Rozdział 35

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

- Mam nadzieję, że wszyscy są, bo na razie nie mamy jak tego sprawdzić, a nie będę bawił się w nauczyciela, żeby was wszystkich policzyć.

- Ale ty jesteś nauczycielem. - zakpił Tom, a my wszyscy się zaśmialiśmy, podczas gdy Luke mordował go wzrokiem.

- Wracając do ważniejszych spraw. Pół godziny temu skończył się czas na podjęcie decyzji o odejściu. Z Kalifornii odeszło dziewiętnaście osób, a w sumie straciliśmy dwustu siedemdziesięciu dwóch ludzi. Teraz każdy z oddziałów się przenosi.

- Gdzie? - zapytał ktoś zdziwionym głosem.

- Do innego miasta, ale w tym samym stanie. - wyjaśnił Luke. - Wy się przenosicie do Sacramento.

- Wy? - zapytała Ana

- Tak. Sześćdziesiąt najlepszych i najważniejszych osób, przeprowadza się do Miami.

- Kto? Konkrety proszę.

Więc Luke zaczął wymieniać 60 osób z obecnych tu ponad dwóch tysięcy. Powiedział nazwiska wszystkich moich przyjaciół i mieszkańców tego domu, z wyjątkiem Patricka, oraz kilkudziesięciu najlepszych ludzi z każdej dziedziny, hackerów, strzelców, stalkerów itp.

- No i oczywiście Salope i ja.- zakończył.

Przyzwyczaiłam się, że na każdym większym spotkaniu lub akcjach, wszyscy zwracali się do mnie per "Salope", niektórzy mieli jakieś pseudonimy, ale do większości osób mówiło się po prostu po nazwisku, ewentualnie imieniu, ale to było rzadkością.

- A kto tu będzie dowodził? - zapytał jakiś chłopak

- Patrick, pod kontrolą Salope.

Wszyscy skinęli głowami, albo wydali jakieś pomruki potwierdzenia.

- Okey. A gdzie w Sacramento będziemy mieszkać?

- Są już tam przygotowane dla was wille. Będziecie mieszkać tak jak dotychczas, jedynie z drobnymi zmianami, które później poda zainteresowanym Pat. Okey wyjeżdżacie jutro o 10 Toyotami RAV4 Hybrid. Wasze prywatne auta dojadą tam jeszcze w tym tygodniu. Garaże też będziecie mieli.

- Wszystkie nasze pojazdy przyjadą? - upewnił się, a po potwierdzeniu przez Lucka, zadał kolejne pytanie. - Po co to wszystko?

- Z dwóch banalnych powodów. Po pierwsze, żebyśmy mogli się w spokoju przygotować do walki z Robertem, bez śledzenia przez niego każdego naszego kroku. A po drugie, aby osoby, które odeszły nie miały z nami żadnego kontaktu. Z tego też powodu kazałem wam oddać wasze sprzęty elektroniczne. Zaraz dostaniecie nowe urządzenia, ale dostęp do serwera będziecie mieli dopiero, gdy Pat...

- Założyłam im konta, więc już mają dostęp. - przerwałam szatynowi. - Pat tylko później zmieni upoważnienia, gdy wybierze swoich zastępców.

- Okey, a więc dostęp już macie. Także oddaję głos Mayi, aby mogła objaśnić wam jak to wszystko zrobić.

- Dobra, a więc przed każdym z was leży torba. Znajduje się w niej laptop, tablet i telefon. Wyjmijcie tylko komputery, bo wierzę, że z resztą sobie poradzicie. - oznajmiłam, a oni się zaśmiali. - Włączcie je, a gdy pojawi się okno logowania, wpiszcie imię, nazwisko lub ksywę, w zależności od tego jak do was mówią na akcjach. Hasło mocie na razie wszyscy takie same, a mianowicie z dużej litery salope, kropka i znowu z dużej froide. - podyktowałam. - Nie oceniajcie mojej kreatywności, proszę. - zaśmiałam się, a moi przyjaciele wraz ze mną. - Zmieńcie sobie hasła, na takie jak uważacie i gdy się zalogujecie kliknijcie dwukrotnie na ikonkę podpisaną jako ICL. Po włączeniu okienka, osoby, których Luke wcześniej nie wyczytał klikają kolejno Kalifornia, dokumenty, osobiste. Osoby wyczytane podobnie tylko zamiast Kalifornii wybierają Florydę. Teraz kliknijcie w okienko z lupą i wpiszcie tu swój login. Kliknijcie na to i wpiszcie hasło, które na swoim poprzednim komputerze użyliście do ochrony tego folderu. Zrobione? - upewniłam się, a gdy usłyszałam pomruki, kontynuowałam. - Okey, teraz zminimalizujcie okienko, i otwórzcie dokumenty. Prawy przycisk myszy, właściwości, zabezpiecz hasłem. Wpiszcie dowolne hasło, ale inne niż to użyte do logowania. - poczekałam chwilę, a gdy większość osób, oznajmiła, że gotowe, tłumaczyłam dalej. - Zamknijcie właściwości, powiększcie z powrotem ICL i ustawcie okna tak, aby oba były widoczne. Kliknijcie raz na folder z waszym pseudonimem i przytrzymując klawisz przesuńcie go do dokumentów. Teraz wpiszcie hasło z dokumentów. Na folderze który przed chwilą przenieśliście prawy przycisk myszy i znowu właściwości, zabezpiecz hasłem, wpiszcie jakieś inne niż dotychczas. Okey w ten sam sposób zróbcie z innymi potrzebnymi wam plikami, ale to już później. Z mojej strony to wszystko. Dziękuję za uwagę. - powiedziałam kłaniając się teatralnie i usiadłam z powrotem na miejsce.

- Dobra, to już koniec. Niech zostanie jeszcze Patrick i osoby, które wyjeżdżają do Miami. A reszta może iść się spakować.

Gdy wszyscy wykonali jego polecenia zostało nas zaledwie 61 osób.

- Okey, a więc na początku chce was poinformować, że lecą z nami jeszcze dwie osoby z poza gangu. Przyjaciel Mayi Josh i moja dziewczyna Clara. Nie będą z wami mieszkać, więc wszystko zostaje po staremu. Ja z Clarą będę mieszkać nie daleko was, bo zaledwie ulicę dalej, a Josh coś sobie znajdzie. Od razu uprzedzam, że to iż się wyprowadzam nie wpływa na moją pozycję w gangu, prawdą jest, że będę się mniej angażować, więc większość spraw załatwiać będziecie z Mayą, która zostanie bossem z Miami, ale będzie także nadzorować twoją pracę Patrick, jak i innych bossów.

- Czekaj jeśli dobrze rozumiem, ja jestem szefem ludzi z Los... Sacramento, tak jak Rick jest szefem osób z NY itd. Naszym szefem jest Maya, a jej ty? - upewnił się, a Luke skinął głową.

- Chwila, chwila... - przerwałam mu. - Ale z tego co pamiętam mi powiedziałeś jedynie, że mam nadzorować Patricka i więcej decydować w sprawach Miami. Nie było mowy o nadzorowanie pozostałych oddziałów, ani zostanie bossem.

- To teraz mówię. - powiedział, a widząc moją minę dodał. - Oczywiście, będę ci pomagał. - w odpowiedzi jedynie warknęłam coś niezrozumiałego.

Byłam zła, o to, że kolejna osoba dzisiaj zadecydowała za mnie, bez jakiejkolwiek konsultacji z moją osobą, ale postanowiłam puki co nie robić żadnej awantury, z naciskiem na puki co.

- Okey lećcie się spakować. Samolot jest o 12.

Po tych słowach każdy ruszył w stronę swoich sypialni, a w tym i ja. Co prawda nie musiałam się pakować, bo Simon zrobił to za mnie, ale naprawdę marzyłam teraz jedynie o śnie. Nawet nie wiem kiedy odpłynęłam do krainy Morfeusza.

***

- Maya! Wstawaj! Musisz mi pomóc, bo nie zdążę! - obudził mnie rano czyjś krzyk.

- Daj mi spać! - warknęłam, przerywając głowę poduszką, aby odciąć się od hałasu.

- Nie ma spania. Wstawaj.

- Jezu poproś Simona, a nie mnie. - jęknęłam, dalej na pół przytomna, ale w końcu nastała upragniona cisza, która niestety nie trwała zbyt długo.

- Piłaś, albo ćpałaś coś wczoraj? - zapytała poważnie Ana, którą dopiero co poznałam po głosie.

Wygrzebałam swoją głowę z pod poduszki, aby móc spojrzeć z pod byka na przyjaciółkę.

- Oczywiście, że nie. - odparłam siadając na łóżku.

- To przemyśl to co przed chwilą powiedziałaś. - poprosiła, wywołując moje zdziwienia, ale posłusznie spełniłam jej prośbę.

- Kurwa. - jęknęłam, gdy uświadomiłam sobie swoją pomyłkę. - Sorry byłam na pół przytomna, nie myślałam, a jedynie próbowałam jakoś się ciebie pozbyć, aby dalej spać. - przyznałam szczerze. - Nie bój się. - poprosiłam widząc jej niepewne spojrzenie. - Nie zwariowałam, nie odbija mi i nie tęsknie za nim. Po prostu byłam przyzwyczajona, że tu był, a gdy mnie obudziłaś to nie myślałam.

- Okeeey. - powiedziała przeciągając. - A czyją koszulkę masz na sobie? - zapytała, więc spojrzałam na swoją piżamę na którą składał się męski t-shirt i dolna część bielizny.

- Wiem do czego zmierzasz i nie nie mam zamiaru się oszukiwać, że zaraz wróci, bo wiem że to nie prawda, a on już nic dla mnie nie znaczy. - odpowiedziałam szczerze. - A koszulka należy do Toma, bo nie chciało mi się wieczorem przeszukiwać tych walizek, a ty gdy wyciągałaś dla mnie potrzebne rzeczy, musiałaś zapomnieć o piżamie. - wyjaśniłam, a dziewczyna się smutno uśmiechnęła.

- Dobra, przesadziłam. Przepraszam. Po prostu się o ciebie martwię.

- Nie ma potrzeby.

- To skoro już mi się udało zwalić ciebie z łóżka, to może mi pomożesz się spakować. - poprosiła, robiąc oczy kota ze Shreka, czym wywołała mój śmiech.

- Jasne, ale daj mi się ogarnąć.

- Dziękuję, dziękuję, dziękuję. - piszczała, jednocześnie wskakując na łózko obok mnie, aby sprzedać mi mocny uścisk.

- Wiesz, że jak ze mnie nie zejdziesz, to nie dam rady ci pomóc? - zapytałam ze śmiechem, a dziewczyna w ciągu sekundy stała już obok łóżka, czym wywołała moje jeszcze większe rozbawienie. - Okey, to pozwól, że ja się ubiorę, a ty w tym czasie zacznij beze mnie.

- Dziękuje, jesteś najlepsza. - powiedziała całując mnie lekko w policzek, a po chwili już jej nie było.

Zaśmiałam się pod nosem i podeszłam do walizki na której leżały moje ubrania i kosmetyczka. 

***

10 minut później kierowałam się już do pokoju przyjaciół, gdzie weszłam bez pukania.

- O fuj! - pisnęłam, zasłaniaj swoje oczy. - Chcecie, żebym przez was straciła wzrok?

- Maya?! Co ty tu do chuja robisz? - warknął mój kuzynek na mój widok. - Puka się.

- Właśnie widzę, że miałeś taki zamiar. - zakpiłam, dalej nie odsłaniając oczu.

- TY. POWINNAŚ. DO. KURWY. NĘDZY. NAUCZYĆ. SIĘ. PUKAĆ. DO. DRZWI.

Dalej Ash się wkurwiał, ale mogłam usłyszeć dźwięk zapinanego rozporka, więc odetchnęłam z ulgą i ostrożnie zajrzałam przez palce, aby zobaczyć czy jest już bezpiecznie.

Ana leżała na łóżku w samej koszulce należącej do szatyna, a on z kolei miał na sobie jedynie jeansy.

- Możesz mi łaskawie powiedzieć czemu do cholery tu wpadłaś jakby się coś paliło i nie raczyłaś nawet zapukać?! - zapytał głośno i wyraźnie, chociaż moim zdaniem brzmiało to bardziej jak krzyk.

- Nie wrzeszcz na mnie, bo nie jest moją winą, że nie umiesz pomóc się spakować swojej lasce, więc poprosiła o to mnie. Spodziewała się mnie, przez co nie widziałam sensu pukać do drzwi, bo nawet przez myśl mi nie przeszło, że będziecie się teraz pieprzyć. - powiedziałam spokojnie, a Ana, która była cała czerwona na twarzy, z zażenowania, pokiwała głową, aby potwierdzić prawdziwość moich słów.

- A możesz wrócić za jakieś pół godziny?- zapytał z nadzieją, na co ja się zaśmiałam.

- Ja nie muszę w ogóle przychodzić. - powiedziałam szczerze.

- Nie, nie. - zaprzeczyła szybko ruda. - Jesteś mi potrzebna, a ty chyba wytrzymasz. - powiedziała, a ostatnie swoje zdanie skierowała do mojego ukochanego kuzyna.

Ten spojrzał na nią z miną zbitego szczeniaka, ale gdy zobaczył, że nastolatka jest nieugięta, warknął.

- Zajebiście. Najpierw mnie podniecasz, a później każesz samemu sobie radzić. Co ja ci zrobiłem? - zapytał z bólem, co wywołało jeszcze większe rozbawienie z mojej strony, ale zakochańce postanowili to zignorować.

- Nie gniewaj się słońce. - powiedziała Ana, składając na policzku mojego kuzyna krótki pocałunek, a następnie wyszeptała mu do ucha, coś czego pewnie nie miałam usłyszeć, ale niestety się to nie udało. - Przecież możemy dokończyć później.

Twarz mojego kuzyna wykrzywiła się w uśmiechu, a ja udałam odruch wymiotny, co wywołało śmiech moich przyjaciół.

- Nie żeby coś, ale ja tutaj jestem. - jęknęłam, gdy oni zaczęli się wymieniać siłą.

- No dobra. - jęknął chłopak odsuwając się od rudej. - Pracujcie dziewczynki, pracujcie. - powiedział i wyszedł, zabierając jeszcze po drodze czysty t-shirt, a my zaczęłyśmy pakować walizki.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro