[15] Sasza - Oslo

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Oslo, 14.03.2015

Kilkanaście razy sprawdzam sprzęt i kombinezon, nerwowo poprawiam gogle. To moje pierwsze zawody od... w sumie nie pamiętam od kiedy. Najpierw kiepska forma, potem zerwane więzadło, operacja i długa rehabilitacja. W końcu jednak mam szansę wziąć udział w zawodach.

Wiem, że Misza czeka na mnie na dole, mimo iż powinien iść właśnie na rozgrzewkę, obiecał mi jednak, że będzie trzymał za mnie kciuki. Kiedy więc nadchodzi moja kolej, po raz ostatni sprawdzam zamki w kombinezonie, poprawiam rękawiczki, niemal odruchowo dotykam wiązań i zaciskam palce na metalowej belce, oczekując na znak od trenera.

Chwilę później jadę w dół rozbiegu z charakterystycznym szumem nart trących o tory lodowe, napinając mięśnie ud w gotowości do skoku. Wybijam się i ponownie ogarnia mnie to uczucie wolności, za którym tak tęskniłam. Wiatr tańczy w moich włosach, które pęd powietrza wysnuwa spod kasku. Wyciągam z tego skoku jak najwięcej, nie chcąc tak szybko opuszczać przestworzy. Grawitacja jest jednak nieubłagana i ostatecznie ściąga mnie na ziemię, dziesięć metrów przed punktem konstrukcyjnym.

Schodzę z areny skoczni i rozglądam się w poszukiwaniu Miszy, odrzucając na plecy warkocz, kiedy nagle słyszę czyjś głos wymawiający moje imię.

Wymawiający moje imię z dość charakterystycznym, zachodnim akcentem.

Obracam się i mój wzrok pada na wysokiego blondyna w kurtce z logo reprezentacji Austrii. Powtarza raz jeszcze moje imię, robiąc krok w moją stronę. Marszczę brwi, mimo iż rozpoznaję go niemal natychmiast. Bardziej dziwi mnie fakt, że on pamięta mnie.

- My się znamy...?

- Tak, przecież... - milknie gwałtownie, a ja nie mogę powstrzymać ironicznego uśmiechu, który chyba mnie zdradza.

No co, Hayboeck?

...przecież przespałaś się ze mną rok temu?

...przecież spędziliśmy całą noc, ucząc się na pamięć swoich ciał?

...no?

- Chyba musiałeś mnie z kimś pomylić, przykro mi – uśmiecham się wąsko, zakładając narty na ramię.

Było miło, ale się skończyło, Hayboeck. Co było w Soczi, zostaje w Soczi.

- Nie, poczekaj...! - łapie mnie za ramię, akurat w momencie, gdy obok nas pojawia się Michaił.

W końcu.

- Jakiś problem...? - pyta szorstko Austriaka, obejmując mnie zdecydowanym gestem, wyrażającym niebywałą czułość, choć mnie wydaje się on jakby nieco zbyt władczy. Dlatego wysuwam się z jego objęć, choć zapewniają mi względne bezpieczeństwo i wysyłają Hayboeckowi jasny sygnał – że do tego tematu nie ma sensu już wracać.

- Wszystko w porządku, Misza – uspokajam przyjaciela. - To zwykła pomyłka. Chodź, przecież musisz już iść na górę... - przypominam mu i ciągnę go za sobą w kierunku szatni, czując na sobie wzrok Michaela.

- Czego on od ciebie chciał...? - pyta gniewnie Misza, przechodząc ponownie na nasz ojczysty język.

- Spokojnie, przecież mówię, że z kimś mnie pomylił... - kłamię, by nie musieć wdawać się w szczegóły naszej relacji z Hayboeckiem. O ile można to nazwać relacją.

- Nie lubię, gdy ktoś cię zaczepia – Misza marszczy brwi, ponownie obejmując mnie ramieniem.

- A ja ci przypominam, że nie jestem twoją własnością...! - syczę, mrużąc oczy i odsuwając się od niego.

- Sasza, proszę... - Misza łagodnieje od razu. - Przecież wiesz, że po prostu się o ciebie martwię...

- Nie musisz – odpowiadam nieco zbyt szorstko. - Idź lepiej na wyciąg, bo się spóźnisz.

Mój przyjaciel chce chyba coś jeszcze powiedzieć, jednak wzdycha tylko ciężko i słucha mojej rady. Po skoku Denisa jasnym się staje, że nie mamy co liczyć na drugą serię, więc przebieram się w dres i idę się trochę porozciągać. Ze słuchawkami na uszach nawet nie zauważam, kiedy mija mi cały konkurs, wracam więc w okolice boksu, by wykonać jeszcze parę ćwiczeń rozluźniających. Zawieszam słuchawki na szyi i opierając stopę na blaszanej barierce otaczającej arenę skoczni robię kilka skłonów.

W momencie, w którym zmieniam nogę, wyczuwam jego wzrok spoczywający najpewniej na moich pośladkach. Wzdycham ciężko, mówiąc:

- Wiem, że gapisz się na mój tyłek, Hayboeck – obracam się, biorąc się pod boki i jednocześnie lustrując go wzrokiem.

Niewiele się zmienił. Trochę inna fryzura, nieco wyraźniej zarysowane mięśnie i... i jakiś dziwny błysk w oku. Mam wrażenie, że dziś nie wpadłoby mu do głowy zapraszać mnie na piwo.

- Dlaczego udawałaś, że mnie nie znasz...?

- Bo cię nie znam, Hayboeck. Tak jak i ty nie znasz mnie – mówię, podchodząc bliżej. Z tej odległości czuję zapach jego wody kolońskiej i siłą rzeczy wspominam naszą wspólną noc w Soczi. Niemalże czuję jego dłonie błądzące po moim ciele, palce wplątane we włosy, usta składające pocałunki na każdym centymetrze kwadratowym mojej skóry...

- Nic nas nie łączy – dodaję, wracając na ziemię, jednak się nie cofam.

- Nic, prócz tej jednej nocy – prostuje.

- Nic, prócz tej jednej nocy – powtarzam za nim, jeszcze bardziej zmniejszając odległość między nami i przesuwając palcem po jego klatce piersiowej.

Droczenie się z nim w ten sposób sprawia mi jakąś dziką przyjemność. Czuję ciepło rozchodzące się po moim ciele, a wspomnienia, które zdawało mi się już dawno wyrzuciłam z pamięci, natrętnie napływają przed moje oczy.

A może by tak...?

A może by jednak wejść raz jeszcze do tej samej rzeki...?

- Jestem tu z dziewczyną – Hayboeck nagle się reflektuje, robiąc dwa kroki w tył, w momencie, kiedy nasze usta dzielą zaledwie milimetry.

O, a to ciekawe.

- Szkoda – wzdycham, opierając rękę na biodrze.

- Gdybym wiedział, że tu będziesz, to... - Hayboeck urywa w pół słowa, a ja nie potrafię nie uśmiechnąć się drwiąco. Doskonale wiem, jak ogromny mam na niego wpływ i mam zamiar to wykorzystać.

- Sasza, zaraz odjeżdżamy – z domku wychyla się Misza i obrzuca nas uważnym spojrzeniem. W jego wzroku pojawia się coś twardego, a mnie z niewiadomego powodu robi się przykro.

- Tak, już idę – odpowiadam i mój przyjaciel znika, przyjrzawszy się nam raz jeszcze ze zmarszczonymi brwiami.

Oj, Misza, Misza... Przecież wiesz, że mnie nie zmienisz.

Odwracam się do Hayboecka i droczę się z nim jeszcze chwilę, jednak gdzieś z tyłu głowy mam wspomnienie twarzy Miszy i nie dostarcza mi to tyle ekscytacji co zazwyczaj. Ciężko jednak nie zauważyć, że Hayboeck ma duże problemy z trzymaniem rąk przy sobie. Przyciągam go więc do siebie i zaciągam się jego zapachem, który jest nieco inny od tego, który zapamiętałam z Soczi. Lepszy, zdecydowanie lepszy.

Niemal czuję jego usta na swojej szyi, kiedy postanawiam podroczyć się z nim jeszcze bardziej.

- Twoja dziewczyna się na nas gapi – rzucam mimochodem, ciekawa jego reakcji.

Tak jak się spodziewałam, odskakuje ode mnie jak oparzony, a ja nie mogę się powstrzymać i zaczynam się śmiać.

- To nie jest zabawne – obrusza się, a ja nie przestaję się z niego naśmiewać.

Chwilę później Misza woła mnie nieznoszącym sprzeciwu głosem, żegnam więc Hayboecka słowami:

- Do zobaczenia, Hayboeck!

- Oby nie! - woła za mną.

- Przyznaj, że byś chciał! - odpowiadam mu, mrużąc zalotnie oczy i puszczam mu oko.

Odchodzę kołysząc biodrami, doskonale zdając sobie sprawę z tego, że wciąż gapi się na mój tyłek. Tak samo jak wiem, że chciałby.

Ale tak niewinna i naiwna istota jak Hayboeck nie byłaby w stanie zdradzić swojej dziewczyny...

...prawda?

- Sasza, zejdź na ziemię – mruczy gniewnie Misza, pakując do bagażnika moje narty. - Naprawdę musiałaś...?

- A czy ty musisz zmieniać mnie na siłę? - pytam ostro. - Jestem dorosła, Misza, nie musisz się o mnie troszczyć.

- Po prostu chcę dla ciebie jak najlepiej – mówi ciszej, co irytuje mnie jeszcze bardziej.

- Dla mnie? Czy może raczej dla ciebie, co? - mrużę oczy, a Misza odwraca wzrok. - Jesteś dla mnie bardzo ważny, Misza. Ale proszę cię, nie wmawiaj sobie, że potrafisz zmienić mnie w kogoś kim nigdy nie byłam i nie będę. Nie wmawiaj sobie, że jestem lepsza niż w rzeczywistości. Wiesz jaka jestem i zaufaj mi – to się nie zmieni.

Odwracam się na pięcie i wsiadam do busa. Przez całą drogę nie poruszamy tego tematu, mimo iż siedzimy obok siebie, ramię w ramię. Kiedy wracam do pokoju, natychmiast kieruję swoje kroki do wanny i spędzam tam bardzo długi czas, rezygnując nawet z kolacji. Nagle leżący obok na półeczce telefon zaczyna wibrować, sięgam więc po niego i odczytuję wiadomość od Miszy.

"Idzie do Ciebie z rękawiczkami. Tylko błagam, nie otwieraj mu w samym ręczniku, okej?"

Uśmiecham się, bo pewnie gdyby nie jego wiadomość, to tak właśnie bym zrobiła.

...a Hayboeck pewnie by nie marudził zanadto.

Odpisuję szybko "okej, dzięki :)" i wychodzę z wanny, szybko ubierając pierwsze rzeczy, które wpadną mi w rękę. W momencie, w którym szukam jakichś butów koło drzwi, rozlega się energiczne pukanie.

- Hayboeck – otwieram z figlarnym uśmiechem, rezygnując z poszukiwania butów. - A ponoć jesteś tu z dziewczyną – kpię, opierając się biodrem o framugę.

Widzę, jak jego wzrok błądzi po moim ciele. Walczy z tym, ględząc coś bzdurnie o zgubionych przeze mnie rękawiczkach, które nawet pokazuje mi pomiędzy jednym zdaniem a drugim, jednak jest to z góry przegrana walka.

Wolałabym, żebyś używał teraz języka do czegoś innego, niż bezsensowne gadanie...

- Jestem tu z dziewczyną – mówi nagle przez zaciśnięte zęby; ciężko stwierdzić, czy mówi bardziej do mnie, czy do siebie.

- Ach, no tak – wywracam oczami. - To jak, Hayboeck? Wchodzisz, czy wracasz do siebie? - pytam, świdrując go wzrokiem.

Waha się. Naprawdę się waha czy zdradzić dziś swoją dziewczynę. Naprawdę jest gotów poświęcić swój związek dla kilku godzin przyjemności ze mną.

Brawo, Sasza. Robi się z ciebie prawdziwa femme fatale.

Ale waha się o jedną chwilę za długo.

- Nie, to nie – wzruszam ramionami i zamykam mu drzwi przed nosem, bo zaczynam trochę marznąć w przeciągu, który powstał przy otwartych drzwiach.

Jaaasne, po prostu boisz się, że on naprawdę coś do ciebie czuje...

Zamknij się.

Zrzucam ubranie i zakładam szlafrok, po czym sięgam po gazetę i rzucam się na łóżko. Zastanawiam się, czy nie pójść do Miszy i go nie przeprosić za dzisiaj, bo bardzo nie lubię, gdy coś jest między nami nie tak. Znam go do dziecka i powierzyłabym mu własne życie. Wiem jednak, że nie jestem odpowiednią dziewczyną dla niego – nawet jeżeli on uważa inaczej.

Ostatecznie moje rozmyślania przerywa pukanie do drzwi, chowam więc gazetę do szuflady i otwieram drzwi, a widok Hayboecka, stojącego tam z moimi rękawiczkami w dłoniach, nie zaskakuje mnie ani trochę. W głębi serca wiedziałam, że wróci.

W głębi serca tego właśnie pragnęłaś, dodaje jakiś złośliwy głosik w mojej głowie, który natychmiast uciszam.

- Oj, Hayboeck, Hayboeck... Jesteś cholernie przewidywalny – wzdycham, przeczesując od niechcenia włosy, udając że nie zauważam, jak jego wzrok penetruje głębokie wcięcie mojego szlafroka.

Wpuszczam go do środka, a w jego wzroku pojawia się lekka panika, jakby chciał jeszcze zawrócić, wiem jednak, że już nie będzie w stanie spojrzeć swojej dziewczynie w oczy.

Trzeba się było trzymać ode mnie z daleka, Hayboeck.

Wiem, że za chwilę Misza zacznie dobijać się do drzwi, ciągnę więc Hayboecka do łazienki, zrzucając po drodze szlafrok. Spędzamy tam tak dużo czasu, że gdy postanawiamy powrócić do klasycznych sposobów, jest już późna noc i wiem, że do rana już nikt nam nie będzie przeszkadzać.

Również Hayboeck nie zadaje już żadnych głupich pytań, przynajmniej do czasu, gdy słońce powoli zaczyna wkradać się do pokoju poprzez szparę między zasłonami, a ja uświadamiam sobie, że tej nocy nie zmrużyłam nawet na chwilę oka.

Nie, żeby mi to choćby w najmniejszym stopniu przeszkadzało...

- Opowiedz mi coś o sobie – zaskakuje mnie nagłą prośbą, nie przestając gładzić mojej skóry jedną ręką, a na place drugiej nawija pasmo moich włosów.

Wzdycham ciężko patrząc na niego z ukosa i cierpliwie tłumaczę mu, dlaczego takie pytania nie mają najmniejszego sensu.

Bo przecież już za chwilę rozejdziemy się każde do swoich spraw i najlepiej by było, gdybyśmy się już więcej nie spotkali. Może zdarzy się nam przelotny uśmiech rzucony gdzieś, kiedyś na skoczni, zupełnie niezrozumiały dla postronnych osób. Staniemy się dla siebie drobna tajemnicą skrywaną przed światem na dnie serca, słodko-gorzkim wspomnieniem, grzejącym w długie zimowe wieczory, a jednocześnie boleśnie przypominający o tym, co się dzieje, gdy przestajemy panować nad sobą, dając się ponieść chwili i targającym sercem namiętnościom.

- Naprawdę nie chcę, by to się tak po prostu skończyło – Hayboeck nie daje jednak za wygraną. W głębi serca ja również tego nie chcę, ale doskonale wiem, że tak będzie lepiej.

Dla wszystkich.

- A twoja dziewczyna? - ściągam go tym pytaniem na ziemię, jednocześnie kładąc się w poprzek jego klatki piersiowej, co przynosi wręcz odwrotny efekt.

- A twój chłopak?

Zaskakuje mnie tym pytaniem, dopiero po chwili orientuję się, że chodzi mu o Miszę. Postronny obserwator rzeczywiście mógłby wziąć nas za parę. Tak jednak przecież nie jest... Choć przecież by mogło.

Mogłoby, gdyby tylko pociągał mnie choć w jednym procencie tak, jak Austriak gładzący teraz sugestywnie moje biodra; gdyby potrafiła dostrzec w nim kogoś więcej, niż tylko zaufanego przyjaciela z dzieciństwa.

Gdybym tylko...

Gdybym tylko dała nam szansę.

- Może powinnaś spróbować...? - Hayboeck jakby czyta mi w myślach. Jego słowa docierają do mnie z opóźnieniem, bowiem jego dłonie robią wszystko, by mnie rozproszyć. Mam jednak świadomość tego, która jest godzina i wiem, że nie możemy pozwolić sobie na nic więcej ponad te drobne, pożegnalne pieszczoty.

- Czyżbyś próbował zagłuszyć swoje wyrzuty sumienia...? - pytam, nachylając się, by go pocałować, a przypomnienie mu po raz kolejny o dziewczynie wcale nie sprawia, że ten pocałunek traci cokolwiek na swojej namiętności.

Przerywa nam jednak telefon, a ja już po pierwszych taktach piosenki rozpoznaje, że to Misza. Odbieram niecierpliwie, a Hayboeck nie przestaje drażnić moich receptorów czuciowych, czy to dłońmi, czy to pocałunkami, docierającymi w coraz to wrażliwsze miejsca mojego ciała.

- Tak? - rzucam do słuchawki, starając się zachować normalny ton głosu.

- Trener cię szuka, nie było cię wczoraj na odprawie – zauważa Misha, a w jego głosie wyczuwam chłód.

- Wzięłam prysznic i natychmiast poszłam do łóżka – tylko odrobinę mijam się z prawdą.

- Sama? Czy może z tym Austriakiem...? - niemalże czuję jak zaciska mocno szczękę i całą siłą woli powstrzymuję jęk, bo Hayboeck ewidentnie nudzi się podczas naszej konwersacji i z każdą chwilą robi się coraz bardziej pewny siebie.

- Za dziesięć minut do niego przyjdę, muszę się ogarnąć – mówię, unikając odpowiedzi na to niewygodne pytanie.

- Nie wątpię – rzuca z przekąsem i rozłącza się niespodziewanie.

Hayboeck odrywa usta od mojej skóry, gdy odkładam telefon na stolik i patrzy na mnie pytająco, choć przecież na pewno wie, co zaraz powiem.

- Trener mnie szuka.

- Więc mnie wyrzucasz? - upewnia się, a ja bez słowa rozluźniam uścisk, w którym go nieświadomie zamknęłam i przetaczam się na drugą stronę łóżka.

Przyglądam się w milczeniu, jak między ręcznikami szuka swoich bokserek, jak zapina pasek, nie spuszczając ze mnie swojego uważnego wzroku, jak wyjątkowo powoli zakłada T-shirt z logo reprezentacji, jakby chcąc spędzić w moim towarzystwie tych dodatkowych kilka sekund.

Już z ręką na klamce przywołuje mnie jeszcze na chwilę, a ja odpowiadam na jeszcze jedno bzdurne pytanie, nie mogąc sobie darować odrobiny złośliwości i całuję go po raz ostatni, tak że obojgu nam zapiera dech w piersiach. Wiem jednak, że nasz wspólny czas właśnie dobiegł końca, że czeka na mnie trener, zdecydowanie trudniejsza rozmowa z Miszą oraz długie tygodnie, których będę potrzebować, by na dobre pozbyć się wspomnienia dotyku jego dłoni.

- Idź już, Hayboeck – mówię, a do mojego głosu wkrada się niechciany żal, że to już koniec.

Ale przecież i tak ta noc była niespodziewanym prezentem od losu, którego żadne z nas się nie spodziewało. Prezentem, którego nie powinniśmy byli przyjmować, gdyż zadał nam więcej bólu, niż przyjemności.

Lecz gdyby ktoś mnie pytał o zdanie – nie powiedziałbym, że żałuję.  

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro