłam w jego stronę. Podbiegł do mnie szybko i złapał za ramię w nieco zaborczym i bolesnym geście. Chciałam zaprotestować i się mu wyrwać, ale on nie zwracał na to uwagi, tylko rozglądał się nerwowo dookoła. Tak jakby się bał, że reporterzy nie zniknęli na dobre albo ktoś inny śledził każdy jego ruch. Skłamałabym, gdybym powiedziała, że mnie to wcale nie zaniepokoiło.

– Nie możemy tu rozmawiać – syknął mi do ucha, pomijając przywitanie. – Chodźmy do mojego samochodu.

To też mi się nie podobało, ale nie chciałam robić sceny na środku parkowej alejki. Jeszcze ktoś by nas usłyszał, rozpoznał Dawida i narobił niepotrzebnego zmieszania. Nie, zdecydowanie nie było mi to do szczęścia potrzebne.

– Dobrze, pójdę z panem, ale proszę mnie puścić – odparłam hardo, na co Parys zreflektował się szybko i uwolnił moje ramię z uścisku.

W milczeniu ruszyliśmy ku wyjściu z parku. Jego sportowy samochód stał nieopodal bramy, więc dość szybko do niego dotarliśmy. Parysowi nawet nie przyszło na myśl, aby zabawić się w dżentelmena, więc musiałam sama otworzyć sobie drzwi do auta. Nie miałam z tym problemu, ale to tylko pokazało, że aktor nie będzie się silił na zbędne uprzejmości, tylko zapewne czym prędzej przejdzie do sedna sprawy.

Ledwo wsiadłam do środka, samochód ruszył niemal z piskiem opon. Byłam tym nieco zaskoczona, bo sądziłam, że odbędziemy rozmowę, nie ruszając się z parkingu, a potem rozejdziemy każde w swoją stronę. Teraz jednak wyglądało to niemal na porwanie. Co prawda nie miałam realnych powodów obawiać się przejażdżki z Parysem, ale i tak poczułam lekkie ukłucie niepokoju.

– Dokąd jedziemy? – odważyłam się zapytać, kiedy na końcu ulicy skręciliśmy w lewo.

– Nigdzie konkretnie – odburknął. – Ale tak jest bezpieczniej. Nikt nas nie podsłucha ani nic z tych rzeczy.

Trochę zdziwiła mnie ta zapobiegliwość, bo do tej pory Dawid niezbyt przejmował się tym, że ktoś mógłby usłyszeć naszą wymianę zdań. Czyżby coś się zmieniło? A może chodziło tylko o tych paparazzi?

– A istnieje takie ryzyko? – spytałam, przyglądając mu się uważnie.

– Nie jestem pewien, ale wydaje mi się, że od kilku dni ktoś za mną chodzi – odparł nieco nerwowo. – Przypuszczam, że Bielawa kazał komuś mieć mnie na oku.

To faktycznie mogło być odrobinę problematyczne. Gdyby był to ktoś, kto był obecny na tamtej imprezie, mógłby mnie rozpoznać i dojść do, bądź co bądź, właściwych wniosków, że jestem w zmowie z Parysem, a moja wizyta u Kaktusa nie była tak niewinna, na jaką miała wyglądać. W gruncie rzeczy może więc lepiej, że pojeździmy sobie trochę bez celu, załatwiając interesujące nas kwestie.

– Dobrze, ale nie przedłużajmy – oznajmił Dawid, kiedy nie odezwałam się przez chwilę. – Ma to pani?

Doskonale wiedziałam, o co mu chodziło, więc bez słowa otworzyłam torebkę i z jednej z przegródek wyjęłam pendrive. Parys musiał zauważyć to kątem oka, bo nie spuszczając wzroku z drogi, wyciągnął w moją stronę otwartą, prawą dłoń. Z lekkim ociąganiem położyłam na niej urządzenie. Wiedziałam, że to jedyne słuszne posunięcie, które być może pozwoli mi na uzyskanie informacji w ramach wdzięczności, ale i tak czułam się nieswojo, oddając mu niemal cały arsenał danych, jakami dysponowałam. I chociaż nie były one tak oczywiste, żeby od razu połapać się, co oznaczają, to miałam przeczucie, że Dawid dość szybko je rozszyfruje. I w tej chwili nie byłam w stanie stwierdzić, czy to dobrze, czy to źle.

– Mam nadzieję, że zdobywając to, nie wzbudziła pani niczyich podejrzeń – powiedział, chowając pendrive do kieszeni spodni.

– Skoro siedzę koło pana cała i zdrowa, to najwyraźniej nikt nie zwrócił uwagi na to, że grzebałam w cudzym komputerze – odparłam z lekką uszczypliwością w głosie. Nie chciałam jednak zdradzać mu żadnych szczegółów. A zwłaszcza udziału Ksawerego w całym tym przedsięwzięciu, chociaż musiał się domyślić, że ktoś mi pomagał. W końcu miał mnie tylko za nie bardzo rozgarniętą pańcię, która nie zna się na swojej robocie.

– W porządku – mruknął. – Przeglądała pani pliki?

– Tak.

– Jest w nich coś interesującego?

– Z mojego punktu widzenia nie za bardzo – skłamałam gładko. – Nie natrafiłam tam na nic, co wskazywałoby na winę pańskiego szwagra ani tym bardziej na niewinność doktora Iwańskiego. To sporo danych, ale większość z nich dotyczy stricte interesów Bielawy i wydaje się zupełnie nieużyteczna. Może jednak panu uda się znaleźć coś pomocnego.

Dawid wglądał na niezbyt pocieszonego. Mogło to sugerować, że faktycznie liczył na to, iż wśród tych danych znajdzie się dowód na to, że to Kaktus stoi za porwaniem Igi. Był to niewielki sygnał, który poddawał w wątpliwość ewentualną winę Parysa. Nie miałam jednak zamiaru od razu skreślać go z listy podejrzanych. Mógł udawać, aby odsunąć od siebie jakiekolwiek zarzuty, które miałam z tyłu głowy. Jego zachowanie wciąż wydawało się odrobinę nienaturalne i nie mogłam się pozbyć przeświadczenia, że wszystko, co mi mówił, było tylko częścią większego przedstawienia.

– Cóż, może jednak przeliczyłem się z wiarą w te pliki – mruknął bardziej do siebie niż do mnie. – Naprawdę miałem nadzieję, że znajdę tam jakieś odpowiedzi – dodał już w moją stronę.

Zastanawiałam się przez moment, czy nie wspomnieć mu o tym, że jego żona przemycała narkotyki. Musiałabym się wtedy jednak przyznać, że wiedziałam o tym wcześniej, bo przecież w tych danych nie figurowała jako „Iga". Zwróciłam uwagę na „Andzię", bo wiedziałam, że wśród mrówek musi znajdować się Sztern, a to była jedyna ksywka, która jednoznacznie się z nią kojarzyła. A wolałabym tego wszystkiego nie zdradzać Parysowi. Zresztą niewykluczone, że on doskonale wiedział o powiązaniach żony z nielegalnym interesem jej brata, ale też postanowił zachować to dla siebie. A nawet jeśli nie, to po przejrzeniu tych plików, może sam dojdzie do odpowiednich wniosków. O ile jakimś cudem skojarzy Igę z Andzią. Ja jednak nie miałam zamiaru dawać mu tej wskazówki.

– Ja również liczyłam na znacznie więcej – przyznałam z nieco udawanym rozczarowaniem. – Jednak, bądź co bądź, to i tak całkiem niezły materiał dowodowy przeciwko Stefanowi.

Uwaga była rzucona niby mimochodem, ale miałam nadzieję, że to skłoni Dawida do zdradzenia chociaż rąbka tajemnicy, co planuje zrobić z zawartością pendrive'a. Nie miał chyba jednak takiego zamiaru, bo nie odezwał się przez chwilę, skupiając się na wyjątkowo zatłoczonym skrzyżowaniu, na które właśnie wjechaliśmy.

– Zamierza go pan jakoś wykorzystać? – zaryzykowałam pytanie, wiedząc, że mogę w ten sposób dać mu powody do pewnych podejrzeń, których wolałabym jednak uniknąć.

Rzucił w moim kierunku kontrolne spojrzenie, jakby się zastanawiał, co może mi powiedzieć i ile zdradzić. Byłam przygotowana na to, że nie podzieli się ze mną prawdą, a przynajmniej nie całą, ale i tak byłam ciekawa odpowiedzi. Nawet kłamstwo paradoksalnie mogło mnie naprowadzić na właściwy trop.

– Jeszcze nie wiem – odparł dyplomatycznie. – Muszę najpierw zobaczyć, co tam jest.

– Nadal rozważa pan szantażowanie Bielawy? – nie odpuszczałam.

– Być może – mruknął. – Póki co nie planowałem niczego konkretnego – dodał. – Ciężko snuć jakiekolwiek plany, kiedy nie ma się środków, które mógłby je uskutecznić.

– Teraz ma pan jednak do tego odpowiednie narzędzia – stwierdziłam. – Chociaż wciąż nie mamy pewności, że to właśnie on stoi za zniknięciem Igi.

– A no nie.

W tej lakonicznej odpowiedzi zabrakło mi odrobiny przejęcia, które powinno towarzyszyć zrozpaczonemu, zdesperowanemu mężowi. Co prawda zdążyłam się już zorientować, że Parys nie szasta emocjami, ale i tak wciąż utwierdzałam się w przekonaniu, że to nie jest naturalne zachowanie. Nigdy nie uwierzę w taką obojętność czy wręcz bezduszność.

– W każdym razie, gdyby się pan jednak zdecydował na ten szantaż, to proszę uważać – oznajmiłam dość nonszalanckim tonem, licząc na to, że mój rozmówca zainteresuje się tą sugestią. I na szczęście połknął haczyk.

– Tak? – spytał autentycznie zainteresowany, zerkając w moją stronę. – A dlaczego?

To była ta chwila, w której musiałam ostrożnie dobierać słowa, ale równocześnie sprawiać wrażenie, jakbym zbytnio nie przejmowała się tym, co miałam mu do przekazania. Należało też zwrócić szczególną uwagę na jego reakcję na to, co usłyszy, bo mogła być ona kluczowa.

– W jednym z plików natrafiłam na wspomnienie o niejakim Rumcajsie – odparłam nieco lekceważąco, ale nie uszło mojej uwadze, że na dźwięk ksywki Rumujewskiego Parys nieco drgnął. – Z tego, co wiem, to chyba równie nieprzyjemny typ, tyle że nie zajmuje się nielegalnymi substancjami, ale równie bezprawnym hazardem. Może to sugerować, że on i Kaktus weszli w jakąś współpracę, a chyba nie chce się pan naradzić dwóm sprzymierzonym grupom przestępczości zorganizowanej.

– Oczywiście, że nie – odparł szybko. Zdecydowanie za szybko.

Przyglądałam się uważnie jego prawemu profilowi, licząc na to, że doda coś jeszcze, ale tego nie zrobił. Sądziłam jednak, że uznał, iż lepiej się nie odzywać, bo jeszcze mógłby się przede mną z czymś zdradzić. Napięty wyraz jego twarzy doskonale sugerował, że miał coś do ukrycia, ale starał się sprawiać wrażenie, że tak nie jest. Niestety tym razem jego gra aktorska nie była najlepsza, chociaż on musiał wciąż mieć nadzieję, że nabiorę się na teatrzyk, który mi urządził.

– Proszę w takim razie trzymać się z dala od kasyna Monte Carlo – dodałam niby w dobrej wierze, chociaż tak naprawdę rzuciłam nazwą tylko po to, aby przekonać się, czy Dawid jakkolwiek na to zareaguje.

Zmiana była niewielka – złapał nieco mocniej za kierownicę – ale bez trudu to zauważyłam. Co prawda mogło nie mieć to żadnego związku, ale intuicja podpowiadała mi, że to jego sposób na wyrażenie zdenerwowania. Wydawało mu się to zapewne bezpieczniejsze niż przeklęcie pod nosem, które mogłabym usłyszeć.

– A czy nie przypuszcza pani, że to ten cały Rumcajs z jakiegoś powodu mógłby porwać moją żonę?

Zaskoczył mnie tym pytaniem, bo na podstawie informacji, jakie mu podałam, nie był to zbyt oczywisty wniosek. Sugerowało to jednak, że przypuszczenia moje i mojego patrona mogły być całkiem zasadne i to właśnie Rumujewski był odpowiedzialny za zniknięcie Igi. A Parys doskonale o tym wiedział i teraz próbował się dowiedzieć, ile wiem ja, udając, że zasięga mojej opinii. Całkiem niezłe zagranie, które pewnie uszłoby mu na sucho, gdybym była mało kumatą lalą, za jaką mnie miał. Nie miałam zamiaru wyprowadzać go z błędu, bo dzięki temu, mogłam znacznie więcej na tym ugrać.

– Z plików nie wynikało nic takiego – odparłam, tym samym sugerując, że nie jestem zdolna do wyciągania logicznych wniosków ze skrawków danych, tylko muszę mieć wszystko podane na tacy.

Dawid kiwnął nieznacznie głową, jakby również uznał to za wystarczający argument do odrzucenia tej hipotezy. Ja jednak nabrałam przekonania, że może się ona okazać naprawdę słuszna. I chociaż nie wiedziałam jeszcze, jaką rolę w tym wszystkim odgrywali Parys, Kaktus i sama Iga, to zaczynałam być przekonana, że to właśnie Rumcajs był sprawcą, którego poszukiwaliśmy od samego początku. Teraz tylko musiałam odkryć, jaki miał motyw, co właściwie się stało i czy Sztern wciąż czekała na ratunek, czy może nie miała już na tyle szczęścia.

Zastanawiałam się, w którym kierunku jeszcze poprowadzić rozmowę, aby dowiedzieć się czegoś więcej, ale nagle Dawid zatrzymał się w autobusowej zatoczce i rzucił zniecierpliwione spojrzenie na samochodowy wyświetlacz, w miejsce, gdzie widniała godzina.

– Przepraszam, ale za piętnaście minut muszę być na planie zdjęciowym – oznajmił, nie patrząc w moją stronę. – Da sobie pani radę, jeśli tutaj panią wysadzę?

Miałam wrażenie, że nawet jeślibym zaprzeczyła, i tak wyrzuciłby mnie z samochodu, więc nie protestowałam. Zresztą zatrzymał się na przystanku, z którego bez problemu mogłam dojechać pod kancelarię, więc nie miałam na co narzekać.

– Tak, oczywiście, nie ma problemu – odparłam nieco przesłodzonym głosem, uśmiechając się szeroko.

– W takim razie dziękuję za pendrive i pozostałe informacje. – W końcu na mnie spojrzał, ale jego lekki uśmiech wydawał się nieszczery. – Mam nadzieję, że jednak się na coś przydadzą.

– Cieszę się, że mogłam pomóc. – Dalej szczerzyłam się jak idiotka. – Gdyby jeszcze pan czegoś potrzebował, proszę dać znać. W naszym wspólnym interesie jest, aby odnaleźć pańską żonę – dodałam zdanie, które sam skierował do mnie podczas naszego poprzedniego spotkania.

– Oczywiście. Będziemy w kontakcie.

Pożegnaliśmy się szybko, po czym wysiadłam z samochodu. Ledwo zamknęłam za sobą drzwi, a pojazd już włączał się na drogę. Odprowadziłam go wzrokiem, póki nie zniknął za najbliższym zakrętem.

Nie tracąc czasu, podeszłam do rozkładu jazdy, aby zorientować się, kiedy nadjedzie najbliższy autobus, który zabierze mnie w okolice kancelarii. Miałam szczęście, bo przyszło mi czekać zaledwie trzy minuty.

Stanęłam pod wiatą, aby schować się w cieniu i uniknąć rażącego słońca. Nie lubiłam myśleć, kiedy moja głowa zamieniała się w rozgrzaną patelnię. A było o to naprawdę nietrudno, bo ciemne włosy nagrzewały się zdecydowanie szybciej niż jasne.

Musiałam na spokojnie przeanalizować całą rozmowę z Parysem, ale jakieś przeczucie podpowiadało mi, abym najpierw skupiła się na czymś innym. Z początku nie mogłam sprecyzować, co właściwie nie dawało mi spokoju, ale wpadłam na to, kiedy odtworzyłam w pamięci obraz odjeżdżającego samochodu, który skręcił w prawo. Było to jednak niespójne z celem, który podał mi Dawid. Kiedy na początku tej sprawy robiłam research na temat jego i Igi, sprawdziłam przy okazji, gdzie znajdują się hale zdjęciowe, w których zazwyczaj pracowali. I o ile dobrze pamiętałam ich lokalizację, to Parys dojechałby tam najszybciej skręcając w przeciwną stronę, niż faktycznie to zrobił. Tak oczywiście też mógł dotrzeć na miejsce, ale dużo dłuższą, okrężną drogą. Czemu więc ją wybrał? Odpowiedź była oczywista – albo przenieśli zdjęcia w inne miejsce, albo Dawid wcale nie jechał do pracy. Nie wiedziałam czemu, ale miałam nieodparte przeświadczenie, że prawdziwa była opcja numer dwa.

Czym prędzej wygrzebałam z torebki telefon i odpaliłam Google Maps, aby sprawdzić, co znajdowało się w kierunku, gdzie udał się Parys. Trudno powiedzieć, czy byłam bardziej zszokowana, czy podekscytowana, kiedy zorientowałam się, że zaledwie dziesięć minut drogi stąd znajduje się Monte Carlo. To nie mógł być przypadek. Nie w połączeniu z tym, jak nerwowo Dawid zareagował na wspomnienie o Rumcajsie.

Pogrążona w myślach nie zauważyłam nawet, że mój autobus odjechał, a ja do niego nie wsiadłam. Następny był dopiero za pół godziny, ale wcale się tym nie przejęłam, bo po tym, co odkryłam, nie miałam zamiaru jechać do kancelarii. Jeśli chciałam się dowiedzieć, o co tak naprawdę chodziło w całej tej sprawie, musiałam udać się do tego kasyna i na własne oczy przekonać się, jakie konszachty łączą Parysa z Rumujewskim. I co do tego wszystkiego ma jeszcze Kaktus.

Znów podeszłam do rozkładu jazdy, aby zorientować się, czy mam szansę dotrzeć do celu komunikacją miejską. Jeden z autobusów co prawda dojeżdżał w pobliże interesującej mnie lokalizacji, ale musiałabym czekać na niego ponad dwadzieścia minut. Stwierdziłam, że to bezsensowne posunięcie, bo w tym czasie na piechotę pokonam już połowę drogi. Fakt, miałam stosunkowo krótkie nogi, a na nich prawie dziesięciocentymetrowe szpilki, ale przez lata praktyki nauczyłam się chodzić szybkim krokiem, nawet na obcasach.

Nie zastanawiając się dłużej, ruszyłam w drogę, w międzyczasie analizując to, co już wiedziałam, i zastanawiając się, co mogłabym zastać na miejscu. Nie ulegało wątpliwości, że między Kaktusem, Rumcajsem i Parysem musiało istnieć jakieś powiązanie, którego jeszcze nie dostrzegałam. Jeden z nich był bossem narkotykowym, drugi królem podziemnego hazardu, a trzeci niby niewinnym aktorem, który jakimś dziwnym zbiegiem okoliczności wydawał się zaznajomiony z przynajmniej jednym z wcześniej wymienionych, jak nie z oboma. A ja miałam nieodparte przeświadczenie, że umyka mi coś, co było wręcz oczywiste i tłumaczyłoby to wszystko ze zniknięciem Igi włącznie. Dlatego też miałam nadzieję, że wizyta w Monte Carlo wreszcie wyjaśni to, nad czym głowiłam się od dobrych trzech tygodni.

Nagle przyszło mi na myśl, że samodzielna wyprawa do miejsca, gdzie z powodzeniem kręcił się nielegalny interes, może być nieco ryzykowna. Zwłaszcza jeśli faktycznie zastanę tam Parysa, który w mig pojmie, że mogę stanowić ewentualne zagrożenie dla jego planu, jakiekolwiek by on był. Co prawda miał mnie za idiotkę, ale chyba szybko zrozumie, że skoro go rozszyfrowałam, to jednak mam trochę oleju w głowie i mogę narobić niezłe zamieszanie. A nawet jeślibym się na niego nie natknęła, to mogłam trafić na Rumcajsa, który pewnie też nie będzie zadowolony, że węszę w jego królestwie. Zwłaszcza jeśli zorientuje się, czego naprawdę tam szukam. Dlatego też rozsądnym było poinformowanie kogoś, gdzie się wybieram. Tak na wszelki wypadek.

Wybrałam numer do Ksawerego, ale niestety nie odebrał. Spróbowałam ponownie po kilku minutach, ale efekt był taki sam. Było to do niego dość niepodobne, ale w końcu przypomniałam sobie, że wspominał wczoraj, iż dostał nowe zlecenie, którym miał się zająć. Widocznie było ono na tyle absorbujące, że nie miał czasu rozmawiać albo nawet wyciszył telefon, aby nikt mu nie przeszkadzał w robocie.

W takim wypadku postanowiłam skontaktować się z moim patronem. Wiedziałam, że nie będzie zadowolony z tej mojej samotnej wyprawy, ale nie miałam zamiaru wdawać się z nim w dyskusję. Postawię go przed faktem dokonanym i tyle. Jeśli będzie miał jakieś „ale", to wysłucham go już po tym, jak wreszcie dotrę do rozwiązania tej sprawy. Niestety i tym razem mi się nie powiodło – od razu włączyła się poczta głosowa. Widocznie Dziurowicz był na spotkaniu lub w sądzie. No trudno. Na to już nic nie poradzę.

Nim się obejrzałam, dotarłam na miejsce. Zatrzymałam się w pewnej odległości od wejścia do kasyna, nad którym znajdowało się logo zawierające nazwę wplecioną w koło ruletki i rozejrzałam się dookoła. Nigdzie w pobliżu nie dostrzegłam samochodu Parysa. Nie oznaczało to jednak, że nie było go w środku – mógł zaparkować gdzieś z tyłu lub dla niepoznaki klika ulic dalej i przejść ten kawałek do budynku.

Przez chwilę stałam w miejscu i obserwowałam, czy ktoś może nie wchodzi lub wychodzi z kasyna. Nikogo takiego jednak nie było, co w sumie nie dziwne, bo chociaż przybytek był otwarty dwadzieścia cztery na dobę godziny siedem dni w tygodniu, to raczej wątpiłam w to, aby był oblegany przez tłumy we wtorek przed dziesiątą rano. I paradoksalnie to był zapewne najlepszy moment na załatwianie szemranych interesów – kiedy nikt nieproszony nie pętał się po budynku.

Przygryzłam nerwowo dolną wargę, zastanawiając się, jak powinnam to wszystko rozegrać. Wejście do środka pewnie byłoby zbyt podejrzane. Wieczorem mogłabym się wmieszać w tłum, ale tak na pewno zwróciłabym na siebie uwagę. Nikt przy zdrowych zmysłach by nie uwierzył, że młoda, w miarę zadbana kobieta chciałaby roztrwonić swoje marne, ciężko zarobione pieniądze w owianym nie najlepszą sławą kasynie. I to w przedpołudnie w dzień powszedni. Nie, to zdecydowanie nie przejdzie.

Co mi więc pozostało? Musiałam, zacząć działać, bo jeśli będę tu dalej sterczeć, to niczego się nie dowiem. Co prawda mogłam pozostać przy obserwacji i czekać na to, aż Parys wyjdzie na zewnątrz, ale po pierwsze – nie miałam pewności, czy w ogóle był w środku, a po drugie – to i tak nic by mi nie powiedziało. Potrzebowałam jakichś konkretów. Przyłapania na gorącym uczynku.

Zanim podeszłam do jednego z okien budynku, aby dyskretnie przez nie zajrzeć i rozeznać się w sytuacji, po raz kolejny zadzwoniłam do Ksawerego. Nadal nie odpowiadał, więc zdecydowałam się wysłać mu lakoniczny SMS z informacją, gdzie się udałam i co mam nadzieję tam zastać. Liczyłam na to, że ta wiadomość nie będzie nikomu zbytnio potrzebna, ale ostrożności nigdy za wiele.

Okna były zaklejone reklamami, więc praktycznie nic nie było przez nie widać. Ale za to były nieco uchylone, dzięki czemu mogłam się wsłuchać w dochodzące z środka dźwięki. Dotarła do mnie rockowa muzyka, ale żadnych rozmów. Widocznie tak jak przypuszczałam, o tej godzinie, na próżno było oczekiwać klientów. A nawet jeśli, to było ich niewielu i nie robili wrzawy.

Uznałam, że wejście do budynku i tak mi nic nie da, więc postanowiłam obejść go dookoła. Na pewno musiało tu być zaplecze. Jeśli Dawid tu był i załatwiał jakieś porachunki z Rumujewskim, to zapewne robili to w części przeznaczonej dla personelu, z daleka od ewentualnych świadków. Miałam jednak nadzieję, że uda mi się jakoś ich namierzyć.

Z tyłu, tak jak przypuszczałam, znajdowały się drzwi, wyglądające na typowo magazynowe. Obok nich stały dwa auta, ale żadne z nich nie należało do Parysa. Ktoś jednak musiał być w środku. Warto byłoby się dowiedzieć, kto dokładnie i czy ma jakikolwiek związek z sprawą, którą próbowałam rozwiązać.

Rozejrzałam się czujnie dookoła, aby upewnić się, że nikt mnie nie widzi, ale nie dostrzegłam nikogo w zasięgu wzroku. Z nutką zdenerwowania, ale także ekscytacji podeszłam do drzwi. Były oczywiście zamknięte, ale nie dźwiękoszczelne. Co prawda nie mogłam usłyszeć dokładnie wszystkich słów, ale nie było wątpliwości, że ktoś się tam kłócił. Podniesione męskie głosy jednoznacznie sugerowały ostrą wymianę zdań. Zwłaszcza że połowa wyrazów, która do mnie docierała, to zdecydowanie były przekleństwa.

Przystawiłam ucho do niewielkiej szpary między drzwiami a futryną, aby usłyszeć jak najwięcej, a przy odrobinie szczęścia może nawet zidentyfikować głosy. Wydawało mi się, że jeden z nich mógł należeć do Parysa, ale nie byłam pewna, bo to zdecydowanie ten drugi robił więcej hałasu. Z tych wrzasków udało mi się jednak wyłapać, że prawdopodobnie chodzi o pieniądze. I to całkiem spore. Akurat to nie było żadnym zaskoczeniem – skoro prowadzono tu nielegalne gry hazardowe na wysokie stawki, to zawsze znajdzie się ktoś, kto wisi komuś niezłą sumkę.

No dobra, ale to dalej niczego mi nie wyjaśniało. Mogłam wciąż snuć domysły, ale to donikąd mnie nie zaprowadzi. Musiałam zdobyć dowód na zmowę, współpracę czy jakiekolwiek inne powiązanie między potencjalnymi podejrzanymi. Nie miałam jednak pomysłu na to, jak osiągnąć ten cel, nie zdradzając się ze swoją obecnością.

Z zamyślenia wyrwał mnie dźwięk szybko nadjeżdżającego samochodu. Nim zdążyłam zareagować, czarne audi wpadło na plac i zatrzymało się przy dwóch pozostałych pojazdach. Rozejrzałam się w popłochu za jakąś drogą ucieczki. Niestety było już na nią za późno. Odsunęłam się nieco od drzwi, ale i tak nie uszło to uwadze dwóch karków, którzy z impetem wysiedli z auta. Ich wzrok padł prosto na mnie. Byłam skończona.

– Co ty tutaj robisz, laleczko? – spytał jeden z nich, ruszając żwawym krokiem w moją stronę. – Zgubiłaś się?

Doskonale wiedziałam, że to pytanie czysto retoryczne. Musiałabym pocisnąć im naprawdę niezłą bajeczkę, żeby uwierzyli, że znalazłam się tu zupełnym przypadkiem. I o ile z reguły byłam z tym całkiem dobra, tak teraz miałam w głowie totalną pustkę. Pozostało mi tylko jedno – próbować się stąd zmyć w nadziei, że puszczą mnie wolno.

– Chyba lepiej już sobie pójdę – odparłam tonem nieco przestraszonej panienki, po czym ruszyłam przed siebie z zamiarem wyminięcia tych podejrzanych typów.

Nie chciałam, aby wyczuli we mnie strach, ale uznałam, że bezpieczniej zrobić z siebie niewinną dziewczynkę, która skręciła w nie tę uliczkę, co trzeba, niż się im postawić. Mogłam zacząć pyskować, ale czułam, że od tego szybko przeszlibyśmy do rękoczynów, a wtedy to już nie miałabym żadnych szans. Nie brakowałoby mi woli walki, ale ze względu na niski wzrost i drobną budowę ciała już na starcie byłam na przegranej pozycji. Mogłam co najwyżej wbić im obcasy w stopy, ale to raczej nie zatrzymałby ich na zbyt długo. Dlatego najlepszym rozwiązaniem było jednak się oddalić.

– Nie tak szybko, laluniu. – Drugi z karków, ten wyższy i bardziej napakowany, chwycił mnie mocno za ramię i zagrodził drogę. – Najpierw powiesz nam grzecznie, czego tutaj szukałaś.

– Niczego – odparłam natychmiastowo, co chyba nie było zbyt dobrym posunięciem, bo osiłek zmarszczył czoło w geście niezadowolenia.

– Mama cię nie nauczyła, że nieładnie kłamać? Zwłaszcza komuś, kto może ci zrobić krzywdę – dodał, mocniej mnie ściskając.

Przełknęłam ciężko ślinę, bo wyglądało na to, że wpakowałam się w niezłe bagno. Tych dwóch typków nie wyglądało na zbytnio rozgarniętych, ale obracali się w takim towarzystwie, że pewnie bez problemu potrafiliby wyczuć, że ktoś próbuje im wciskać kity. I nie zawahaliby się też pewnie przed użyciem siły, aby wyciągać z delikwenta prawdę. Nawet jeśli to była filigranowa, niemalże bezbronna kobieta.

Mogłam krzyczeć, bo w końcu znajdowaliśmy się w mieście, więc pewnie ktoś by mnie usłyszał, ale zanim by tutaj dobiegł, to już pewnie byłoby po mnie. Nie mogłam tak ryzykować. Lepiej było spróbować jakoś ich udobruchać. Oby tylko nie usługami o charakterze seksualnym. Do tego nie zniżę się, nawet jeśli moje życie znajdzie się w realnym niebezpieczeństwie.

Zanim zdążyłam wymyślić, jak ich przekonać, aby dali mi spokój, drzwi do zaplecza otworzyły się z hukiem i stanął w nich niezbyt wysoki, łysiejący facet z wyraźną nadwagą. Spojrzał w naszą stronę i zgromił nas wzrokiem.

– Co tu się, do kurwy, wyprawia? – syknął. – Co to za pizda? – dodał, wskazując na mnie.

– Nie wiem, szefie – odparł ten, który pierwszy się do mnie odezwał, a teraz stał obok, pozwalając, aby jego kumpel naruszał moją przestrzeń osobistą. – Nakryliśmy sukę na podsłuchiwaniu pod drzwiami.

Szef, który jak zakładałam, był Rumcajsem, podszedł do nas z kamienną twarzą. Jego uwaga oczywiście skupiła się na mnie. Stanął jakieś pół metra przede mną, schylił się nieco i spojrzał prosto w moje oczy. Miałam nadzieję, że nie dojrzy w nich strachu.

– Kto cię nasłał? – spytał niepokojąco spokojnym tonem. – CBŚ?

Serio, wyglądałam mu na funkcjonariuszkę policji pod przykrywką? Nawet ja nie wymyśliłabym takiej historyjki. Poza tym ktoś taki był zapewne ostrożniejszy i nie dałby się przyłapać. Ja następnym razem też będę bardziej uważać. Nie powtórzę już błędu nowicjusza.

– No, czekam na odpowiedź, a powinnaś wiedzieć, że nie należę do cierpliwych – oznajmił Rumujewski, kiedy się nie odezwałam. – Szkoda by było takiej ładnej buźki – dodał, przejeżdżając zgiętym palcem wskazującym po moim lewym policzku.

Miałam ochotę splunąć mu prosto w twarz, ale się powstrzymałam, bo to tylko jeszcze bardziej by go rozwścieczyło. Starałam się też nie pokazać, że prawie wzdrygnęłam się pod wpływem jego dotyku. Było w nim coś złowieszczego.

Nie miałam pojęcia, co powiedzieć, więc postanowiłam milczeć. Byłam przekonana, że w końcu jakoś zmuszą mnie do mówienia, ale obiecałam sobie wytrzymać tak długo, jak się da. Ciekawe tylko, ile to właściwie potrwa.

Ciężką ciszę przerwał dźwięk dzwoniącego telefonu. Przez moment ucieszyłam się, że da mi to chwilę na opracowanie jakiegoś planu, ale szybko zorientowałam się, że to moja komórka. A więc gorzej już chyba być nie mogło.

Trzymający mnie osiłek, zerwał mi z ramienia torebkę i wysypał na ziemię jej zawartość. Smartfon upadł ekranem do góry, więc wszyscy bez problemu dostrzegliśmy wyświetlające się na nim zdjęcie Ksawerego. Sam je ustawił podczas jednej z naszych dyskusji dotyczących sprawy.

– O, a to jakiś twój kochaś czy kolega po fachu? – spytał Rumcajs, podnosząc telefon i przyglądając mu się uważnie. – A może jedno i drugie, co? Tak czy siak, już sobie nie pogruchacie – dodał, po czym wznów cisnął urządzeniem o ziemię i przydeptał butem ze sporym impetem. Komórka momentalnie ucichała. – To jak, jednak nic nam nie powiesz? Cóż, jeśli nie chcesz po dobroci, to może nieco ci pomożemy. – Uśmiechnął się złowieszczo. – Wiecie co robić – zwrócił się do karków, po czym obrócił się na pięcie i ruszył z powrotem w stronę drzwi.

Ostatnie, co zapamiętałam, to jego donośny głos krzyczący coś w głąb budynku i mocny cios w tył głowy, po którym momentalnie straciłam przytomność. 

********************************* 

Hej :) Jak podoba się rozdział? Przypuszczam, że pod koniec pomyśleliście sobie "Ta Pestka to niby tak mądra, a jednak głupia", a ja w pełni się z tym zgadzam xD To jednak było konieczne dla dalszego rozwoju akcji. Zresztą mała nauczka też się jej przyda ;) 

Dziękuję za gwiazdki i komentarze. Kolejny rozdział za tydzień. 

Do napisania :) 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro