Rozdział 43

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Hej hej :*
Mam dla was informację. Do końca tej historii zostało 10 rozdziałów + epilog, które właśnie skończyłam pisać. Dla tego mam dla was propozycję: Co powiecie na maraton? 5 rozdziałów, co dwie godziny jeden. Jak wam się to podoba?
~¤~¤~  

Minął miesiąc odkąd jesteśmy w Miami i szczerze już się przyzwyczaiłam do tego miejsca. Z szefowaniem radzę sobie coraz lepiej, ale nadal pomaga mi Luke oraz moi zastępcy, Ethan i Tom. Regularnie dostawałam wiadomości od mojego "przyjaciela" Roberta, ale szczerze nic sobie z tego nie robiłam, bo mocny to on jest jedynie w gębie. Cały swój czas dzieliłam pomiędzy gang, a Josh'a i mogę szczerze przyznać, że chyba udało mi się go nie olewać. Ana za dwa tygodnie rozpoczyna psychologię na University of Miami, Ash też zdecydował się studiować, tak jak i część chłopaków, ja jednak póki co nie mam takiego zamiaru, jak już to zacznę od przyszłego roku.

Aktualnie robiłam zamówienie na broń i dragi, ale przerwał mi w tym dźwięk nachodzącego połączenia.

Nie patrząc na wyświetlacz odebrałam połączenie.

- No?

- Myślałem, że po ponad pół roku mojej nieobecności, przywitasz się bardziej wylewnie. - usłyszałam, aż za bardzo znajomy głos.

Momentalnie za pomocą kabla podłączyłam telefon do komputera, biorąc jednocześnie komórkę na głośnik.

- Czego chcesz? - zapytałam, jednocześnie próbując namierzyć numer.

- Nie męcz się. - zaśmiał się Robert. - Nie uda ci się namierzyć tego telefonu.

W tej samej chwili na ekranie wyszło mi zadowalające mnie powiadomienie.

- Jesteś pewny? - zakpiłam. - Nie wiedziałam, że przyjechałeś z odwiedzinami.

- Kurwa. - przeklął chłopak, odsuwając telefon od twarzy. Mimo wszystko do moich uszu dotarły słowa jakimi opierdalał swoich ludzi.

- Nie krzycz na nich. - zaszydziłam. - Lepiej pogódź się z tym, że jestem lepsza.

- Tak ci się tylko wydaje.

- To jakim cudem ja mam twój dokładny adres, a ty mojego nie?

- Wyrównane szanse. 

- Skończ pierdolić, co chcesz?

- Spotkać się z tobą. - jego słowa wywołały śmiech z mojej strony.

- Dobrze wiesz, że gdy się spotkamy, ja, albo ludzie od nas zabiją cię. Serio chcesz tak ryzykować?

- A kto powiedział, że będę ryzykować? Ty będziesz sama i nie uzbrojona, a ze mną będzie sporo ludzi. Masz pół godziny, aby pojawić się pod adresem, który namierzyłaś. Tam zdobędziesz informacje, gdzie jechać dalej. - stwierdził wywołując kolejny z mojej strony napad śmiechu.

- Pojebało cię, albo jesteś najebany. Daj mi jeden powód dla którego mam tam przyjść.

- Nie tęsknisz za Simonem? - zapytał. - Z tego co mi mówił podczas ostatniego przesłuchania on bardzo żałuje, tego, że cię zostawił.

- Porwałeś go? - zapytałam rozbawiona. - Sorki nie ten czas. Nie mam zamiaru go ratować. 

Prawda jest jednak taka, że w myślach planowałam już co zrobić.

- Nie tylko jego. Ale skoro nie zależy ci na własnym chłopaku, to na przyjaciołach tym bardziej.

- Byłym chłopaku. - poprawiłam. - I o czym ty do chuja gadasz?

- Mam od ciebie pozdrowić tego gejaska i rudą? Jak im było? John i Ala?

- Josh i Ana. - szepnęłam

- Właśnie. - zaśmiał się - I wiesz co? Ta ruda nic się nie zmieniła przez to pół roku. No może jest trochę bardziej wygadana, ale z tego co widzę dalej jest tak samo przerażona. 

- Odpierdol się od niej. - warknęłam

- Nie martw się mam tyle samo czasu dla Josha i Simona, co dla tej laluni. - zaszydził. - To co? Widzimy się za jakieś pół godziny?

Nic nie odpowiedziałam, a jedynie rozłączyłam się, wychodząc do salonu.

- Ana?! - wrzasnęłam na całe mieszkanie.

- Nie ma jej. - powiedział Ash.

- Gdzie jest?

- Pojechała na zakupy.

- Świetnie. - jęknęłam i skierowałam się do swojej sypialni.

Zabrałam stamtąd kilka noży i spluw, które ukryłam, oraz kluczyki do R8. Nie chcąc odpowiadać na zbędne pytania, ruszyłam swoim ukrytym korytarzem do magazyny, a stamtąd do garażu, gdzie wsiadłam do swojego ulubionego auta.

Wcześniej jeszcze napisałam wiadomość na kartce, w której wszystko opisałam, aby przyjaciele mieli mnie jak znaleźć. Nie chciałam im teraz niczego wyjaśniać, bo nie pozwoliliby mi jechać, najpierw by chcieli ustalać jakieś plany, nie zwracając uwagi na to, że nie mamy czasu.

Na nawigacji w samochodzie wybrałam odpowiedni adres i ruszyłam. Jak się okazało miałam do przejechania prawie pół miasta, więc na miejscu byłam dopiero po 20 minutach. Wyszłam z auta i skierowałam się w stronę starego magazynu, w wejściu nie widziałam nikogo, więc powoli weszłam do środka, uważnie się rozglądając.

- Nie rozglądaj się już tak. - zaszydził kolejny znajomy głos. - Tutaj jestem.

- Carl. - warknęłam

- O widzę, że pamiętasz moje imię. - zaśmiał się.

- Nie pierdol tylko mów gdzie mam szukać tego chuja.

- Najpierw broń.

- Mam cię zabić. - zakpiłam. - Nie ma problemu.

- Oddaj całą broń jaką masz. - polecił, więc wyjęłam zza paska spluwę i nóż które rzuciłam mu pod nogi. - Powiedziałem całą.

- To jest cała. Rob powiedział, że mam być nieuzbrojona, ale znasz mnie, chociaż coś musiałam przy sobie mieć.

- Nie pierdol, a oddaj resztę broni.

- Nie mam. - skłamałam

- Mam cię przeszukać?

- Proszę bardzo. - zakpiłam, stając szeroko na nogach. - Jeśli dasz radę.

Chłopak zaśmiał się, a następnie gwizdnął. Z cienia wyszło kilkunastu mięśniaków na sterydach, którzy zbliżyli się w moją stronę.

- Tylu na jedną? Zero kultury. - zakpiłam, kopiąc jednego z chłopaków z półobrotu.

Rzuciłam się w wir walki, korzystając z faktu, że miałam przy sobie jeszcze jakąś broń. Co chwilę kogoś kopałam, waliłam pięścią, albo raniłam nożem. Udało mi się powalić trzech, gdy zostałam złapana. Jeden z nich wykręcił mi mocno ręce do tyłu, waląc w brzuch, a następnie twarz, przez co splunęłam krwią. Wiedziałam, że ich wszystkich nie pokonam, ale miałam ochotę chociaż trochę ich poobijać.

Zaczęłam się wyrywać, kopiąc mięśniaka który mnie trzymał za nadgarstki, w kroczę, a następnie tyłem głowy w nos. Gdy chłopak mnie puścił, sprzedałam mu kolejny cios, tym razem z pięści w twarz. Niestety moja "wolność" nie trwała długo, bo już po chwili zostałam ponownie złapana i po raz kolejny oberwałam w twarz. Ludzie Roberta powalili mnie na ziemię, jeden usiadł mi na biodrach, a dwóch kolejnych trzymało moje ręce i nogi, żebym się nie wyrywała. Byłam świadoma, że nie dają z siebie wiele, bo ich ciosy były słabe, a żaden z nich nie wyjął broni mimo, że ją przy sobie mieli.

Zaśmiałam się głośno.

- Słabi jesteście.

- To ty tu leżysz zdana na naszą łaskę. - zauważył chłopak, który na mnie siedział.

- Ale to nie ja potrzebuję pomocy, żeby utrzymać jedną laskę.

- Ale to nie ja mam obitą mordę. - sparodiował mnie, a ja rozbawiona uniosłam jedną brew.

- Jesteś pewny? Jak mnie puścisz to proponuje zerknięcie w lusterko i udanie się do lekarza. Ten łuk brwiowy jest do szycia, a nadgarstek co najmniej zwichnięty.

- Ty mała...

- Zamknąć się. - warknął Carl, a ja się głośno zaśmiałam

- Dalej tak samo gburowaty. - chłopak, który na mnie siedział starał się powstrzymać uśmiech, ale bezskutecznie, więc jedynie opuścił wzrok, patrząc na mój biust. - Ej, ej, to że nie chcesz aby ten chuj widział twoje rozbawienie nie znaczy, że możesz się gapić na moje cycki.

- Mogę nawet więcej. - zaśmiał się mięśniak, łapiąc za moje cycki. - Poważnie? Nóż w staniku.

W odpowiedzi jedynie wzruszyłam ramionami, a chłopak wyjął broń, odrzucając ją w bok.

- Ciekawe czy w piździe też masz nóż. - oznajmił chłopak, który trzymał moje kostki, a teraz niebezpiecznie zaczął sunąć ręką w górę mojej nogi.

- Łapy przy sobie. - warknęłam, kopiąc go w twarz. - A poza tym nie uważasz, że to by było cholernie nie wygodne?

- Maya ma racje. - powiedział Carl, powodując mój głośny śmiech.

- A co? Próbowałeś?

- Szef mówił, że ma być cała i tak już będziemy mieli przejebane za jej obitą mordę. - oznajmił chłopak ignorując mój komentarz. - Zabierzcie jej resztę broni i zawieście ją do bazy.

Mężczyźni wykonali jego polecenie, zabierając mi większą część broni jaką przy sobie miałam. Zostały mi jedynie dwa noże. Jeden ukryty w ściągaczu na kurtce, a drugi w miejscu gdzie powinien być pasek.

- Telefon. - warknął Carl, po tym jak mnie podnieśli i skuli nadgarstki.

- Jestem ciekaw, jak ci go mam dać. - odwarknęłam, grzechocząc łańcuchami.

- Gdzie. Go. Masz. - powiedział akcentując każde słowo.

- W dupie. - warknęłam.

- Z przyjemnością sprawdzę. - powiedział chłopak, który wcześniej na mnie siedział, a następnie, złapał mnie za tyłek i z tylnej kieszeni spodni wyjął mój telefon. - Możemy jechać. - stwierdził rozbawiony, a ja głośno warknęłam.

***

Droga do ich bazy nie trwała długo, a odbyliśmy ją w akompaniamencie seksistowskich lub zboczonych komentarzy na mój temat.

- Jesteśmy. - ucieszył się Carl.

- W końcu będę mogła od was odpocząć. - warknęłam, wywołując śmiech chłopaków.

- Nie liczyłbym na to maleńka. - oznajmił Frank, chłopak który wcześniej na mnie siedział, sunąc dłonią po mojej nodze. 

Nie miałam już siły, ani ochoty się o to kłócić, więc jedynie wyszłam z auta i ruszyłam w stronę ich bazy, która okazała się fabryką.

- Może zaczekałabyś na nas? - zaśmiał się jeden z nich.

- Nie widzę takiej potrzeby. - odparłam i nie zatrzymując się podeszłam pod drzwi wejściowe.

Nie miałam jak ich otworzyć, ani zapukać przez skute nadgarstki, więc jedynie w nie głośno kopnęłam.

Nie znałam kolesia, który otworzył drzwi, więc jedynie go wyminęłam.

- Co ty kurwa robisz?

- Gdzie Robert? - odpowiedziałam pytaniem na pytanie

- A ty to?

- Co za różnica? - moje słowa wywołały śmiech chłopaka.

- Czyli Maya "Salope" Marks. Gdzie masz swoich ochroniarzy?

- Przy aucie. Gdzie Robert? - powtórzyłam

- Chodź, zaprowadzę cię.

Nie mówiąc nic więcej gangster ruszył w głąb budowli, a ja za nim. Zeszliśmy jedno piętro w dół , a następnie kilkoma korytarzami. W pewnej chwili chłopak się zatrzymał i zastukał do drzwi, przed którymi staliśmy. Gdy rozległo się donośne "proszę" weszliśmy do środka.

- Hej Robert, tęskniłeś? - zakpiłam, wychodząc do przodu.

- Cóż to za piękny widok. Wielka Salope zakuta w kajdanki.

- Ta cokolwiek. Jestem, więc wypuść moich przyjaciół.

- Nie ma sprawy. Chodź.

- Odkujesz mnie? - zapytałam sarkastycznie.

- Oczywiście, że nie, ale powiedz mi jeszcze kto ci tak pięknie obił buźkę.

- Ten koleś od ciebie ze zwichniętym nadgarstkiem i pękniętym łukiem brwiowym. 

- Jakim cudem ma zwichnięty nadgarstek?

- Ty chyba wiesz najlepiej, że nie lubię jak ktoś mnie obmacuje wbrew mojej woli. - zakpiłam, przypominając mu sytuacje z klubu z przed pół roku.

- Dobra nieważne. Chodź. Najpierw Josh. - zakomunikował z przebiegłym uśmiechem.

Ku mojemu zdziwieniu nie skierowaliśmy się na schodach w dół, a w górę, do części z sypialniami. Tsa sypialnie w opuszczonej fabryce/ magazynie... chłopak nie ma co robić. Zatrzymaliśmy się na drugim piętrze pod jakimiś drzwiami.

- Panie przodem. 

- A drzwi mam chyba zębami otworzyć. - warknęłam rozdrażniona.

- Pozwól, więc że ja je otworzę.

Nie wiedziałam o co mu chodzi, ale gdy otworzył drzwi, miałam ochotę coś rozjebać.

- O cześć Maya. - przywitał się Josh z kpiną. - Przyszłaś mnie uratować?

Chłopak siedział sobie na łóżku i oglądał spokojnie telewizję zajadając chipsy. W pokoju były porozwalane jego rzeczy.

- O co tu do chuja chodzi?

- Nie powiedziałem ci?- zapytał niby zdziwiony - Od prawie roku należę do gangu Roberta, a co u ciebie "przyjaciółeczko"?

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro