Rozdział 31

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Jechałam w spokojnym tempie, nie czułam nic, bólu, złości czy zawiedzenia, byłam obojętna, a to mnie najbardziej przerażało. Nie chciałam się znowu stać suką bez uczuć. Wolałabym się trochę powściekać, powkurwiać, czy coś w tym stylu. Cokolwiek byle nie ta cholerna obojętność, którą czułam obecnie.

Przyśpieszyłam do 200 km/k dzięki czemu już po chwili parkowałam w garażu. Spotkałam tam Patricka, który gdy tylko mnie zauważył spiorunował wzrokiem.

- Zapomniałaś czegoś? - zakpił.

- Żebyś kurwa wiedział. - warknęłam, chwytając go za nadgarstek i ciągnąc w stronę salonu, gdzie tak jak się spodziewałam była większość chłopaków.

- Księżniczka czegoś zapomniała? - zaszydził Tom, patrząc na mnie z odrazą.

Auu, to zabolało. Nie powiedziałam ani słowa, a podeszłam do ściany, gdzie na tablecie, przez wybranie właściwych opcji zwołałam wszystkich z tego domu do salonu.

Poczekałam chwilę, a gdy wszyscy przyszli, zaczęłam mówić.

- Słuchajcie uważnie, bo powiem to tylko raz. Simon odszedł, bez pytania mnie o zdanie powiedział, że ja także odchodzę. Podjął za mnie decyzję o której nie miałam pojęcia. Ba, nie miałam nawet pojęcia, że rozważa opcję odejścia. - zaśmiałam się gorzko. - A teraz starajcie się ogarnąć te kilka trudnych słów. Chcecie mnie nienawidzić proszę bardzo, nie obchodzi mnie to, ale wbijcie sobie do waszych naiwnych mózgów, że nigdzie się nie wybieram, nie odchodzę i mam w dupie to co wy o tym myślicie. A teraz pozwólcie, że pójdę wypakować rzeczy, które spakował mój BYŁY chłopak.

Nie czekając na żadne reakcje wyminęłam wszystkich i ruszyłam schodami na pierwsze piętro, do teraz już tylko mojego pokoju.

Otworzyłam drzwi i wreszcie coś poczułam... no może z wyjątkiem wściekłości i lekkiego bólu, które towarzyszą mi od momentu przekroczenia progu tego mieszkania. Ból jaki mnie ogarnął był nie do wytrzymania, nie wiele myśląc wybiegłam z pokoju do siłowni, znajdującej się w piwnicy.

Ledwo tam weszłam, a od razu rzuciłam się na worek, bez wahania uderzając w niego pięściami. Starałam się tym wyładować cały ból i wściekłość jakie czułam. Po kilku ciosach worek się urwał, a ja usiadłam na nim, nie przerywając dotychczasowej czynności. Nie wiem nawet w którym momencie po moich policzkach zaczęły płynąć łzy. Czułam się jak gówno, zraniona i porzucona. 

Miłość to zło. 

Nigdy więcej się nie zakocham. To tylko cierpienie. Nie ważne jak długo ona trwa zawsze kończy się tak samo, ogromnym bólem. Po cholerę kochać, skoro później się tak okropnie cierpi. I nie mam na myśli tylko Parkera, ale także Toma. Był dla mnie jak brat, a teraz jedyne co do mnie czuje to obrzydzenie. Patrick nie może na mnie patrzeć, a ja czuję tylko ból.

- Maya. - z transu wyrwał mnie głos osoby której się tutaj absolutnie nie spodziewałam. 

Zaprzestałam wykonywać jakiekolwiek ruchy, ale nie miałam odwagi, żeby spojrzeć mu w oczy. Bałam się, że znowu zobaczę tam to samo obrzydzenie co wcześniej, a nie chciałam znowu tego oglądać. 

Gdyby wczoraj ktoś mnie zapytał czy jestem silna psychicznie, bez wahania odparłabym, że tak i nie skłamałabym, ale teraz... byłam złamana.

Od dobrych dwóch lat co chwile ktoś próbował mnie złamać najpierw matka, później ludzie ze szkoły, przeciwnicy gangu, Robert, a udało się to osobą po których nigdy bym się tego nie spodziewałam, ufałam im, a oni to tak perfidnie wykorzystali.

- Maya, spójrz na nas. - poprosił drugi głos, ale postanowiłam to zignorować i siedziałam tak jak wcześniej, bojąc się nawet oddychać. - Skarbie proszę spójrz na nas.

Widząc, że nie mam zamiaru się ruszyć powoli podeszli do mnie, tak jakbym była jakimś spłoszonym zwierzęciem i bali się wykonywać gwałtowniejsze ruchy.

Luke delikatnie złapał za mój podbródek i podniósł moją głowę tak, że teraz mogli spojrzeć w moje załzawione oczy, wyrażające jedynie pustkę.

Czułam się otępiała, tak jakby wcale nie było mnie tutaj. Wszystko dochodziło do mnie jakby z opóźnieniem.

Na twarzach chłopaków zawitał strach, patrzałam na to wszystko obojętnie nie próbując się nawet ruszyć, bo po co. Jaki to ma sens?

- Maya, powiedz coś. - poprosił Tom, więc przesunęłam jedynie moje puste spojrzenie na niego. W jego oczach widziałam strach i poczucie winy.

Bał się mnie.

Kiedyś się ze mną wygłupiał, a teraz się mnie boi. Ma rację, ale mnie to nie obchodzi. Nic mnie nie obchodzi.

- Maya błagam powiedz coś. - poprosił już przerażony szatyn i potrząsnął mną kilka razy.

Nie widziałam sensu, żeby odpowiadać, więc tego nie zrobiłam.

- Jest w szoku, weź ją do pokoju, niech się położy i odpocznie. - polecił Luck, więc Tom zbliżył się do mnie ostrożnie i wziął na ręce. - I opatrz jej dłonie, zaraz do was przyjdę.

Słysząc wzmiankę o moich dłoniach, spojrzałam w dół na swoje ręce, które swobodnie spadały na dół. Z moich knykci spływała krew, ale nic mnie nie bolało, więc nie wiem skąd się wzięła ta krew.

- Maya proszę cię odezwij się, błagam. - prosił chłopak niosąc mnie po schodach.

Nie wiedziałam sensu odpowiadać, ani nie wiedziałam co mogłabym powiedzieć, więc nic nie mówiłam.

- Maya proszę cię, wyglądasz jak trup, powiedz mi chociaż, że żyjesz.

- Żyję. - powiedziałam, a przynajmniej się starałam, bo z moich ust nie wydostał się żaden dźwięk. Nie wiedziałam czy chłopak zauważył ruch moich st, bo dalej bałam się spojrzeć mu w oczy, więc postanowiłam wykorzystać fakt, że ma zajęte ręce i spuściłam wzrok, aby nie widzieć tego obrzydzenia.

- Dziękuję. - powiedział mocniej mnie do siebie przyciskając. - Jak się czujesz?

- Nic nie czuję. - wyznałam prawdę szeptem.

- Maya błagam cię nie strasz mnie.

Nic nie odpowiedziałam, bo nie widziałam sensu.

- Powinnaś być wściekła na Simona, Patricka, a przede wszystkim na mnie. Błagam cię wybacz mi jesteś dla mnie cholernie ważna, nie żałuję, że cię poznałem, a powiedziałem tak bo byłem wkurzony i zraniony tym, że chcesz nas zostawić. Błagam cię wybacz mi. - prosił, a ja jedynie skinęłam głową, dalej nie patrząc na niego. - Maya błagam powiedz, że mi wybaczasz, proszę.

- Nie mam czego ci wybaczać, nie jestem zła. - powiedziałam szczerze, pod czas, gdy chłopak kładł mnie na łóżku w nasz... moim pokoju.

- Ale powiedz mi to patrząc w oczy. - poprosił, więc bez sprzeciwu, spojrzałam w jego smutne i powtórzyłam swoje wcześniejsze słowa. - A powinnaś być. Maya którą znam się nie załamuje, ona by mi wjebała za to co powiedziałem, nie pozwoliłaby wydawać sobie rozkazów. Błam niech ona wróci.

Nie wiedziałam co powiedzieć, więc milczałam, a szatyn skoczył do łazienki po apteczkę, aby opatrzyć moje ręce.

- Muszę się rozpakować. - powiedziałam, przyglądając się pustemu wnętrzu i kilku walizkom stojącym przy drzwiach, które w tej samej chwili się otworzyły.

- Nie wypakowuj się, wyjeżdżamy. - oznajmił Luke, wchodząc do pokoju, więc spojrzałam na niego. - Przeprowadzamy się do Miami. - jedyną moją odpowiedzią na te słowa było skinięcie głową. - Ona w ogóle coś mówi? - zapytał zwracając się do Toma.

- Nie wiele, ale coś mówi. - odpowiedział kończąc zawijać moje dłonie. - Gotowe mała.

Spróbowałam mu posłać delikatny uśmiech, ale chyba wyszedł z tego bardziej grymas.

- Dziękuję. - powiedziałam cicho.

- Luzik mała.

- Tom muszę pogadać z Mayą. Możesz... - zaczął mężczyzna

- Jasne, później jeszcze do ciebie przyjdę, dobrze? - zapytał, więc pokiwałam głową na zgodę.

- Mayu proszę posłuchaj mnie teraz. - poprosił spokojnie trzydziestolatek. - Jutro w południe wyjeżdżamy do Miami. Jedzie 60 osób, a pozostali ludzie od nas przenoszą się do innej dzielnicy. W Miami zostajemy na stałe. Wiesz, że tam mamy też swoich ludzi, a musimy się wyprowadzić, aby osoby które odeszły nie miały z nami kontaktu. - powiedział i nawet jeśli starał się nie powiedzieć o kogo chodzi, to i tak miałam pewność, że chodzi o Simona. - Zmieniamy adres, wszystkie numery, komputery, dosłownie wszystko. Mamy już tam wszystkie auta, twoje też. Naszym oddziałem w LA będzie rządzić Patrick, po konsultacji z nami, a dokładniej z tobą, bo to do ciebie będzie należał oddział LA. Rozumiesz wszystko? - zapytał, więc skinęłam głową w odpowiedzi. - Czekają tam na nas już dwie wille które zajmiemy, a wszystko będzie wyglądało tak jak teraz, tylko do obowiązków dojdzie ci nadzorowanie LA. Masz jakieś pytania lub uwagi?

- Tak. Ana jedzie z nami, prawda?

- Tak, z tego domu jadą wszyscy z wyjątkiem Patricka i kilku najlepszych ludzi z  innych domów. - skinęłam głową, że rozumiem.

- Więc Ana chciała studiować psychologię na UCLA.

- Będzie mogła studiować na University of Miami. Złożyłam tam papiery za każdego z was. -Ponownie skinęłam głową. - Coś jeszcze?

- Tak. Josh jedzie z nami.

- To nie możliwe.

- Możliwe i tak będzie. Nie mówię, że ma mieszkać z nami, bo nie będzie, wynajmę mu coś, albo sam to zrobi. Nie mam zamiaru po raz kolejny tracić z nim kontaktu, przez wasze widzi mi się. Ty masz jedynie załatwić mu miejsce w uniwersytecie na kierunku jaki będzie chciał.

- Jesteś tego pewna? - zapytał.

- Tak.

- Dobrze, będzie jak chcesz. To wszystko?

- Tak, dziękuję.

- Nie ma sprawy. Zadzwoń do Josha, powiedzieć mu, że ma tu przyjechać jutro o 10 spakowany. Potem zniszcz kartę SIM. O 12 mamy samolot. - skinęłam głową, że rozumiem. - Jak się czujesz?

- Ja pierdole. Nie traktujcie mnie jak dziecko. Nikt mnie nie postrzelił, ani nie pobił. Po prostu byłam głupia, że mu zaufałam i... pokochałam. - powiedziałam wypowiadając ostatnie słowo, jak najgorszą możliwą rzecz, którą zresztą jest. - Okey załamałam się trochę, ale już jest okey.

- Na pewno?

- Tak. Simon to chuj, a jednego żałuję.

- Czego?

- Że jak strzelałam do tego jebanego auta, to nie dostał rykoszetem.

- Jak co zrobiłaś? - zapytał zszokowany.

- No bo to nie moja wina. - powiedziałam

- Nie mówię, że twoja wina po prostu jestem ciekawy co zrobiłaś.

- No to było tak. Jak wyszłam stąd to od razu pojechałam do mojego starego domu. Weszłam do domu, a on tam był i się bardzo ucieszył na mój widok. - zaśmiałam się kpiąco na to wspomnienie, z przed zaledwie kilku godzin. - Kazałam mu wyjaśnić o co chodzi, to zaczął coś pierdolić o tym, że zaczniemy spokojne życie razem, więc go opierdoliłam za to, że nie zapytał mnie o zdanie, a decyduje za mnie. Chciał podejść, ale pogroziłam mu spluwą, więc się odsunął. Powiedziałam mu, że jest nikim, bo wybrał bezpieczeństwo, a nie mnie. To mi wypomniał, że kiedyś go kochałam. Trochę się posprzeczaliśmy, kazałam mu opuścić mój dom, a później przestrzeliłam wszystkie opony oraz szyby i zagroziłam, że jak zabierze któryś z moich pojazdów, to go znajdę i sprzedam kulkę w łeb. Coś tam pierdolił, że nie da się zabić, więc go wyśmiałam mówiąc, że teraz bez żadnej broni i wsparcie jest bezbronny, kasy mu na długo nie starczy, a wrogowie go zabiją jako łatwy cel, a później odjechałam. - streściłam całe zajście, a mężczyzna patrzył na mnie z szokiem w oczach. - No co?

- Nic, po prostu się tego po tobie nie spodziewałem.

- Pozory mylą. - zaszydziłam, wstając z łóżka - A teraz wybacz, ale idę coś zjeść.

Nie byłam pewna, czy zejście na dół i zmierzenie się z tą całą nienawiścią wobec mojej osoby jest dobrym pomysłem, ale postanowiłam zaryzykować.

Prawda jest taka, że to całe zajście odebrało mi trochę pewności siebie, ale jakoś sobie z tym poradzę.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro