[13] Sasza - Czajkowski

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Czajkowski, 4.09.2015

Znowu tkwię w jego objęciach. I jest mi tam wyjątkowo dobrze. Za dobrze. Bo to przecież nie tak miało wyglądać. To miała być jedna, krótka, szalona noc. Niewielkie szaleństwo popełnione na fali radosnej atmosfery Igrzysk.

A co z tego wyszło? Długa i namiętna noc w Soczi z powtórką w Oslo i nieustająco nawracające uczucie, że to wciąż za mało. Cóż, nie da się ukryć, że Hayboeck w pewnych kwestiach okazał się równie utalentowany co i na skoczni. O ile nie bardziej...

Kiedy jednak zaczyna mówić o tym, jak bardzo za mną tęsknił oraz o tym, że zerwał ze swoją dziewczyną, bo nie mógł przestać o mnie myśleć...

O nie, Hayboeck. Tylko nie mów mi, że...

- Czego ode mnie chcesz, Hayboeck? - pytam chłodno, zaplatając ręce na piersi i budując między nami dystans. Nie podoba mi się kierunek, w którym zmierza ta rozmowa, zwłaszcza, że widzę wszystkie uczucia wypisane na jego twarzy. Do cholery, widziałam je już rano, ale wciąż po cichu liczę, że po prostu skradnę mu jeszcze jeden namiętny pocałunek i zakończę to, co już jakiś czas temu wymknęło mi się spod kontroli. Zakończę i wrócę do Miszy, przy którego boku jest przecież moje miejsce. Bo można igrać z namiętnością, ale uczucia to już inna sprawa.

Tu nie ma miejsca na uczucia, jasne, Hayboeck?

Cały mój misterny plan oraz ostatnie złudzenia padają, kiedy Austriak w końcu wyrzuca z siebie jednym tchem:

- Chcę ci powiedzieć, że się w tobie zakochałem.

No pięknie.

- Zakochałeś? - wkładam w to słowo tak wiele politowania, na ile mnie obecnie stać. Zakochanie to coś, na co nie powinniśmy sobie w tej chwili pozwalać. Zwłaszcza ja.

Zerwał dla ciebie z dziewczyną...

Szybko uciszam podstępny głosik w mojej głowie, pilnując by mój głos pozostał zimny i opanowany, kiedy mówię dalej:

- Hayboeck, przespałeś się ze mną. Dwa razy, dla ścisłości. Było miło, momentami nawet bardzo miło, muszę przyznać – wtrącam, nie mogąc powstrzymać wąskiego uśmiechu, kiedy wspominam nasze wspólnie spędzone chwile, które na zawsze już zostaną w mojej pamięci. Szybko jednak nakazuję sobie wrócić do rzeczywistości. - Ale to wszystko. To trochę za mało, żeby mówić o miłości, nie sądzisz...? - pytam retorycznie, licząc, że sam zrezygnuje z tematu i oboje rozejdziemy się w swoje strony.

...a ty będziesz udawać, że wcale nie tęsknisz za jego dotykiem, co...?

Właśnie. Dotykiem. Niczym więcej.

- Owszem, za mało – przyznaje mi rację, ale jakby opornie. Nie zamierza mi jednak niczego ułatwiać (na miłość boską, on nadal się łudzi....!), kiedy dodaje – Ale jeśli tylko...

- Nie, Hayboeck – przerywam mu gwałtownie, nim zacznie mi udowadniać, że możemy coś zmienić.

...bo boisz się, że uda mu się cię przekonać?

To nie była miłość. I nie będzie, bo kocham przecież Miszę, tak samo jak on kocha mnie. Nawet jeśli w naszej relacji brak tego ognia, który sprawia, że ciągnie mnie do Hayboecka jak ćmę do świecy. Który powstrzymuje mnie przed powiedzeniem mu zdecydowanie "odejdź, to koniec", bo wiem, że jednak będzie mi go w jakiś irracjonalny sposób brakować.

Że pozostanie po nim niewielka, naprawdę malutka dziura, której Misza w żaden sposób nie będzie w stanie wypełnić.

- Tu nie ma żadnego „ale" - mówię stanowczo, próbując przekonać nie tylko jego, ale i siebie. - To nie jest miłość. Kochasz nie mnie, a moje ciało. Bo wiem, jak sprawić ci przyjemność. Choć, nie ukrywam, tobie też to dobrze wychodzi – wtrącam, a w mojej głowie pojawia się wspomnienie jego palców błądzących po mojej skórze, co sprawia, że przez chwilę mam ochotę rzucić wszystkie moje postanowienia w cholerę i pociągnąć go za sobą w najbliższe krzaki. – Ale to wciąż nie jest miłość. Nie czuj się oszukany, przecież niczego ci nie obiecywałam. Niczego, poza kilkoma chwilami fizycznej przyjemności.

Hayboeck przygląda mi się, jakby z nadzieją, a ja wkładam wszystkie siły w to, by utrzymać niewzruszony wyraz twarzy. Ciągnie mnie jednak do niego w sposób, nad którym ledwie panuję. A jego do mnie jeszcze silniej, co znacznie to wszystko komplikuje.

- Coś się zmieniło, prawda...? - pyta niespodziewanie, robiąc krok w moją stronę.

A ja się nie odsuwam, uświadamiając sobie właśnie jak wiele się zmieniło od czasu, kiedy widzieliśmy się po raz ostatni. Gdyby nie ten jeden, jedyny szczegół, wszystko byłoby prostsze. Mogłabym go dalej zwodzić, czekając aż obojgu nam się znudzi swoje towarzystwo i ta znajomość stanie się po prostu historią.

I zdaje się, że nadal go zwodzę, bo pozwalam mu zbliżyć się jeszcze bardziej, pozwalam odgarnąć z twarzy włosy i dotknąć mojego policzka. Pozwalam mu na to, nim delikatnym, ale zdecydowanym ruchem odsuwam jego dłoń od mojej skóry. Odsuwam ją, bo wiem, że potem o wiele ciężej będzie mi zrezygnować z jego dotyku.

Hayboeck jednak ujmuje moją dłoń i zbliża do oczu, przyglądając się z uwagą mojemu pierścionkowi, który skrzy się w blasku księżyca wyjątkowo wyraźnie. Przygląda mu się bez słowa, coraz mocniej zaciskając szczękę. Wyrywam rękę, bo nieświadomie zaciska nie niej swoje palce, sprawiając mi ból i chowam ją za siebie, a ten gest zbiega się w czasie z wymamrotanym cicho przez niego przekleństwem.

- Maksimoczkin, prawda...? - pyta retorycznie, nieudolnie maskując swoją wściekłość.

Być może gniew to dobry sposób na zerwanie naszej niezdrowej relacji. Relacji, która miała być pozbawiona uczuć, która miała się opierać jedynie na cielesnych (ale za to jakich...!) doznaniach.

Właśnie. Miała.

- Sam mi to zasugerowałeś – mówię, bo taka jest prawda. W Oslo uświadomiłam sobie, że warto spróbować. I choć Misza nie może mnie zmienić, to ja przecież mogę spróbować zmienić się dla niego. - I miałeś rację. Za długo wmawiałam sobie, że nie potrafię go pokochać, bo za dobrze go znam. Chyba powinnam ci za to podziękować – dodaję, robiąc krok do tyłu, by moje ciało nie mogło zacząć ponownie przeczyć moim słowom.

- Kochasz go? – pyta z niedowierzaniem. - Przecież mówiłaś...

- Wiem co mówiłam, Hayboeck – odpowiadam gniewnie, czując jak sytuacja wymyka mi się spod kontroli. Trzeba było do niego nie podchodzić, głupia. - Nie udawaj, że mnie znasz. Nie wmawiaj sobie, że mnie kochasz albo, co gorsza, że ja coś do ciebie czuję. Skończ z twarzą to, co tak naprawdę skończyło się tamtego ranka w Soczi.

Cofam się coraz bardziej i bardziej, patrząc jak sylwetka Hayboecka zaciera się na tle czarnego nieba. Słyszę jak woła mnie raz po raz, jednak choć korci mnie by odpowiedzieć, by wrócić i raz jeszcze poczuć ciepło jego ciała, odwracam się i odchodzę w kierunku hotelu.

Odchodzę, czując, że to nie tak miało być. Nie miało być tego dziwnego uczucia pustki, tego żalu, tej chęci by kolejne "żegnaj" okazało się jednak zwykłym "do zobaczenia". Z trudem przypominam sobie, co mną powodowało, kiedy świdrowałam go swoim spojrzeniem wtedy w Soczi. Mam wrażenie, jakby było to całe wieki temu.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro