Rozdział 30

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Wstawiam rozdział, ale wielka prośba z mojej strony NIE ZABIJAJCIE MNIE! Wzamian jeszcze dzisiaj albo jutro będzie kolejny rozdział.  Miłego czytania!

Koło 18 wróciliśmy na polanę, gdyż większość z nas umierała już z głodu. Po raz kolejny rozpaliliśmy ognisko.

Po posiłku większość osób musiało się zbierać, więc pożegnaliśmy się i muszę szczerze przyznać, że zajebiście się bawiłam, a Kate i Nicoli będzie mi brakowało.

- Maya zostajemy jeszcze? - zapytała mnie Ana

- Jasne, przydadzą nam się takie wakacje. - stwierdziłam

- To kto zostaje? - zapytał Josh. 

Jak się okazało zostaje Tom, Ash, Arthur, Josh, Ana i ja.

- A ty Simon? -zapytałam bruneta

- Nie mogę. Spotkamy się w domu. - obiecał całując mnie lekko w czoło. - Odwiozę dziewczyny. - powiedział wskazując Kate, Sky i Charlie.

- Do zobaczenia, w takim razie. - pożegnałam się także z nim składając na jego ustach delikatny pocałunek, który on natychmiast pogłębił.

Po jakichś dwóch minutach oderwaliśmy się od siebie, a po 10 minutach wszyscy już pojechali.

- A jak my wrócimy?- zapytała Ana. - Została nas szóstka i jedno auto pięcioosobowe.

- Usiądziesz na moich kolanach. - powiedział Ash.

- A policja? - zdziwił się Josh

- W razie czego Maya uruchomi tryb Salope i dadzą nam spokój. - zaśmiał się Arthur, a my wraz z nim.

- To co? - zapytałam z uśmiechem. - Co wy na to, aby upić się do nieprzytomności? Trochę alko mamy, a do jutrzejszego popołudnia, będziemy już trzeźwi.

Wszyscy ochoczo się zgodzili, więc z samochodowego radia włączyłam muzykę, a mu usiedliśmy przy ognisku, z piwami i kilkoma butelkami wódki.

- Zacznijcie beze mnie. - poprosiłam, przypominając coś sobie. - Muszę coś zrobić, zaraz wracam.

- Luzik mała. - powiedział Ashton.

Skierowałam się w stronę samochodu do którego wsiadłam na tylne miejsca, a ze skrytki, wyciągnęłam małego notebooka.

Po szybkim włączeniu go, wyszukałam numer konta bankowego Nicoli, a następnie wykonałam zastrzeżony przelew w wysokości 50 000 $. W tytule wpisałam, tylko jedno słowo, a mianowicie "studia". Dla mnie 50 tysięcy to nie jest dużo bo czterokrotność tego zarabiam na jednej akcji, a jej to pomoże spełnić marzenia. Wyczyściłam z historii wyszukiwania wszystko, jeszcze raz sprawdziłam czy aby na pewno dziewczyna nie da rady sprawdzić od kogo jest ten hajs, a gdy upewniłam się, że wszystko jest okey, odłożyłam komputer na miejsce i wróciłam do przyjaciół.

***

- Mój łeb. - jęknął Tom, gdy w południe jedliśmy śniadanie, czyli w zasadzie to co zostało do żarcia.

- W torbie mam proszki na kaca. - powiedziałam w czasie, gdy odkręcałam już drugą butelkę z wodą

- Kocham cię normalnie. - mruknął kierując się w stronę namiotu, a po chwili niosąc tabletki, jakby co najmniej wygrał życie.

- Ale się podziel.

- Luz, trzymaj. - powiedział podając mi dwie tabletki, które natychmiastowo połknęłam.

Przez pół godziny jeszcze każdy się skarżył na ból głowy, a po tym czasie, postanowiliśmy się spakować. Zwinęliśmy wszystkie śpiwory i namioty, które schowaliśmy do auta, tak samo jak i nasze torby.

- Idziemy jeszcze nad jezioro? - zaproponowała Ana, a my się zgodziliśmy, więc po przebraniu się w stroje, ruszyliśmy w kierunku wody.

- Wszystko ok? - zapytała mnie Ana

- Tak... Nie... nie wiem. Mam jakieś złe przeczucia co do powrotu do domu.

- Za dużo proszków. - zażartowała, ale widząc, że nie jestem przekonana, objęła mnie w pasie. - Wszystko będzie dobrze. Chodź się wyszaleć, póki możemy.

Zgodziłam się skinięciem głowy. 

Może na prawdę dramatyzuję. No bo co złego mogło się zdarzyć. Postanowiłam się cieszyć chwilą, więc czym prędzej wskoczyłam do wody, piszcząc gdy chłodna woda zetknęła się z moim rozgrzanym ciałem.

- Idiotka. - zaśmiał się Tom, gdy wyskoczyłam z wody, szybciej niż weszłam.

- Nie śmiej się. Wczoraj ta woda była jakaś cieplejsza. - stwierdziłam, powodując kolejny napad śmiechu ze strony przyjaciół.

Wybiegłam z jeziora, wskakując na ciepłe plecy szatyna i oplatając jego biodra moimi nogami.

- Masz ciepłe plecy. - powiedziałam szczerze, na co chłopak zarechotał.

***

Nad jeziorem byliśmy z 3 godziny, a po nich ruszyliśmy w drogę powrotną. Tym razem kierował Tom, a ja siedziałam obok niego. Na tylnych miejscach siedzieli chłopcy, a na kolanach mojego kuzyna jechała Ana.

Wrażenie, że coś złego się stało nie opuściło mnie do tej pory, a jedynie bezskutecznie starałam się je od siebie odsunąć.

- Wszystko dobrze? - zapytał cicho Tom, bo nasi przyjaciele właśnie spali na tylnych miejscach.

- Jestem przewrażliwiona. - stwierdziłam, próbując zachowywać się normalnie. - Wiedziemy do Maca? Głodna jestem.

- Jasne, za pół godziny będziemy mijać, to się zatrzymamy. - obiecał

- Dzięki. - powiedziałam posyłając mu uśmiech, a następnie wyciągnęłam telefon, a by sprawdzić, czy nikt do mnie nie dzwonił. - Cholera. - jęknęłam. - Nie masz czasem ładowarki?

- Nie.

- W dupie z tym, w domu naładuję.

***

Reszta drogi minęła spokojnie w macu kupiliśmy jedzenie, także dla tych 4 śpiących księżniczek, które obudził zapach jedzenia, na które rzucili się gorzej niż zwierzęta. Po drodze do naszego domu odwieźliśmy Josh'a, a następnie zmęczeni całym tym dniem weszliśmy do domu.

Idąc korytarzem zetknęłam się z samymi smutnymi i rozczarowanymi spojrzeniami posyłanymi w moją stronę. Nie miałam pojęcia o co chodzi, ale postanowiłam póki co nie zawracać sobie tym głowy.

- Luke chce się z tobą widzieć. - powiedział Patrick zimnym głosem.

- Spoko, zaniosę torbę...

- Teraz. - warknął przerywając mi i odszedł w swoją stronę.

- O co im do chuja chodzi? - zapytałam Toma, który właśnie dołączył do mnie, po wypakowaniu bagaży.

- Dlaczego mi kurwa nic nie powiedziałaś?! - warknął patrząc na mnie z rozczarowanym wzrokiem. - Jesteś, aż tak suką, że masz w dupie nawet to co my czujemy?! Twoi przyjaciele?! Wiesz co? Żałuję, że cie poznałem.

I odszedł nie dając mi dojść do słowa, a ja całkowicie zszokowana skierowałam się w stronę gabinetu trzydziestolatka.

- Hej Luke. Chciałeś ze mną gadać.

- Tak. - powiedział patrząc na mnie tym samym wzrokiem co cała reszta. - Dałem wam wybór, a ty podjęłaś decyzję, nie jestem na ciebie o to zły, ale nie będę ukrywać rozczarowania. Zabierz swoje rzeczy. Simon powiedział, że będzie na ciebie czekał w twoim starym domu.

- Czekaj. Stop. O czym ty do chuja do mnie mówisz? - zapytałam

- Simon wszystko mi wyjaśnił. Dałem wam wybór, więc jeśli chcecie możecie odejść. Simon oznajmił, że nas opuszczacie, spakował swoje rzeczy i twoje, ale powiedział, że sama je zabierzesz. Prosił tylko abym ci przekazał, że zaczeka na ciebie w twoim starym domu. - wyjaśnił, a potem dodał już oficjalnym głosem - Z mojej strony to wszystko. Pamiętaj tylko, że nie możesz utrzymywać kontaktu z naszym światem.

- To jest też mój świat i nie mam zamiaru odejść. - warknęłam.

- Czekaj, co? Przecież Simon powiedział...

- Nie wiem o co chodzi. - przerwałam mu głośno i wyraźnie mówiąc każde słowo. - Jadę teraz to z nim wyjaśnić, i zapamiętaj to co przed chwilą powiedziałam bo nie mam zamiaru tego powtarzać.

Nie czekając na odpowiedź mężczyzny wybiegłam z gabinetu, wprost do garażu. Chwyciłam pierwsze lepsze kluczyki jakie złapałam, jak się okazało do tego samego Kawasaki, którym jechałam z Simonem na zakończenie szkoły, i ruszyłam wprost pod dobrze mi znany dom.

Dojechałam tam w niecałe 10 minut. Pędziłam z prędkością wyścigową, gdzie każdy jeden źle przemyślany ruch mógł mnie zabić, ale w tej chwili byłam tak wściekła, że naprawdę mnie to nie obchodziło.

Zatrzymałam motocykl, z którego błyskawicznie zeszłam i w ciągu kilku sekund znalazłam się pod drzwiami. Bez wahania pociągnęłam za klamkę, która momentalnie ustąpiła. Do tej pory miałam nadzieję, że to tylko jakiś chory żart, ale gdy zobaczyłam walizki na korytarzu już wiedziałam, że to nie jest żaden żart.

- Maya. - ucieszył się Simon na mój widok, ale gdy podszedł w moją stronę momentalnie się odsunęłam w przeciwną. - Cieszę się, że przyjechałaś.

- Nie pierdol, tylko wytłumacz o co tu do chuja chodzi.

- Odchodzimy. Zaczniemy nowe, spokojne życie. - powiedział uśmiechając się lekko na tą myśl. - Razem.

- A skąd kurwa pomysł, że mam zamiar odejść? - zadałam pytanie mocno wkurwiona. - Mówiłam ci, że nie mam takiego zamiaru, to jest moje życie, mój świat, a nie to co ty dla nas planujesz.-warknęłam- Czemu? - zapytałam już spokojniej. - Czemu chcesz odejść?

- Chcę odejść, ale z tobą. Chcę normalnego życia dla naszej dwójki.Żebyśmy się martwili o kolokwium i zajęcia, a nie o życie. Nie chcę cię stracić, ani sam umrzeć, a jeśli dalej będziemy w gangu, to to jest nierealne. Jeśli byśmy zostali, już zawsze martwiłbym się o ciebie, a tego nie chcę. Odejdźmy, puki mamy taką możliwość. Odejść bez utraty życia, to dla nas ogromna szansa. Obiecałem, że cię nie zostawię samej, a chcę odejść. Więc zróbmy to razem.

- Nie. - zaprzeczyłam. - Powiedziałeś, że nie mógłbyś zostawić swojej dziewczyny samej. - sprostowałam zimnym głosem. - A ja nie mam zamiaru nigdzie odchodzić, więc wybieraj. Zostajesz ze mną, czy odchodzisz. 

- Nie chcę cię zostawić samej, jesteś moją dziewczyną, kocham cię, ale mam dość takiego życia. Dłużej nie wytrzymam. 

- Nie musisz się martwić, nie zostawisz swojej dziewczyny samej w gangu. - powiedziałam z lekkim uśmiechem, który następnie zmienił się w szyderczy. - . Nie masz już dziewczyny.

- Ale Maya... - zaczął próbując mnie przytulić, ale błyskawicznie odskoczyłam na drugą stronę korytarza.

- Nie zbliżaj się do mnie. - warknęłam, wyciągając zza paska spluwę i celując nią w chłopaka. 

Teoretycznie powinna mnie boleć wizja celowania do swojego ukochanego, ale nie czułam nic. Zero wściekłości, zawiedzenia, rozczarowania. Nic. Tylko pustka.

- Mała opuść broń. Ona już nie należy do nas.

- Poprawka nie należy do ciebie. Ja cały czas jestem w gangu, a ty jesteś nikim.

- Jeszcze niedawno mówiłaś, jak to mnie kochasz, a teraz jestem nikim?- zapytał z kpiną.

- Wystawiłeś mnie. Wybrałeś bezpieczeństwo, zamiast mnie, więc tak, jesteś nikim.

- I tak do mnie nie strzelisz. - zaśmiał się. - Jesteś za słaba i głupia.

- Masz rację. Nie strzelę. - przyznałam, chowając broń i starając się ignorować obraźliwe słowa na mój temat. - Szkoda mi nabojów na ciebie, a teraz wypierdalaj. Z tego domu i z mojego życia. Jesteś nikim, zerem.

- Ja jestem nikim? - zakpił. - A ty to co? Taka zajebista i w ogóle. A wiesz jaka jest prawda? Najzwyczajniej w świecie jesteś tępa, jeśli nie umiesz docenić tego co dla ciebie robię. Zachowujesz się jak typowa blondynka, która nie widzi nic poza czubkiem własnego nosa. A nie, czekaj. Jesteś blondynka, martwiącą się tylko o własny tyłek. - zaśmiał się szyderczo, a ja zaczęłam się przyglądać swoim paznokciom.

- Tsa... fascynujące. - mruknęłam, podnosząc na chwilę swój znudzony wzrok. - Coś jeszcze?

- Wiesz, że jak nie odejdziesz ze mną już nigdy więcej się nie spotkamy?

- Mam taką nadzieję, bo jak następnym razem cię spotkam to nie powstrzymam się przed strzeleniem ci kulki. - powiedziałam szczerze, odwracając się. - Jutro tu przyjeżdżam, a ciebie ma nie być bo zastrzelę. Uchyl okno w mojej starej sypialni i wrzuć tam klucze. Aha i jeszcze jedno. - powiedziałam z niewinnym uśmiechem na twarzy, a następnie odwróciłam się do drzwi, wciągając ponownie broń i celując w stronę auta, którym tu przyjechał. 

Oddałam kilka strzałów, przebijając opony i rozbijając okna.

- Chyba auto ci się popsuło. - powiedziałam niewinnie. - Aha i dobra rada na zakończenie rozmowy. Moje pojazdy mają ukryte GPS, więc nie radzę ci brać, żadnego z nich, bo wrócę po swoją własność, a w zamian sprzedam kulkę. 

- Nie dam się zabić.

- Teraz jesteś bezbronny. - powiedziałam uśmiechając się szyderczo. - Nie masz żadnych kontaktów, broni, ani nawet auta. Kasa się szybko rozejdzie, a mogę ci obiecać, że starzy wrogowie, szybko odkryją jak łatwym celem jesteś. 

- Dzięki za radę. - prychnął

- Spierdalaj śmieciu. - powiedziałam.

Skierowałam się w stronę motocyklu i nie odwracając się za siebie, ani razu, ruszyłam do domu. Do mojego świata, w którym już nie ma miejsca dla Simona Parkera.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro