[11] Czajkowski 3/4

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Zaraz po konkursie ruszam na jej poszukiwania. Muszę ją odnaleźć i wyjaśnić tę całą sytuację między nami. Inaczej oszaleję, bo nie jestem w stanie przestać o niej myśleć. Do tego stopnia, że koledzy z kadry zaczynają się o mnie martwić, kiedy nie reaguję na ich zaczepki, pogrążony w myślach.

Nie udaje mi się jej odnaleźć w okolicy domku ekipy rosyjskiej, kręcę się więc bez celu po terenie skoczni. Nogi niosą mnie bezwiednie na wzgórze, na którym jest zbudowana. Mięśnie palą mnie, gdy w promieniach zachodzącego powoli słońca wspinam się po stromej, kamienistej ścieżce na szczyt. Nie zwalniam jednak, choć czuję, jak mój oddech i tętno przyśpieszają. Dlatego szybko osiągam swój cel i gwałtownie łapiąc powietrze, spoglądam z góry na skocznię oraz otaczającą ją okolicę. Słońce chowa się powoli za horyzontem, temperatura jednak wciąż jest wysoka.

- Co z twoją kondycją, Hayboeck? Biegłeś, czy po prostu obijałeś się przez całe lato?

Odwracam się, a Sasza zeskakuje z drzewa, lądując zgrabnie na wysuszonej trawie. Wciąż nie mogę wydusić z siebie słowa, kiedy podchodzi bliżej i staje obok mnie, opierając dłonie na biodrach.

- Lubię patrzeć na skocznię z tej perspektywy. Jest coś uspakajającego w tym widoku, prawda? – mówi cicho, a ja obserwuję jej profil, patrząc jak w ostatnich promieniach słońca jej piegi wyjątkowo wyraźnie odbijają się od jasnej – zbyt jasnej jak na panującą pogodę – cery.

- Musimy porozmawiać – mówię w końcu, kiedy milczymy tak długo, kontemplując wspaniały widok, że słońce całkowicie chowa się za linią horyzontu, a temperatura nareszcie zaczyna spadać.

- O czym? - zwraca się w moim kierunku, mrużąc swoje oczy o barwie lodu.

I, choć to zupełnie bez sensu, przyciągam ją gwałtownie do siebie i całuję z pasją, wkładając w ten pocałunek wszystkie kłębiące się we mnie, niezidentyfikowane uczucia. Czuję jej rozgrzane ciało i intensywny zapach perfum, słyszę ciche wstchnienie, które wyrywa się z jej piersi. Krótko mówiąc - odczuwam ją każdym zmysłem.

Wygląda na to, że jest narkotykiem, od którego się nie wiadomo jak i kiedy uzależniłem.

- Hmm... - mruczy, odsuwając się ode mnie. - Wydawało mi się, że chciałeś ze mną porozmawiać, a tu taka niespodzianka... znowu – mruży oczy i zaplata mi ręce na karku.

- Tęskniłem za tobą – mówię, przesuwając dłońmi wzdłuż jej talii, choć brzmi to głupio i niemalże dziecinnie. Ale taka jest prawda.Tęskniłem za nią tak bardzo, że niemal sprawiło mi to fizyczny ból. - Wkradłaś się do mojego serca i je zupełnie opanowałaś. Przez te pół roku nie było dnia, żebym o tobie nie myślał... - w moich słowach jest coraz więcej pewności, a Sasza kręci głową z coraz bardziej kpiącym uśmiechem.

- Oj, Hayboeck, Hayboeck... - szepcze mi prosto do ucha, a jej usta delikatnie muskają mój policzek. - Tylko nie mów mi, że się zakochałeś... Bo przecież masz swoją Larę, prawda...?

Zaciskam szczękę, słysząc te słowa.

Lara.

- Nie mam – prostuję w końcu krótko. - Już nie jesteśmy razem.

- Czyżby się dowiedziała o naszym małym sekrecie...? - Sasza odsuwa się ode mnie na długość ramion i czujnie mi się przygląda. W jej wzroku jest jakby... niepokój?

- Nie. To była moja decyzja. Nie byłbym wobec niej w porządku, skoro moje myśli wciąż krążyły wokół kogoś innego... – tłumaczę, przesuwając palcem po jej odsłoniętym ramieniu, na którym natychmiast pojawia się gęsia skórka.

Ja też potrafię na ciebie wpłynąć, prawda...?

- Myślę, że spanie ze mną w Oslo było bardziej nie w porządku wobec niej, ale jak widać masz nieco inne priorytety – mówi wyjątkowo chłodno, zaplatając ręce na piersi i robi krok do tyłu, nagle bardzo wycofana i jakby daleka. - Czego ode mnie chcesz, Hayboeck?

To bardzo dobre pytanie. Bardzo dobre.

Przyglądam się jej w zapadających dookoła nas ciemnościach, kiedy wbija we mnie zimne spojrzenie swoich oczu. Przyglądam się, zastanawiając się jak bardzo bezsensowne jest to, co teraz powiem. Coś, czego zupełnie nie przemyślałem, ale to jedyna w miarę zwięzła myśl dotycząca mnie i Saszy.

- Czego chcę? Chcę zrozumieć dlaczego nie mogę przestać o tobie myśleć. Chcę wiedzieć, jak wrócić do równowagi, po tym co się wydarzyło między nami. Jak mijać cię spokojnie na skoczni, bez wspominania tych dwóch nocy, bez zastawiania się, czy to, co nas łączy, to coś więcej niż tylkozwykłe pożądanie – wyrzucam z siebie, a twarz Saszy pozostaje kamienna niczym posąg. - Chcę pamiętać o tobie i chcę cię zapomnieć. Chcę wierzyć, że odszedłem od Lary z konkretnego powodu. Chcę wierzyć, że dla ciebie też jestem takim powodem. Chcę... - zamieram w pół słowa, bo mimo wszystko boję się jej reakcji.

No dalej, przecież dobrze wiesz, o co ci chodzi.

- No co, Hayboeck? - Sasza unosi brew, a z jej twarzy nie jestem w stanie nic wyczytać.

- Chcę ci powiedzieć, że się w tobie zakochałem – wyrzucam z siebie szybko i zdecydowanie mniej pewnie.

- Zakochałeś? - unosi brew jeszcze wyżej, o ile to możliwe, a w jej głosie słychać politowanie. - Hayboeck, przespałeś się ze mną. Dwa razy, dla ścisłości. Było miło, momentami nawet bardzo miło, muszę przyznać – mówi, a na jej twarz na sekundę wypływa coś na kształt zadziornego uśmiechu, nim ponownie wkłada kamienną maskę – ale to wszystko. To trochę mało, żeby mówić o miłości, nie sądzisz...?

Wiem, że ma rację. Jak można kochać osobę, o której się nic nie wie? Której się nie zna, nie licząc dokładnej topografii jej ciała...? Którą spotyka się raz na kilka miesięcy i to przelotnie, w przerwie między jednymi zawodami a drugimi?

Z którą łączy nas tylko silny pociąg fizyczny...?

A jednak... A jednak nie potrafię inaczej nazwać tego uczucia, które kłębi się we mnie, za każdym razem, gdy ją widzę. Lub gdy o niej myślę. I śnię.

- Owszem, za mało – zgadzam się z nią ostatecznie. - Ale jeśli tylko...

- Nie, Hayboeck – przerywa mi gwałtownie. - Tu nie ma żadnego „ale". To nie jest miłość. Kochasz nie mnie, a moje ciało. Bo wiem, jak sprawić ci przyjemność. Choć, nie ukrywam, tobie też to dobrze wychodzi – wtrąca – ale to wciąż nie jest miłość. Nie czuj się oszukany – dodaje łagodniej – przecież niczego ci nie obiecywałam. Niczego, poza kilkoma chwilami fizycznej przyjemności.

Przyglądam się jej uważnie, czekając, aż wybuchnie śmiechem, a potem popchnie mnie na trawę, ściągając ze mnie podkoszulek. Tak jak setki razy w mojej wyobraźni. Sasza jednak mówi poważnie, a mnie zimny pot zaczyna spływać po plecach.

Miłość? Czas dorosnąć, bo chyba pomyliłeś bajki, Hayboeck.

Nie mogę jednak zrozumieć, dlaczego...

- Coś się zmieniło, prawda? - pytam, unosząc wzrok. Jedynym źródłem światła są gwiazdy i księżyc, który właśnie wyłania się zza chmur. Robię krok w jej stronę, licząc się się nie cofnie.

I nie robi tego. Podchodzę więc bliżej i zakładam jej za ucho kosmyk włosów, który wysunął się z nienagannego jak zawsze warkocza. Sasza śledzi uważnie moje ruchy, po czym wzdycha ciężko i łagodnym, ale zdecydowanym gestem odsuwa moją rękę od swojej twarzy.

A ja dostrzegam ten jeden, niewielki szczegół.

Podnoszę jej dłoń bliżej oczu, a skromny, ale bardzo ładny diament skrzy się, jakby szyderczo, w blasku księżyca. Klnę cicho pod nosem, a Sasza gwałtownie cofa rękę i chowa ją za siebie.

- Maksimoczkin, prawda...? - zaciskam pięść, próbując opanować ogarniające mnie uczucie frustracji, choć przecież Sasza ma rację – niczego sobie nie obiecywaliśmy.

Bo to przecież nie jest miłość. To miała być tylko jedna noc. Nic więcej.

Jakim więc sposobem ta jedna noc zmieniła się w dwie, a one z kolei w uczucie, które ryczało teraz ze wściekłości w mojej piersi...?

- Sam mi to zasugerowałeś – przypomina mi Sasza, a ja mogę jedynie besztać się w myślach. - I miałeś rację. Za długo wmawiałam sobie, że nie potrafię go pokochać, bo za dobrze go znam. Chyba powinnam ci za to podziękować – mówi, robiąc jeszcze jeden krok do tyłu.

- Kochasz go? - powtarzam za nią jak echo. - Przecież mówiłaś...

- Wiem co mówiłam, Hayboeck – odpowiada nagle gniewnie. - Nie udawaj, że mnie znasz. Nie wmawiaj sobie, że mnie kochasz albo, co gorsza, że ja coś do ciebie czuję – kręci głową, cofając się coraz bardziej i bardziej, stając się tylko zarysem sylwetki w otaczającej nas ciemności. - Skończ z twarzą to, co tak naprawdę skończyło się tamtego ranka w Soczi.

- Sasza, poczekaj...! - wołam ją, jednak odpowiada mi tylko szum wiatru, a dziewczyna rozpływa się w ciemności jak cień. - SASZA...!

Wołam ją jeszcze parę razy, jednak w końcu godzę się z faktem, że stoję na wzgórzu sam.

Sam w otoczeniu wzmagającego się wiatru, za towarzystwo mając jedynie swoje rozbiegane myśli.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro