§ 7.

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Ledwo udało mi się przekroczyć próg mieszkania, a już dopadła mnie Zośka z takim wyszczerzem na twarzy, jakby co najmniej ogłosili, że w tym roku Boże Narodzenie, które uwielbiała, będziemy świętować już w lipcu.

– Co się nie chwalisz, że prowadzasz się z takim przystojniakiem? – spytała podekscytowana, kiedy ja z ulgą w końcu mogłam ściągnąć z obolałych nóg szpilki.

– Jakim przystojniakiem? – mruknęłam, nie bardzo wiedząc, o co chodzi mojej współlokatorce, bo obecnie jedyne, o czym myślałam, to żeby wreszcie władować się do łóżka i porządnie wyspać. Ten dzień był naprawdę męczący.

– No tym, który tak szarmancko podwiózł cię pod wrota naszej zacnej kamienicy – odparła, niemal skacząc koło mnie, co zdecydowanie utrudniało mi przemieszczenie się z przedpokoju w głąb mieszkania.

– A, tym – wymamrotałam, jakbym kompletnie zapomniała, że jakąś minutę wcześniej wysiadłam z samochodu Ksawerego Dziurowicza – największego ciacha, z jakim ostatnimi czasy dane mi było obcować. A może nawet kiedykolwiek w moim życiu.

Po tym, jak mecenas Dziurowicz odebrał telefon od Jana Iwańskiego, spędziliśmy jeszcze trochę czasu na dyskusji dotyczącej tego, co mogło sprawić, że lekarz został wezwany na przesłuchanie w charakterze podejrzanego. Logicznym było, że policja musiała w końcu znaleźć dowód, który sugerował jego winę. Niestety ani sam Iwański, ani my nie mieliśmy pojęcia, co to mogłoby być. Mogliśmy co najwyżej zgadywać, ale w chwili obecnej nie miało to większego sensu. Musieliśmy poczekać do jutra, kiedy to odbędzie się przesłuchanie, a policja będzie musiała wyłożyć karty na stół.

Byłam jednak na tyle zaabsorbowana faktem, że mój patron w ogóle chciał ze mną na ten temat rozmawiać, iż zupełnie straciłam poczucie czasu. Kiedy postanowiłam w końcu sprawdzić powrotny autobus, był już wieczór i okazało się, że ostatni odjechał przed dziesięcioma minutami, a następny miał kurs dopiero za godzinę. W takiej sytuacji przy dobrych układach byłabym w domu przed dwudziestą drugą. Pogodziłam się już z tym niewesołym scenariuszem, kiedy niespodziewanie Ksawery zaproponował, że mnie podwiezie. Sam też wracał do centrum, więc przekonywał, że to dla niego nie kłopot. Wizja kilkunastuminutowej podróży samochodem zamiast ponadgodzinnej komunikacją miejską z dodatkowym spacerkiem była na tyle kusząca, że postanowiłam z niej skorzystać. Nawet pomimo lekkich obaw, że zostanie sam na sam w ciasnej przestrzeni z de facto obcym facetem może być nieco krępujące. Na szczęście mój towarzysz był świetny w niezobowiązujących pogawędkach, więc czas przejazdu okazał się całkiem przyjemny.

– Tak, właśnie tym! – nie odpuszczała Zośka. – Czyżby to jakiś niezaobrączkowany pan mecenasik? Jesteś w tej kancelarii niecały tydzień, a już udało ci się wyrwać faceta z pozycją i ładną buźką. Szczerze mówiąc, nie podejrzewałam cię o takie tempo. Ale to tylko dobrze dla ciebie!

Posłałam Zośce poirytowane spojrzenie, bo już chyba z tysiąc razy jej powtarzałam, że nie szukam sobie chłopaka. Ona niestety wyznawała zasadę, że zawsze jakiegoś trzeba mieć na podorędziu. Tylko niekoniecznie za długo tego samego. Jej miłosne podboje niezbyt mnie interesowały, dopóki jej kolejni faceci nie wchodzili mi w drogę. Gorzej było wtedy, gdy moja współlokatorka miała na horyzoncie co najmniej dwóch delikwentów i jednego z nich próbowała wcisnąć mnie. Obiecywała biedakowi, że ma superkoleżankę, która chętnie się z nim zapozna, chociaż za każdym razem tłukłam jej do głowy, że nie mam na to ani czasu, ani ochoty. Ona jednak wiedziała lepiej, a potem to ja musiałam się tłumaczyć przed tym facetem, że zaszło nieporozumienie i nie mam zamiaru zacieśniać z nim żadnych kontaktów. Nawet tych czysto seksualnych.

– Nikogo nie wyrwałam – odburknęłam, opadając z westchnieniem na kanapę. – A poza tym Ksawery nie pracuje w kancelarii. To syn mojego patrona.

Zośka zrobiła wielkie oczy, jakbym co najmniej przyznała się jej otwarcie, że właśnie uprawiałam z młodym Dziurowiczem dziki seks w samochodzie. Nigdy nie opowiadałam jej o swoich intymnych sprawach ze szczegółami, więc na taką wiadomość to byłaby dobra reakcja. Nie miałam jednak pojęcia, co właściwie nią tak wstrząsnęło.

– Jak to możliwe, że taki gbur spłodził takie boskie ciało? – zdziwiła się, siadając obok mnie. – To wbrew wszelkim prawom genetyki!

– A co ma gburowatość do bycia urodziwym? – spytałam, bo naprawdę nie pojmowałam logiki, jaka przemawiała przez moją współlokatorkę.

Wiedziała, że Dziurowicz nie był zbyt miły w obejściu, bo przez te kilka dni troszkę jej ponarzekałam. Wspólnie stwierdziłyśmy, że to stary zrzęda, który po prostu boi się młodej krwi mogącej zagrozić jego pozycji w kancelarii. Naprawdę nie rozumiałam jednak, czemu podły charakter człowieka miałby mieć wpływ na jego wygląd. Lub też odwrotnie.

– Jak to co? – obruszyła się Zośka. – Podli ludzie nie powinni być urodziwi, bo wtedy zwykle uchodzi im to płazem. No wiesz, efekt aureoli i te sprawy.

Odpuściłam sobie tłumaczenie, że efekt aureoli polega odrobinę na czymś innym. Jeszcze by się burzyła, że ona wie lepiej, bo przecież studiowała psychologię. Przez całe pół semestru. Tak więc na pewno była w tej dziedzinie większym ekspertem ode mnie.

– Okej, ale to dalej nie tłumaczy, dlaczego w twoim świecie Dziurowicz nie powinien mieć przystojnego syna – odparłam, bo chyba naprawdę zaczynałam tracić wątek. – Dla twojej wiadomości Ksawery jest bardzo sympatyczny. Sam zaproponował mi podwózkę, żebym nie musiała czekać na autobus. A tak w ogóle to skąd wiesz, w czyim towarzystwie wróciłam do domu? Nudzi ci się i postanowiłaś zabawić się w osiedlowy monitoring?

W kamienicy, w której wynajmowałyśmy mieszkanie, lokatorami były głównie osoby starszego pokolenia. Część naszych sąsiadek zaliczała się do tego grona, które lubiło całymi dniami wysiadywać w oknie i śledzić życie innych, jakby to była porywająca telenowela. Nieraz słyszałam szepty, że z Zośki to istna ladacznica, bo co chwila z innym się prowadza, a ja to nie wiadomo, gdzie się szlajam, bo wychodzę z samego rana, a wracam nocami. Puszczałyśmy to mimo uszu, ale czasami takie komentarze były naprawdę uwłaczające.

– Oj, tam zaraz monitoring – mruknęła. – Kurier mi napisał, że za chwilę podjedzie z nowymi płótnami, więc patrzałam przez okno, czy już go nie ma. A co takiego zobaczyłam? Jak jakiś napakowany przystojniak wybiega zza kierownicy i pędzi otworzyć ci drzwi samochodu! Przez chwilę myślałam, że mam zwidy!

Fakt, Ksawery zachował się bardzo szarmancko. Sama byłam zdziwiona, że pokusił się o tak uprzejmy gest, bo do tej pory chyba nikt z takim zapałem nie spieszył, aby po dżentelmeńsku pomóc mi wysiąść z auta. Nie podobało mi się jednak, że Zośka robiła z tego wielkie halo. To nic nie znaczyło. Po prostu chciał być miły.

– Kurier o tej porze? – zdziwiłam się, a na samą myśl, że w naszym salonie mają wylądować kolejne wielkogabarytowe fanaberie Zośki, naprawdę zaczęłam się obawiać o własne bezpieczeństwo. Już teraz cudem udawało mi się dotrzeć z sypialni do kuchni, o nic nie zahaczając, ale za niedługo stanie się to chyba niemożliwe.

– Ta, miał dzisiaj jakieś opóźnienie – odparła. – Ale nie zmieniaj tematu! Teraz dyskutujemy o tym, że wreszcie na twojej drodze stanął istny bóg seksu i nie możesz tego zmarnować!

Jęknęłam przeciągle, wiedząc, że ta flądra nie da mi spokoju. Mogłabym nawet próbować wmówić jej, że postanowiłam zostać lesbijką, a ona i tak przekonywałaby mnie, że ten facet to moja niepowtarzalna szansa na odrobinę dobrej rozrywki. To właśnie była cała Zośka – zero zobowiązań, maksimum zabawy. I wcale mi to nie przeszkadzało. Problem polegał jednak na tym, że ja nie podzielałam jej podejścia, ale ona nie potrafiła przyjąć tego do wiadomości.

– To syn mojego patrona – przypomniałam dobitnie.

– I co z tego? – Zupełnie nie widziała w tym problemu. – Przecież mecenasik nie musi wiedzieć, że pieprzysz się z jego seksownym synalkiem.

Zwykle ceniłam sobie w ludziach bezpośredniość, ale Zośka czasami potrafiła wpędzić mnie w małe zakłopotanie. To nie tak, że byłam przesadnie pruderyjna, ale dorastając w niewielkiej społeczności, gdzie plotki rozchodzą się z prędkością światła, nauczyłam się, że pewne aspekty życia lepiej zachować dla siebie. Kwestia mojego życia intymnego była jednym z nich.

– Nie mam zamiaru się z nim pieprzyć – warknęłam. – Znamy się zaledwie jedno popołudnie. To trochę za mało, żeby porywać się na łóżkowe igraszki.

Zośka przewróciła oczami, jakby usłyszała jakąś totalną bzdurę. No tak, jej pewnie wystarczy pięć minut w czyjejś obecności, żeby przejść do konkretów.

– Z takim podejściem to ty będziesz chodzić o balkoniku, zanim ktoś cię porządnie przeleci – odparła z sarkazmem. – A zapewniam cię, że mała Ana, tam na dole, potrzebuje też od czasu do czasu odrobiny czułości – dodała, uśmiechając się kpiarsko.

Gdybym wiedziała, że ta rozmowa skręci w takie niebezpieczne rejony, już dawno ulotniłabym się do swojego pokoju. Niestety teraz nie mogłam już uciec jak ostatni tchórz. Nie miałam też zamiaru przyznawać Zośce racji, chociaż może i ją trochę miała. Tyle że, ja w przeciwieństwie do niej, potrafiłam funkcjonować bez ciągłego zaspokajania popędu seksualnego.

– Nie będę z tobą o tym rozmawiać – oznajmiłam stanowczo, bo naprawdę nie miałam siły na tę dyskusję.

– Tylko nie mów, że się wstydzisz. – Spojrzała na mnie krytycznie. – Na litość boską, masz dwadzieścia pięć lat i powinnaś raz na jakiś czas zabarykadować się w swojej sypialni z jakimś facetem! A pan „przystojny syn patrona" wydaje się kandydatem idealnym! No chyba że jest żonaty.

– Nie jest – mruknęłam zgodnie z prawdą, postanawiając nie wspominać o tym, że jego siostra najchętniej by nas wyswatała.

– No, to helloł, dziewczyno! Na co ty czekasz?! Drugi raz taka okazja może ci się szybko nie trafić! Mam nadzieję, że chociaż wzięłaś jego numer telefonu.

Oczywiście, że nie wzięłam. Bo i po co? Musiałam przyznać, że Ksawery na pierwszy rzut oka miał wszystko to, co w mężczyznach mi się podobało – pomijając apetyczny wygląd, był też naprawdę sympatyczny, dowcipny i z dobrymi manierami – ale po pierwsze nie miałam czasu na związki, a po drugie nie chciałam się wplątywać w relację, która mogłaby jakkolwiek zaważyć na mojej pracy. Mecenas Dziurowicz może i nie przejąłby się faktem, że spotykam się z jego synem, ale wolałam uniknąć sytuacji, w której mogłoby się to okazać kłopotliwe. Poza tym nie miałam pewności, czy Ksawery w ogóle odwzajemniłby moje zainteresowanie. Jasne, był dla mnie miły, ale to jeszcze niczego nie dowodzi. I chyba raczej nie będę miała okazji się przekonać, czy faktycznie mogłam wpaść mu w oko.

Przed udzieleniem przeczącej lub wykrętnej odpowiedzi uratował mnie dzwonek do drzwi. Zośka na jego dźwięk zerwała się z kanapy i klasnęła w dłonie.

– Moje płótna przyjechały! – krzyknęła, po czym pognała w stronę przedpokoju.

A ja, korzystając z okazji, czym prędzej czmychnęłam do swojej sypialni. Naprawdę byłam wykończona i nie miałam nawet siły myśleć o tym, co Zośka próbowała mi wmówić. Jedno jednak musiałam przed sobą przyznać – Ksawery był pierwszym facetem od lat, z którym w sprzyjających okolicznościach chętnie wybrałabym się na randkę.

~ ~ ~

Następnego dnia w kancelarii nie mogłam usiedzieć na miejscu, czekając aż mecenas Dziurowicz wróci z przesłuchania doktora Iwańskiego i opowie mi, o co w tym wszystkim chodzi. A przynajmniej miałam taką nadzieję, że podzieli się ze mną tą cenną wiedzą, skoro poprzedniego dnia pozwolił mi snuć własne teorie na temat tego, co mogło się stać z Igą Sztern. W mediach jej zaginięcie wciąż było wiodącym tematem, chociaż od kilku dni właściwe nic się nie zmieniło. Kobieta przepadła, nie było z nią kontaktu, nikt nie zgłosił się po okup, a winnego na horyzoncie brak. Zerkałam co chwila na wielki telewizor w głównej sali, ale póki co nie pojawiły się żadne doniesienia o tym, że status Iwańskiego zmienił się ze świadka na podejrzanego. Najwidoczniej policja dopilnowała, aby ta wieść nie rozniosła się zbyt szybko, bo ludzie z góry uznaliby go za winnego, a śledztwo przecież nadal było w toku.

Normalnie pewnie marudziłabym, że nie mam nic do roboty, ale tym razem wiedziałam, że i tak nie potrafiłabym się na niczym skupić. Z natury byłam osobą niecierpliwą i takie czekanie na wiadomości, które mogą mieć znaczący wpływ na moją karierę, wprawiały mnie w roztargnienie. Widziałam, że Olka była zawalona robotą, ale nie zaproponowałam jej swojej pomocy, bo pewnie i tak nie miałaby ze mnie za dużego pożytku. Cóż, dzisiaj będę oszczędzać siły na starcie z patronem, w którym będę go zaciekle przekonywać, że moja pomoc przy obronie sławnego chirurga będzie nieoceniona.

Aby nie za bardzo rzucało się w oczy, że się obijam, ruszyłam w stronę pomieszczenia socjalnego, w celu zrobienia sobie kawy. A przyda mi się taka dość mocna, bo po tym, jak Zośka odebrała swoje nowe płótna, postanowiła od razu je zamalować i wyżywała się artystycznie do drugiej w nocy, robiąc przy tym trochę hałasu. Mimo wszystko wolałam to niż dalszą rozmowę na temat mojego (nieistniejącego) życia seksualnego, więc naciągnęłam poduszkę na uszy i starałam się zasnąć. Rano obudziłam się jednak ledwo żywa, a teraz potrzebowałam dodatkowego zastrzyku kofeiny.

Nie wiem, kto był odpowiedzialny za ustalanie zawartości szafek w aneksie kuchennym, ale schowanie kubków na najwyższej półce nie było dobrym rozwiązaniem. A przynajmniej nie z mojego punktu widzenia. Starałam się nie narzekać na swój niski wzrost, ale czasami te kilka dodatkowych centymetrów naprawdę by się przydało. Nic nie mogłam jednak na to poradzić i jedyne, co mi w takich sytuacjach pozostawało, to stawanie na palcach, naciąganie się w miarę możliwości i modlenie, aby nic ciężkiego nie spadło mi na głowę. Tak było i tym razem – sunęłam opuszkami palców po półce z nadzieją, że natrafię na jakiś kubek. W końcu udało mi się zahaczyć o jeden z nich, ale zrobiłam to tak niefortunnie, że spadł, zanim zdążyłam go porządnie chwycić. Próbowałam złapać go w locie, ale mój refleks okazał się zbyt wolny i naczynie z hukiem rozbiło się na podłodze.

– Szlag! – warknęłam, spoglądając na leżące wokół mnie kawałki ceramiki.

– Spokojnie, nie ty pierwsza i pewnie nie ostatnia uszczuplasz zasoby kancelaryjnej zastawy. – Usłyszałam za sobą pogodny, męski głos.

Obróciłam się w tamtą stronę i natrafiłam na rozbawione spojrzenie Michała.

– To wcale nie jest zabawne – mruknęłam, kucając w celu ogarnięcia bałaganu, którego narobiłam. – Ustawienie czegokolwiek tak wysoko, to dyskryminacja niskich ludzi.

Mówiłam to niby w żartach, ale już nieraz przytrafiało mi się, że na przykład w publicznych toaletach lustra wisiały na takiej wysokości, że widziałam w nich zaledwie czubek swojej głowy. Ten problem mogłam jeszcze jakoś rozwiązać – nosić w torebce małe lusterko. Niestety w przypadku półek w sklepach czy uchwytów w autobusach już nie było tak prosto.

– Gdyby to zależało ode mnie, wszystko miałabyś na wyciągnięcie ręki – zapewnił, również się schylając, żeby pomóc mi sprzątać. – Ale różnica wysokości to chyba nie jedyna przyczyna tego wypadku. Jesteś dzisiaj jakaś nerwowa – zauważył, posyłając mi lekki uśmiech.

Zdziwiła mnie nieco ta uwaga, bo skoro wyciągnął takie wnioski, to musiał mnie dość uważnie obserwować. A może wcale nie radziłam sobie tak dobrze z emocjami, jak mi się wydawało i wystarczało tylko na mnie spojrzeć, aby zorientować się, że coś jest nie tak? Jeśli tak, to musiałam nad tym popracować. Dobry prawnik zawsze potrafi zachować kamienną twarz.

– Rzeczywiście jestem dzisiaj trochę niespokojna – przyznałam, wyrzucając zebrane kawałki kubka do kosza na śmieci. – Wczoraj nastąpił pewien przełom w sprawie i teraz czekam na nowe wieści od mecenasa Dziurowicza – wyjaśniłam, nie chcąc wchodzić w szczegóły.

– O, czyli jednak udało ci się go przekonać, żeby wciągnął cię do sprawy – odparł Michał, bez problemu ściągając z półki, która przed chwilą mnie pokonała, dwie filiżanki.

– Na to wygląda – potwierdziłam, chwytając jedno z naczyń i ustawiając je pod ekspresem. – Chociaż wciąż mam przeczucie, że w każdej chwili może mnie spławić.

I chyba tego właśnie obawiałam się najbardziej. Od wczoraj zdążyłam się już porządnie nakręcić na to, że będę brała czynny udział w tej sprawie i byłabym naprawdę zdruzgotana, gdyby Dziurowicz postanowił mnie jednak od niej odsunąć.

– To i tak spory sukces, że tak szybko dał się urobić – przekonywał mnie Michał. – Może miałabyś ochotę to oblać dzisiaj po pracy?

Nie bardzo wiedziałam, jak zinterpretować to zaproszenie. Zmiękczenie mojego patrona wydawało się tylko pretekstem, który Okoński postanowił wykorzystać. Jakie jednak były jego prawdziwe intencje? Chciał po prostu wyskoczyć na drinka w ramach zapoznania z nową koleżanką z pracy czy może miałaby być to jakaś forma randki? Druga opcja niezbyt była mi na rękę, więc postanowiłam rozegrać to dość ostrożnie.

– No, nie wiem – odparłam markotnie. – Nie jestem typem szlajającym się po barach. Poza tym, jeśli sprawa się rozwinie, to mogę mieć trochę roboty do ogarnięcia.

– Och, no już nie przesadzaj. – Uśmiechnął się do mnie zachęcająco. – Co piątek chodzimy się wyluzować po całym tygodniu harówki. W końcu trochę odpoczynku też się nam należy. A sprawa do poniedziałku nie powinna ucierpieć.

Okej, wyglądało więc na to, że nie będziemy tylko we dwójkę, ale jakąś większą ekipą. Właściwie to nie do końca mnie to przekonywało, bo poza Michałem i Olką nikt tutaj nie zwracał na mnie uwagi, więc nie byłam pewna, czy odnajdę się w takim towarzystwie. No, ale może po prostu zachowywali się tak tylko w kancelarii, bo tu ciągle czuło się presję czasu i bycia najlepszym, a na gruncie prywatnym to całkiem przystępni ludzie. Nawet w przypadku Dziurowicza ta teoria wydawała się uzasadniona – w firmie zachowywał się wobec mnie jak burak, ale w zaciszu swego domostwa nagle było go stać na odrobinę przychylności.

– No, nie daj się prosić – naciskał Okoński, najwyraźniej dostrzegając moje niezdecydowanie. – Będzie też Ola – dodał. – Widziałem, że się chyba zakumplowałyście.

Nie wiedzieć czemu wyraźnie zależało mu na mojej obecności, a ja nie chciałam robić mu przykrości, więc ostatecznie zgodziłam się wziąć udział w tej małej eskapadzie. Chociaż tak mogłam mu się odwdzięczyć za to, że niemal jako jedyny traktował mnie tutaj z sympatią.

Moja zgoda naprawdę go ucieszyła, co znów dało mi do myślenia w kwestii charakteru relacji, na jaką liczył w związku z moją osobą. Miałam nadzieję, że nie dawałam mu żadnych sygnałów, które mogłaby sugerować, że byłam gotowa na coś więcej niż bycie koleżanką z pracy. To naprawdę nie był dobry moment na układanie sobie życia osobistego.

Pogawędziliśmy jeszcze kilka minut, ale w końcu Michał musiał wracać do roboty, bo za niecałą godzinę miał spotkanie z klientem, a jeszcze nie przyjrzał się dokładnie jego sprawie. Ja także postanowiłam wrócić do biurka i spróbować jednak się czymś zająć. Nie mogłam przecież cały dzień się obijać. Jeszcze mnie ktoś podkabluje i tyle będzie z mojej zawrotnej kariery.

Ledwo jednak udało mi się opaść na krzesło, doszło mnie znajome, tubalne wołanie.

– Panno Pestko, do mojego gabinetu! I proszę wziąć ze sobą komputer!

Zerwałam się na równe nogi i rozejrzałam w popłochu dookoła, ale Dziurowicza nigdzie nie było widać. Widocznie zdążył już obrócić się na pięcie i pognać do swojego biura. Ja naprawdę nie mogłam pojąć, jak człowiek w jego wieku może mieć takie tempo poruszania się.

Posłusznie chwyciłam laptop pod pachę i żwawym krokiem ruszyłam w kierunku korytarza, na końcu którego mój patron miał swój gabinet. Drzwi były uchylone, więc nie kłopotałam się pukaniem. Skoro mnie wołał, to spodziewał się, że się za chwilę zjawię.

– Dzień dobry, panie mecenasie – przywitałam się kulturalnie, stając w progu, chociaż nie oczekiwałam, że zostanę uraczona tym samym.

– Proszę siadać. – Tak jak się spodziewałam, Dziurowicz postanowił odpuścić sobie zbędne uprzejmości.

Dopiero kiedy weszłam głębiej do gabinetu, zorientowałam się, że ktoś jeszcze był w środku. Wysoki brunet, który do tej pory stał przodem do okna, obrócił się w moją stronę i zmierzył mnie czujnym spojrzeniem.

– Kto to? – syknął, patrząc na mnie złowrogo, jakbym to ja była przyczyną jego wszelkich życiowych kłopotów.

– Moja aplikantka – odparł prawnik, opierając łokcie na biurku. – Doszedłem do wniosku, że może się przydać w sprawie.

Cóż, nie do końca to chciałam usłyszeć, ale postanowiłam nie wymagać za wiele. Liczyło się tylko to, że mogłam uczestniczyć w tym spotkaniu i być może faktycznie wykazać się jakąś realną pomocą.

– Siadajcie – powtórzył Dziurowicz, wskazując na krzesła znajdujące się po drugiej stronie biurka.

Jan Iwański nie wyglądał na zadowolonego z mojej obecności, ale nie skomentował jej, tylko posłusznie zajął jedno z siedzeń. Nie pozostało mi więc nic innego, jak tylko również usiąść na wolnym miejscu. Wyniosła postawa chirurga odebrała mi nieco pewności siebie, ale nie miałam zamiaru dać tego po sobie poznać. Obiecałam sobie też, że nie będę się odzywać, jeśli naprawdę nie będę miała czegoś istotnego do powiedzenia. Mogłoby mnie to zbyt wiele kosztować.

– Dobrze, a więc podsumujmy wszystko, co do tej pory wiemy – zaproponował mój patron. – Panno Pestko, proszę notować. Janek, opowiedz wszystko od początku.

Iwański westchnął z irytacją, a mnie nie umknęło, że Dziurowicz użył zdrobniałej formy jego imienia. Postanowiłam się jednak na tym nie skupiać, tylko otworzyłam laptop i nowy plik worda.

– Naprawdę musimy to robić? – jęknął chirurg. – Nie mam najmniejszej ochoty po raz kolejny mówić o tym samym.

– Ale mnie to pomaga wszystko odpowiednio sobie ułożyć – odparł mój opiekun. – Poza tym panna Pestka też powinna mieć pełen ogląd sytuacji, skoro ma coś wnieść do sprawy.

Uśmiechnęłam się w duchu, bo ostatnie zdanie oznaczało, że Dziurowicz naprawdę przewidywał mój udział w sprawie. Może jednak nie był aż takim nieczułym gburem, za jakiego go miałam.

– No dobrze – mruknął Iwański, chociaż jak na dłoni było widać, że nie podoba mu się ten pomysł. – Iga przyszła do mnie około szesnastej – zaczął, a ja zabrałam się do notowania. – Chciała omówić zabieg korekcyjny nosa, o którym wspominała już od jakiegoś czasu. Rozmowa nie trwała jednak długo. Tego dnia obchodziliśmy z żoną rocznicę ślubu i planowaliśmy spędzić ten wieczór razem, więc chciałem być wcześniej w domu. Iga wyszła po jakichś trzydziestu, czterdziestu minutach, a ja niedługo po niej. Nie miałem wtedy pojęcia, że nie skorzystała z głównego wejścia, dowiedziałem się o tym dopiero podczas przesłuchania. Musiała wyjść tylnymi drzwiami, gdzie nie ma kamer, ale nikt nie jest w stanie tego potwierdzić, a więc to tylko przypuszczenie, ale i najbardziej prawdopodobne wyjaśnienie. O zaginięciu dowiedziałem się z mediów, a kolejnego dnia wraz z personelem zostałem wezwany na przesłuchanie. Powiedziałem policji to, co wam teraz, moi pracownicy potwierdzili moją wersję. Nie było więc powodu, aby mnie o cokolwiek podejrzewać.

– A jednak wezwali pana na przesłuchanie w charakterze podejrzanego – wtrąciłam, zanim zdążyłam ugryźć się w język, a Iwański posłał mi złowrogie spojrzenie.

– Policja przez jakiś czas kręciła się po klinice, niby szukając dowodów, ale wydawało się, że niczego nie znaleźli – kontynuował lekarz. – Okazało się jednak, że przy tylnym wyjściu, z którego prawdopodobnie skorzystała Iga, znaleziono ślady krwi. Trochę trwało, zanim je zbadali. Zdołali jednak potwierdzić, że krew należała do Igi.

O, zaczynało się robić ciekawie.

– To jednak nie jest wystarczający powód do tego, aby o cokolwiek pana oskarżać – zauważyłam.

– Tyle że tylko ja znam kod otwierający te drzwi od zewnątrz – wyjaśnił surowo. – Ze względu na plamy krwi uznano, że Iga nie była w stanie wyjść o własnych siłach. Policja twierdzi, że musiał jej pomóc ktoś z kliniki lub z zewnątrz. Personel twierdzi, że nie widzieli jej po tym, jak weszła do mojego gabinetu, a drzwi mogłem otworzyć tylko ja. Wniosek nasuwa się sam.

To rzeczywiście zmieniało postać rzeczy. Do tej pory byłam w stanie twierdzić, że Sztern postanowiła zniknąć z własnej woli. Skoro jednak policja była przekonana o tym, że musiały być zamieszane w to osoby trzecie, to chyba czas najwyższy zacząć rozważać inne, bardziej ponure scenariusze.

– To jaki zarzut właściwe panu postawiono? – spytałam, bo to była kluczowa wiadomość w kontekście całej sprawy.

– Nie ma jednoznacznych przesłanek do tego, aby twierdzić, że pani Sztern nie żyje, a więc póki co nie ma zarzutu o morderstwo – do rozmowy włączył się Dziurowicz. – Prokurator uznał jednak za zasadne wysuniecie zarzutów o bezprawne pozbawienie wolności. 

Kiwnęłam głową, przyjmując to do wiadomości. Nie było tak źle, jak mogłoby być, ale na szybkie zakończenie sprawy też chyba nie było co liczyć. Zapowiadała się dość zaciekła batalia.

Spojrzałam na Iwańskiego, który ku mojemu zdumieniu wcale nie wyglądał na poruszonego. Każdy normalny człowiek na jego miejscu pewnie wpadłby w histerię i próbował usilnie przekonać wszystkich dookoła, że nie ma z tym absolutnie nic wspólnego. On jednak sprawiał wrażenie zupełnie opanowanego i pewnego siebie. Wydawało mi się to nieco podejrzane. Może po prostu miał nerwy ze stali, ale ja miałam przeczucie, że kryło się za tym coś więcej.

– Nie zastosowano środka zapobiegawczego w postaci tymczasowego aresztowania – bardziej stwierdziłam, niż spytałam, bo przecież Iwański siedział obok mnie, a nie za kratkami.

– Jak widać – burknął chirurg. – Jeszcze by tego brakowało.

– Prokuratora nie widziała takiej potrzeby, wydano tylko zakaz opuszczenia kraju – wyjaśnił mój patron. – Poza tym pewnie uznali, że jeśli faktycznie przetrzymujesz tę biedną dziewczynę, to lepiej mieć cię na wolności – zwrócił się do Iwańskiego. – Zapewne będą cię obserwować, mając nadzieję, że doprowadzisz ich do ofiary.

W tym aspekcie musiałam się zgodzić z Dziurowiczem. Z punktu widzenia organów ścigania w tym przypadku podejrzany był cenniejszy, ciesząc się wolnością, niż tkwiąc w areszcie.

– Ale pan chyba nie wierzy w to, że mógłbym cokolwiek zrobić Idze. – Nagle ożywił się lekarz. – Była moją dobrą pacjentką. Nie miałem powodu robić jej jakiejkolwiek krzywdy.

Na twarzy Dziurowicza malowało się lekkie wahanie, ale wątpiłam w to, aby nawet w świetle nowych dowodów nagle zmienił zdanie o swoim kliencie. Do tej pory zaciekle go bronił i nie spodziewałam się, aby to miało się zmienić. Ja postanowiłam być jednak czujna. Wyjaśnienia Iwańskiego niby trzymały się kupy, ale coś mi tu nie grało. Jeśli rzeczywiście poszło do porwania, to istniało jeszcze wiele niewiadomych, które wymagały wyjaśnienia, gdyby przyszłoby walczyć w sądzie o uniewinnienie chirurga.

– Oczywiście, że wierzę w twoją wersję – odparł prawnik. – Ale to nie mnie musisz przekonać, że nie masz nic wspólnego ze zniknięciem tej aktorki. To nie ja sporządzam akt oskarżenia ani nie ja wydaję wyrok.

Otóż to. Obrońca mógł sobie wierzyć, w co chciał, ale jego opinia w postępowaniu karnym liczyła się najmniej. Mógł być święcie przekonany o winie swojego klienta, a jego zadaniem i tak było przekonać wymiar sprawiedliwości, że należy mu się jak najmniejsza kara. Nawet jeśli sam najchętniej skazałby go na dożywocie.

Iwański już się nie odezwał, chociaż nie wyglądał na zadowolonego z odpowiedzi, jaką otrzymał. Miałam nadzieję, że mnie nie zada podobnego pytania, bo nie mogłabym z czystym sumieniem powiedzieć, że jego niewinność była dla mnie oczywista. A przyznawanie się, że miałam co do tego jakiekolwiek wątpliwości, pewnie nie byłoby dobrym posunięciem. Najbezpieczniej było milczeć.

– Dobrze – mruknął Dziurowicz, po chwili ciszy. – Panno Pestko, jakieś pytania?

Wyprostowałam się gwałtownie, bo nie spodziewałam się, że patron pozwoli mi przejąć inicjatywę. Miałam jednak okazję się wykazać i nie mogłam jej zmarnować.

– Tak, nawet kilka – odparłam pewnie, po czym odwróciłam się w stronę Iwańskiego. – Policja uznała, że Iga została uprowadzona, ale ani w klinice, ani przy drzwiach nie było żadnych śladów włamania, tak? Tylko plamy krwi.

– Zgadza się – potwierdził lekarz, patrząc na mnie spod przymrużonych powiek. – Dlatego sądzą, że miałem z tym coś wspólnego. Skoro nikt się nie włamał, drzwi musiały zostać otwarte od wewnątrz lub kodem, w którego posiadaniu jestem tylko ja – dodał takim tonem, jakby tłumaczył dziecku zupełnie oczywiste rzeczy. Nie dałam się jednak wpędzić w zakłopotanie. Musiałam się upewnić w kwestii pewnych elementów całej sprawy i nie przeszkadzało mi to, że w oczach pana ważniaka mogłam wyjść na niedomyślną.

– Z tego, co przekazał mi pan mecenas, te drzwi służyły pana pacjentom, którym zależało na dyskrecji. Jak więc z nich korzystali, skoro nie mieli do nich kodu?

– Z zewnątrz przy drzwiach jest dzwonek, a od wewnątrz może je otworzyć każdy. Wystarczy więc, że pacjent zadzwoni, a ja lub ktoś z personelu otworzy drzwi. Z wyjściem nie ma już żadnego problemu.

To wyjaśnienie podsunęło mi na myśl kolejną wersję tego, jak Iga mogła opuścić budynek. Może ktoś wcisnął dzwonek, ona to usłyszała i postanowiła otworzyć, a wtedy ten ktoś ją porwał. Ale skąd ta krew? I jakim cudem porywacz miał pewność, że to właśnie Sztern wpuści go do środka?

– Dobrze – mruknęłam, zapisując kłębiące się w mojej głowie pytania na laptopie. – A jak spędził pan ten wieczór z żoną? Świętowaliście w jakiejś restauracji? – spytałam, podnosząc wzrok na Iwańskiego, a ten znów zmierzył mnie oburzonym wzrokiem.

– A co to panią obchodzi? – syknął. – To nie ma nic wspólnego ze sprawą.

– Owszem ma – odparłam, tym samym nie dopuszczając do głosu Dziurowicza, który już otwierał usta, aby się wtrącić. – Wiem, że żona dała panu alibi, ale byłoby wiarygodniej, gdyby ktoś jeszcze mógł to potwierdzić. Poza tym założę się, że policja zadała panu to samo pytanie. Skoro udzielił pan odpowiedzi ludziom, którzy chcą umoczyć pana po uszy w gównie, powinien pan tym bardziej zrobić to wobec osób, które będą próbowały pana z niego wyciągnąć.

Przez moment Iwański zrobił wielkie oczy, jakby nie spodziewał się takiej bezczelności ze strony kogoś, kto był dla niego nikim. Szybko chyba jednak dotarło do niego, że miałam rację i naprawdę chciałam działać na jego korzyść, a nie odwrotnie.

– Byliśmy cały wieczór w domu – przyznał po chwili. – Karolina nigdy nie przepadała za zatłoczonymi knajpami, więc wolała sama coś ugotować.

A więc, tak jak przypuszczałam od samego początku, alibi wcale nie było tak mocne, jak by się mogło wydawać. Zeznania żony to trochę za mało.

Miałam zapytać, czy może któryś z sąsiadów widział, jak Iwański wracał do domu, ale zanim zdążyłam to zrobić, rozdzwoniła się jego komórka.

– To z kliniki – oznajmił. – Muszę odebrać.

Nie kłopotał się wyjściem na korytarz, tylko przeprowadził lakoniczną rozmowę w naszej obecności. Po jej zakończeniu oznajmił, że musi pilnie wracać do pracy.

– Dobrze, tylko pamiętaj o tym, że policja prawdopodobnie ma cię pod lupą – przypomniał mu Dziurowicz, kiedy lekarz zbierał się do wyjścia. – Zachowuj się jednak normalnie, żeby nie wzbudzać dodatkowo ich podejrzeń. A my w tym czasie postaramy się zrobić wszystko, aby obalić zarzuty.

– No, mam taką nadzieję – odparł Iwański, po czym rzucił zdawkowe pożegnanie i zniknął za drzwiami.

Żałowałam, że tak szybko wyszedł, bo miałam jeszcze kilka pytań, które mogłyby rzucić nieco światła na sprawę. Szczególnie nurtowała mnie jego relacja z Igą. Intuicja podpowiadała mi, że łączyło ich znacznie więcej niż zwykłego lekarza i pacjentkę. Zresztą to samo sugerowała recepcjonistka z „Be Beauty". Coś faktyczne musiało w tym być, ale na skonfrontowanie się z tym tematem będę musiała poczekać do naszego następnego spotkania.

– I co pani o tym myśli, panno Pestko? – Z zamyślenia wyrwał mnie głos Dziurowicza.

– Cóż, ciężko powiedzieć coś pewnego – przyznałam zgodnie z prawdą. – Jak dla mnie póki co mamy za wiele niewiadomych, za wiele możliwych scenariuszy. Tak na dobrą sprawę z Igą Sztern mogło stać się niemal wszystko.

Jedyny dowód na to, że przytrafiło się jej coś starszego, stanowiły ślady krwi. Nie było jednak wiadomo, skąd się wzięły i jakie miały znaczenie w kontekście całej sprawy. Policja czepiała się jednak tego, co miała, i na tej podstawie wytypowała winnego. Ale co do tego, czy Jan Iwański faktycznie nim był, miałam na razie poważne wątpliwości. Nie mogłam też jednak jednoznacznie wykluczyć jego udziału w zaginięciu Igi. To wszystko, co przemawiało za jego ewentualną winą, to jedynie poszlaki, a zagwarantowane przez żonę alibi wyglądało na łatwe do podważenia.

– Słuszna uwaga – poparł mnie patron. – Nie możemy jednak w związku w tym siedzieć z założonymi rękami. W każdej chwili może wpłynąć wobec Jana akt oskarżenia. Co więc pani proponuje?

Rozsiadłam się na krześle, kładąc łokieć na jego oparciu i uśmiechnęłam się szeroko, bo teraz należało przejść do tej części pracy obrońcy, która zawsze podobała mi się najbardziej – poszukiwania prawdy i wykorzystania jej w taki sposób, aby twój klient wyszedł na tym jak najlepiej.

– Trzeba przyjrzeć się wszystkim osobom, które mogły mieć jakikolwiek związek ze sprawą – oznajmiłam. – A potem najlepiej wytypować wśród nich alternatywnego sprawcę. 

***************************************** 

Hejka :) Dzisiaj mieliśmy okazję poznać gbura nr 2 xD  Pojawi się jeszcze klika razy, więc musicie do niego przywyknąć :P Jestem bardzo ciekawa, jakie są Wasze teorie na temat zaginięcia Igi. Po cichu liczę na to, że jednak nie wpadniecie na to samo co ja :P Pomału będę jednak odkrywa kolejne karty, więc pewnie Wasze przypuszczenia będą coraz bliższe prawdy ;) 

Dziękuję za gwiazdki i komentarze. Motywują mnie do dalszego pisania. 

A specjalne podziękowania dla @Pisarki75, za udzielenie konsultacji w kwestiach prawnych :) 

Pozdrawiam i do napisania za tydzień. Trzymajcie się ciepło :)

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro