[20] Michaił 3/4

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Kieruje moimi dłońmi, prowadzi mnie sobie tylko znanymi szlakami. Uczę się jej. Centymetr po centymetrze. Pocałunek za pocałunkiem. Oddech za oddechem.

A każdy kolejny jest głębszy, gwałtowniejszy, bardziej pośpieszny. Nasze ruchy stają się coraz bardziej niecierpliwe, by odkryć więcej. Mocniej. Głębiej.

Dokładniej.

Daleko nam do ideału, to fakt. Ale zależy nam na sobie, więc będziemy próbować. Te próby wszak ciężko zaliczyć na poczet nieprzyjemnych.

- Połóż się - szepcze mi Sasza do ucha, zębami przytrzymując jego płatek.

Popycha mnie lekko na plecy na łóżko. Unoszę się na łokciach i w ciemności panującej w sypialni próbuję dostrzec zarys jej sylwetki. Bardziej słyszę, niż czuję materiał zsuwający się z jej ciała na dywan, cichy szelest ostatnich opadających ubrań. Zasłon. Murów.

Materac lekko skrzypi i ugina się pod jej ciężarem, gdy wsuwa się na miejsce obok mnie. Czuję żar bijący z jej nagiego ciała, którym przylega do mnie ostrożnie, jakby nie chcąc być zbyt natrętną.

Hayboeck naprawdę ją zmiękczył, myślę, ale prędko odsuwam tę myśl od siebie. Nie wpuszczę nigdy tego Austriaka do mojej sypialni.

Przesuwa chłodną dłonią po mojej piersi - od mostka aż po pępek, powodując krótki dreszcz. Zatrzymuje się, lekko błądząc na linii bokserek, a ja wiem, że czas na mój ruch. Za dobrą monetę biorę, że nie musi niczego mówić, nie musi nic mi podpowiadać. W jakiś sposób wiem, czego ode mnie oczekuje.

Może te pół roku rozłąki nauczyło mnie jej słuchać? Odczytywać mowę jej ciała? Może wcześniej znałem ją tak dobrze, że aż za dobrze?

Teraz muszę nauczyć się jej od nowa. Muszę nauczyć się jej z uwzględnieniem tych sfer, do których wcześniej nie miałem dostępu.

Całuję ją lekko - najpierw w usta, potem w szczękę i szyję. W obojczyk.

I między piersiami.

Prowadzi moją dłoń, przesuwa swoimi palcami po moim kręgosłupie, jakby namawiając mnie do odwzorowania tego ruchu. Podążam za jej dyskretnymi wskazówkami coraz niżej i niżej. Czuję, jak jej klatka piersiowa unosi się w coraz głębszych oddechach.

Przesuwam palcem wskazującym wzdłuż pachwiny, powodując lekkie, lecz nagłe napięcie w całym jej ciele.

- Dobrze - chwali mnie z lekkim uśmiechem w kąciku swoich krwistoczerwonych ust, po czym nagle przetacza się i siada na mnie okrakiem i nachyla się do mnie, osłaniając nasze twarze kotarą swoich jasnych włosów. - Coś się zmieniło, Misza - szepcze, muskając wargami moją twarz, mocniej zaciskając uda na moich biodrach.

- Oboje się zmieniliśmy, Sasza - odpowiadam zgodnie z prawdą, przesuwając dłońmi wzdłuż jej boków, na biodra, a potem na pośladki i ściskam je lekko. - Dojrzeliśmy do siebie.

W odpowiedzi jeszcze mocniej zaciska uda na moich biodrach, a dłonie na moich ramionach.

Po czym nagle zsuwa się ze mnie, bez ostrzeżenia.

- Chodź - mówi, kiwając na mnie palcem. - Chcę cię zobaczyć w całości - dodaje, a po ledwie zauważalnym w mroku pokoju ruchu poznaję, że ściąga bieliznę.

Sekundę później, od tyłu oświetla ją światło z łazienki. Ona widzi mnie doskonale, ja - zaledwie jej zarys. Światło perfekcyjnie uwydatnia jej sylwetkę, poza, którą przyjmuje jest zresztą zapewne tak dobrana, by eksponować ją jak najlepiej. Co lepsze, wiem, że Sasza robi to całkowicie nieświadomie.

Podnoszę się z łóżka i podchodzę do niej powoli. Przesuwa dłońmi po moim ciele i przyciąga do siebie jeszcze bliżej, ciągnąc za gumkę bokserek. Nachylam się i zaczynam znaczyć pocałunkami całe jej ciało. Sasza odchyla głowę do tyłu, jakby ułatwiając mi zadanie, a jej dłonie błądzące po moich plecach są idealną informacją zwrotną. To jak gra w "ciepło-zimno" - jej dotyk kieruje mnie tam, gdzie mam szansę sprawić jej największą przyjemność.

Instruujemy się nawzajem, czy to dotykiem, czy też zadowolonymi westchnieniami, gubiąc ostatnie zahamowania, ostatnie bariery. Moje usta i dłonie badają każdy centymetr jej ciała, zapuszczam się dalej i głębiej, podążając ścieżką jej przyśpieszonych oddechów. Poddaje się mojemu dotykowi, oddaje kontrolę.

Ale to ona ma i tak ostatnie słowo.

- Chodź - powtarza, ponownie układając się na skołtunionej wcześniej przez nas pościeli.

Czuję żar buchający z jej ciała, gdy przyklękam i całuję wewnętrzną stronę jej kolana. Widzę, jak pracują jej mięśnie brzucha, gdy posuwam się coraz wyżej, jak zagryza wargę, gdy całuję ją biodro, błądząc dłonią po drugim udzie. Coraz bliżej i bliżej.

- Chodź - powtarza chrapliwie, nie pozostawiając miejsca na wątpliwości, co do kontekstu tego przyzwolenia.

A ja korzystam z niego skwapliwie choć bez pośpiechu.

- Nie śpiesz się - szepcze mi do ucha, unosząc się na łokciach i przyciąga mnie jeszcze bliżej siebie, o ile to w ogóle możliwe. W końcu nie ma już nic, co by nas dzieliło. Nic, co ułatwiałoby stwierdzenie, gdzie kończy się jeden byt, a gdzie zaczyna drugi.

Obserwuję, jak zaciska palce na pościeli, jak jej pierś unosi się w głęboki oddechu. Ściska mnie udami ponaglająco, jakby chciała poczuć mnie jeszcze bardziej.

Przenikamy się nawzajem, wśród przyśpieszonych oddechów i krwi buzujących w żyłach. Dajemy sobie wzajemnie to, czego dotąd nie potrafiliśmy wspólnie osiągnąć.

Jak widać, potrzebowaliśmy tylko odrobiny treningu. I nieco czasu.

Zatraceni w nauce nie zauważamy upływu czasu, świt zastaje więc nas nagle. Sasza wtula się we mnie i mruży oczy w słońcu wpadającym przez szparę pomiędzy roletami.

- Misza... - szepcze zmysłowo mi do ucha.

- No? - pytam, ciekaw, co tym razem wymyśli. Nie ukrywam, z nią nie da się nudzić. W żadnej kwestii.

- Idź zgaś światło w łazience - odpowiada z zadziornym uśmiechem i przewraca się na plecy, a ja wstaję, by wykonać jej polecenie.

Czuję, jak mnie obserwuje. Pstrykam kontakt, opieram się o ścianę i spoglądam na nią z drugiego końca pokoju.

- Zrobiłaś to tylko po to, by pogapić się na moje pośladki, prawda? - pytam domyślnie.

Sasza zagryza wargę, a ja zauważam, że szminka już dawno powinna jej się rozmazać. Hm, chyba nie bez powodu od zawsze wydawała majątek na kosmetyki.

- Ten widok też jest niczego sobie - odpowiada zadziornie, mrużąc oczy.

- I vice versa. - Nie pozostaję je dłużny, a ona w odpowiedzi zachęcająco odwodzi nieco nogę. - Ale nieco zgłodniałem - dodaję przekornie.

Podnosi się do siadu i zakłada nogę na nogę, jednak wspiera się na opartych z tyłu rękach, eksponując swoje jędrne piersi.

- Nadal przegrywasz z jedzeniem - informuję ją nieco złośliwie, zastanawiając się, co też ona najlepszego ze mną zrobiła.

Myślę, że Sasza tak po prostu działała na ludzi. Na facetów. Ja nie jestem wyjątkiem.

Choć pod innymi względami jestem wyjątkowy. A przynajmniej taką mam nadzieję.

- W sumie masz rację - odpowiada i wstaje. - Zróbmy śniadanie - zgadza się, otwierając drzwi od sypialni i boso kieruje się do kuchni.

Po tym, jak szuka czegoś, nachylając się do najniższej półki w zamrażarce poznaję, że nie zgodziła się tak łatwo bez powodu. Ma plan.

Jak zwykle.

- Sasza? - pytam, opierając się o szafkę i obserwuję, jak krząta się po pomieszczeniu. - Myślisz... myślisz, że nam się uda? - kończę nieco niepewnie.

Odrywa wzrok od czytanej właśnie etykiety jakiegoś sera i zerka na mnie z ukosa. Jej nagość na środku oświetlonej kuchni jest tak nierealna, a jednak tak bardzo prawdziwa.

- Misza, kochanie - odpowiada miękko - już nam się udało.

Podchodzi do mnie i zaplata ręce na moim karku, po czym całuje delikatnie.

- Ale, bardzo cię proszę, nie próbuj mi się oświadczać, dobrze? - prosi. - To naprawdę nie są moje klimaty.

- Chcę cię mieć na wyłączność - odpowiadam, być może nieco egoistycznie, a być może nieco zapobiegawczo.

- I masz - obiecuje. - Na zawsze.

Potakuję, a Sasza wtula głowę w moje ramię.

Ja jednak muszę zadać to pytanie.

- A co z Hayboeckiem?

Sasza odsuwa się ode mnie i wraca do przygotowywania śniadanie.

- Zjedzmy. A potem pokaże ci jeszcze kilka... sztuczek. - Mruży zalotnie oczy, jakby moje pytanie w ogóle nie padło.

- Sasza, mówię poważnie. Nie chcę, by nagle... pojawił się między nami. Znowu - dodaję gorzko.

Sasza wzdycha ciężko i z lekkim ociąganiem odwraca się do mnie.

- Hayboeck to przeszłość i on sam dobrze o tym wie. Powiedziałam mu to już w Linz... Że nie zależnie, czy uda mi się z tobą, Misza, na pewno nie uda mi się z nim. Choć, jak mówiłam, całkiem miły z niego facet. - Wzrusza ramionami. - Postawiłam sprawę jasno.

- Jesteś pewna, że nie będzie liczył na jakieś... friends with benefits? - pytam ostrożnie.

- W jego przypadku to było sex with benefits - prycha Sasza. - Ucięłam tę relację, możesz być spokojny.

- Co on na to? - Może nie powinienem drążyć tematu, ale to robię. Chcę mieć pewność, że jesteśmy już na prostej razem z Saszą.

Gdyby parę lat temu ktoś mi powiedział, że będę w takiej sytuacji z moją nieco rozwiązłą przyjaciółką z dzieciństwa, to bym nie uwierzył. A jednak.

- Michi... - Sasza wydyma usta. - Zrozumiał.

- Po prostu?

- Po prostu. Dobrze wiesz, że to wszystko zawdzięczamy tak naprawdę jemu - odpowiada. - To nie była miłość, tamto między nami. Ale pomogło mi to ją znaleźć. I zawsze będę mu za to wdzięczna.

Nic nie odpowiadam na te słowa, tylko podchodzę do niej i mocno całuję. Sasza zaplata mi ręce na karku i oddaje pocałunek, mnie jednak to nie wystarcza.

Stworzyła potwora. Naprawdę jest w tym dobra.

- Mieliśmy jeść śniadanie - zauważa między pocałunkami.

- Chrzanić śniadanie - odpowiadam, sadzając ją na blacie. - Uważaj na nóż.

- Nie można karmić się miłością, jakby romantycznie to nie brzmiało! - protestuje, ale coraz słabiej, podczas gdy ja schodzę pocałunkami coraz niżej, przezornie zrzucając wszystko z blatu do zlewu.

- Najwyżej umrzemy z głodu - odpowiadam niefrasobliwie i nie mówię już nic więcej.

Sasza też nic nie mówi.

W tej chwili nie mamy sobie już nic więcej do powiedzenia.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro