Rozdział 25

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Dodaję kolejny rozdział w podziękowaniu za 10 tyś wyświetleń tej książki i 50 tysięcy pierwszej.  Jesteście najlepsi 😍😍😍😍
____

Po tych słowach zapanowało milczenie, bo szczerze nie miałam pojęcia co odpowiedzieć, nawet nie wiedziałam co myśleć. Nic co przychodziło mi do głowy nie było odpowiednie, więc postanowiłam milczeć i sądząc po tym że Simon też nic nie mówił, mogę założyć, że wpadł na ten sam pomysł.

Bolało mnie to, że na poważnie rozważał możliwość zostawienia mnie. Mimo tego, że jestem suką, to dalej jestem dziewczyną, a odrzucenie boli mnie tak samo jak innych.

Nie miałam siły dłużej leżeć i myśleć o tym, co postanowi Simon. Bez słowa wstałam z łóżka i skierował się w stronę drzwi.

- Maya? - zatrzymał mnie głos Simona, więc odwróciłam się w jego stronę. - Nie kłamałem, mówiąc, że nie umiałbym cię zostawić samą z problemami.

Skinęłam jedynie głową i wyszłam z pomieszczenia. Trochę uspokoiły mnie jego słowa, już nie boję się, że odejdzie, ale dalej boli mnie myśl, że chociażby pomyślał o odejściu.

Nie chciałam się tym zadręczać, więc gdy na telefonie sprawdziłam godzinę i zauważyłam, że zbliża się godzina spotkania, byłam szczęśliwa. Za 20 minut jest zebranie, a następnie jedziemy sprawdzić nowych, więc nie będę miała czas się zamartwiać.

Skierowałam się do pokoju zebrań, skąd dochodził już głos Lucka.

- Hej, pomóc coś? - zapytałam

- O Maya. Właśnie miałem po ciebie iść. - powiedział z uśmiechem

- Ta... iść... - zaśmiałam się - Raczej kogoś wysłać, żeby po mnie przyszedł, albo napisać wiadomość, że mam przyjść. No ewentualnie zadzwonić tym czymś. - ironizowałam wskazując ręką na urządzenie przypominające tablet, zamocowane na ścianie.

Od nie dawna w naszym domu, były zajebiste udogodnienia, a jednym z nich jest urządzenie do powiadamiania. Wyglądem przypomina tablet, który bo wybraniu odpowiedniej opcji dzwoni do wybranych pomieszczeń, gdzie wiszą podobne sprzęty. Tym sposobem bez większych trudności można wydać polecenie odpowiedniej osobie, nie tylko od nas z domu, ale i do reszty należących do gangu budynków.  

- Czy ty mi sugerujesz, że jestem leniwy? - zapytał ze śmiechem

- Dokładnie to ci sugeruje. - przyznałam, przybierając niewinny wyraz twarzy. - No bo szczerze mówiąc, chyba już długo nie byłeś na siłowni, a brzuszek rośnie.

-Ty mała, wredna...

- Oj już mnie tak nie chwal. - zaśmiałam się. - A teraz mów w czym ci pomóc.

W Lucku najbardziej lubiłam, że zawsze potrafił oddzielić "pracę" od żartów. I w tej właśnie chwili był tego dobry przykład. Gdy tylko wspomniałam o pomocy mina mężczyzny zrobiła się poważna i przeszedł do potrzebnych spraw.

- Nic o świeżaczkach nie wiemy, więc trzeba przygotować więcej broni i amunicji oraz ogarnąć trzy auta.

- Okey, to mam kogoś zabrać i jechać zatankować. - zrozumiałam, na co chłopak uśmiechnął się promiennie.

 - Jak ja uwielbiam z tobą współpracować. Zawsze rozumiesz mnie bez słów i zbędnych poleceń. - oznajmił, na co się zaśmiałam, kiwając głową.

- To spadam. Rozumiem, że do zatankowania są trzy Toyoty. - upewniłam się, a mężczyzna skinął głową w potwierdzeniu.

Wyszłam do garażu, gdzie postanowiłam powiadomić chłopaków i na nich zaczekać.

Podeszłam do ściany gdzie na tablecie zaznaczyłam pokój Tom'a i Arthura, a następnie za pomocą systemu powiadamiania głosowego powiedziałam im, że mają się zbierać, bo czekam na nich w garażu.

Nie minęło pięć minut, a chłopcy przyszli do pomieszczenia, więc szybko im przekazałam, że jedziemy zatankować auta. Wspólnie wsiedliśmy do audi, którym planujemy pojechać do zewnętrznego garażu, stamtąd weźmiemy 3 Toyoty, a nimi pojedziemy zatankować i wrócimy do domu. Proste.

Całą drogę, która zajęła z 5 minut się wygłupialiśmy, a po dojechaniu do garażu przesiedliśmy się do aut i ruszyliśmy na najbliższą stację benzynową.

Na monitorze zamocowanym na miejscu nawigacji zauważyłam oczekujące wideo połączenia od chłopaków, które natychmiastowo zaakceptowałam.

- Aż tak się za mną stęskniliście?- zapytałam, gdy na ekranie zobaczyłam ich mordy.

- Oczywiście mała. - potwierdził Arthur

- Ale w zasadzie mamy do ciebie pytanie. - dodał Tom.

- Dokładnie.- potwierdził zielonooki. - Więc odpowiadaj szczerze.

- O co znów się pokłóciłaś z Simonem, że wzięłaś Arthura zamiast swojego chłoptasia?

- No dzięki. - prychnął wspomniany chłopak, a ja zachichotałam.

- Nie pokłóciłam się z Simonem. - zaprzeczyłam, ale chyba nikt mi nie uwierzył, w czym utwierdziły mnie ich następne słowa.

- Ta... Jasne... - powiedzieli równo.

- Wszystko jest dobrze, a jeśli dzwonicie tylko po to, żeby mnie wypytywać, to lepiej skończmy tą rozmowę.

- Dobra, luz mała. Pogadamy o czymś innym.

***

- Każdy ma swoją broń? - upewnił się Luke, gdy kierowaliśmy się do aut. Kiedy wszyscy potwierdziliśmy, zwrócił się do mnie. - Masz laptopa?

- Trzeci raz odpowiadam. - zaśmiałam się. - Tak, mam.

- To dobrze. Ze mną w aucie jedzie Maya, Simon i Ashton. Reszta niech się jakoś podzieli.

Bez słowa sprzeciwu wsiedliśmy do aut. Za kierownicą zasiadł Simon, obok niego Ash, a ja z Luckiem z tyłu. Przed nami w aucie jechał Tom, Arthur i Patrick, a za nami John, Sam i Aaron.

- Gdzie jest to spotkanie? - zapytałam

- W magazynach niedaleko.

Nic nie powiedziałam, a jedynie skinęłam głową w geście zrozumienia. 

Po kilku minutach byliśmy na miejscu, a przed wejściem do magazynu leżały dwa rowery. Spojrzałam na nie, jakby co najmniej spadły z kosmosu.

- Yyy... chłopaki? - zdziwiłam się. - Czy ja mam jakieś zwidy, czy świeżaki przyjechały na rowerach?

- Nie masz zwidów. - oznajmił równie zszokowany Ashton. 

- Dobra nie wnikam. Chodźmy za nim nam spieprzą na tych rowerkach, bo autami ich w życiu nie dogonimy. - zaszydził Luke, co wywołało nasz napad śmiechu.

Po chwili byliśmy już we wnętrzu magazynu, ale nikogo nie było widać.

- Czyżby już zwiali? - zakpiłam

- Jesteśmy tu. - usłyszałam piskliwy męski głos, więc odwróciłam się w tamtą stronę.

Moim oczom ukazało się dwóch chłopaków, może rok ode mnie młodszych. Oboje posturą przypominali typowych nerdów. Zerowe mięśnie, średni wzrost, okulary i pryszczata twarz.

- Osz kurwa. - powiedziałam. - Lucas to są jakieś żarty? - zapytałam ruchem ręki wskazując świeżaczków.

- Chyba nie. - powiedział ostrożnie. - Kim wy do chuja jesteście i skąd macie na nas namiary?

- Yyy... My...

- Ja pierdole wysłów się. - warknęłam, bo co jak co, ale jąkania nie cierpię.

- My... uczyliśmy się hakerstwa... i znaleźliśmy tam ten numer, później uznaliśmy, że chcielibyśmy do was dołączyć, więc zadzwoniliśmy. - wyjaśnił cicho jeden ze świeżaków.

- Salope wyjaśnisz jakim cudem znaleźli numer? - zapytał Luke, patrząc na mnie niby wściekle, ale tak naprawdę z rozbawieniem, a ja już wiedziałam co zaraz będzie, więc starałam się ukryć uśmiech na twarzy. - Jakim kurwa sposobem ten numer został odkryty przez... nich?! - wrzasnął lustrując wzrokiem przerażonych świeżaków.

- Ja... ja... nie wiem... przepraszam... - jąkałam się udając przerażenie.

- Jak wrócimy do bazy, będziesz miała tak przejebane, że cudem będzie jeśli przeżyjesz. - warknął, a ja już nie wytrzymałam i zaczęłam się niepohamowanie śmiać, a wraz ze mną chłopcy.

- Bo dasz radę mi wjebać staruszku. - zaśmiałam się

- Bym ci coś powiedział na temat staruszka, ale wtedy Parker się będzie wpieniał.

- Luz, poradzę sobie. - zaśmiał się mój chłopak

- Jak chcesz. - stwierdził odwracając się do mnie. - Jakoś jeszcze rok temu, 10 lat różnicy ci nie przeszkadzało, Salope.

- Wtedy nie, ale teraz bałabym się, że będziesz miał problemy z erekcją. - zaśmiałam się, a chłopcy zabuczeli.

- Jeszcze cię kiedyś tak wypierdolę, że przez tydzień nie będziesz mogła chodzić. - obiecał.

- Ej! Nie pozwalaj sobie. - zaśmiał się Simon, chyba pierwszy raz ma bekę z tego, że ktoś gada o przeleceniu mnie.

- Nie obiecuj. - zaśmiałam się. - Bałabym się, że na zawał zejdziesz w między czasie, bo wiesz, to już ten wiek. - powiedziałam poważnie, a chłopcy znowu zabuczeli.  - Ale wracając do świeżaczków, którzy zaraz się chyba w gacie zesrają ze stresu. Na jaki numer dzwonili?

Luke podyktował mi ciąg liczb, a ja się zaśmiałam patrząc na mojego chłopaka.

- Parker, miałeś zniszczyć tą kartę.

- Kurwa. - przeklął cicho, a ja zachichotałam.

- Uczyłam Parkera hakerstwa. - wyjaśniłam szatynowi - Miał ukryć ten numer, tak abym go nie znalazła, a potem mieliśmy zniszczyć simkę, w sieci był podany jedynie numer podpisany jako "kontakt do gangu", nic więcej, a Parker po prostu zapomniał zniszczyć kartę.

- Jak dobrze był ukryty ten numer?

- Zgadnij. - zaśmiał się Tom. - Wiesz jakim hakerem ja jestem, a znalazłem go w 2 minuty.

- Czyli słabo ukryty. - stwierdził Luke. - Więc hakerzy z was słabi, a namiar na nas znaleźliście przez pomyłkę. Ale skoro już tu jesteśmy to sprawdźmy chociaż czy bić się umiecie. Salope?

- Jasne. - zgodziłam się podchodząc do świeżaków.

- Co?! - pisnął przerażony świeżak. - Ale... My nie...

- Och zamknij się. - jęknęłam, stając przed nimi na wyciągnięcie ręki. - No dawaj. Przypierdol mi.

- Ale ja nie biję dziew...

- Blablabla... a co jestem gorsza, bo jestem dziewczyną? - zakpiłam, przerywając mu - Byś się zdziwił. - ponieważ dalej się nie ruszał, postanowiłam rozpocząć tą pseudo walkę, więc przypierdoliłam mu z pięści w nos. - Oddasz mi?

- N-nie...

- To nie. 

Oznajmiłam, a następnie zaczęłam go okładać, z myślą, że może jego kolega postanowi go uratować. Tak też się stało, ale ich wspólne umiejętności, były równe zera.

- Lucas? To wszystko? - zapytałam po około minucie, gdy oboje się już zwijali na ziemi,  a ja nawet nie miałam przyśpieszonego oddechu.

- Tak. - westchnął rozdrażniony. - Przez was pojeby straciliśmy 30 minut życia. - warknął. - Spróbujcie tylko dać psom nasze rysopisy, albo coś. My was znajdziemy bez problemu, a wasze życie wtedy będzie krótkie i bolesne. Rozumiemy się?

- T...tak. - wyjąkali, więc my bez słowa wyszliśmy z magazynu.

Po wejściu do aut, Ash na monitorze odebrał wideo połączenia, żebyśmy spokojnie mogli porozmawiać o tym co było teraz, a nie tracić czasu w domu.

- Co to kurwa było? - zapytał ze śmiechem Aaron, a ja jedynie rozbawiona pokręciłam głową.

- Nie mam pojęcia. - stwierdził Luke, a następnie swój wzrok skierował na mnie. - Bym się ciebie zapytał jak się czujesz, ale patrząc na to, że ani razu w ciebie nie trafił, to to chyba nie jest potrzebne.

- Weź nic nie mów. On wrzeszczał... chociaż bardziej by chyba pasowało słowo piszczał. - powiedziałam kręcąc głową. - Zanim go jeszcze dotknęłam.

-To jeszcze nic. - zaśmiał się Ash. - Oni się podniecili na sam twój widok.

- Uroki bycia seksowną. - zaśmiałam się, a chłopcy wraz ze mną.

- Maya, o której jutro jedziemy? - zapytał Arthur

- Nie wiem. Koło 15. Zależy kiedy się skończy rozdanie świadectw.

- Luzik. A kto jeszcze jedzie?

- Szczerze nie mam pojęcia. Dowiemy się jutro na miejscu.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro