[3] Soczi 3/4
Otwieram oczy i odgarniam jasne włosy Saszy rozsypane na mojej piersi. Zerkam na zegarek, stojący na nocnej szafce i stwierdzam, że jest już dość późno. Zastanawiam się jak wstać, by jej nie obudzić, ona jednak sama rozstrzyga ten dylemat, uchylając powieki i przesuwając dłonią po moim udzie.
- Która godzina? - pyta nieco sennie.
- W pół do dziewiątej - odpowiadam. - Muszę zaraz zejść na śniadanie - dodaję, a Sasza bez słowa podnosi się i odsuwa przykrywającą nas kołdrę.
Obserwuję ją, gdy chodzi po pokoju i zbiera nieśpiesznie swoje ubrania. W świetle dnia wydaje mi się jeszcze piękniejsza.
I jeszcze bardziej pociągająca.
Idzie do łazienki i, nie zamykając za sobą drzwi, zaczyna rozczesywać przed lustrem swoje długie włosy. Przyglądam się jej, podziwiając jej wciąż niczym nie osłonięte ciało, a ona udaje, że tego nie zauważa. W końcu, kiedy zaczyna zaplatać włosy w gruby warkocz, wychodzę z łóżka i wchodzę do łazienki, by objąć ją od tyłu.
Wciąż czuje ulotny zapach jej perfum, gdy trącam nosem płatek jej ucha i całuję w zagłębieniu nad obojczykiem. Sasza niewzruszona dalej plecie warkocz, dopiero kiedy zaczynam zataczać kciukami kółka wokół jej kolców biodrowych, krzyżuje ze mną w lustrze swoje spojrzenie.
- Ponoć śpieszy się pan na śniadanie, panie Hayboeck... - zauważa, mrużąc oczy.
- Właśnie doszedłem do wniosku, że dziś wyjątkowo mogę zjeść coś na mieście - mruczę cicho, przesuwając dłonią po jej talii.
Sasza obraca się w moich ramionach, a zapleciony do połowy warkocz opada na jej lewą pierś. Wydyma wargi i patrzy na mnie prowokująco, więc całuję ją zachłannie i wplatam rękę w jej włosy, niwecząc jej pracę z ostatnich paru minut.
- Te kafelki są zimne - zauważa, przerywając pocałunek.
- Więc wracajmy do łóżka - odpowiadam, biorąc ją na ręce i zanosząc z powrotem do rozgrzebanej pościeli.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro