Zegary w Sylwestra

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Nie mogę skupić się na "Zabójczym weselu". Nawet Adam Sandler nie jest w stanie przekonać mnie do wczucia się w ten klimat. Z trudem udaje mi się dobrnąć do końca.

Cholera, znów jestem głodna. Czy moja przemiana materii zwariowała?

Ostrożnie wychylam nos z pokoju. Babcia krząta się po kuchni. Staram się nie rzucać w oczy. Zrobię sobie tylko coś do jedzenia i wrócę pod kołdrę. Kornelia też mnie ignoruje. Już myślę, że nie zauważyła mojej obecności, gdy stawia przede mną smakowite rogaliki. Rzucam się na nie łapczywie. Są idealnie kruche i ociekają wiśniowym dżemem. Ona skubie swoją porcję w ciszy. Nagle podnosi wzrok i beznamiętnym głosem mówi:

– Nie przejmuj się tym wiekiem.

– Podsłuchiwała babcia? No pięknie! – Łapię się pod boki i nie kryję oburzenia.

Kornelia nic sobie z tego nie robi i ciągnie dalej:

– Zawsze chciałam opowiedzieć ci tę historię, a teraz jest świetna okazja.

– Powinnam się obrazić, a nie słuchać opowieści nie wiadomo o czym.

Tym razem babcia wywraca oczami. Muszę mieć to po niej.

– Jesteś ciekawska i nie umiesz się długo gniewać. Poprawie ci humor, zobaczysz.

– Jakoś ciężko mi w to uwierzyć – prycham.

Łapię ostatniego rogala, butelkę wody i zamierzam zniknąć w pokoju.

– Zegary w Sylwestra.

Na te trzy słowa się odwracam. Urodziłam się w Nowy Rok i to z pewnością coś o mnie.

– Niech będzie – mówię niby od niechcenia, choć w środku skręca mnie z ciekawości. Siadam znów przy stole i odsuwam od siebie słodkości.

– Wiesz, że urodziłaś się w tym mieszkaniu?

– Tak, mama do tej pory jest z siebie dumna. Nienawidzi szpitali.

– Panicznie się ich boi, ale to inna historia. Koniecznie chciała rodzić w domu. Jej koleżanka była położną.

– Ona miała jakieś koleżanki? – Unoszę brwi. Nie przypominam sobie żadnej przyszywanej cioci, która nas odwiedzała.

– Wtedy tak, ale do rzeczy. Nikt się nie spodziewał, że poród pójdzie tak szybko. Pomogłam twojej mamie, choć nigdy mi za to nie podziękowała. Za to, co zrobiłam później też nie. Właściwie to się zezłościła, ale ciągnęła to niewinne kłamstewko.

– Jakie? O co chodzi?

– Urodziłaś się trzydziestego pierwszego grudnia, a nie pierwszego stycznia.

– Co? Jak? Jestem jeszcze starsza... – Mam ochotę ukryć twarz w dłoniach. Co za żenada.

– Ta koleżanka nie dojechała na czas. Dziś już nie pamiętam, czy utknęła w korku, czy chciała zaliczyć imprezę. Może i dobrze, że nie dojechała... Przedstawiłam zegarki, żebyś nie straciła roku. Twoja matka się wściekła, choć tam między nami, to dlatego, że sama by nie wpadła na taki pomysł. Chciała być uczciwa, ale gdy dowiedziała się o nagrodzie, nie potrafiła się powstrzymać.

– Zaraz, zaraz. Przestawiła babcia wszystkie zegary w domu? A co z położną?

– Tak, wszystkie pięć. Dziewczyna myślała, że zegarek jej się popsuł, a petardy strzelały już od dwudziestej drugiej. W mieszkaniu nie było radia, telewizora, a nikt z nas nie miał wtedy komórki. Nie jestem pewna, ale kto wie, czy nie była lekko wstawiona. Usnęła w fotelu.

– Nie podoba mi się ta historia. – Kręcę głową. Zastanawiam się, czy babcia wymyśliła tę bajeczkę, żeby z nią posiedziała.

– Za to dostaliście solidne meble za pierwsze dziecko w roku.

– Mówi babcia o tych gratach, co stoją na działce w Zakrzewie? Bez sensu to wszystko. Idę do siebie. – Podnoszę się powoli.

– A dziękuję?

– Za co? Za popsucie mi randki, podsłuchiwanie czy bajeczkę na dobranoc?

– Ta dzisiejsza młodzież jest taka niewdzięczna. Wiesz, że byłam u notariusza. – To brzmi bardziej jak stwierdzenie faktu niż pytanie.

Trybiki w mojej głowie pracują intensywnie. Zasypuję babcię gradem pytań.

– Czekaj, rozmawiałaś z ciocią Janiną? Kiedy? Jak? Myślałam, że pokłóciliście się na amen.

– Jak trzeba, to wymienimy kilka zdań. Zadzwoniła, jak od niej wyszłaś.

Więc tu cię mam. Może ta kłótnia z ciocią to część większego planu? Knujecie obie za moimi plecami, żeby... Właśnie, żeby co? Jaki plan może mieć Kornelia? Bożenka, o co ty ją? Może jest trochę stuknięta, ale żaden z niej Machiavelli.

Wywracam oczami, a babcia kontynuuje:

– Przepiszę ci mieszkanie, ale mam jeden warunek. – W tym miejscu robi dramatyczną pauzę i mruży oczy. – Ale nie powiem jaki.

– Skąd te tajemnice?

– Życie byłoby bez nich nudne. Poza tym nie chce kopnąć w kalendarz, szybciej niż powinnam. – Uśmiech nie schodzi z jej twarzy i wcale nie pasuje do ostatniego zdania. Wygląda jak kociak, który właśnie dostał ulubioną karmę.

– No wie, co babcia! To nie komedia kryminalna.

– Powiem ci niedługo, a teraz zmykaj, bo muszę się przygotować.

– Do czego?

– Dowiesz się niebawem.

Mój mętlik w głowie nabrał gigantycznych rozmiarów. Co ta babcia wymyśliła? Muszę z kimś porozmawiać, bo zaraz zwariuje. Co to za idiotyczne warunki. A mieszkanie? Sama nie wiem, czy go chcę. Może powinnam... Sama nie wiem. Nic już do cholery nie wiem.

Biorę telefon do ręki i już chcę wybrać numer Igi, gdy się wycofuje. Przecież Kornelia może znów podsłuchiwać.

Wychodzę na zewnątrz. Orzeźwia mnie chłodny podmuch. W powietrzu czuć wilgoć, ale na szczęście już nie pada. Nauczona wcześniejszym doświadczeniem, omijam ogromną kałużę i wdycham wieczorny chłód. Uwielbiam zapach świeżości po deszczu, nawet jeśli miesza się z ziemią i liśćmi.

Siadam na ławce, przecierając ją wcześniej chusteczką. Zakładam nogę na nogę i dzwonię. Iga odbiera za trzecim razem i nie wydaje się zachwycona. Mam wrażenie, że coś jej przerwałam. Burczy z irytacją:

– Co się znowu stało? Ktoś umarł?

– Nie, chciałam ci tylko coś powiedzieć.

– Mam minutkę dosłownie.

– Będę się streszczać. Jednak urodziłam się w Sylwestra, a babcia spisała tajemniczy testament. Jestem podwójnie za stara dla Daniela.

– Ty dalej to przeżywasz? Tobie piętnaście lat różnicy by nie wystarczyło. Masz poziom nastolatki. O babcię dopytam później.

Mam wrażenie, że tle słyszę czyjś głos.

– Może będę jak Anne Hathaway w „Na sama myśl o tobie" i w okolicach czterdziestki znajdę przystojniaka.

– To nic nie zmieni. Musisz dojrzeć i nie zachowywać się dalej jak dzieciak.

Mrugam nerwowo i łezka kręci mi się w oku.

– Ale jak?

– Może zapisz się na terapię? Albo, chociaż wyprowadź od babci. Zrób coś z sobą. Teraz wybacz, ale jestem zajęta.

Zatkało mnie. Przełykam jej słowa jak gorzką pigułkę. Słyszę chrzęst i szept. Z pewnością nie jest sama. Trzymam jeszcze słuchawkę przy uchu, ale ona się rozłącza. Niech ta Iga tylko wróci, wezmę ją w krzyżowy ogień pytań. Tym razem mi się nie wywinie. Dowiem się, z kim spędza weekend. Tylko dlaczego była taka niemiła? A może to szczerość? Jeśli tak, to jest przereklamowana.

Wlokę się do mieszkania i mijam z babcią. Spod jej najlepszego, fiołkowego płaszcza wystaje sukienka z cekinami. Nie wierzę własnym oczom. Ona włożyła szpilki! U lala... Wystroiła się jak na randkę. Do tego wylała na siebie z pół butelki perfum. Ten zapach będzie jeszcze długo unosił się na klatce. Aż mnie mdli od tych słodkawych, ciężkich aromatów. Zżera mnie ciekawość, dokąd się wybiera. Może powinnam za nią pójść? Nie, to nie w moim stylu.

Siedzę pod kocem, gdy ktoś puka do drzwi. Pewnie Kornelia zapomniała kluczy. Tli się we mnie iskierka nadziei, że to Daniel. Nie po tym, co mu powiedziałam, wątpię.

Otwieram i znów nie patrzę przez wizjer. To był błąd. Za drzwiami stoi Artek i wygląda na lekko zawianego. Opiera się łokciem o framugę i uśmiecha szeroko. Nie podoba mi się to. Posyłam mu najgroźniejsze spojrzenie, na jakie mnie stać, ale nie robi to na nim wrażenia.

– Co słychać maleńka?

Odsuwam się w głąb mieszkania i staram się brzmieć groźnie. Kropelki potu spływają mi po czole:

– Po co przyszedłeś? Zapomniałeś czegoś? Dumy? Honoru? Uczciwości?

– Daj spokój, dobrze nam było razem.

– Chyba tobie – parskam. Czuję, że żółć podchodzi mi do gardła, na samą myśl o wspólnych czasach.

Przysuwa się bliżej i wyciąga rękę w moim kierunku. Nie wiem, co chciał zrobić. Wzdrygam lekko, a ona odsuwa dłoń. Dopiero teraz do mnie dociera, co się ostatnio zmieniło.

Cisza. Kolejny dzień nie słyszałam charakterystycznego dudnienia. To nie okres, choć może mieć z tym związek, to ciche dni i zapewne awantura, która mnie ominęła. Co za pech, że muszę chodzić do pracy.

– Izabella cię wyrzuciła? – wypalam. Mam ochotę mu dopiec. Chcę, by stąd wyszedł z podkulonymi ogonem.

–Trochę się posprzeczaliśmy.

Trafiłam. Śmieje się w duchu.

– Nie każdy ma szczęście w miłości. – Pociera ręką po brodzie.

– Może źle wybrałeś. – Od razu chcę cofnąć te słowa. Wiem, że to błąd! Bożena nie idź tą drogą, to pułapka. To zdradziecki Artek! Co ty robisz?

– Teraz wybrałbym cię – mówi najsłodszym głosem.

Miękną mi kolana. Przecież to właśnie chciałam usłyszeć. Powinnam zatkać sobie uszy... Moje źrenice rozszerzają się ze zdziwienia. Nie, kobieto, nie idź w to.

Za późno... Artek przysuwa się bliżej, przyciąga mnie do siebie i zanim zdarzę się zastanowić, całuje mnie z jakąś desperacką namiętnością. Przecież nie chciałam, nie powinnam... Co ze mnie za idiotka! Nie umiem się wyrwać z tego pocałunku. Odsuwam się, dopiero gdy za plecami słyszę ochrypły głos:

– Bożenka, ty chyba całkiem oczadziałaś?

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro