Kryzysowa ciocia

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

W mieszkaniu cioci od lat nic się nie zmieniło. Rozglądam się po korytarzu wyłożonym boazerią i drewnianej podłodze. Nadal w tym samym miejscu wisi czerwony telefon stacjonarny, którym bawiłam się jako dziecko. Chłonę zapach pomieszczenia, gdy biorę głęboki oddech. Kojarzy mi się z babcią, niedzielnymi obiadami i kompotem z truskawek. Ściska mnie na myśl, po co tu przyszłam. Ze zdziwieniem patrzę, że wszystkie drzwi są zamknięte. Odsuwam od siebie myśli i wołam donośnie:

- Ciociu Janino!

Kobieta wychyla się z pokoju po dłuższej chwili i znika w nim znowu.

- Ciociu, widziałam cię. - Staram się nie wywracać oczami.

- Nic nie wiedziałaś. Co tu robisz? Kornelia cię nasłała? - Jej ostry ton głosu nie wróży nic dobrego.

- Nie, ona nawet nie wie, że tu jestem.

Nie wiem, czy to moje słowa, czy rezygnacja w głosie sprawia, że drzwi uchylają się i wygląda z nich głowa staruszki.

- Czekaj, ubiorę się.

Po chwili wychodzi w różowym szlafroku z puchatym obszyciem. Rozchyla się on lekko i widzę jej koronkowe body. Janina zauważa mój wzrok i naprędce zawiązuje mocniej sznurek podomki. Skupiam się na jej twarzy. Mogłabym przysiąc, że ma przedłużone rzęsy i rozmazaną perłową szminkę na opuchniętych ustach. Czyżbym coś przerwała? Wzdrygam na samą myśl. Janina patrzy na mnie i kręci głową:

- Czego ty dziecko chcesz?

- Dowiedzieć się, co się stało.

- Zamierzasz nas godzić? Stare jesteśmy, nie trzeba. - Macha ręką. - Korcia zmięknie, to wróci... albo i nie. Zresztą co ty się martwisz? Pewnie i tak nie długo wykorkuje.

Ten lekki ton mnie przeraża. Znów ściska mnie w gardle. Co to za pomysł? Może babcia jest chora i biega po lekarzach? Albo - co gorsza - pomieszało jej się w głowie? Czyżby to tłumaczyło jej zainteresowanie Danielem? Cisza z mojej strony skłania ciocię do kontynuowania.

- Nie wiem na pewno, ale spotkałam ją przypadkiem u notariusza. Pewnie poszła spisać testament tak jak ja... Wiadomo, że zostało nam „trzy ćwierci do śmierci".

Mrużę oczy i myślę o logice Janiny. Mam ochotę zapytać ją o coś jeszcze, gdy do pokoju wpada z impetem Grażynka i wykrzykuje z pretensją:

- Jak mogłaś mnie tak zostawić? Ten dziadek wyślinił mnie jak mops. Teraz robi mi jakąś specjalną herbatę. Podejrzewam, że z prądem. - Zatrzymuje swój wywód i patrzy zdziwiona na Janinę. - O dzień dobry!

Ciocia kiwa tylko głową.

- Idziemy stąd? - kontynuuje przyjaciółka, zerkając na mnie.

- Zaraz - odpowiadam ze zniecierpliwieniem. - Ciociu, czy babcia mogłaby do ciebie wrócić?

- A co zalazła ci za skórę? Bywa wredna, ale da się z nią żyć. Dziecko posłuchaj. To jej mieszkanie, a to moje. Chciałyśmy ci ulżyć, ale może już czas iść na swoje, co?

- Tak wiem. Tylko ja... - Przełykam gorzkie słowa i zwieszam głowę.

- Może poszukaj sobie miłego chłopaka i wtedy...

Na te słowa wybucham płaczem. Nie potrafię nawet odpowiedzieć, że jestem niezależną kobietą. Teraz wcale się taka nie czuję. Bezsilność i rozżalenie biorą nade mną górę.

Już sama nie wiem, o co mi chodzi. Czy to jeszcze myślę o zdradzieckim Artku? Co z Danielem, z którym najwyraźniej nie mam szans? Może chlipię za moim życiem, w którym kołacze się od drzwi do drzwi?

Grażyna kładzie mi rękę na ramieniu i przyciąga do siebie. Teraz ja wypłakuje się jej w koszulkę. Na szczęście nie mam już na sobie grama makijażu. Przynajmniej jej bluzka nie ucierpi.

- Nie becz, jeszcze będziesz się z tego śmiać - odzywa się ciocia.

- Teraz mi nie do śmiechu. Wszystko jest nie tak.

- Pomyśl, że zawsze może być gorzej. - Słowa Janiny tylko mnie irytują.

- Też mi pocieszenie - prycham.

Do pokoju wchodzi staruszek z tacą z herbatą. Napój kolebie się w dzbanku, a kilka kropli się rozlewa.

- Co tu się dzieje? - pyta mężczyzna.

Uśmiecham się nieznacznie na jego widok. Włożył fartuszek w kwiatki, który z pewnością należał do cioci. Opina jego brzuch i sprawia, że wygląda komicznie. Spogląda na mnie i podsuww napój pod nos, mówiąc:

- Herbatka jest dobra na wszystko. Pij, pij dziecko.

- A co w niej jest? - pytam niepewnie, ocierając rękawem twarz.

- Kropelka rumu i plastry pomarańczy. Najlepiej smakuje z brązowym cukrem. Choć wiem, że teraz mało kto słodzi.

Ten dziwny, przysadzisty facet, zdobywa tymi trzema zdaniami moją sympatię. Może za ostro go oceniłam i Kornelia też? Zaraz jednak psuje swoją chwilę:

- To, co zagrać jakieś disco?

Dopiero teraz zauważam leżący w kącie akordeon. Jeny, tylko nie to.

Łapię gorący napój i upijam łyk, w nadziei, że nie zapyta ponownie. Parzy mnie język, a przyjemne ciepło rozchodzi się po ciele. Sporo tego prądu.

- Pyszna - mówię z uznaniem.

Grażynka zezuje w stronę drzwi.

- To, co może muzyczka? - Nie odpuszcza staruszek.

- Przepraszam, ale nie przedstawiłam - odzywam się, znów próbując zmienić temat. - Jestem Bożena, a to moja przyjaciółka Grażynka.

- Wybaczcie drogie panie. Gdzie się podziały moje maniery? Zygmunt Skoczylas.

Mężczyzna robi coś na kształt ukłonu, podchodzi do nas i składa pocałunki na naszych dłoniach. Udaje mi się nie roześmiać, choć mam ochotę. Wypiłam już pół szklanki napoju i wydaje mi się, że rumu był pół na pół z herbatą.

- Jak się poznaliście? - Zerkam nerwowo na akordeon. Jestem gotowa wysłuchać najgłupszej opowieści na świecie, byle by nikt nie grał.

- Och, to długa historia, pewnie nie masz czasu - zaczyna ciocia.

- To takie romantyczne - wtrąca Grażyna, a jej oczy błyszczą.

Nadal nie rozumiem, co ją tak zachwyca w miłości staruszków, ale wolę słuchać o niej niż przygrywki weselnego klimatu.

- Wyręczę cię Janino. To przez ten internat znaczy Internet. Uwierzyliśmy, że miłość można poznać w każdym wieku - bąka Zygmunt.

- Od razu mi się spodobał. Miał zdjęcie z króliczkiem - wtóruje mu ciocia.

- Tak do siebie mówimy, choć Kornelia uznała, że to z innych względów. Myślę, że była zazdrosna. - Zygmunt unosi brew i marszczy czoło.

- Dlatego się wyprowadziła? - wtrącam niepewnie.

- Ciężko było jej patrzeć na nasze szczęście. Taka się wrażliwa zrobiła. - Janina wypowiada ostatnie zdanie z nutą żalu.

- Nie wiem, czy... - zaczynam, ale ciocia wchodzi mi w słowo.

- Zresztą nie ważne, teraz wy się musicie dogadać.

Biorę jej słowa za ostateczną odmowę. Chcę czy nie, ale na razie jestem skazana na babcię.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro