§ 9.

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Przypuszczałam, że ekipa filmowa w ogólnodostępnym parku może przyciągnąć jakieś grono gapiów, ale nie spodziewałam się aż takiego tłumu. Z czego jego znaczną większość stanowiły małolaty, które w majowe poniedziałkowe przedpołudnie z całą pewnością powinny być w szkole, a nie piszczeć jak opętane za każdym razem, kiedy któryś z aktorów przejdzie metr od nich. Ciekawe, czy rodzice wypiszą im usprawiedliwienie za te wagary, jako przyczynę nieobecności podając bezwstydne wzdychanie do celebrytów.

Nie miałam zamiaru konkurować o dopchanie się jak najbliżej barierek oddzielających ekipę filmową od reszty zgormadzonych, bo obawiałam się, że mogłabym przegrać takie starcie z bandą napalonych nastolatek. Ja rozumiem, że w takim wieku miewa się idoli, ale naprawdę mogły mierzyć trochę wyżej. Na polskim rynku filmowym jest sporo wybitnych nazwisk, a one zachwycały się podrzędnymi gwiazdkami jednej roli. I pewnie zależało im tylko na tym, aby zrobić sobie zdjęcie z kimś „sławnym", a potem wrzucić to na Insta, żeby koleżanki zazdrościły. Ach, ta dzisiejsza młodzież.

Stanęłam więc nieco na uboczu, skąd w gruncie rzeczy miałam całkiem niezły widok na całą scenkę, która rozgrywała się przed kamerami. O ile dobrze zinterpretowałam zachowanie aktorów, postać grana przez Parysa właśnie oświadczała się wysokiej blondynce, której nie kojarzyłam. W obecnej sytuacji mogło się wydawać, że Dawid będzie miał trudności z zagraniem bezgranicznie szczęśliwego, ale najwyraźniej jednak znał się na tej robocie, bo kiedy dziewczyna rzuciła mu się w ramiona, a potem przywarła ustami do jego warg, nic nie wskazywało na to, że facet przeżywa osobistą tragedię. Nieletnie fanki zachowały spokój na czas kręcenia sceny zaręczyn, ale kiedy tylko usłyszały „cięcie!" zaczęły wrzeszczeć tak głośno, że o mało co mi bębenki w uszach nie pękły.

Chwilę później komuś z ekipy udało się przekrzyczeć ich wrzaski i oznajmić, że ich praca na dzisiaj dobiegła końca i jeśli aktorzy się zgodzą, to fani będą mogli do nich podejść i poprosić o zdjęcie lub autograf. Nie sądziłam, aby to była powszechna praktyka, ale widocznie twórcy stwierdzili, że trzeba dbać o swoich wiernych widzów, którym nie trzeba było dwa razy tej propozycji powtarzać. Dziewczyny zapiszczały jeszcze głośniej, po czym zaczęły ustawiać się w kolejce, wyciągając telefony (o ile do tej pory tego nie zrobiły) i notesy z czymś do pisania. Kilka z nich postanowiło też podreperować swój makijaż, malując usta błyszczykiem, jakby miały nadzieję na to, że Dawid Parys pozwoli mi się zacałować na śmierć. Naiwniaczki.

Chociaż nie uśmiechało mi się czekać wieczności na to, aż uda mi się dopchać do aktora, wiedziałam, że najlepiej będzie go zagadać, kiedy już tłum jego wielbicielek zniknie z pola widzenia. Patrząc na ich ilość i zaangażowanie, mogło to potrwać nawet kilka godzin, ale jaki miałam wybór? To i tak najlepsza okazja, jaka mogła mi się trafić. Dlatego usiadłam na najbliższej ławce w oczekiwaniu na moment, kiedy ogonek skróci się do kilku ostatnich osób.

A ten czas postanowiłam wykorzystać na obserwację. Sądziłam, że Parys będzie niechętny do spotkania z fankami, ale wyglądało na to, że robił dobrą minę do złej gry. Może nie uśmiechał się tak szeroko, jakby mógł, ale nie odmawiał wspólnych zdjęć, autografów, a nawet krótkich pogawędek. Nieco gryzło mi się to z wizerunkiem zdołowanego, zmęczonego człowieka, który przez ostatnie dni przedstawiały media. Zachowywał się jak gdyby nigdy nic, jakby jego żona wcale nie zaginęła w niewyjaśnionych okolicznościach. Nie wyglądało też na to, aby którakolwiek z obłapujących go lasek choćby napomknęła o Idze. No nie wiem, ja na ich miejscu wyraziłabym jakieś współczucie i wykorzystała okazję do wylewnego pocieszenia mojego idola. One jednak miały na uwadze tylko swoje nieopisane szczęście i potrzebę dowodu na to, że dotknęła ich boska ręka Dawida Parysa. Matko, jakie to płytkie.

Kiedy już znudziło mi się obserwowanie tego festiwalu żenady, odpaliłam na telefonie plik z pytaniami, które miałam zamiar zadać mojemu rozmówcy. Przejrzałam je i jeszcze raz przeanalizowałam, zanim kolejka zredukowała się do pięciu osób. Wtedy to ruszyłam w jej kierunku i ustawiłam się na końcu. Rozejrzałam się jeszcze dookoła i z ulgą stwierdziłam, że tłum szczęśliwe się rozpierzchł. Nawet pozostali członkowie ekipy zniknęli z pola widzenia. Widocznie serialowa partnerka Parysa nie miała takiego wzięcia jak on, bo też nie mogłam jej nigdzie namierzyć. I dobrze. Przynajmniej nikt niepożądany nie będzie się przysłuchiwał naszej rozmowie.

Kobieta przede mną poprosiła tylko o autograf, więc nim się obejrzałam, stanęłam przed Parysem. On jednak nawet na mnie nie spojrzał, tylko spytał mechanicznie nieco już zmęczonym głosem:

– Dla kogo dedykacja?

– Na pewno nie dla mnie – odparłam, mając nadzieję, że to zwróci jego uwagę i faktycznie podniósł na mnie wzrok. – Nie jestem fanką.

Zyskałam chwilę na to, aby przyjrzeć mu się uważnie z bliska. Był dość postawnym mężczyzną, ale nie tak mocno zbudowanym jak Ksawery czy Michał. Brązowe włosy miał postawione na żelu, a w piwnych oczach można było dostrzec zmęczenie i nutkę strapienia. Ubrany był w koszulę i eleganckie spodnie, ale to był strój, który odpowiadał grającej przez niego postaci. Można było odnieść wrażenie, że o wiele lepiej czułby się w czymś luźniejszym. Ogólnie sprawiał całkiem przyjemne wrażenie, ale szczerze mówiąc, nie wiem, czym tak bardzo ekscytowały się te wszystkie małolaty.

– A w takim razie kim? – spytał, marszcząc brwi. – Dziennikarką? Nie udzielam wywiadów bez wcześniejszego umówienia się na konkretny termin – dodał, nieco wyniosłym tonem.

– Wywiad mnie nie interesuje, ale miałam nadzieję na chwilę rozmowy – oznajmiłam, zadzierając głowę do góry, bo Parys oczywiście był ode mnie znacznie wyższy. – Próbuję ustalić, co się stało z pańską żoną.

Początkowe zaskoczenie, jakie odmalowało się na jego twarzy, po chwili zmieniło się w podejrzliwość. Zlustrował mnie uważnie wzrokiem, jakby próbował ocenić, czy w ogóle płaca mu się poświęcić mi kilka minut swojego cennego czasu.

– Nie jest pani z policji – bardziej stwierdził, niż zapytał.

– Nie – potwierdziłam. – Ale w przeciwieństwie do organów ścigania mnie zależy na tym, aby znaleźć faktycznego sprawcę pańskiego nieszczęścia, a nie tylko takiego, przeciwko któremu przemawiają wątpliwe dowody.

Chociaż, patrząc na niego, nie byłam pewna, czy to, co go spotkało, rzeczywiście uważał za nieszczęście. Nie wyglądał na zrozpaczonego męża, który obwinia cały świat za zniknięcie swojej ukochanej. Miałam wrażenie, że to zupełnie inny człowiek niż ten, który w telewizji błagał o oddanie jego żony w zamian za pokaźny okup.

– A jaki ma pani w tym interes?

Zdziwiłam się nieco, że zadał akurat to pytanie, bo sądziłam, że moja ostatnia wypowiedź dość dobitnie zasugerowała, że bronię Iwańskiego i w związku z tym miał pełne prawo mnie pogonić. On jednak wydawał się naprawdę zaintrygowany moimi pobudkami.

– Jestem aplikantką – stwierdziłam, że owijanie w bawełnę nie ma większego sensu. – To moja pierwsza sprawa i chcę się wykazać przed gburowatym patronem.

Parys mógł się poczuć oburzony faktem, że chcę wykorzystać zniknięcie jego żony do osobistych celów, ale zupełnie nie sprawiał takiego wrażenia. Wręcz przeciwnie – uśmiechnął się blado, jakby docenił moją szczerość.

– Lubię ludzi, którzy walą prosto z mostu i nie ukrywają swoich prawdziwych motywacji pod płaszczykiem fałszywego współczucia – przyznał. – Wiem, jak to jest, kiedy trzeba udowodnić innym swoją wartość – dodał. – Świat show-biznesu jest okrutny i żeby w nim przetrwać, trzeba umieć zawalczyć o uznanie w oczach innych.

Uśmiechnęłam się lekko, bo wyglądało na to, że byliśmy ulepieni z tej samej gliny. To, co liczyło się przede wszystkim, to dążenie do perfekcji i pokazywanie, że jest się wartym tego, co najlepsze.

– W prawie karnym jest podobnie – odparłam. – Zwłaszcza jeśli zabiera się za nie filigranowa panienka metr pięćdziesiąt pięć.

Dawid zmierzył mnie wzrokiem od stóp po czubek głowy, po czym powiedział z bladym uśmiechem:

– Nie wątpię.

– Czy w takim razie w ramach solidarności z innymi ludźmi z ambicjami poświeci mi pan kilka minut? – zapytałam, starając się, aby nadzieja, którą w tej chwili miałam, nie była nad wyraz widoczna.

– W gruncie rzeczy zależy nam chyba na tym samym, więc jak najbardziej – odparł, wskazując na ławkę, na której wcześniej siedziałam.

Udaliśmy się w jej stronę, a w międzyczasie Parys założył okulary przeciwsłoneczne, zapewne po to, aby chociaż trochę ukryć swoją tożsamość przed spacerującymi przechodniami. Według mnie niewiele to zmieniało w jego wyglądzie i gdyby ktoś uważnie się przyjrzał i tak by go rozpoznał, ale nie śmiałam zwrócić na to uwagę. Złapaliśmy nić porozumienia i nie chciałam tego niszczyć.

– A więc, jak mniemam, broni pani doktora Iwańskiego – zagadnął, kiedy już usiedliśmy.

– Bronię to póki co zbyt dużo powiedziane. Na razie poszukuję czegokolwiek, co przemawiałoby za jego niewinnością – wyjaśniłam. – A pan co sądzi na temat jego domniemanej winy?

Przypuszczałam, że nie był o niej przekonany, bo w innym razie nie rozmawiałby teraz ze mną. A przynajmniej nie tak spokojnie.

– Wątpię, aby zrobił Idze jakąkolwiek krzywdę – oznajmił z pewnością w głosie, której się nie spodziewałam. – Znali się od bardzo dawna, zanim jeszcze to ja poznałem Igę. Spotkałem go zaledwie kilka razy i mam do niego raczej neutralne podejście, ale z Igą łączyło go chyba coś na kształt przyjaźni. Nie śledziłem wszystkich jej spotkać ze znajomymi, ale wydaje mi się, że dość często wpadała do jego kliniki.

Tyle to już wiedziałam od recepcjonistki „Be Beauty", chociaż jedna informacja mogła okazać się dość istotna. A mianowicie staż znajomości Sztern i Iwańskiego. Myślałam, że poznali się po tym, jak Iga była już rozpoznawalna. A biorąc pod uwagę fakt, że stało się to dopiero po tym, jak zagrała u boku Dawida, kwestia poznania aktorki i lekarza wydawała się dość interesująca.

– Nie wydawało się to panu odrobinę podejrzane? Po klinice krążyły plotki, że mieli romans.

Parys skrzywił się nieco na tę uwagę.

– Plotki to nasz chleb powszedni – odparł. – Gdybym miał wierzyć we wszystko, co usłyszę na temat mojej żony czy kolegów po fachu, to już dawno nie miałbym żadnego z nich. Kochamy się z Igą, mamy do siebie zaufanie. Wiem, że by mnie nie zdradziła. Po prostu miała kilka kompleksów dotyczących wyglądu i lubiła się ich pozbywać, a Iwański jej to umożliwiał. Dla mnie nie miało znaczenia, czy jej nos jest za szeroki albo policzki nieco zapadnięte. Dla niej to było jednak ważne, a doktorek to rozumiał. Była szczęśliwa, poprawiając swoją urodę, a ja nie chciałem jej tego szczęścia odbierać.

Cóż za wspaniałomyślność. Ja na jego miejscu raczej odwodziłabym ukochaną osobę od niepotrzebnych operacji, ale najwyraźniej on widział to inaczej. A może nie wyrażał dezaprobaty dla świętego spokoju, bo wiedział, że i tak nic nie wskóra, a tylko wywoła niepotrzebne kłótnie.

– Żona była uzależnione od operacji plastycznych?

– Nie nazwałbym tego uzależnieniem. W gruncie rzeczy tych zabiegów nie było wcale tak dużo. I były raczej subtelne.

Co do tej kwestii nie miałam zdania, ale faktycznie, kiedy przywoływałam w pamięci zdjęcia Igi sprzed kilku lat i te w miarę obecne, to zmiany, jakie można było dostrzec, nie były zbyt drastyczne. Uznałam więc, że ten trop i tak mi nic nie powie i postanowiłam przejść do kolejnego pytania.

– Jesteście państwo zgodnym małżeństwem?

Prawie powiedziałam „byliście", ale Parys cały czas mówił o żonie w czasie teraźniejszym, więc lepiej było się tego trzymać. Przynajmniej dało mi to poczucie, że aktor wciąż wierzy w to, że jego ukochana żyje. Nie spisał jej jeszcze na straty.

– Wiem, do czego pani dąży – odparł, uśmiechając się blado. – Policja sugerowała już, że Iga mogła zniknąć z własnej woli, ale ja w to nie wierzę. Zdarzały nam się sprzeczki, tak jak w każdym związku, ale nigdy nie przeszło mi przez myśl, że chciałaby mnie zostawić. Uwielbiała nasze życie, byliśmy szczęśliwi. Chcieliśmy się nawet zacząć starać o dziecko. Nie zrobiłaby mi tego.

Mówił o tym wszystkim z takim przejęciem, że nie mogłam poddawać jego słów w wątpliwość. Ale z drugiej strony – był przecież aktorem. Chyba nawet całkiem niezłym. Mógł robić teraz przede mną niezłe przedstawienie. Miałam jednak wewnętrzne przeczucie, że naprawdę był ze mną szczery.

Jedno mi tylko nie grało.

– Proszę mnie źle nie zrozumieć, ale nie wygląda pan na zbytnio zrozpaczonego zniknięciem żony – oznajmiłam, starając się nie tracić pewności siebie. – A przynajmniej w porównaniu z tym, co prezentował pan kilka dni temu w telewizji.

Parys na moment spiął się nieco, a po chwili sięgnął do kieszeni spodni, z których wyjął paczkę papierosów. Podsunął je w moją stronę, ale odmówiłam gestem dłoni, a on wyciągnął sobie jednego i go odpalił. Zaciągnął się i dopiero wtedy odpowiedział.

– Nie jestem zbyt emocjonalnym człowiekiem, umiem dość dobrze skrywać swoje uczucia – wyjaśnił. – Do tego teatrzyku przed mediami skłonili mnie mój menadżer i prawnik. Uznali, że dobrze się sprawdzi rola rozbitego, zdruzgotanego, zrozpaczonego męża. Że to przyniesie sprawie większy rozgłos, a desperackie błaganie skłoni porywaczy do oddania Igi. Przystałem na to, bo naprawdę miałem w sobie, i nadal mam, te wszystkie uczucia i wierzyłem, że to coś da. To nie tak, że straciłem nadzieję, ale nie jestem osobą, która wobec tragedii zamyka się w sobie i ucieka od świata. Poruszyłbym niebo i ziemię, aby odzyskać żonę, ale dobrze wiem, że nie mogę nic więcej zrobić ponad to, co już zrobiłem, a mam zobowiązania, z których muszę się wywiązać. Może się to pani wydawać bezduszne, ale praca pomaga mi się nie zamartwiać. A ta praca polega na ciągłym uśmiechaniu się i kontaktach z ludźmi, którzy mnie uwielbiają. Sprawę zaginięcia Igi oddałem w ręce policji i mam nadzieję, że zostanie ona szczęśliwie rozwiązana. Moja żona żyje. Czuję to. Cokolwiek jej się przytrafiło, wyjdzie z tego i znów będziemy szczęśliwi.

Przekonanie, które wybrzmiewało w ostatnich zdaniach, wydawało się odrobinę niedorzecznie. Tak jakby Parys miał stuprocentową pewność, że Idze nic się nie stało. I to podpartą jakimiś dowodami. Poza tym spokój, z jakim o tym wszystkim opowiadał, też dawał do myślenia. Nawet człowiek o stalowych nerwach w takiej sytuacji byłby bardziej poruszony. I kto, o takich wpływach jak on, zdałby się zupełnie na łaskę organów ścigania? Spodziewałabym się raczej, że postanowi na własną rękę odnaleźć sprawcę i wymierzyć mu karę. A jak tymczasem sprawy się miały? Zamiast wziąć urlop i przetrząsać całe miasto, a może nawet i kraj, w poszukiwaniu żony, kręcił sceny zaręczyn do jakiegoś marnego serialu i pozował do selfie z fankami. Jaki ukochany mąż tak robi?

– A w takim razie, czy ma pan jakieś przypuszczenia, teorie na temat tego, co mogło się stać z Igą? – spytałam, postanawiając nie poddawać głośno w wątpliwość jego postawy. – Może działo się coś niepokojącego przed jej zniknięciem?

– Na początku byłem przekonany, że to porwanie dla okupu – odparł. – Teraz to już sam nie wiem. Chociaż jakiś rok temu na mediach społecznościowych nękał ją pewien psychofan. Ale ta sprawa została szybko rozwiązana i od tamtej pory był spokój, więc raczej wątpię, aby miał z tym coś wspólnego.

Uhm, czyli dalej tkwimy w martwym punkcie. Miałam nadzieję na to, że Parys rzuci światło na jakiegoś alternatywnego sprawcę, ale najwyraźniej nic z tego.

– A kiedy widział pan żonę po raz ostatni?

Liczyłam na to, że to pytanie nie wzbudzi jego czujności. Odnosiłam jednak coraz większe wrażenie, że to on sam mógł być zamieszany w całą sprawę. Jego zachowanie nie było jednoznaczne i zaczynałam mieć wobec niego pewne podejrzenia.

– Dwa dni przed zniknięciem – odparł bez wahania. – Wyjechała załatwić jakąś sprawę w swoich rodzinnych stronach. W dniu, kiedy wróciła do domu, minęliśmy się. Wyszedłem na plan, zanim dotarła do mieszkania. Napisała mi SMS, że wybiera się z koleżankami do „Be Beauty" i wróci pod wieczór, żebyśmy mogli zjeść razem kolację. Niestety nie wróciła.

O, ten wyjazd to był ciekawy trop! Musiałam pociągnąć Parysa za język, bo mógł być jedyną osobą, która będzie w stanie powiedzieć mi o Idze coś sprzed jej kariery aktorki.

– A gdzie są te rodzinne strony? – spytałam nonszalancko, aby nie sprawiać wrażenia, że zależy mi na tej informacji.

– Na Dolnym Śląsku, jakaś niewielka miejscowość, gdzieś w pobliżu granicy z Niemcami – wyjaśnił bez problemu, chociaż nie była to zbyt dokładna odpowiedź. – Iga nie miała dobrych wspomnień z tamtym miejscem, więc rzadko o nim opowiadała – dodał jakby na swoje usprawiedliwienie.

– A zna pan jej rodzinę? – zadałam kolejne pytanie, zanim zdążyłam ugryźć się w język. Nie powinnam iść w tym kierunku, bo za chwilę to ja wydam mu się zbyt podejrzana.

On jednak pokręcił przecząco głową.

– Jej rodzice zmarli, kiedy była nastolatką. Ma starszego brata, ale nie utrzymują ze sobą kontaktów. Nie chciała nigdy powiedzieć mi niczego wprost, ale facet chyba wpakował się nieprzyjemne interesy, a ona nie chciała mieć z tym nic wspólnego. Dlatego odcięła się od przyszłości i zaczęła wszystko od nowa.

To tłumaczyłoby, czemu tak trudno znaleźć w sieci jakiekolwiek informacje na jej temat, które sięgałby dalej niż cztery lata wstecz. I w sumie ją rozumiałam. Ja też uciekłam z małego miasteczka do lepszego świata.

– Po co więc pojechała do rodzinnego miasta, skoro rodzice nie żyją, a z bratem się nie dogaduje? – spytałam, a w tym samym momencie moja komórka zasygnalizowała przyjście SMS-a.

– Na pogrzeb ciotki. Chciałem jechać z nią, ale przekonała mnie, że nie powinienem z takiego powodu tracić dnia zdjęciowego. Myślę jednak, że po prostu nie chciała mi pokazywać swojego świata, który zostawiła już za sobą.

To też byłam w stanie zrozumieć. Gdybym miała zabrać swojego ukochanego do rodziców, też pewnie bym unikała tego jak ognia. I to nie tak, że bym się wstydziła swoich korzeni. Po prostu ludzie z dużych miast mają zupełnie inną mentalność od tych, którzy całe życie spędzają w małej, niemal hermetycznej społeczności. Byłoby im po prostu ciężko się dogadać, a ja tkwiłabym po środku, musząc łagodzić wszelkie niesnaski. To nie byłoby na moje siły. Iga musiała czuć się podobnie.

– Policja o tym wszystkim wie? – zapytałam, wyjmując smartfon z torebki.

– Oczywiście. Uznali jednak, że zniknięcie nie ma żadnego związku z wyjazdem, skoro są dowody na to, że wróciła z niego cała i zdrowa.

Być może mieli rację, ale ja wolałabym jednak sprawdzić wszystkie tropy. Ta wycieczka na zachód mogła okazać się znacząca.

Przeprosiłam Dawida na sekundę i odczytałam wiadomość, która przyszła z nieznanego numeru, a jej treść brzmiała: „Kiedy wrócisz do kancelarii, zajrzyj do CRSB. Znalazłem coś na temat Igi. Dziura".

Zmarszczyłam brwi, próbując rozszyfrować, czym jest CRSB. Dopiero po chwili dotarło do mnie, że to musiał być skrót od „Centrum rozwiązywania spraw beznadziejnych". Drugą zastanawiającą sprawą był fakt, skąd Ksawery miał mój numer, bo się nimi nie wymieniliśmy. Zapewne nie od swojego ojca, bo wtedy musiałby przyznać, że mi pomaga. Pewnie poprosił Olkę, żeby mu go podała.

Porzuciłam jednak szybko te rozmyślania, na rzecz ekscytacji związanej z clou wiadomości. Jeśli Dziura faktycznie znalazł coś na temat Sztern, to razem z tym, co udało mi się dowiedzieć od jej męża, mogliśmy stworzyć już jakiś obraz, który będzie pomocny w dalszym śledztwie.

– Dobrze, na razie to chyba wszystko z tego, czego chciałam się od pana dowiedzieć – oznajmiłam, bo nie widziałam potrzeby przedłużania tego spotkania. Po pierwsze i tak uzbierałam już sporo informacji, a po drugie nie chciałam wyjść na zbyt nachalną, bo w końcu Parys przestałby współpracować. A właściwie to kolaborować, bo de facto byliśmy po przeciwnych stronach barykady. – Dziękuję za poświęcony mi czas.

– Nie ma sprawy – odparł, posyłając mi blady uśmiech. – Chcę przede wszystkim odzyskać żonę i jeśli pani mi w tym pomoże to będę naprawdę wdzięczny. Tak jak mówiłem, nie sądzę, aby Iwański był czemukolwiek winny, więc mam nadzieję, że zbierze pani na to mocne dowody i przy okazji znajdzie tego, kto faktycznie stoi za zniknięciem Igi. Gdyby miała pani jeszcze jakieś pytania, proszę dzwonić. To moja wizytówka z prywatnym numerem – dodał, podając mi kartonik.

– Jasne – odpowiedziałam, chowając wizytówkę do torebki. – Mam nadzieję, że Iga wróci do pana cała i zdrowa.

– Ja również.

Pożegnaliśmy się krótko, po czym każde z nas poszło w swoją stronę. Ruszyłam szybkim krokiem w kierunku najbliższego przystanku. Nie mogłam się już doczekać, kiedy usłyszę, do czego udało się dokopać Ksaweremu.

~ ~ ~

– Sądząc po twojej zadowolonej minie, z Parysem poszło ci całkiem nieźle – stwierdził Dziura, kiedy weszłam do jego centrum dowodzenia.

– Chyba nawet aż za dobrze – przyznałam, siadając na krześle, które zajmowałam kilka godzin wcześniej.

– Jak to? – zdziwił się, po czym spojrzał na mnie uważnie.

W normalnych okolicznościach pewnie bym trochę poczerwieniała pod tym jego czujnym spojrzeniem, ale byłam zbyt zaaferowana sprawą, aby się zawstydzić. Całą drogę powrotną do kancelarii analizowałam rozmowę z Dawidem i dochodziłam do coraz to bardziej absurdalnych wniosków. Starałam się za bardzo nie fantazjować, ale nie mogłam pozbyć się uczucia, że w tym wszystkim coś nie do końca grało.

Chciałam podzielić się swoimi przemyśleniami z Ksawerym i nawet już otworzyłam usta, aby zalać go morzem informacji, ale nagle się zawahałam. Czy w ogóle powinnam mu cokolwiek mówić? W końcu teoretycznie obowiązywała mnie tajemnica adwokacka i nie powinnam rozmawiać na tematy związane ze sprawą z nikim postronnym. Ale z drugiej strony przecież młody Dziurowicz mi pomagał i nie mógł tego robić, jeśli nie dam mu dostępu do przynajmniej części danych, więc powinnam się nimi z nim podzielić. Czy mogłam mu tak w pełni zaufać?

– Nie bez powodu wybrałem sobie ksywkę „Dziura" – oznajmił niespodziewanie, widząc najwyraźniej moje niezdecydowanie. – Nie chodzi tylko o nazwisko, ale przede wszystkim o to, że jestem jak taka dziura w ziemi, do której możesz włożyć coś cennego, a potem to zakopać, ukrywając przed tymi, którzy nie powinni mieć dostępu do tego skarbu – wyjaśnił, a ja potrzebowałam chwili, aby zrozumieć o co mu właściwe chodzi. – Łapiesz metaforę? Cokolwiek mi powiesz, zachowam to dla siebie. W bezpiecznej dziurze zasypanej toną piachu – dodał, uśmiechając się wręcz czarująco.

Przez sekundę zrobiło mi się dziwnie ciepło, ale dość szybko udało mi się stłumić to uczucie. Musiałam skupić się na pracy. To teraz było najistotniejsze.

– Całkiem niezłe porównanie – przyznałam, kiedy w końcu dotarł do mnie sens tej całej anegdotki i zrozumiałam, że mogę opowiedzieć mu o spotkaniu z aktorem bez obawy, że wyda mnie swojemu ojcu. – A wracając do Parysa, to mam przynajmniej kilka rzeczy, które wzbudzają pewne podejrzenia. Pierwsze – szybko zgodził się na rozmowę i odpowiadał dość wylewnie na każde pytanie – zaczęłam wyliczać na palcach. – Drugie – wcale nie wyglądał na faceta, któremu ktoś porwał i być może zamordował żonę. Trzecie – uważa, że Iwański nie ma z tym nic wspólnego, a przecież to dość wygodne, aby obwiniać jedynego póki co podejrzanego. Czwarte – nie ma żadnych podejrzeń co do tego, co mogło się stać z Igą, a przynajmniej się nimi ze mną nie podzielił. Piąte – sprawiał wrażenie, jakby był przekonany, że Iga żyje i ma się całkiem dobrze. Szóste – całą sprawę oddał w ręce policji, a sam nie wykazuje nawet najmniejszej inicjatywy w kwestii poszukiwań żony. Siódme...

– Moment. Stop – przerwał mi Ksawery, na co zrobiłam niezadowoloną minę, bo dopiero zaczęłam się rozkręcać. – Trochę się już pogubiłem. Zacznij może od początku. I po kolei.

Westchnęłam ciężko, bo byłam przekonana, że mówię całkiem zrozumiale, ale najwyraźniej byłam w błędzie. Zdążyłam już zapomnieć, że do facetów trzeba mówić wielkimi literami.

Przytoczyłam całą rozmowę z Parysem, uzupełniając opowieść o moje spostrzeżenia i uwagi. I na dobrą sprawę dopiero wtedy zdałam sobie sprawę, że chociaż dowiedziałam się kilku cennych informacji, to tak właściwie to spotkanie przyniosło mi więcej kolejnych pytań niż odpowiedzi.

Jego zachowanie naprawdę dawało do myślenia. Podczas rozmowy z nim nie zwróciłam tak bardzo na to uwagi, bo zależało mi na tym, aby wyciągnąć z niego jak najwięcej informacji, ale po czasie zdałam sobie sprawę, że trochę zbyt chętnie się nimi ze mną dzielił. Na jego miejscu na pewno nie byłabym taka ufna wobec obcego człowieka, który na dobrą sprawę nawet mi się nie przedstawił. A mimo to podał mi wszystko jak na tacy, sam nie oczekując ujawnienia czegokolwiek. Można by to tłumaczyć tym, że łapał się każdej możliwości, która mogłaby mu zwrócić żonę, no ale przecież nie wyglądał, jakby rzewnie rozpaczał z powodu jej zniknięcia. Powiedział mi natomiast wszystko to, co chciałam usłyszeć, i zaczynałam przypuszczać, że w niektórych kwestiach mógł chcieć celowo wprowadzić mnie w błąd. Widocznie uznał, że jestem na tyle niedoświadczona, żeby z radością uwierzyć w każde jego słowo, a on mógł pocisnąć mi jakiekolwiek kity. Tylko po co? Po co w ogóle zgodził się ze mną rozmawiać? Może chciał sprawdzić, co już wiem i swoimi odpowiedziami nakierować mnie na jakiś tor, który odwiódłby mnie od tego właściwego. Czyżby chciał odsunąć od kogoś moje ewentualne podejrzenia? Może od siebie samego?

– Naprawdę uważasz, że mógłby mieć z tym coś wspólnego? – zapytał Ksawery, kiedy podzieliłam się z nim moimi wątpliwościami.

– Cóż, zwykle to właśnie mąż jest pierwszym podejrzanym – odparłam. – Nie sądzę jednak, aby to on bezpośrednio zrobił coś Idze. W czasie, kiedy zniknęła, był na planie zdjęciowym i policja już na pewno potwierdziła to alibi. Mam jednak nieodparte wrażenie, że coś ukrywa. Tylko jeszcze nie wiem co. Ale się dowiem – ogłosiłam zadziornie, na co Dziura uśmiechnął się do mnie, jakby lekko rozbawiony moją stanowczością.

Nie byłam w stanie z pewnością stwierdzić, która część naszej rozmowy nie do końca odpowiadała prawdzie, ale być może dzięki Ksaweremu będę w stanie zweryfikować kilka faktów. W końcu po to tutaj przyszłam – aby opowiedział mi o swoim znalezisku, a nie żebym ja omawiała z nim kwestie, które powinnam poddać dyskusji z jego ojcem.

– Dobra koniec tych domysłów – oznajmiłam, kończąc wcześniejszy temat. – Co masz na temat Igi?

– Znalazłem pewien blog, którego autorka chyba nie ma życia towarzyskiego, bo uwielbia komentować wybryki celebrytów niczym szmatławiec najniższych lotów – odparł, klikając w odpowiednią zakładkę na przeglądarce. – I robi to naprawdę złośliwe, jakby chciała wyładować całą swoją frustrację na ducha winnych ludziach.

– To w tych czasach, ktoś jeszcze pisze blogi? – zdziwiłam się, przyglądając się witrynie internetowej, która lata świetności miała już dawno za sobą. – Przecież to istny przeżytek.

– Na szczęście dla na, ktoś jednak ma sentyment do tej formy wyrażania się w Internecie i trzy lata temu wrzucił ten post – powiedział, najeżdżając myszką na wpis, który powinien mnie zainteresować.

Jego tytuł głosił „Kiedy chcesz być lepsza, niż natura cię stworzyła", a poniżej znajdowała się fotografia kilkunastu osób ustawionych w trzech rzędach. Wyglądało to na zdjęcie klasowe. Twarz jednej z dziewczyn w drugim rzędzie została zaznaczona czerwonym kółkiem, do którego poprowadzono strzałkę, a pod nią napis „Czy ta twarz nie wydaje ci się znajoma?". Przyjrzałam się jej bliżej, chociaż nie było to łatwe, bo zdjęcie było nie najlepszej jakości. Tak jakby ktoś zrobił zdjęcie zdjęcia. Po chwili zapaliła mi się jednak zielona lampka.

– Czy to Iga? – spytałam niemal z niedowierzaniem.

– Wydaje mi się, że tak – odparł Ksawery. – I to samo sugeruje autorka bloga. Twierdzi, że to zdjęcie, które znalazła w starej lokalnej gazecie. Pochodzi sprzed ośmiu lat i przedstawia jedną z klas maturalnych ogólniaka w Bogatyni.

Patrząc na to, czego dowiedziałam się od Parysa, to mogło mieć sens. Twierdził, że Iga dorastała w pobliżu niemieckiej granicy. Bogatynia jak najbardziej do tego pasowała. I lata też się zgadzały. Jeśli Sztern miała dwadzieścia siedem lat, tak jak podawała Wikipedia, to maturę zdawała właśnie osiem lat temu.

– Ale to nie jest dokładnie ta sama Iga jaką znamy – stwierdziłam, przyglądając się zdjęciu pod różnymi kątami.

I nie chodziło tu tylko o upływ czasu. Ogólne rysy twarzy pokrywały się z tymi, które można było podziwiać na szklanym ekranie. Pewne detale jednak się różniły – kształt nosa, podbródek, linia brwi. Niby to ta sama dziewczyna, ale jednak nie do końca. Inny był też kolor włosów. Obecnie miały rudawo-miedziany odcień, w czasach szkolnych Iga była szatynką.

– Jednak na dziewięćdziesiąt dziewięć procent mogę powiedzieć, że to ona – odparł Dziura. – Zanim zaczęła karierę, musiała poddać się operacjom plastycznym.

To samo sugerowała autorka bloga w swoim wpisie, który prześledziłam pobieżnie wzrokiem. Rozwodziła się nad tym, jak to gwiazdy ulepszają swój wygląd tylko po to, aby wpędzać biednych szarych ludzi w dodatkowe kompleksy. Ta laska chyba naprawdę nie miała życia towarzyskiego i zbyt wysokiej samooceny.

Jednak fakt, że Iga mogła poprawić swoją urodę, zanim stała się sławna, również łączył się z tym, co powiedział mi Dawid. A mianowicie, że jego żona znała Iwańskiego znacznie wcześniej, niż przypuszczałam. Z dużym prawdopodobieństwem to właśnie on był odpowiedzialny za jej pierwszą metamorfozę.

– A wiesz, co w tym wszystkim jest najlepsze? – spytał, uśmiechając się z zadowoleniem, jakby liczył na to, że nie odgadnę, o co chodzi, i on będzie mógł się szczycić tym, że odkryje przede mną wielką tajemnicę.

– No co? – odparłam, postanawiając dać mu satysfakcję z oświecenia mnie.

– Pod zdjęciem znajduje się lista uczniów. I nie ma wśród nich Igi Sztern.

Po wpływem tej rewelacji, pochyliłam się jeszcze bliżej ekranu, chcąc dojrzeć drobniusieńki druczek, którym wypisano w kolejności alfabetycznie osoby widniejące na fotografii. W rzeczy samej – nie było tam naszej aktorki.

– Sprawdziłem na Facebooku każdą dziewczynę z listy – oznajmił Ksawery, zupełnie nie przejmując się tym, że kiedy się pochyliłam, moje ramię otarło się o jego. Nie wyprostowałam się, więc wciąż stykaliśmy się tym niewielkim skrawkiem ciała, ale nawet to wystarczyło, aby zrobiło mi się trochę cieplej. On chyba jednak nic takiego nie odczuwał. – Większość z nich łatwo rozpoznać na zdjęciach profilowych – ciągnął. – Trzy mają konta bez zdjęcia, ale jedna nie ma go w ogóle.

– Która? – spytałam szybko, chcąc oderwać myśli od tego, jak moje ciało reaguje na bliskość tego faceta.

– Wanda Bielawa.

Cóż, gdybym ja się tak nazywała i była młodą dziewczyną chcącą zawojować w show-biznesie, to na pewno zrobiłabym coś, aby prezentować się bardziej światowo. Czy ktokolwiek zwróciłby uwagę na Violettę Villas, gdyby występowała jako Czesława Gospodarek? Albo na Polę Negri jako Apolonię Chałupiec? Idze Sztern zdecydowanie wróżyłabym większy sukces niż Wandzie Bielawie.

– Okej – stwierdziłam, prostując się. – Zmiana nazwiska na bardziej ekstrawaganckie i zafundowanie sobie operacji plastycznej przed rozpoczęciem kariery aktorki to w sumie nic zaskakującego. Ale czemu tak bardzo zależało jej na tym, aby odciąć się od przeszłości? Parys twierdził, że nie lubiła opowiadać o swoich rodzinnych stronach. Musiało stać się tam coś, co sprawiło, że zapragnęła zacząć wszystko od nowa. W nowym miejscu, z nową tożsamością i prawie nową twarzą.

Takie wytłumaczenie wydawało się całkiem logiczne. No bo niby po co miałaby się odcinać od swoich korzeni, jeśli nie miałaby ku temu dobrego powodu. I po co zadawałaby sobie tyle trudu, aby wymazać dawną siebie i zastąpić ją nową, lepszą wersją.

Poprosiłam Ksawerego, aby jeszcze przeskrolował w dół strony, abym mogła doczytać resztę wpisu. Jego autorka, podobnie jak ja, zwróciła uwagę na zmieniony wygląd i nazwisko aktorki, ale nie upatrywała w tym żadnej tajemnicy. Przypisała to wszystko próżności celebrytki i wyraziła swoje oburzenie dla takiego zachowania, które obniża poczucie własnej wartości kobiet, których nie stać na takie luksusy. Ależ to babsko było zazdrosne.

Gdyby taki post został opublikowany za pomocą mediów społecznościowych, pewnie zrobiłby w sieci furorę, a Iga nie odpędziłaby się od dociekliwych pytań. W tej formie przeszedł jednak bez echa. Cały blog miał zaledwie kilkaset wyświetleń i pięć komentarzy. Nic więc dziwnego, że ta rewelacja nie dotarła do szerszego grona odbiorców.

– Dobra, teraz muszę wykombinować, jak uzyskać informacje o tym, co wykurzyło Igę, czy też Wandę, z Bogatyni – zaczęłam głośno myśleć. – Jej tutejsi znajomi nic mi nie powiedzą, skoro nawet Parys nie dysponuje taką wiedzą. Gdyby tylko udało mi się dotrzeć do jakiejś jej szkolnej koleżanki, to może...

– Proszę bardzo – ogłosił dumnie Ksawery, wskazując na ekran.

– Co to jest? – spytałam, spoglądając we wskazanym przez niego kierunku.

– Strona internetowa salonu fryzjerskiego prowadzonego przez Monikę Kozłowską, jedną z dziewczyn z klasowego zdjęcia. Tu masz numer telefonu – dodał, najeżdżając myszką w odpowiednie miejsce. – Może uda ci się wyciągnąć z niej jakieś informacje.

Kiedy zdałam sobie sprawę z tego, co Dziura mi właśnie podsunął, miałam ochotę skakać z radości. Gdyby nie on, na pewno bym na to nie wpadła. A przynajmniej nie tak szybko. Jemu wystarczyła jednak niecała dniówka na to, aby dostarczyć mi garść informacji, które mogły znacząco namieszać w śledztwie. Och, czyż nie był wspaniały?

– Jesteś genialny! – krzyknęłam podekscytowana, a sekundę później miałam ochotę zapaść się pod ziemię, bo zabrzmiałam jak te wszystkie napalone małolaty na widok Parysa. – To znaczy wielkie dzięki za pomoc – dodałam szybko z większym opanowaniem. – Bez ciebie pewnie trudno byłoby mi dotrzeć do tych wszystkich informacji.

Ksawery uśmiechnął się szeroko, znów eksponując te swoje dołeczki, a w jego oczach dostrzegłam błysk.

– Nie przesadzaj. Jesteś na tyle bystra, że na pewno prędzej czy później byś to odkryła – odparł. – Cieszę się jednak, że mogłem pomóc zaoszczędzić ci czas.

Nastała chwila ciszy, podczas której przyglądaliśmy się sobie uważnie. Chciałam odwrócić wzrok, ale coś mi na to nie pozwalało. Czułam, że zaczynam się rumienić, ale to coś, co przyciągało mnie do tego faceta, było silniejsze niż uczucie zawstydzenia. Co się, do cholery, ze mną działo? Nigdy dotąd nie reagowałam tak na żadnego mężczyznę. A już na pewno nie takiego, który był dla mnie tylko zwyczajnie uprzejmy.

– To co? – Milczenie przerwał Dziura. – Dzwonimy?

– Dzwonimy – potwierdziłam, wreszcie odrywając wzrok i sięgając po przewieszoną przez oparcie krzesła torebkę w celu wyciągnięcia z niej telefonu.

Kiedy Ksawery nie zwracał na mnie uwagi, wzięłam głęboki wdech, aby uspokoić nieco przyspieszony oddech i bicie serca. Musisz z tym walczyć, Nastka – przekonywałam samą siebie. To nie jest facet dla ciebie, a poza tym musisz się skupić na pracy. To ona jest teraz najważniejsza.

I z takim właśnie nastawieniem odwróciłam się w stronę monitora, aby przepisać z ekranu do komórki numer telefonu i spróbować połączyć się z kobietą, która mogła uchylić mi chociaż rąbka tajemnicy, jaką owiana była Iga Sztern.

******************************************** 

Hej :) Dzisiaj pierwszy rozdział z serii "Pestka przesłuchuje świadków i ewentualnych podejrzanych" :D Co myślicie o Parysie? Ma coś na sumieniu? 

Dziękuję za wszystkie gwiazdki i komentarze :) 

Kolejny rozdział jak zwykle za tydzień. 

Trzymajcie się ciepło i do napisania! 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro