§ 6.

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Pod adres podany przez Dziurowicza dotarłam dopiero wczesnym popołudniem. A to wszystko przez to, że za cholerę nie mogłam znaleźć tej zielonej teczki, o którą prosił, a która ostateczne okazała się segregatorem w kolorze turkusowym. W życiu bym na to nie wpadła, gdyby nie Olka, która poratowała mnie po godzinie grzebania w biurze pana mecenasa i wykonaniu do niego niezliczonej ilości telefonów, których nie raczył odebrać. Jak wymagał ode mnie rzeczy, które nie należały do moich obowiązków, to niech chociaż będzie precyzyjny. Albo osiągalny.

Przez te przedłużające się poszukiwania do pierwszego autobusu wsiadłam, kiedy na drogach zaczął się popołudniowy zgiełk i podróż, która już na Google Maps wydawała mi się trwać wieczność, przeciągnęła się jeszcze bardziej. A potem dodatkowo czekał mnie kilkunastominutowy spacer, bo dom, do którego zostałam wysłana, jak na złość znajdował się na samym końcu niezwykle długiej ulicy. Gdybym codziennie miała tak drałować z przystanku, to chyba poważnie zastanowiłabym się nad przeprowadzką. Albo zainwestowaniem w nawet  największego gruchota, żeby tylko nie musieć znosić tego maratonu. Mieszkający tu ludzie nie mieli chyba takiego problemu. Mijane przeze mnie posesje w większości wyglądały na wypasione wille, z garażami na co najmniej dwa samochody. No cóż, jak kogoś stać mieszkać na zadupiu, gdzie nie dojeżdża autobus, to proszę bardzo. Ja już chyba na zawsze utknę w centrum miasta. Nawet jeśli w końcu zarobię na jakieś autko, to szkoda byłoby mi czasu na codzienne dojazdy.

Dom z numerem 35 nie był może tak okazały jak pozostałe, ale i tak prezentował się całkiem nieźle. Na oko całkiem spory metraż, dwa piętra, wypuzlowany podjazd i zadbany ogródek. Wszystko wyglądało schludnie, nieco surowo, ale mimo wszystko z taką nutką swojskości i uroku. Cały ten obraz nawet zgrywał mi się z mecenasem Dziurowiczem, bo jak przypuszczałam, to właśnie on był właścicielem tego przybytku. Natomiast tę odrobinę sielanki przypisałabym w zasłudze jego żonie.

Lekko zdyszana, po tym nieplanowanym marszu w szpilkach z wielkim segregatorem pod pachą, dopadłam w końcu furtki i wcisnęłam dzwonek, spodziewając się, że po chwili z domofonu odezwie się czyjś głos. Byłam tak skupiona na wyrównaniu przyspieszonego oddechu, że ledwo zakodowałam fakt, iż bramka zabrzęczała, dając znać, że ktoś w domu ją otworzył, nie upewniwszy się, kto przed nią stoi. Na szczęście zdążyłam w porę ją pchnąć i sekundę później byłam już na terenie posesji. Pewnym siebie krokiem ruszyłam w stronę drzwi. Spodziewałam się, że może mi je otworzyć żona Dziurowicza, więc chciałam zrobić na niej dobre pierwsze wrażenie. Może mnie polubi i szepnie mężowi o mnie dobre słówko. W końcu nie od dziś wiadomo, że kobieta zakochanemu w niej mężczyźnie niejedno może wmówić. Nie żebym chciała to jakoś niecnie wykorzystać, ale lekka sugestia na pewno nie zaszkodzi.

Ledwo stanęłam przed progiem i nawet nie zdążyłam się porządnie uśmiechnąć, kiedy drzwi otworzyły się gwałtownie i stanęła w nich postać, która nie była ani moim patronem, ani tym bardziej uroczą panią w średnim wieku. O nie, tego zupełnie się nie spodziewałam.

– Dzień dobry, w czym mogę pomóc? – spytał stojący przede mną mężczyzna.

I to nie byle jaki mężczyzna! Aby spojrzeć mu w oczy, musiałam poderwać głowę do góry, bo nawet w szpilkach byłam od niego z dobre dwadzieścia centymetrów niższa. Postawną sylwetką zasłaniał mi niemal cały widok, jaki znajdował się wewnątrz domu. Zdecydowanie musiał chodzić na siłownię, bo takimi mięśniami to natura raczej nie szasta. Jasnobrązowe włosy miał postawione nieco do góry, a na twarzy lekki zarost. Oczy w kolorze głębokiego, morskiego błękitu wpatrywały się we mnie oczekująco, a kiedy lekko się uśmiechnął, ukazał mi się tak przeuroczy dołeczek, że aż się prawie rozpłynęłam.

Boże, czy ja aby na pewno trafiłam pod właściwy adres?

Weź się w garść, Nastka! To nie czas na uganianie się za facetami! Jesteś tu w sprawie służbowej i na tym masz się skupić. Twoja kariera sama się nie rozpędzi, a na romansowanie przyjdzie jeszcze pora.

– Dzień dobry – odparłam nieco przyduszonym głosem, który zrzuciłam na karb zadyszki z powodu marszu, a nie widoku, jaki się przede mną właśnie rozpościerał. – Ja do mecenasa Dziurowicza – wyjaśniłam już nieco pewniej. – Jestem jego nową aplikantką – dodałam i wskazałam na segregator, jakby to on miał wszystko wyjaśniać.

– A tak, proszę wejść – zachęcił mnie, uśmiechając się jeszcze szerzej i robiąc mi przejście w progu. – Zaraz go zawołam.

Weszłam dumnie do środka, mając nadzieję, że przez te kilka sekund facet nie zorientował się, że zrobił na mnie jakiekolwiek wrażenie. W sumie zachowywał się całkiem zwyczajnie, więc może udało mi się zachować kamienną twarz. A może po prostu był przyzwyczajony do tego, że laski gapią się na niego jak na ósmy cud świata? Na pewno musiał być świadomy tego, że podoba się kobietom, a ja nie byłam w tej kwestii wyjątkiem. Może i nikogo sobie obecnie nie szukałam, no ale przecież miałam oczy. Tylko nie mogłam ich na nim zbyt długo zawieszać, bo mógłby to jakoś opacznie zinterpretować.

Chciałam zaczekać w hallu, bo jednak głupio było mi wpraszać się do domu obcych ludzi, ale mój towarzysz gestem zachęcił mnie, abym poszła za nim. Dostosowałam się posłusznie, co dało mi okazję do przyjrzenia mu się także z tyłu i musiałam przyznać, że w takim wydaniu prezentował się równie wyśmienicie. Idąc korytarzem, zastanawiałam się, kim mógł być ten facet i co tutaj robił. Nie wyglądał na kogoś w rodzaju lokaja czy ogrodnika, roli gosposi pewnie też nie pełnił. Zresztą Dziurowicz nie wyglądał mi na człowieka, który zatrudniłby jakąkolwiek pomoc domową. A mimo to przystojniak zachowywał się, jakby był oddelegowany do oprowadzania gości.

Zatrzymaliśmy się przy schodach, które zapewne prowadziły na piętro. Przypuszczałam, że to tutaj zakończy się moja wycieczka, a facet uda się na górę, aby poinformować mecenasa o moim przybyciu. Ten jednak wszedł tylko po dwóch stopniach, po czym zawołał donośnym głosem:

– Tato, przyszła twoja aplikantka! Pani... – zaczął, ale po sekundzie zorientował się, że się nie przedstawiłam, więc spojrzał na mnie pytająco.

– Brańska – odparłam. – Anastazja Brańska.

– Anastazja? – zdziwił się, marszcząc brwi. – Jak ta od Grey'a? – dodał z głupkowatym uśmiechem, który miałam ochotę zetrzeć mu z tej ślicznej buźki.

– Nie, jak ta carska księżniczka – odparłam dumnie, jakby jego uwaga w zupełności mnie nie dotknęła.

– Dobrze wiedzieć. – Uśmiechnął się jeszcze szerzej, pokazując ten uroczy dołeczek, któremu naprawdę trudno było się oprzeć. – Ksawery – przedstawił się, wyciągając dłoń w moją stronę. – Jak ten znany lektor.

Szczerze mówiąc, nie bardzo wiedziałam, kogo miał na myśli, ale musiałam przyznać, że to imię całkiem do niego pasowało. W pewnym aspekcie było nawet podobne do mojego – niby nie jakoś bardzo dziwaczne, ale mimo wszystko nie tak często spotykane. Jedyny Ksawery, jakiego kojarzyłam, to jeden z bohaterów „Pensjonatu Pod Różą" – polskiego serialu, który moja mama oglądała jakieś piętnaście lat temu. I szczerze mówiąc, tamten mężczyzna nie umywał się do tego, który stał właśnie obok mnie.

– Miło mi poznać – oznajmiłam, ściskając jego dłoń.

– Wzajemnie – odparł, po czym znów skierował się w stronę piętra. – Tato, przyszła pani Brańska! – wrzasnął ponownie, a do mnie w końcu dotarło to, nad czym zastanawiałam się jeszcze minutę temu.

Przyjrzałam się jeszcze raz Ksaweremu i aż chciałam się popukać w czoło. Przecież to podobieństwo było tak oczywiste, że nie mogłam uwierzyć w to, iż od razu go nie dostrzegłam. Widocznie tak pochłonął mnie sam fakt urody tego faceta, iż nie dopatrzyłam się w nim młodszej, odrobinę przystojniejszej wersji mecenasa Dziurowicza. Poza tym kto by się spodziewał, że taki gbur mógłby mieć tak uroczego syna? Tak, to zapewne to zbiło mnie z pantałyku.

– Panna Pestka? – Doszło nas z góry nieco przytłumione wołanie, które niewątpliwie należało do mojego patrona.

– Tak, to ja! – potwierdziłam, aby nie miał żadnych wątpliwości, chociaż niechętnie przyznawałam się do tego przydomku. – Mam ten segregator, o który pan prosił!

Liczyłam na to, że za moment rozlegną się kroki świadczące o tym, że ktoś schodzi po schodach, ale niestety nic takiego nie nastąpiło.

– Ksawery, zabierz, proszę, pannę Pestkę do jadalni – krzyknął prawnik. – Skończę coś i za chwilę zejdę na dół.

Miałam obawy, że „ta chwila" potrwa trochę dłużej, niż by wypadało, ale nie miałam zamiaru narzekać. Zawsze mógł mi kazać zostawić ten nieszczęsny segregator i wracać do domu, a to naprawdę by mnie zirytowało. Nie po to tłukłam się taki kawał drogi w godzinach szczytu, żeby po minucie przeżywać to ponownie. Za takie poświęcenie zasługiwałam chyba chociaż na to, aby móc podzielić się informacjami, jakie zdobyłam w „Be Beauty".

– O co chodzi z tą „panną Pestką"? – spytał Ksawery, prowadząc mnie do jadalni. – To jakieś twoje przezwisko?

– Ta, nadane przez twojego ojca – odparłam z przekąsem. – Ubzdurał sobie, że to lepsze niż moje pretensjonalne imię. Cóż, polemizowałabym – dodałam, ostentacyjnie demonstrując swoje niezadowolenie.

– Dlaczego? Przecież brzmi całkiem uroczo – oznajmił, znów posyłając mi swój zniewalający uśmiech. – Poza tym tata musi naprawdę cię lubić, skoro poświęcił czas na wymyślenie ci ksywki. Zwykle zwraca się do ludzi bezosobowo.

No jakoś trudno mi w to uwierzyć. Zwłaszcza jeśli wziąć pod uwagę fakt, że to przezwisko powstało w ułamku sekundy i było przekręceniem skrótu mojego imienia. Jak nic zostanę ulubienicą człowieka, który nawet nie jest w stanie zapamiętać tego, jak się właściwie nazywam.

– Znamy się dopiero kilka dni, więc ciężko tu mówić o jakiejś sympatii – odparłam dyplomatycznie. – Tym bardziej, że już kilka razy usłyszałam, że takie delikatne panienki jak ja, nie nadają się do tej roboty – dodałam lekkim tonem, aby pokazać, że nie zraziłam się zbytnio tymi przytykami.

Nie chciałam stawiać Dziurowicza w złym świetle w rozmowie z jego synem, ale doszłam do wniosku, że Ksawery pewnie zna poglądy ojca i to, co powiem, raczej go nie zdziwi. A może gdybym zaprezentowała się na odpowiednio ambitną i zdeterminowaną, facet wyrobiłby sobie o mnie całkiem niezłe zdanie i podzielił się nim z moim patronem. Na wsparcie żony liczyć chyba nie mogłam, ale syn też się do tego zadania nadawał.

– Muszę przyznać, że tata faktycznie ma dość konserwatywne poglądy – przyznał mój rozmówca. – To człowiek starej daty, dla którego świat zatrzymał się jakieś trzydzieści lat temu. Ale nie zrażaj się. Można przywyknąć. Ja od co najmniej dekady muszę ciągle wysłuchiwać, że powinienem w końcu znaleźć sobie żonę i zafundować mu wnuki. Napijesz się czegoś? – spytał, kiedy znaleźliśmy się w jadalni połączonej z kuchnią, a mój wzrok mimowolnie padł na jego dłoń, na której, tak jak wynikało z jego wypowiedzi, nie widniała obrączka.

W sumie do tej pory nawet nie zastanowiłam się nad tym, czy ten facet nie jest przypadkiem zajęty. A według wszelkiej logiki tak właśnie powinno być. Na oko był niewiele po trzydziestce, wydawał się naprawdę sympatyczny, aparycja pierwsza klasa, aż dziw, że jeszcze żadna go nie usidliła. A przebierać miał pewnie w kim. Może to jeden z tych, co lubi przygruchać sobie laskę na noc czy dwie, ale związków to boi się jak ognia. Cóż, takiego to chyba trudno nawrócić.

– Wodę, poproszę – odparłam, odrywając wzrok do jego smukłych palców, aby przypadkiem nie przyłapał mnie na tym, że się na niego gapię. – Trochę się zmachałam, idąc tu z przystanku – przyznałam szczerze, bo nie było sensu ściemniać, że mam wypasioną brykę, którą dumnie sobie tutaj podjechałam.

– To i tak masz szczęście, że postawili niedawno ten na początku ulicy – powiedział, nalewając wodę do szklanki. – Wcześniej trzeba było drałować z tego wcześniejszego. To właśnie dlatego ledwo skończyłem osiemnastkę, a już miałem prawko. Chodzenie taki kawał z plecakiem pełnym podręczników to była mordęga. Na szczęście na studia dojeżdżałem już autem.

– No, mnie niestety póki co nie stać na takie luksusy – przyznałam. – Poza tym mieszkam w centrum, gdzie mimo wszystko lepiej sprawdza się komunikacja miejska. Gdybym miała parkować pod kancelarią, musiałabym chyba wyjeżdżać z domu godzinę wcześniej, żeby znaleźć jakieś wolne miejsce.

– Fakt, to niełatwe zadanie – odparł z uśmiechem, podając mi szklankę. – Mieszkanie w mieście ma swoje zalety, jak i wady. Przez kilka pierwszych miesięcy po przeprowadzce nie mogłem do końca przywyknąć do tego zgiełku. Tu to niby tylko obrzeża, ale jednak jakiś taki spokój, którego człowiekowi czasami brakuje w tym całym zabieganiu. Dlatego lubię od czasu do czasu wpaść do rodziców, zrelaksować się, pooddychać świeższym powietrzem.

Jak dobrze wiedzieć, że tu nie mieszkał, tylko zaglądał z wizytą. Dorosły facet mieszkający z mamusią to ten typ, którego za wszelką cenę bym się wystrzegała. Wiadomo, różne są sytuacje życiowe, ale mimo wszystko nie wróżyło to zbyt dobrze. Ksawery sprawiał jednak wrażenie samodzielnego i życiowo zaradnego. Kolejny plusik, który mogłabym zapisać na liście cech dobrego kandydata na chłopka. O ile oczywiście bym taką robiła.

– Ja też wychowałam się w takiej sielskiej okolicy, ale jakoś niespecjalnie za tym tęsknię – przyznałam. – Może dlatego, że małomiasteczkowość kojarzy mi się z pewnymi ograniczeniami. Wyrwałam się do wielkiego świata po to, żeby coś osiągnąć.

To nie tak, że wstydziłam się swojego pochodzenia, ale gdybym miała na stałe wrócić w rodzinne strony, chyba uznałabym to za życiową porażkę. To, czym zadowalali się moi rodzice, nigdy nie przystawało do moich marzeń. Sami zresztą zaszczepili we mnie przekonanie, że stać mnie na więcej niż to, co oferowało mi nasze miasteczko. I właściwie byłam im za to wdzięczna. Życie w wielkim mieście może nie było łatwe, ale przynajmniej nie miałam poczucia, że się duszę, jak miało to miejsce, zanim wyjechałam na studia.

– Och, widzę, że z ciebie panna z wielkimi ambicjami – odparł dość zaczepnie Ksawery.

– A to źle? – odburknęłam lekko obruszona.

– W żadnym razie – zaprzeczył szybko. – Powiedziałbym raczej, że godne podziwu. I na pewno pomocne w starciu z moim ojcem. Jeśli masz w sobie odpowiednio dużo uporu, w końcu się do ciebie przekona.

To była już kolejna osoba, która mi to mówiła. Pozwoliłam więc sobie wierzyć, że jeśli naprawdę się postaram, to Dziurowicz wreszcie zobaczy we mnie kogoś godnego zaufania, kto może mu się przydać do czegoś więcej niż tylko przepisywania i podrzucania dokumentów. Oby tylko nastąpiło to w miarę szybko, bo takie podlizywanie się było strasznie męczące.

– Mam taką nadzieję – odparłam, posyłając mu ciepły uśmiech.

Nastała chwila milczenia, która, o dziwno, nie była przeraźliwie niezręczna. Znałam faceta od jakichś piętnastu minut, a czułam się w jego towarzystwie zaskakująco dobrze. Gdyby inne okoliczności, może nawet wiązałabym z tą znajomością większe nadzieje. Sądziłam jednak, że spoufalanie się z synem mojego bezpośredniego przełożonego nie byłoby dobrym pomysłem. Zresztą, żeby cokolwiek z tego wyszło, to musiałabym najpierw wpaść mu w oko, a na to chyba nie miałam co liczyć. Co prawda uważałam się za całkiem atrakcyjną, ale bardziej w kategorii „dla przeciętniaków". Ktoś taki jak Ksawery był raczej poza moim zasięgiem.

Zanim zdążyłam wpaść na bezpieczny temat do dalszej rozmowy, rozległ się dźwięk, który najprawdopodobniej był dzwonkiem telefonu. Ksawery wyciągnął smartfon z kieszeni spodni i spojrzał na ekran.

– Przepraszam, ale muszę to odebrać – oznajmił, posyłając mi przepraszające spojrzenie, po czym skierował się do wyjścia z pomieszczenia.

– Jasne – mruknęłam, chociaż i tak już mnie nie słuchał, bo skupił się na odebraniu połączenia. Najwyraźniej było to coś pilnego.

Zostałam w jadalni sama, więc rozejrzałam się dookoła. Urządzona była dość nowocześnie, ale nie bezdusznie. Od razu było widać tu kobiecą rękę, a więc, tak jak przypuszczałam, żona Dziurowicza musiała być przykładną panią domu. Ciekawe, czy uda mi się ją poznać, bo miałam przeczucie, że była o wiele sympatyczniejsza od swojego męża. Zresztą Ksawery musiał po kimś odziedziczyć swoje łagodne, uprzejme usposobienie i na pewno nie miał go po ojcu.

Nawet nie wiedziałam, jak bardzo chciało mi się pić, dopóki nie opróżniłam szklanki wody niemal jednym chlustem. Miałam nadzieję, że nic się nie stanie, jeśli jeszcze sobie doleję, więc wstałam od stołu i podeszłam do blatu, gdzie stała butelka mineralnej. Nie zdążyłam przelać nawet kropli, kiedy niespodziewanie usłyszałam za sobą:

– O, matko! Ty istniejesz naprawdę!

Jak oparzona obróciłam się w stronę głosu, rozlewając przy tym odrobinę wody na blat. Kilka kroków ode mnie stała dość wysoka, smukła dziewczyna o prostych, ciemnych włosach, sięgających połowy pleców. Wyglądała na równie zaskoczoną co ja, ale znacznie szybciej odzyskała rezon.

– Serio, nie wierzyłam w to, że Ksawciu w końcu przyprowadzi do domu jakąś dziewczynę – dodała, taksując mnie czujnym wzrokiem od góry do dołu.

Nie byłam pewna, co poraziło mnie bardziej – fakt, że widziała mnie pierwszy raz w życiu i, nie wiedzieć czemu, od razu wzięła za dziewczynę Ksawerego, czy to, że nazwała dorosłego, postawnego faceta per „Ksawciu". Jak można robić człowiekowi taką krzywdę?

– Nie jestem niczyją dziewczyną – sprostowałam szybko, żeby nie wzbudzać niepotrzebnych nieporozumień.

– Jak to nie? – zdziwiła się. – Tylko mi nie mów, że mój brat jest takim idiotą, żeby nawet nie próbować poderwać takiej laski i wciska ci jakieś kity o przyjaźni!

Chyba mogłam uznać to za komplement, ale bardziej skupiłam się na fakcie, że stojąca przede mną dziewczyna najwyraźniej była siostrą mojego wcześniejszego rozmówcy. Było to dość zaskakujące, bo ta dwójka kompletnie nie była do siebie podobna. Widocznie skoro Ksawery wdał się w ojca, to druga latorośl państwa Dziurowczów musiała być skórą zdjętą z matki. Poza tym dziewczyna na oko miała jakieś dwadzieścia lat, a więc różnica wieku między rodzeństwem musiała być dość spora – co najmniej dziesięć lat.

– Hm, znamy się zaledwie kilkanaście minut, więc na przyjaźń to chyba trochę za wcześnie – przyznałam zgodnie z prawdą, znów podejmując próbę nalania sobie wody do szklanki.

– Ale na podryw w sam raz! – upierała się, uśmiechając szeroko. – A ten ciołek nadal się opiera. Już od dłuższego czasu próbuję mu wmówić, że czas najwyższy kogoś sobie znaleźć. Ponad rok odchorowywania nieudanego związku, to o dwanaście miesięcy za dużo. Tym bardziej, że Dominika bardzo szybko zdążyła się pocieszyć. Lafirynda jedna! No, ale do Ksawcia, to jak grochem o ścianę. Jak tak dalej pójdzie, to sama będę musiała mu kogoś naraić. Przecież to skandal, żeby taka dobra partia się marnowała! Jesteś pewna, że nie chciałabyś się zgłosić na ochotniczkę?

O mało co nie zakrztusiłam się właśnie pitą wodą. Matko, co to za laska? Żeby obcej babie wciskać brata na męża? Brat oczywiście niczego sobie, no ale to chyba jednak trochę przesada. Nie wie o mnie absolutnie nic i tak w ciemno chce nas swatać? Ach, ta młodzież. Dla nich to wszystko takie łatwe.

Ale przynajmniej dowiedziałam się czegoś interesującego. Od początku przypuszczałam, że takie ciacho jak Ksawery nie mogło wiecznie być samotne. Laska musiała mu jednak nieźle zaleźć za skórę, skoro od kilkunastu miesięcy nie pojawił się nikt nowy. A może i pojawił, tylko siostrzyczka o tym nie wiedziała? Ale właściwie czemu mnie to w ogóle obchodzi? Nie przyszłam tutaj szukać sobie męża, tylko zadbać o karierę.

Zastanawiałam się właśnie, co odpowiedzieć na tę dziwną propozycję zostania dziewczyną faceta, którego w ogóle nie znałam, kiedy obiekt naszej rozmowy wszedł do jadalni i zmierzył siostrę badawczym wzrokiem.

– Kala, co ty tutaj robisz? Miałaś się chyba uczyć do jakiegoś egzaminu.

– Do kolokwium – sprostowała, co utwierdziło mnie w przekonaniu, że jest w wieku studenckim. – Egzaminy dopiero za miesiąc. A zeszłam na dół, bo zgłodniałam – dodała, otwierając lodówkę. – Przyswajanie wiedzy to jednak wysysa z człowieka energię.

– Dobra, to weź sobie coś i zmiataj na górę – odparł Ksawery, opierając się biodrem o blat i zakładając ręce na piersi, co spowodowało, że jego imponujące mięśnie napięły się i jeszcze bardziej wyeksponowały.

– A co ty się tak rządzisz w nieswoim domu, co? – odburknęła, wyciągając z lodówki kolejne produkty tylko po to, aby po chwili znów odłożyć je na półkę.

– Jakbyś zapomniała, też kiedyś tu mieszkałem.

– Ale to nie upoważnia cię do wyrzucana mnie z pomieszczenia, w którym mam pełne prawo przebywać. – W końcu zdecydowała się na jogurt, zamknęła drzwi lodówki i obróciła w naszą stronę, a jej wzrok padł na mnie. – A, już czaję – dodała, uśmiechając się przebiegle. – Wziąłeś sobie jednak moje rady do serca. No czas najwyższy! A kandydatka zaaprobowana! – zawołała radośnie, puszczając mi oko, na co Ksawery tylko przewrócił oczami.

– Ile razy mam ci powtarzać, że moje życie uczuciowe to nie twoja sprawa? – odparł, ale nie było czuć w tym irytacji. – Poza tym Anastazja jest nową aplikantką ojca.

– Anastazja? – spytała dziewczyna, przyglądając mi się z zaciekawieniem, a ja już szykowałam się na jakiś tekst o Grey'u. – Świetne imię! Takie światowe. A tak w ogóle, to Kalina jestem – dodała, uśmiechając się szeroko.

Serio? Dziurowicz nazwał swoje dzieci Ksawery i Kalina, a to Anastazja była dla niego dziwna? Co jest nie tak z tym człowiekiem?

– Twoje imię też jest fajne – odparłam, również się uśmiechając.

Kalina może i wydawała się trochę postrzelona, ale w sumie też całkiem sympatyczna. W pewnych aspektach przypominała mi roztrzepaną Zośkę, ale przy bliższym poznaniu być może udałoby się nam nawiązać nić porozumienia. Zresztą podobnie było w przypadku Ksawerego. Gdyby nie byli dziećmi mojego patrona, to pewnie chętnie bym się z nimi zaprzyjaźniła. Wiekowo lokowałam się gdzieś pomiędzy nimi, więc pewnie z obojgiem udałoby mi się dogadać. Poza tym wyglądało na to, że ze sobą też mieli całkiem niezły kontakt. Fakt, przekomarzali się, ale w taki uroczy sposób, charakterystyczny dla rodzeństwa, które dokucza sobie, ale jednak żyje w zgodzie. Szkoda, że moja relacja z siostrą już tak nie wyglądała.

– A co to za zbiorowisko? – Zagrzmiało nagle od progu, w którym stanął mecenas Dziurowicz. – Nie miałaś się przypadkiem uczyć? – zwrócił się do córki.

– O co wam chodzi z tą nauką? – obruszyła się Kalina. – Przecież mam niezłą średnią, a chwila odpoczynku jakoś drastycznie na niej nie zaważy. Poza tym przyszłam poznać przyszłą bratową – dodała, uśmiechając się głupkowato i dobrze wiedząc, że to całkowity absurd.

– Kogo? – zapytał zaskoczony prawnik i rozejrzał się nerwowo dookoła, zapewne spodziewając się jeszcze jednej kobiety. Kiedy na żadną nie napotkał, zatrzymał spojrzenie na mnie. – Ale przecież tu jest tylko panna Pestka. Zostawiłem was na dwadzieścia minut i sprawy zaszły już tak daleko? – Zgromił wzrokiem syna.

– Spokojnie, tato, Kala jak zwykle żartuje – odparł szybko Ksawery. – Na synową będziesz musiał jeszcze trochę poczekać.

– No dobrze – mruknął Dziurowicz, odpuszczając sobie skomentowanie ostatniej uwagi. – Panno Pestko, gdzie są dokumenty, o które prosiłem? – od razu przeszedł do rzeczy.

– Tam leżą. – Wskazałam na segregator, który położyłam na stole w jadalni.

– Wyśmienicie – mruknął bardziej do siebie niż do mnie. – Muszę je przejrzeć przed jutrzejszym porannym spotkaniem.

– Cieszę się, że mogłam pomóc – oznajmiłam z nieco wymuszonym uśmiechem, bo ta wizyta nie była szczytem moich marzeń. – A ma pan może chwilę, żeby porozmawiać o tym, czego dowiedziałam się w „Be Beauty"? – zapytałam o najistotniejszą dla mnie kwestię, zanim Dziurowicz zdążyłby mi podziękować i wskazać drzwi wyjściowe.

– Chodzisz tam na zabiegi? – Ożywiła się Kalina. – Słyszałam, że są naprawdę niezłe, ale jakoś nie mam ochoty wybierać się tam sama. Może poszłybyśmy razem?

Pewnie, gdyby tylko było mnie stać.

– Masz się uczyć, a nie wałęsać się po klinikach urody – skarcił ją ojciec. – Poza tym panna Pestka nie była tam w celach rekreacyjnych, tylko wywiadowczych.

O, jak to dumnie zabrzmiało. Jakbym co najmniej przeprowadzała tajną misję pod przykrywką. Chociaż na dobrą sprawę tak przecież było.

– A dowiedziała się pani czegoś ciekawego? – zwrócił się do mnie.

– Sądzę, że kilka informacji może okazać się pomocnych – odparłam dyplomatycznie, mając nadzieję, że nie spławi mnie w obecności swoich dzieci.

– W takim razie, proszę usiąść. – Wskazał na jedno z krzeseł stojących przy stole. – A was już tu nie ma. Ty wracasz do książek. – Skinął na córkę, która przewróciła oczami, ale posłusznie zabrała swoją przekąskę i ruszyła w stronę wyjścia. – A ty – zwrócił się do syna – zrób coś wreszcie z tym komputerem! Znowu się dziad zacina!

Ostatnie zdanie w wydaniu szanownego pana mecenasa zabrzmiało tak komicznie, że o mało nie parsknęłam śmiechem. Na szczęście w porę udało mi się przygryźć dolną wargę.

– No, przecież już tyle razy ci powtarzałem, że czas zainwestować w coś nowego – odburknął Ksawery. – Tego gruchota to już nic nie poratuje.

– I to jest profesjonalna opinia informatyka – zakpił prawnik. – Nie marudź, tylko napraw. Nie mam nerwów na przyswajanie jakiegoś nowego cudu techniki, skoro wystarczy mi dziesięć procent jego możliwości.

Ksawery westchnął ciężko, po czym chyba stwierdził, że dłuższa dyskusja nie ma sensu, bo posłał mi lekko udręczony uśmiech i również skierował się do wyjścia z kuchni.

Szczerze mówiąc, młody Dziurowicz nie wyglądał mi na informatyka, ale widocznie nie był takim typem, który zatraca się w świecie wirtualnym, a ten realny mógłby dla niego nie istnieć. Jak widać istnieją jednak ludzie, którzy potrafią zachować odpowiednią równowagę. I przy okazji całkiem nieźle radzą sobie ze swoimi zrzędliwymi rodzicami.

– A teraz, panno Pestko, proszę mi opowiedzieć, czego się pani dowiedziała – zarządził mój patron, kiedy już zostaliśmy w jadalni sami.

Bez większej zwłoki streściłam mu to, co udało mi się wyciągnąć od recepcjonistki. Jego wyraz twarzy pozostał niezruszony, więc albo uznał, że te nowinki były zupełnie zbędne w kontekście całej sprawy, albo sam już to wszystko wiedział od Iwańskiego. Liczyłam na to, że opuszczę tę dom z poczuciem dobrze wykonanej roboty i zadowoleniem z postępu, jaki osiągnę w kwestii dogadania się z Dziurowiczem, ale chyba nic z tego. Kiedy kończyłam swoją relację, miałam wrażenie, że natrudziłam się na darmo.

– W tę pogłoskę z romansem raczej bym nie wierzyła. – Postanowiłam wpleść też trochę własnej opinii na temat całej sprawy. – Zastanawiające jest jednak to, że to właśnie doktor Iwański jako ostatni widział zaginioną. Nie twierdzę, że zrobił jej jakąkolwiek krzywdę, ale kobieta nie mogła się przecież rozpłynąć w powietrzu. Musiała jakoś opuścić klinikę. No chyba że jej zwłoki leżą gdzieś w piwnicy – dodałam ironicznie, ale mój opiekun nijak na to nie zareagował.

Zapadła chwila ciszy. Prawnik patrzał na mnie surowo i sprawiał wrażenie, jakby wiedział znacznie więcej, niż chciał mi powiedzieć. Jak kulturalnie mogłam przekonać go do tego, aby jednak podzielił się ze mną swoją wiedzą? W końcu co dwie głowy to nie jedna. A w tym przypadku doświadczenie plus  powiew młodzieńczej świeżości mogły stanowić klucz do sukcesu.

– W takim razie jaka jest pani teoria? – spytał niespodziewanie, zakładając ręce na piersi.

– Teoria? – zdziwiłam się.

– Na to, co stało się z Igą Sztern.

O, czyli jednak przejął się sprawą na tyle, aby zapamiętać, jak nazywa się ofiara. To już coś. Szkoda tylko, że ja nie zainteresowałam go na tyle, aby zwracał się do mnie po imieniu.

– Cóż, nie mam wszystkich danych, bo nie wiem, co zeznał Iwański, ale najbardziej prawdopodobne wydaje się, że istnieje wyjście z budynku, którego nie obejmuje żadna z kamer i Iga wymknęła się właśnie nim – oznajmiłam pewnie, a na twarzy Dziurowicza coś drgnęło, więc uznałam, że trafiłam w punkt. – Nadal pozostaje jednak kwestia tego, kiedy opuściła budynek i dlaczego właśnie w ten sposób. Musiało wydarzyć się coś, co sprawiło, że nie chciała, aby ktokolwiek ją widział. A może wcale nie wyszła z własnej woli? To dość absurdalne, ale co jeśli Iwański tego dnia robił jej jakiś zabieg, coś poszło nie tak, wystąpiły komplikacje i...

– Nie tak prędko, panno Pestko – przystopował mnie mecenas. – Widzę, że ma pani bardzo bujną wyobraźnię, ale mogę panią zapewnić, że Jan nie posunąłby się do czegoś takiego.

Po raz kolejny nie uszło mojej uwadze, że najwyraźniej mój patron całkiem dobrze znał doktora Iwańskiego. Na pewno lepiej niż prawnik przeciętnego klienta. Uznałam jednak, że to nie czas na pytania o naturę ich znajomości. Póki co musiałam wyciągnąć do mojego rozmówcy tyle informacji, ile tylko się dało.

– Skoro tak pan twierdzi, to może wcale nie zaginęła, tylko sama postanowiła zniknąć – rzuciłam kolejną sugestią. – Kariera celebrytki ją przerosła, z mężem się nie układało, więc postanowiła rzucić to wszystko w cholerę i zwiać na drugi koniec świata. A Iwański pomógł się jej się stracić z pola widzenia.

Teoria niby naciągana, ale w obecnej sytuacji dobra jak każda inna. Póki nie dowiem się czegoś więcej, mogłam sobie wymyślać coraz to bardziej abstrakcyjne scenariusze.

– A wersja z porwaniem? – pytał dalej Dziurowicz.

– Może i niegłupia, ale kto miałby ją niby porywać? I po co? Okej, może dla okupu, ale z tego, co wiem, do Dawida Parysa nie zgłosił się nikt z żądaniami, a minęło już kilka dni. Jakiś psychofan? No już prędzej, ale tacy ludzie często nie myślą do końca logicznie i pozostawiają po sobie ślady. Tutaj jednak żadnych nie ma. A przynajmniej policja ich nie znalazła. Tak więc nie bardzo mi się to widzi. Poza tym naprawdę trudno wpaść na coś naprawdę prawdopodobnego, jeśli dysponuje się zaledwie strzępkami informacji – poskarżyłam się, mając nadzieję, że może to skłoni prawnika do wtajemniczenia mnie w swoją wiedzę.

I chyba podziałało, bo Dziurowicz westchnął ciężko, po czym oznajmił:

– Jan zeznał, że Iga Sztern opuściła jego gabinet po około pół godzinie. Nie widział, gdzie się udała, ale skoro nie zarejestrował jej monitoring, uznał, że wyszła prywatnym wejściem przeznaczonym dla pacjentów, którzy cenią sobie dyskrecję, więc nie ma w jego pobliżu kamer. Nie wie jednak, co tak właściwie się z nią działo po tym, jak skończyli rozmowę. Nikt z personelu też jej nie widział, a Iwański niedługo po ich spotkaniu wyszedł z kliniki i nie wracał tam już do końca dnia.

Dość wygodne wytłumaczenie – nikt nic nie wiedział, nikt nic nie słyszał, a więc nikt nie może potwierdzić jego wersji ani jej obalić. Dość sprytne, ale czy prawdziwe?

– I pan mu wierzy? – upewniłam się, chociaż opowiadał o tym z wyjątkową powagą. – Przecież mógł to wszystko zmyślić i nie ma na to żadnego dowodu!

– Kamera zarejestrowała, jak wychodzi z budynku. – Prawnik nie dał się zbić z pantałyku.

– Skoro Iga mogła wyjść tylnymi drzwiami, to on mógł też nimi wejść z powrotem i tego monitoring nie potwierdzi.

– Żona Jana zeznała, że spędzili to popołudnie i wieczór razem. Obchodzili rocznicę ślubu.

– Alibi dane przez małżonka nigdy nie jest w stu procentach wiarygodne.

Wiedziałam, że moje argumenty są lepsze i Dziurowicz chyba także zaczynał to dostrzegać. A może sam już wcześniej na nie wpadł, tylko nie wiedzieć czemu, chciał tak zaciekle bronić Iwańskiego, jakby bezgranicznie wierzył w jego niewinność. Ja jednak miałam co do niej poważne wątpliwości. Zwłaszcza po tym, co powiedział mi patron. Tłumaczenia lekarza naprawdę wzbudzały podejrzenia. Żadne przedstawione przez niego fakty, poza tym, że spotkał się tego dnia z Igą i jakiś czas później opuścił klinikę, nie były do zweryfikowania.

Zastanawiałam się, jak dalej potoczy się ta dyskusja, ale przerwał nam dźwięk telefonu mecenasa. Wygrzebał go z kieszeni marynarki i zerknął na ekran, po czym nie zaszczycając mnie nawet przepraszającym spojrzeniem, wstał od stołu i pospiesznie opuścił jadalnię.

W sumie dobrze zrobi mi ta chwila przerwy. Wzięłam kilka głębokich wdechów, uświadamiając sobie, że odniosłam właśnie mały sukces. Dziurowicz może i reagował pobłażliwie na moje teorie zniknięcia Igi Sztern, ale przynajmniej poświęcił mi więcej niż pięć sekund uwagi. A to jak na niego było już coś. Może jednak inni mieli rację – jeśli tylko będę odpowiednio zacięcie walczyć, zdobędę to, na czym mi zależy.

Jakieś dwie minuty po wyjściu mojego patrona do pomieszczenia wrócił Ksawery i posłał mi ciepły uśmiech.

– Jak tam naprawa zacinającego się dziada? – zagadnęłam lekkim tonem. – Staruszek się ogarnie?

– Zrobiłem, co mogłem, ale nie liczyłbym na to – odparł, kręcąc głową z rezygnacją. – To przedpotopowy pecet, którego kupiliśmy, kiedy chodziłem do gimnazjum, więc nie wymagajmy cudów. Tata jednak nie da się przekonać do zmiany. Jego motto życiowe to – dobre to, co znane. Jakakolwiek innowacja napawa go strachem. Nawet komórkę ma taką starą z klawiszami, bo na widok smartfonu, to najchętniej uciekłby, gdzie pieprz rośnie.

Wiedziałam, że to nieładnie śmiać się z starszych ludzi, ale nie mogłam się powstrzymać przed chichotem. Zresztą Ksawerego też to najwyraźniej bawiło.

– No cóż, pewnych rzeczy nie przeskoczysz – oznajmiłam. – Moja mama do tej pory używa telefonu stacjonarnego i nie da sobie wmówić, że ten przenośny jest bardziej opłacalny.

– Taki urok starszego pokolenia – potwierdził, siadając na krześle obok mnie.

Nagle znalazł się tak blisko mnie, że aż zaschło mi w gardle. Nie wiedziałam, skąd ta dziwna reakcja, bo chociaż niewątpliwie był atrakcyjny, to przecież nie miałam w planach pogłębiania naszej znajomości. Nie miałam teraz na to ani czasu, ani specjalnie ochoty. Moje ciało było chyba jednak innego zdania. Minęło już trochę czasu od tego, jak ostatnio miałam przy sobie jakiegoś faceta i chyba natura postanowiła się w końcu upomnieć. Tylko czemu akurat w obecności syna mojego patrona?

– A więc może... – zaczął Ksawery, pochylając się nieco w moją stronę, ale przewał mu donośny głos jego ojca.

– Panno Pestko, wygląda na to, że jednak będzie sprawa – oznajmił, stając w progu i patrząc prosto na mnie. – Doktor Iwański otrzymał wezwania do stawienia się na przesłuchanie w charakterze podejrzanego. 

******************************************* 

Hej :) I jak się Wam podoba rozdział? Tym razem trochę bardziej obyczajowo, ale generalnie będę się właśnie starała przeplatać wątki ściśle związane ze śledztwem z tymi dotyczącymi życia osobistego bohaterów. Tak, żeby było trochę urozmaicenia :P 

Dziękuję serdecznie za gwiazdki i komentarze :) 

Pozdrawiam i do napisania za tydzień 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro