Rozdział 23

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Nikt z nas nie wiedział co powiedzieć. Z jednej strony to była wielka szansa na nowy, lepszy start, ale miałam świadomość, że przez ten niecały rok odkąd należę do gangu, zdążyłam sobie narobić tylu wrogów, że ab mieć spokój musiałabym chyba zamieszkać na bezludnej wyspie, po kilkudziesięciu operacjach plastycznych i zmianie nazwiska, a nie jestem pewna, czy aby i to zagwarantowało mi spokój. Poza tym nie umiałabym odejść. Tęskniłabym za tą adrenaliną i ryzykiem, bo skoro nie mogłabym utrzymywać z nikim kontaktu, to nie dość, że straciłabym chłopaków, to jeszcze musiałabym skończyć z wyścigami. Nie. To życie nie jest dla mnie odpowiednie.

- A co z resztą? - zapytała ciekawie Ana. - Oni też mają taką możliwość?

Kurwa! Mam na myśli, że nie chce odejść. Nie chcę być zmuszona do zerwania przyjaźnie z nią.

- Tak, każdy z gangu ma wybór. Od nich zależy, czy zostaną czy nie.

- Dlaczego to robisz? W sensie skąd co do głowy przyszedł pomysł tej "wolności i nowego startu"? - zapytała, rysując cudzysłów w powietrzu.

Luck głośno westchnął, a po chwili siedział już na ławce niedaleko nas.

- Wiecie...

- Czekaj. - przerwałam mu. - Na prawdę myślisz, że dobrym pomysłem jest gadanie o sprawach gangu w szkole, gdzie każdy może tu wejść i wszystko usłyszeć.

- Masz rację. - przyznał szatyn. - Wracajmy do domu. Tam o tym pogadamy. Zejdźcie na dół do sali zebrań, nie będę musiał się dwa razy powtarzać.

Wszyscy w tym samym czasie wstaliśmy z krzeseł i skierowaliśmy się do wyjścia z sali, a następnie szkoły. Szłam z tyłu razem z Tomem, nie rozmawialiśmy ze sobą, bo każde z nas było pogrążone we własnych myślach. Ja jestem pewna, że nie odejdę, ale boję się kogo stracę, kto postanowi odejść. Niby codziennie powinnam być zestresowana tym, że mogę któregoś z nich stracić, ale to co innego. Boję się, że zginą na jakiejś akcji, ale nie jestem pewna czy taka strata nie jest mniej bolesna dla bliskich. Okey, jeśli zginie, więcej go nie zobaczymy, nikt go nie zobaczy, ale jeśli odejdzie z własnej woli, też więcej go nie spotkamy, a do tego dojdzie ból, związany z faktem, iż zrobi to z własnej woli, że zostawi nas.

- Co ty tu robisz? - zapytał wściekle Simon, wyrywając mnie zza myślenia.

Nie widziałam do kogo było skierowane to pytanie, bo podczas gdy Simon który szedł z przodu był już na zewnątrz, ja znajdowałam się jeszcze w budynku.

- Czekam na Mayę. - usłyszałam spokojny głos Josh.

- Ona nie będzie z tobą kurwa gadać!- warknął wściekły.

- Pozwól, że sama o tym zdecyduje.

- Zaraz ci przypierdolę tak, że się nie pozbierasz. - zagroził mój chłopak, a ja czym prędzej podbiegłam do nich.

- Uspokój się.

- Znowu mnie olejesz, aby gadać z tym pedałem.

- Nie obrażaj go. - warknęłam

- Wiesz co? Pierdol się. Życzę ci jedynie powodzenia w powrocie do domu, bo ja nie mam zamiaru czekać, aż porozmawiasz ze swoim "przyjacielem". - kpina była tak cholernie wyczuwalna w jego głosie, że aż bolała. Nie czekając na żadną odpowiedź z mojej strony odwrócił się i wsiadł na motocykl, którym rano przyjechaliśmy, a następnie, odjechał z piskiem opon.

- Aha. - mruknęłam, bo nie wiedziałam jak inaczej to skomentować. Odwróciłam się do przyjaciół, którzy z takim samym zdezorientowaniem jak ja, patrzyli na miejsce w którym zniknął Simon. - Tom podwieziesz mnie?

- Jasne mała. Czekam przy ścigaczu. - powiedział posyłając mi smutne spojrzenie, a następnie udał się na parking gdzie stało jego Kawasaki.

- My też mamy poczekać?- zapytał Luke, ale zaprzeczyłam machając głową i mówiąc, że zaraz będę. - Dobra maleńka, to czekamy... wiesz gdzie.

Powiedział specjalnie  zmieniając zakończenie, a następnie posłał Joshowi ostrzegawcze spojrzenie i ruszył do swojego auta, a reszta poszła w jego ślady.

- Okey. To co chciałeś?- zapytałam Josha, który dziwnie się przyglądał całej scenie.

- O co chodziło Luckowi, Anie, Ashowi i reszcie z tym wzrokiem?- zapytał.

- Znają przebieg naszej rozmowy. Tej w moim starym domu, ale tej jeszcze nie, więc nie wiedzą o co chodzi, czemu chcesz ze mną gadać, pewnie martwią się, że ta rozmowa przebiegnie podobnie do tamtej.

- Nie ufają mi?- upewnił się, a ja w jego oczach widziałam zaciekawienie.

- Może raczej są nadopiekuńczy wobec mnie. - sprostowałam, postanawiając zignorować jego dziwny wyraz twarzy.

- A spoko. Chciałem cię zapytać, czy pójdziesz ze mną na pizze.

- Nie mogę dzisiaj. - powiedziałam przepraszającym tonem.

- Dlaczego? - zapytał bardzo zaciekawiony, aż chyba za bardzo

- Mam zebranie. - wyjaśniłam wymijająco. - A teraz przepraszam, ale muszę już lecieć. Tom na mnie czeka.

- Będziesz na balu?

- Nie wiem, wątpię. Dobrze wiesz, że nie lubię takich imprez. - oznajmiłam, a po pożegnaniu się z nim ruszyłam w stronę Tom'a.

Nie wiem dla czego nie powiedziałam Joshowi prawdy w sprawie powodu mojej nieobecności na balu. Tak jakoś wyszło, ale nie można powiedzieć, że skłamałam, bo to w dużej mierze jest prawda, pewnie nawet gdybym miała dzisiaj czas i tak bym nie poszła, bo naprawdę nie lubię takich imprez.

- Gotowe?- zapytał Tom, a ja skinęłam głową, a po chwili już jechałam ścigaczem przyciśnięta do pleców szatyna.

***

- Wszyscy są? - zapytał Luke, gdy już zajęliśmy miejsca przy stołach w głównej sali.

Jak zawsze siedziałam po prawej stronie naszego szefa, ponieważ Luke nie miał drugiego zastępcy dlatego miejsce po jego lewej stronie było wolne.

Szybko zalogowałam się do systemu, zresztą jak wszyscy, dzięki czemu mogłam sprawdzić kto jest, a kogo nie ma.

- Wszyscy są. - powiedziałam po chwili klikając na kilka potrzebnych miejsc. - Będę potrzebowała komputera?

- Nie. Wylogujcie się z systemu, to nie będzie dziś potrzebne. - oznajmił, a ja już po chwili mogłam na moim laptopie oglądać jak każdy po kolei się wylogowuje. - Dobra to mam wam do przekazania bardzo ważne informacje, część z was już pobieżnie wie o co chodzi, ale i tak słuchajcie, bo to ważne. 

- No musi być ważne skoro kazałeś nam przerwać pracę. - zauważył jakiś chłopak, którego imienia nawet nie pamiętałam.

- Nie przerywaj mi. - warknął Luke - Jak wiecie dołączenie do gangu jest wyrokiem śmierci, bo nie ma możliwości wycofania się. Ja wam daję tą możliwość, możecie odejść z gangu, jeśli tylko chcecie.

- Jaki jest haczyk? - usłyszałam czyjeś pytanie

- Nie możecie utrzymywać żadnego kontaktu z gangami. Ani z nami, ani żadnymi innymi. Hajs, który zarobiliście jest wasz i macie wolność od nielegalnych interesów. Zadbamy o to, żeby wasza kartoteka była czysta, a jeśli chcecie znaleźć dobrą pracę to pomożemy wam sfałszować referencje, ale nie gwarantujemy wam ani ochrony, ani bezpieczeństwa.

- Skąd pomysł, że odejdziemy? Czemu mamy to zrobić? - zapytał ktoś inny

- Nie każę wam odchodzić. - wyjaśnił spokojnie. - Daję wam możliwość wyboru.

- Dlaczego? - padło kolejne pytanie.

Widziałam, że wszyscy są zdziwieni propozycją Luke'a, mnie samą ona zszokowała, ale jestem ciekawa powodu, dla którego to robi i mogę się założyć, że nie tylko ja.

- Słuchajcie. - westchnął chłopak. - Wszyscy wiecie, że coś się szykuje już od dłuższego czasu. Robert nie odpuścił i tego nie zrobi. Wszyscy wiecie jaki jest, jak się na coś uweźmie to nie ma sposobu, aby go powstrzymać, a uwziął się na Mayę. - stwierdził, a mnie zszokowało. 

Wiedziałam, że Robert coś do mnie ma, ale nie wiedziałam, że to wszystko co teraz się wydarzyło, jest z mojego powodu. Ale dalej nie rozumiem dla czego się do mnie tak przyczepił.

- A co on do niej ma?- zapytał jakiś chłopak, którego imienia nie mogłam sobie przypomnieć, ale wiem, że jest zajebistym informatykiem.

- Nie mam pojęcia jak Maya poznała go. - oświadczył i spojrzał na mnie, na co westchnęłam.

- Nudna historia. Byłam na zakupach z Aną, wtedy jeszcze nie wiedziałam o gangu, zaczepił mnie, a ja po krótkiej dyskusji, albo raczej kłótni kazałam mu spierdalać, dał mi wtedy swój numer, ale go wywaliłam. Później spotkałam go na wyścigach podobna sytuacja, ale został trochę ośmieszony, bo dziewczyna go pokonała. - uśmiechnęłam się lekko pod nosem. - Znowu dał mi numer, wodoodpornym markerem na ręce. Poszliśmy na imprezę razem z Aną, Joshem i dwójką jego przyjaciół, chuj wie jak mieli na imię. Wtedy już wiedziałam o gangu i do niego należałam. Robert nie rozumiał słowa nie, na siłę chciał mnie przelecieć w klubowym kiblu, ale przeszkodził mu Simon, który go ode mnie odciągnął, a ja mu trochę wpierdoliłam. Kolejne wyścigi na których go postrzeliłam, a później na akcji w której zginął Mark znowu. Koniec historii.

- Więc możemy założyć, że Maya go zafascynowała, bo chyba nie każda laska potrafi wjebać gangsterowi. - zaśmiał się Luke. - Ale wracając. Jestem pewny, że Johns nie odpuści, a to się skończy chyba najgorszą bitwą jaka dotychczas była.

- Czyli szykuje się wojna gangów?- upewnił się ktoś.

- Tak. Dlatego daję wam wybór. Możecie odejść jeśli chcecie, bo wiem, że jak ktoś nie jest tu z własnej woli to nie będzie dawać z siebie wszystkiego, może dać się przekupić, bo nas ma w dupie, a gang dla niego był tylko sposobem zarobku, a teraz się nie ma jak z tego wykręcić. - zakończył swoje wyjaśnienia szatyn. - Także macie czas do końca tygodnia na podjęcie decyzji. Każdy kto chce odejść ma do mnie przyjść i mi to powiedzieć.

Po tych słowach zapanowała cisza, nikt nie wiedział co powiedzieć, a do tych osób zaliczałam się także ja. Nie miałam pojęcia co powiedzieć. Nie wiedziałam, że sprawy zaszły aż tak daleko i nie byłam pewna jak to się skończy. Jedyną sprawą której byłam pewna to fakt, że nie zamierzam się wycofywać. Zostaję w tym do końca.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro